Leroy Stout – Bierbrouwerij Leroy – Belgia
Pomimo że wbrew nazwie do tego piwa nie jest dodawany scyzoryk w prezencie, skusiłem się na dość taniego stouta z Belgii. Po powrocie do do...
https://thebeervault.blogspot.com/2012/01/leroy-stout-bierbrouwerij-leroy-belgia.html
Pomimo że wbrew nazwie do tego piwa nie jest dodawany scyzoryk w prezencie, skusiłem się na dość taniego stouta z Belgii. Po powrocie do domu przeczytałem, że jest to sweet stout, na który to gatunek składają się min. milk stout, oatmeal stout i chocolate stout. Nie wiedziałem wówczas że Leroy Stout nie podchodzi smakowo pod żaden z nich. Co więcej, nie podchodzi też generalnie pod stouta. Ale o tym zaraz. Browar Leroy nie posiada nawet własnej strony internetowej – i dobrze, bo jeśli reszta piw poziomem jest usytuowana w okolicy ich „stouta”, a sądząc po ocenach na Ratebeer część może mu nawet poziomem ustępować (myśl to niepojęta), to nie ma się czym chwalić. Trzeba tylko mieć nadzieję że jakiś frajer wyda swoje pieniądze na Leroy Stouta w dobrej wierze, a piwowar z Leroya jak sądzę ma potem niezły ubaw, że ktoś kupił jeden z jego potworków. Jajcarz z niego nielichy, skoro Leroy Stout jest przypuszczalnie w stanie doprowadzić zdrowego człowieka do hiperglikemii, a taki dajmy na to Leroy Bock ma 1,8% alkoholu. Tym pierwszym się jednak czas zająć.
Ciemnobrązowe piwo już swoją gruboziarnistą pianą nie zachwyca. W zapachu na początku zaś mamy niespodziankę, której w tej formie jeszcze nigdy nie napotkałem w piwie ciemnym. Z butelki wita nos bardzo rasowy skunks vel przepocone gumowe trampki. W piwie z brązowej butelki, ponoć stoucie. Skunks ma jednak to do siebie, że na szczęście po jakiejś chwili wietrzeje. W Leroyu Stoucie pozostawił po sobie głównie karmel, metaliczność i trochę lukrecji – jak słowacki dunkel z uszkodzonej kadzi. Zero paloności, czekolady bądź kawy. Hmm...
Pierwsza myśl która mi powstała w głowie po wzięciu tego cudeńka do ust to trzyliterowe słowo, zaczynające się stosunkowo rzadko używaną w języku polskim literą (przynajmniej według punktacji Scrabble), a zakończone drugą połową mało wyrafinowanego przekleństwa odnoszącego się do męskiego przyrodzenia. Taki rebus. Potem te słowo parę razy powtórzyłem w myślach, dochodząc do wniosku że z szacunkowo 200-300 piw dostępnych w sklepie musiałem kupić akurat te najgorsze. Leroy Stout to trunek dla twardzieli, dla których polski Magnus jest za bardzo wytrawny – jest to piwo tak słodkie, że aż mnie podczas picia ząb zabolał. Konsystencja jest gęsta od tej cukrowo-słodzikowej słodyczy, która jest tak intensywna, że po przełknięciu wżera się nieprzyjemnie w gardło, w czym ma swój udział obecność słodzika, którego cierpkość wespół ze słodyczą i cukrem tworzy prawdziwe combo, bezlitośnie atakujące gardło i podniebienie. Najsłodsze polskie piwa miodowe są przy tym syropie o karmelowym, lekko lukrecjowym posmaku tym samym czym eurolager jest wobec IPA pod względem goryczki. Nie ma się co dłużej męczyć z tym okropieństwem. Z resztą niech sobie poradzi miejska oczyszczalnia ścieków.
Ocena: 1/10
"Że też akurat musiałem wziąć akurat to" i "trzeba było najpierw sprawdzić oceny w internecie" to dokładnie te same myśli, które nawiedziły mnie po skosztowaniu niemieckiego "Lausitzer Schwarzez Portera", który to okazał się gatunkowo bliższy Karmi, niż jakiejkolwiek znanej mi odmianie portera.
OdpowiedzUsuńW Niemczech wschodnich jest ogólnie niepokojąca tendencja do przesładzania piw ciemnych, nie wiem skąd się to bierze.
OdpowiedzUsuń