Niemiec pije skrzynkę piwa z Niemiec w Niemczech
https://thebeervault.blogspot.com/2021/03/niemiec-pije-skrzynke-piwa-z-niemiec-w.html
Tak się złożyło, że wylądowałem na podróży służbowej w Niemczech, więc nadarzyła się okazja, żeby sprawdzić poziom niemieckich piw. Okoliczności są sprzyjające – wczesna wiosna podnosi poziom hormonów szczęścia, a w sytuacji, w której na ulicy nie trzeba nosić maski i człowiek wdycha odradzającą się naturę całą pojemnością płuc, to już w ogóle jest cymes. Przy czym wchodząc na tereny śródmieść, maseczkę trzeba mieć na sobie, a na starówce Düsseldorfu od ubiegłego weekendu można co prawda chodzić, ale nie wolno się w trakcie przemarszu zatrzymywać. Za złamanie „Verweilverbotu” jest kara do tysiąca Euro. Powaga – drepczesz albo bulisz. Ponieważ zawsze można mimo wszystko jeszcze głupiej, toteż czekam z wypiekami na twarzy na dalsze wykwity bezmózgowia kapitana państwo, udając się z powrotem do ojczyzny, w której jest też głupio, ale i przy okazji nieudolnie, więc można żyć trochę bardziej po swojemu, przynajmniej na wsi. Póki co przedstawiam przegląd niemieckich piw, od klasyków po nową falę, od pilsa, gose i weizena po dry hop lagera, ipki, helles bocka leżakowanego w beczce po tarninówce, sour portera, makowego milk stouta, czy też wymrażanego sour cośtamcośtam. Los geht’s!
I. Klasyka
Zdecydowanie godne polecenia jest kolejne w mojej kolekcji wspomnień piwo z browaru Rothaus w Badenii, będącego własnością samorządu tego landu. To jest coś niesamowitego, jak bardzo w punkt są ich dość łatwo dostępne i niedrogie piwa. Schwarzwald Maidle (alk. 4,1%) to mętny pilsik, którego drożdżowy kwasek daje mu dodatkowej świeżości oraz smaku pilsa z browaru restauracyjnego. I to nie byle jakiego browaru, bo piwo jest w dechę – trawiasto-cytrynowe akcenty chmielowe wraz z oszczędną (bo południowoniemiecką) goryczką balansują lekkie cukry resztkowe oraz nutki słomy i chleba od słodów. Całość jest tak bardzo pijalna, że smutnym znajduję rozlewanie tego piwa do małych butelek. W ciepły, słoneczny dzień można by to pić właściwie bez przerwy. (7,5/10)
Czego można zazdrościć Niemcom? Autostrad i piwa, między innymi weizenbocka warzonego przez browar Hannen z Mönchengladbach dla sieci dyskontów Aldi. W przeliczeniu 2,50zł za małą puszkę. Powtarzam, weizenbocka, stylu trudnego do uwarzenia i trudniejszego do sprzedania. Streitberg Hard Wheat (ekstr. 16%, alk. 6,8%) jest piwem mocno owocowym. Mocniej niż dojrzałe banany czuć w nim morele, a trochę słabiej, acz wciąż wyraźnie (szczególnie w smaku) melona miodowego. Piwo lekko cieliste, pożywne i mocno owocowe – nie jest to najlepszy wajcenbok, jakiego piłem, ale z pewnością bardzo dobre piwo. (7/10)
Jacobinus Hefeweizen (alk. 5,7%) miał być średni, a jest świetny. Puszysta, lekka pszeniczka po owocowej stronie mocy, z nutami banana i gruszki łamanymi lekkim goździkiem z wanilią. Ayingerowa szkoła jazdy. Nie jest to aż ten poziom, ale jest to piwo w punkt do wypicia na słoneczku. Substancjalny, niebywale smakowity pszeniczniak. (7,5/10)
Gorzej wypadł wyżej notowany Will Bräu Hefeweizen (ekstr. 12,5%, alk. 5,5%). Też tradycyjny, waniliowo-bananowy, ale mniej puszysty od Jacobinusa. Wyraźna cytrusowość drożdżowa wraz ze kwaskiem czyni to piwo w teorii bardzo rześkim, no ale brakuje mu oczekiwanej puszystości. Lekki goździk na przełamanie i dobra nota na koniec, choć nieco niższa niż się spodziewałem. (6,5/10)
Typowym przedstawicielem swojego niemieckiego stylu jest Eschweger Kloster Bräu Pils. Typowym, czyli wyraźnie siarkowym oraz zbożowym, z lekką nutką trawiastą w tle. Godna uwagi jest przyjemna, podkreślona goryczka, dobrze balansująca środkowoniemiecką (w sensie północ – wytrawnie, południe – mniej wytrawnie) słodycz resztkową. Dobrze się to pije, niezłe piwo na co dzień. (6/10)
Jednym z najfajniejszych piwnych stylów w ogóle, a zarazem najbardziej niedocenianych, jest doppelbock. Czyli płynny chleb. Niemodne, mocne, słodowe piwo, które w wydaniu niemieckim prawie zawsze dostarcza. Augustiner Maximator (alk. 7,5%) to płynny chleb razem ze skórką, lekko skarmelizowanymi cukrami resztkowymi, nutką orzechów włoskich, delikatnym ziołowym, chmielowym podszyciem oraz wytłumionymi nutkami ciemnych owoców w tle. Konkretne, a zarazem nienarzucające się piwo, słodkawe, ale nie przesłodzone. Świetnie wyważone. To lubię! (7,5/10)
Najstarszy istniejący rodzinny browar Hesji reklamuje się swoim Lauterbacher Pilsem (alk. 4,9%), który jednak nie jest wart uwagi. Ot, słodowa, ciastkowa sprawa, zupełnie oszczędnie okraszona chmielem, nawet goryczka wyraźna nie jest. W aromacie nieco ciastowy, przyciężkawy, w smaku całkiem solidny, ale i nudny. Napisanie czegokolwiek więcej oznaczałoby przerost formy nad nieco miałką treścią. (4,5/10)
Miałem zamiar w trakcie moich wojaży zwiedzić Fuldę, ale skoro postanowiono na niwie politycznej zniszczyć również niemiecką gastronomię, to nie miałbym wstępu do działających tam browarów. W charakterze substytutu postanowiłem więc wchłonąć litr Pilsa No.1 z HBH Brauerei Fulda (alk. 4,9%), zakupionego w getrenku w Bad Hersfeld w drodze na zachód. I był to nietrafiony zakup. Niefiltrowany helles vel w sumie kellerbier, ale w postaci jaśniejszej niż dość popularne w Niemczech od kilku lat, delikatnie przypieczone odsłony stylu. Jest całkiem świeża słodowość, lekki kwasek, korespondujące z kwaskiem nutki drożdżowe w tle, i tyle. Chmielu ni widu, ni słychu, ani w aromacie, ani w smaku. Średniawa. (5/10)
Jednym z najlepszych piw zestawu jest niepozorny Bergmann Kellerpils (alk. 5,2%) z Dortmundu. Prosty, mocno nachmielony, uczciwy pils. Trochę zboża, ale niezbyt wiele, a do tego cała wuchta ziołowo-trawiastego chmielu, no i mocna, nieco zalegająca, miękka, szlachetna goryczka. Piwo dedykowane przodownikom górniczym, sprzedawane pod hasłem „ciężka praca, uczciwa zapłata”. Tak, jak ma być. (7,5/10)
Niespodziewanie gorzej wypadł Augustiner Pils (alk. 5,6%), po którym spodziewałem się więcej. Jest mniej intensywny, a zarazem bardziej zbożowy, z ciastowymi przebłyskami niczym w hellesie. Bardziej ugrzeczniony niż Bergmann, choć goryczka jest jak najbardziej obecna. Trochę chmielu a la trawnik oszczędnie umojony kwiatkami. Nie jest to czołówka gatunku, aczkolwiek piwo jest smaczne. (6,5/10)
II. Nowa fala
Bayerisch Nizza to było całkiem fajne, a jak na niemieckie warunki również całkiem popularne piwo. Wersją Bayerisch Nizza Kazbek Melon (alk. 5%) Hanscraft próbuje nawiązać do tamtego sukcesu za pomocą dwóch mało wyrazistych, a przy tym tanich (wiadomo, ciężkie czasy) chmieli, czyli Kazbek i Huell Melon. I wbrew pozorom nawet mu się to udaje. Przy czym trzeba się nastawić na piwo lekkie, rześkie, a zarazem w miarę intensywne, przepełnione nutami owoców sadowych. Przecier z jabłek, gruszek i mirabelek z dodatkiem arbuza. Brzmi mdle? Ale paradoksalnie nie jest. W dodatku niby to wheat ale, ale i guma balonowa się gdzieś tutaj pałęta. Dobre, niskogoryczkowe piwo. (6,5/10)
Szanuję niemiecki craft za to, że wciąż się tutaj warzy ipki takie, jak drzewiej. Klarowne, niezbyt soczyste, gorzkie i po prostu takie, jak je zapamiętałem sprzed 5-8 lat. Przykładem jest Hopfenreiter (ekstr. 18,8%, alk. 8,5%), imperialna ipka z browaru Maisel. To jest właśnie imperial IPA w starym niemieckim stylu. Cielista i słodka, z lekko cukierkowym finiszem, ale i wyraźnie gorzka. Ożywiana melanżem mandarynki, marmolady pomarańczowej, częściowo suszonych moreli oraz żywicy i herbaty. Pożywna, acz szybko wchodząca. Stare, dobre czasy mi się przypomniały! (7/10)
Gwiazdą przeglądu bezapelacyjnie zostaje Kehrwieder Nottingham (alk. 10%). Lubię tę markę, ale po barley wine od nich nie spodziewałem się wiele. Tymczasem dostałem – pomijając dosłownie garść leżaków pokroju Bottle Logic Arcane Rituals – najlepszy barley wine, jaki piłem od czasów, kiedy w 2014 roku w Rumunii zakochałem się w poślad... eee, Fullers 1892. To piwo jest klasyczne do bólu, szafujące bogactwem słodowym, ale i dysponujące potężną jak na styl stroną chmielową. Trunek jest gęsty, kremowy i esencjonalny, z mistrzowsko ukrytym alkoholem. Ma mięsiste ciałko, esencjonalne ciasteczka z karmelem, marmoladę pomarańczowo-morelową, orzechy laskowe i suszone owoce en masse, ale bez efektu przesłodzenia. O ostre kanty dba szczodre nachmielenie, klasycznie żywiczno-ziemiste. Fenomenalna sprawa! (8,5/10)
III. Freigeist
Sebastian Sauer to człowiek instytucja. Piwowar, który zrobił karierę w Niemczech na łamaniu rajnhajtsgebotu. Nie sposób odmówić jego piwom oryginalności, choć część z nich bardziej zaskakuje, niż dobrze smakuje. W trakcie tego pobytu wybór padł na cztery piwa marki Freigeist.
Freigeist Andiamo (alk. 6%) to Sour Porter z dodatkiem wiśni i malin, uwarzony we współpracy z Birrificio Italiano oraz słoweńskim Bevogiem. Pachnie jak karmelizowany, częściowo przypalony syrop z dodanych owoców. Zapach bardzo charakterystyczny, który kojarzę z wczesnego dzieciństwa, kiedy z braku środków rodzina robiła takie syropy z zebranych owoców na starym, PRL-owskim sprzęcie z aluminium na gazowym palniku, gdzie chwila nieuwagi owocowała nomen omen karmelizacją i częściowym spaleniem cukrów owocowych. Swoją drogą delikatna metaliczność od wiśni dodatkowo potęguje reminiscencje odnośnie wspomnianego sprzętu. Kwasu jest tutaj dużo, co znowuż nomen omen owocuje tym, że zjadł on całe ciało piwa. W tej sytuacji ciemne nuty słodowe w zasadzie bardziej przeszkadzają, niż wzbogacają całość. Jedyne, co mogę pochwalić, to bezkompromisową kwaśność. Ale to za mało, żeby mnie zadowolić. (4,5/10)
Kolejna butelka od Sauera to Freigeist Room 203 (alk. 6%), milk stout z dodatkiem maku uwarzony wraz z Hertlem i opisanym przeze mnie w relacji z przedziwnej wycieczki do Berlina Straßenbräuem. Być może milk stout w połączeniu z makiem brzmi jak pastry, ale wbrew pozorom nie jest to słodkie piwo. W aromacie, a jeszcze bardziej w smaku narzuca się faktycznie dodany mak. Daje to efekt zakurzenia, łączący się w umyśle z zakurzoną tabliczką czekolady, a więc działa w sposób zintegrowany ze słodami. Dalej jest efekt odstanej kanapki oraz zapachu panującego w rejonie chłodziarek z nabiałem w Społemach w latach 90. – acz nie o diacetyl mi chodzi; pewnikiem laktoza w tej konstelacji dała taki efekt. Lekka cierpkość z kolei jest uzasadniana subtelnymi nutkami lukrecji. Ciekawe, trochę mało substancjalne, życzyłbym sobie więcej ciała i głębi. Ale jest niezłe. (6/10)
Got To Love A Rhubarb Sour (alk. 6%) to bardzo kwaśny efekt współpracy Freigeista z browarem Demory z Paryża oraz Orca Bräu z Norymbergii. Piwo jest nie dość, że bardzo kwaśne, to jeszcze zupełnie jednowymiarowe – smakuje jak bardzo kwaśny rabarbar, choć wskutek nieśmiałych przebłysków słodowych powstaje również skojarzenie z kwaśnym rabarbarowym ciastem z dzieciństwa. Ciasto było jednak przynajmniej trochę słodkie, to piwo zaś słodkie zupełnie nie jest. Próżno tutaj też szukać ciekawych smaczków wynikłych z fermentacji, aczkolwiek jako napój jest zdecydowanie dobrze zrobione. (6,5/10)
Tradycyjne gose, czyli słono-kwaśne piwo z kolendrą? Według Sebastiana Sauera nie do końca. Widoczne na zdjęciu Freigeist Urgose nawiązuje recepturą ponoć do tej oryginalnej, z miasta Goslar w środkowych Niemczech. Kolendry nie ma, zamiast tego są gałązki świerku, cynamon oraz piołun. Piwo wyszło frapująco złożone jak na ten styl. Jest wyraźnie cytrusowo kwaskowe z lekko słonawym finiszem, obecna jest również bardzo przyjemna, charakterystyczna, piołunowa goryczka. Jest trochę świerku w tle i subtelny cynamon oraz trochę świeżej śliwki w samym finiszu. Co ciekawe, piwo przeszło brettami. Niezależnie od tego, czy był to celowy zabieg, czy kolejny przykład tego, jak słabo niemieckie browary craftowe radzą sobie z higieną, efektem jest kolejny wymiar piwa, bo skórzane motywy świetnie grają z resztą. Fajnie, że po tylu tysiącach różnych piw wciąż jest mnie coś w stanie zaskoczyć. (7,5/10)
W charakterze ciekawostki winno się rozpatrywać Dr. Frost (alk. 7,2%), wymrażarkę uwarzoną przez Freigeista we współpracy z amerykańskim Stillwaterem. Wymrażarkę o cokolwiek dziwnym rodowodzie, powstałą bowiem na bazie wheat ale’a z dodatkiem cytryny oraz arbuza. I w zasadzie byłby to taki lekko zagęszczony, cytrynowo-arbuzowy trunek (bardziej cytrynowy w zapachu i mocniej arbuzowy w smaku), gdyby i tutaj cosik się nie zbrettowało. Znowuż nie jestem w stanie stwierdzić, czy z rozmysłem, czy nie, ale efekt jest ciekawy. W dodatku jak na wymrażarkę (nawet przy tak skromnych jak na „eisbocka” parametrach), dzięki dodanym owocom jest to piwo zaskakująco rześkie. Z pewnością ciekawy wywar. (6/10)
IV. Wycieczka nad Ren
Cztery piwa bonusowo wpadły mi po uskutecznieniu kilkunastokilometrowej wędrówki po wzgórzach nad brzegiem Renu na południe od Bonn. Fajny trekking, fajne widoki na jeszcze nierozkwitłe winorośla, ciepło (Ren tworzy swój mikroklimat, działa jak grzejnik), sokoły i ruiny zamku Hammerstein (uroczo stereotypowa niemiecka nazwa). No i niedaleko dwa getrenki zaliczone, w poszukiwaniu czegoś miejscowego, co się udało uskutecznić tylko częściowo.
Hachenburger Schwarze (alk. 4,8%) to dość średnie piwo, ale przynajmniej trochę lepsze od ich okropnego pilsa. Lekko czekoladowe, karmelowe, delikatnie palone, a przy tym wyraźnie gorzkie i mało intensywne w smaku. Wprawdzie poza nutami ciemnych słodów mało czuć, ale są one na tyle słabe, zaś goryczka na tyle podkreślona, że pije się to jak lekko palonego pilsa. Szczególnie że słodyczy nie ma wiele. Jako tako. (5/10)
Westerwald Bräu (alk. 5,2%), z prawdopodobnie trochę lepszego z dwóch browarów w Hachenburgu, to słodkawy, słodowy helles bez fajerwerków, ale i bez paskudztw. Do poziomu najlepszych bawarskich reprezentantów stylu mu daleko, ale wchodzi nieźle. Doskonale uśredniony wywar. (5/10)
Kolejnym doppelbockiem w mojej kolekcji jest Fürst Wallerstein Winter Böckle (alk. 7,5%). Piwo żyje przypalonym cukrem, choć można w nim również łatwo znaleźć nuty cierpkich orzechów włoskich, suszonych czerwonych owoców, rodzynek, a także subtelną nutkę lukrecji. Wprawdzie jest słodki i nie charakteryzuje się nadmierną głębią, ale za to bardzo dobrze wchodzi i jest dobrze zbalansowany. Bardzo smaczny przedstawiciel stylu. (7/10)
Jedynym faktycznie lokalnym piwem był Steffens Pilsener (alk. 4,8%), mimo że browar Steffens w Linzu zamknął swoje podwoje już lata temu, więc mamy do czynienia z piwem warzonym kontraktowo. Co my tu więc mamy? Ciastową słodowość przechodzącą w chleb, siarkę a la mokra sierść psa, trochę trawiasto-cytrynawych przebłysków chmielowych. Te ostatnie są przyjemne, natomiast całość jest wodnista, szczególnie w pustym, lekko cierpkawym finiszu. To nie jest nic godnego polecenia. (4,5/10)
V. Camba
Z Cambą nie miałem do czynienia już od lat, a wypiłem bodaj sześćdziesiąt różnych piw z tej stajni, więc liczbowo jest to browar plasujący się u mnie w czołówce. Niestety, zerwanie przez Cambę (w brzydki sposób) dystrybucji w Polsce, od początku ogarnianej przez Browariat, i przekazanie jej w ręce Stu Mostów zaowocowało sasinowym efektem odwróconego Midasa i piwa Camby wnet przestały być obecne w Polsce. W Niemczech też dystrybucja siadła, Camba z czasem chyba przestawiła się na kontraktowe warzenie w swoim drugim browarze w Seeon i koniec końców znikła z półek tych pojedynczych sklepów specjalistycznych, które cyklicznie odwiedzam.
Ostatnio jednak pokazała się w Rudacie w Dortmund, więc kupiłem sześć sztuk na wypróbowanie. Camba Pale Ale potwierdziła swoją klasę – fajny, oldskulowy, cytrusowy, goryczkowy pejl ejl do picia w większych ilościach. Camba Bavarian Wit (ekstr. 11,5%, alk. 4,8%) z serii Braumeister Edition, według koncepcji Andre Billera, zapowiadała się fatalnie. Witbier zgodny z rajnhajtsgebotem, czyli bez przypraw? A jednak się udał. Jeszcze jak! Lekkie i rześkie, a zarazem aromatyczne piwo przekonało mnie do siebie miksem lekkich nut cytrusowych oraz aromatem kwiatu dzikiego bzu, gdzie w tle przewijała się pszenica oraz marginalna może przyprawkowość drożdżowa. Nie jest to rzecz jasna prawdziwy belgijski wit, ale w odbiorze jest tak bardzo pokrewny, że mógłby być po prostu jego bratem. Bardzo dobre piwo na lato. (7/10)
Sporym zaskoczeniem był też imperialny lager vel maibock Die Therese (ekstr. 15%, alk. 6,2%). Piwo ma czyściutki profil i smakuje właściwie jak rasowy helles na sterydach. Zboże, zboże, zboże. Czysta esencja zboża. To nawet nie jest sok ze zboża, tylko bardziej syrop, ale nie z uwagi na słodycz resztkową (ta jest trzymana w ryzach), tylko ze względu na mięsiste ciałko. Wyczuwalnego alkoholu brak. Zgadza się – jest to wywar wybitnie jednowymiarowy, ale zarazem tak dopieszczony w tym swoim jedynym wymiarze, że nie sposób go nie lubić. Chapeau bas! (7/10)
Co innego 4Sessions (ekstr. 9,9%, alk. 4,1%). Rozumiem, że po takich parametrach można się spodziewać piwa lekkiego, ale to jest wodniak par excellence. Wodnistość i bezgoryczkowość, nieśmiało okraszone grejpfrutem i tropikami. Kompozycyjnie nie jest to złe piwo, tyle że smakuje jak podwójnie rozwodniona ipka. Przeciętna czeska desitka ma o wiele więcej substancji niż to słabe coś. (4/10)
Lager chmielony na zimno, czyli inaczej mówiąc rasowy pils. Camba Hopla (ekstr. 12,4%, alk. 5,4%) powinno posmakować tym, którzy wzdychają za Schönramer Grünhopfen Pilsem. Czyściutki profil, podkreślona kwiatowość, lekkie zioła, umiarkowana, ale obecna goryczka. Piwo w punkt, proste, świetnie wykonane i po prostu wzorowo pijalne. (7,5/10)
Na koniec zostawiłem sobie leżaka z Camby. Oak Aged Heller Bock Schlehengeist BA (alk.10%) to wygazowany jasny koźlak leżakowany przez wiele miesięcy w beczce po... tarninówce. Samo to jest już pewnym wyróżnieniem. Efekt jest tak trącony brettami, że oszkurdebele. Przy czym nie jest to skórzaność, a brettowa skórkowość takich owoców, jak wiśnia, aronia i – czemuż by nie – tarnina. Jest też ogór kiszony. W smaku daje o sobie znać podwyższona zawartość alkoholu, wtapiając się jednak w owocowo-skórkową cierpkość brettową. Piwo jest tylko lekko kwaskowe i – co ciekawe – bretty nie zjadły w nim całego ciała. O słodowości nie ma rzecz jasna co mówić, ale jest całkiem pożywne, owocowe (oprócz wymienionych dorzuciłbym jeszcze do skojarzeń świeżą śliwkę) i fajnie, esencjonalnie drewniane. Co więcej, ciałko (i cukry resztkowe) w połączeniu z ciekawą owocowością oraz rzecz jasna utlenieniem nasuwają pewne, bardzo przyjemne skojarzenia z sherry. W pierwszym momencie myślałem, że będzie srogie rozczarowanie. Z każdym kolejnym małym łyczkiem jestem coraz bardziej zadowolony. Świetna sztuka. (7,5/10)
Połowa ze skosztowanych piw była zdecydowanie trafionym zakupem, więc tę świeżą próbę możliwości niemieckiego piwowarstwa należy uznać za udaną. Z całego serca polecam Kehrwieder Nottingham, bo to jedno z najlepszych win jęczmiennych, jakie piłem, zdecydowanie warta uwagi jest Camba, Freigeist (tradycyjnie trochę bardziej dla zaspokojenia ciekawości niż przyjemności z konsumpcji), Augustiner Maximator czy Bergmann Kellerpils. A jak ktoś przejeżdża obok Aldiego, to warto wrzucić do koszyka dyskontowego weizenbocka.
Gdzie kupowałeś piwa ?
OdpowiedzUsuńWiększość w sklepie Rudat w Dortmundzie.
Usuń