Jak się kiedyś piło w Londynie
https://thebeervault.blogspot.com/2013/01/jak-sie-kiedys-pio-w-londynie.html
Pewnie każdy z nas się niekiedy zastanawia jak smakowało piwo które pili nasi antenaci. Obecne piwa pod wieloma względami są inne od tych sprzed kilkuset lat, więc ciężko jest się podczas degustacji przenieść dajmy na to do XVIII-wiecznego Londynu, ale w sukurs spieszą piwowarzy domowi i piwna archeologia. Wiadomo, że nawet drobiazgowe stosowanie się do dostępnych dawnych receptur nie poskutkuje piwem które będzie miało dokładnie taki smak jak wtedy, ale można uzyskać coś przynajmniej przybliżonego. Bogumił Rychlak stworzył London Ale według receptury z London and Country Brewer, rocznik 1738.
Receptura została chyba nieco zmodyfikowana, stąd w piwie wylądował polski chmiel, natomiast pewne zdziwienie wywołało u mnie użycie do doprawienia kolendry oraz niedojrzałej pomarańczy. Zupełnie niesłusznie zresztą, te dodatki występowały w przepisie u Sroczyńskiego w 1830 roku, a ponadto znalazłem je w przepisie na London Ale przytoczonym przez Randy’ego Moshera z Private Brewer’s Guide (1822) autorstwa Johna Tucka. Proces doprawiania przebiegł tak samo jak ongiś było to w zwyczaju – „Brzeczka gotowała się najpierw 30 minut, potem 20 minut gotowała się Sybilla i połowa aromatycznego, potem była przerwa 5 minutowa, i następne 5 minut gotowały się przyprawy i reszta aromatycznego.” Co więcej, piwo zostało tradycyjnie przeleżakowane na drewnie, a raczej w drewnie. Droga na skróty w postaci dosypania garści wiór została ominięta, i zamiast tego piwo dojrzewało w drewnianej beczce po miodzie pitnym, co zresztą spowodowało, że z 3 blg cukrów resztkowych po całym procesie ostał się jeno 1 blg. Ekstrakt początkowy 15% (nie licząc użytego podczas warzenia cukru trzcinowego), zawartość alkoholu 8,1%. Brzmi bardzo ciekawie, jak więc wypadł rezultat?
Kolor kompotu ze śliwek, piana się szybko przenosi w niebyt. Ale nie dla piany się piwo pije.
Cytrusowo-kolendrowe nuty są silnie odczuwalne, co mi bardzo pasuje. Mocne są jednak również estry (dojrzałe jabłka, może jeszcze czerwone winogrona) oraz przede wszystkim nuty winno-drewniane, nie mogę się wręcz powstrzymać od skojarzenia z miodem pitnym, który wcześniej znajdował się w beczce. A stąd już niedaleko do sherry. Aromat jest fantastyczny i powoduje żal, że obecnie się piw zazwyczaj w drewnie nie leżakuje.
Oj, mocny byku. Piwo jest bardzo alkoholowe, co czuć jednak na szczęście jedynie w przełyku, nuty rozupszczalnikowe Burton Ale’a tutaj nawet jeśli były, to zostały wyeliminowane przez drewno. Piwo jest raczej wytrawne, choć po odfermentowaniu spodziewałem się większej wytrawności. Jest kwaskowe, dość aromatyczne, owocowo-przyprawowe, z charakterystycznie cierpkawym finiszem mogącym się pod względem oddziaływania na przełyk nieco kojarzyć z lukrecją. Do czego mógłbym je porównać? Chyba do nieco przyprawionego piwa na pograniczu english strong ale oraz wina jęczmiennego (barley wine). Jest jednak sporo idiosynkrazji w tym trunku. Użyte polskie chmiele nie wpływają zbytnio na smak, jako że profil chmielowy piwa jest bardzo ubogi, co mi zresztą absolutnie nie przeszkadza. W związku z tym można zaryzykować hipotezę, że faktycznie takie bądź zbliżone piwo się w dawnym Londynie pijało. Wprawdzie tamtejszy Londyn cuchnął prawdopodobnie jeszcze bardziej niż obecny Amsterdam, za to można by sobie umilić podróż w czasie takim właśnie ejlem pitym w pubie. Tyle że sesyjnym piwem nie jest, szumi w głowie po jednym że aż miło. (Ocena: 7/10)