Flying Dog Raging Bitch – Flying Dog – USA
Flying Dog to jeden z głośniejszych amerykańskich browarów rzemieślniczych. Na oficjalnej stronie internetowej można poczytać wielkie słowa,...
https://thebeervault.blogspot.com/2011/11/flying-dog-raging-bitch-flying-dog-usa.html
Flying Dog to jeden z głośniejszych amerykańskich browarów rzemieślniczych. Na oficjalnej stronie internetowej można poczytać wielkie słowa, niby w tonacji lekko humorystycznej, o filozofii browaru, zakładającej brak zgody na „żarcie g*wna” oraz warzenie „najwyższej klasy piw rzemieślniczych”. Co trzeba przyznać, to że wśród koneserów browar z Maryland ma faktycznie status kultowy. Założony został jako browar restauracyjny w 1990 roku w górzystym Colorado, jako pierwszy browar od 100 lat ufundowany w znanym kurorcie narciarskim Aspen. Piwa z Latającego Psa szybko zyskały renomę i w 2008 roku przeniesiono przybytek do obecnej lokalizacji w stanie Maryland. George Stranahan, którego dziełem jest browar, to nietuzinkowy rodzaj człowieka. Po zdobyciu szczytu K2 w 1983 roku zauważył podczas konsumpcji piwa w pakistańskim barze malunek z latającym psem. Wówczas ponoć doszedł do wniosku, że psy wprawdzie latać nie umieją, ale ten pies o tym nie wiedział – i dlatego jednak mógł latać. Od tego czasu dewizą życiową George’a stało się powiedzenie: „Niesamowite ile w życiu można osiągnąć jeśli nikt Ci nie powie że nie jesteś w stanie tego zrobić”. Połączone z drugim życiowym mottem, czyli: „Nie pozwól nigdy nikomu wcisnąć Ci g*wna do żarcia”, stało się filozofią Stranahana. Toteż otworzył browar w Aspen, rozwinął go, zaczął warzyć eksperymentalne gatunkowo piwa i w końcu przeniósł browar 1600 mil na wschód – wszystko dlatego, bo nikt mu nie powiedział że nie byłby w stanie tego zrobić. A nawet gdyby mu ktoś powiedział, to pozostałaby jeszcze kwestia braku zgody na „żarcie g*wna”.
Co ciekawe – mimo przeprowadzki browaru, częścią firmy Flying Dog jest również, co jest chyba unikatowe na skalę światową, położone u stóp góry Sopris w Colorado ogromne rancho, nazwane Flying Dog Ranch Retreat. Na tym ranczu można odbyć swoje wesele, pojechać na firmowy wyjazd integracyjny, udać się na wczasy połączone z jogą, kupić ekologiczne mięso z hodowli Flying Doga bądź roślinki ze szkółki drzewnej, podziwiać fotografie Stranahana, pobuszować w ogrodach botanicznych czy też kupić rękodzieła kowalskie. Tak, Flying Dog to dla właścicieli nie tylko browar, ale również filozofia życia oraz pokaźnych rozmiarów, szeroko zakrojony projekt biznesowy.
Jest to też projekt ideologiczny, mający swoje źródła w specyficznej mieszance new age i dekadencji, całościowo wybitnie postmodernistyczny. Postmodernizm również wręcz wyziera z szaty graficznej piw Flying Doga. Sąsiadem, kolegą i współhedonistą był dla Stranahana niejaki Hunter S. Thompson, pisarz, reporter i ćpun, znany głównie ze swego dzieła „Fear and Loathing in Las Vegas”, którego sfilmowana wersja z Johnnym Deppem w Polsce nosiła tytuł „Las Vegas Parano”. Grafikiem współpracującym z Thompsonem był Ralph Steadman, który został pewnego razu zapoznany ze Stranahanem i od tego czasu jest grafikiem browaru Flying Dog. Jego styl absolutnie nie odpowiada mojej wrażliwości estetycznej. Na etykiecie Raging Bitch jedynie paleta kolorów mi się podoba, natomiast same motywy... Jest tutaj dużo napaćkanych kresek i plam, główne zaś miejsce przypada tytułowej „oci**ałej suce”, która jest chyba najbardziej wulgarnie przedstawionym psem jakiego moje oczy miały nieszczęście oglądać. Na dodatek jeszcze logo browaru, czyli skrzydła psa bez samego psa, wyglądają jak nietoperz w tęczowych barwach. Faktycznie jest to styl kojarzący się z absurdalizmem „Las Vegas Parano”.
Samo piwo zostało uwarzone z okazji 20-lecia browaru i szybko weszło do jego stałej oferty. Stylistycznie jest to belgijski IPA, chyba najbardziej udany jakiego do tej pory skosztowałem – jest bowiem bardzo belgijski a zarazem bardzo amerykański. No i bardzo IPA – ma bowiem aż 60 IBU (jednostek goryczki), przy wysokim woltażu wynoszącym 8,3%.
Zapach tego jasnoczerwonowego trunku o drobnoziarnistej i niezbyt obfitej pianie, można scharakteryzować jednym słowem – Amarillo! Ten gatunek chmielu został tu wykorzystany do chmielenia aromatycznego i to od razu czuć. W woni jest pełno sosny i cytrusów, ale i również moreli, piernika, kandyzowanego cukru, gumy owocowej, chlebowego słodu, trochę mango, lukrecji oraz banana. Po tej wyliczance widać, że zapach to doskonały mariaż amerykańskiej, leśno-tropikalnej chmielowości z belgijską, deserowo-owocowo-przyprawową drożdżowością. Elementy typowe dla amerykańskich IPA równoważą się z bukietem belgijskich strong ejli, tak więc całościowo dominuje tutaj mieszana owocowość wraz z ostrą nutą fenolową.
Smak jest dość intensywny, a zarazem bardzo miękki, wręcz aksamitny. W przedniej połowie ust czuć poza delikatną słodowością głównie elementy będące produktem drożdży belgijskich, a więc owoce oraz przyprawy, z tyłu zaś obecny jest głównie amerykański chmiel wraz z sosnowo-tropikalnym posmakiem oraz naturalnie bardzo mocna goryczka, która mnie jednak nie do końca przekonuje. Nie jest ona tak fantastycznie miękka jak w Raptorze IPA (do tego piwa chyba z automatu będę porównywał wszystkie mocno chmielone ejle, ze szkodą dla nich), tylko dość chropowata. Dzieje się tak, ponieważ do goryczkowych właściwości chmielu swoją cegłę dokładają ostra nuta fenolowa oraz wysokie natężenie alkoholu. Mimo tego lekkiego niedociągnięcia piwo jest świetnym, a przy okazji rozgrzewającym trunkiem. Można je porównać do bardzo mocno chmielonego amerykańskim chmielem belgijskiego strong ejla albo do amerykańskiego imperialnego IPA, fermentowanego za pomocą drożdży belgijskich. Świetna sprawa!
Ocena: 7,5/10