Bracki Rauchbock
https://thebeervault.blogspot.com/2013/01/bracki-rauchbock.html
Szóstego grudnia każdego roku w Polsce palpitacji serca dostają dwie grupy osób. Jedną są dzieci, a drugą piwni sekciarze. Od czterech lat w dzień św. Mikołaja rozpoczyna się sprzedaż uwarzonego w Brackim browarze w Cieszynie piwa, które wygrało konkurs dla piw domowych na Birofilii tego samego roku. Fajnie, że w ten sposób piwo domowe ma szansę wypłynięcia na głębsze wody, choć mnie cała oprawa nie rusza, a tym mniej jestem skory do nazwania szóstego grudnia ‘piwnym świętem’, jak to robią niektórzy. Niemniej jednak cieszę się że mogę spróbować czegoś nowego.
Problem polega na tym, że ciężko jest przetransponować domową recepturę na piwo na warunki przemysłowe, a końcowy efekt może się od tego domowego znacznie różnić. W tym roku Grand Championem na festiwalu Birofilia został wędzony koźlak według receptury Andrzeja Millera, i z tego co można przeczytać, sam autor uważa, że aromaty dymne w końcowym produkcie nie dorównują intensywnością tym z wersji domowej. Są jeszcze dwie inne wraże kwestie. Po pierwsze dano piwu ledwie miesiąc czasu do leżakowania, co w przypadku takiego mocnego trunku (ekstr. 16%, alk. 6,5%) często owocuje brakiem ułożenia aromatu, po drugie zaś bracki browar znany jest z nutek metalicznych w swoich piwach, które najprawdopodobniej są wynikiem uszkodzeń wewnętrznych w metalowych kadziach – piwo dosłownie podczas warzenia wypłukuje ze ścian kadzi związki metalu.
A dzieło jest zapakowane w butelkę opatrzoną w jedną z ładniejszych etykiet jaka trafiła przed moje oczy. Do kompletu brakuje tylko szklanicy, zwanej z angielska arcybrzydkim słowem ‘snifter’, kojarzącym mi się z katarem. Jest to więc mam nadzieję pierwszy i ostatni raz kiedy to słowne paskudztwo ląduje na moim blogu. Parę dni po premierze (nawet nie tydzień) w Almie katowickiej jednakże po szkłach katarowych, dodawanych do zakupu 3 Rauchbocków nie było nawet śladu, podobnie zresztą jak po samych piwach. Widać górnicy są łasi na dym. Zdziwił mnie zresztą wybór firmowego szkła – do rubasznych piw dymionych jak ulał pasuje kufel kamionkowy, ewentualnie szklany bawarski kufel z deklem jaki posiadam, a nie trzymany pewnie nierzadko z odchylonym małym paluszkiem ekhem, ‘snifter’.
W zapachu czuć wprawdzie dym, ale niestety wyraźnie słaby, obok nut karmelu i przejrzałych ciemnych owoców pokroju śliwek i może szczypty orzechów włoskich. Obawiałem się, że mało dymionej wyrazistości mi się nie spodoba, tymczasem zostałem zaskoczony – aromat jest świetnie zrównoważony i robi wrażenie domkniętej kompozycji. Smak jest w zasadzie tak samo zaskakująco dobry – jest mianowicie w miarę treściwy (w miarę, choć spodziewałem się ciut solidniejszego ciała słodowego), lekko dymiony i lekko słodki, całkiem aromatyczny. Te wszystkie myśli przeszły mi przez głowę podczas gdy pierwszy łyk znajdował się w moich ustach, przełknąłem, odnotowałem średnio intensywną, dopasowaną do całości goryczkę, po czym zonk. W posmaku znajduje się silna, nieprzyjemna nuta metaliczna, znana chociażby z Brackiego. Z wszystkich Grand Championów jakie piłem (czyli ostatnich trzech) Rauchbock jest trapiony najsilniejszą obecnością metalu. Ma to jednak również ten skutek, że znajdująca się również w finiszu nuta alkoholowa jest nieco mniej odczuwalna – jakoś te dwie wady, czyli metaliczność i alkoholowość nawzajem się znoszą. Lepiej by wszak było gdyby Bracki Rauchbock był wyzbyty obydwóch. Wówczas było by to rzeczywiście dobre piwo z widokiem na bardzo dobre. Ze względu na finisz i jednak ciut zbyt niską treściwość oceniam je tak jak zeszłorocznego Grand Championa, od którego jest wszak bardziej ciekawe. (Ocena: 6/10)
ja żadnego metalu tu nie wyczułem, może nie jestem tak wrażliwy jak Ty. Dla mnie piwko jest dobre, z bardzo małymi wadami.
OdpowiedzUsuńBardzo odważna decyzja w przyznaniu temu gatunkowi GCh. Względy komercyjne są odsunięte na bok, ale z drugiej strony wydaje się, że piwo z kiełbasą nie przysporzy neofitów prawdziwego piwa...
OdpowiedzUsuń