Czeska Ostrawa i jej browary
https://thebeervault.blogspot.com/2020/12/czeska-ostrawa-i-jej-browary.html
Relacja z Ostrawy właściwej ukazała się na blogu bodajże trzy lata temu. Wówczas, w ramach wieczoru kawalerskiego kumpla (ach, cóż to był za wyjazd!) miałem okazję nawiedzić ulicę Stodolni, strip kluby, wieżę ratuszową, a także minibrowar U Skákavého Poníka. Ostrawa jest trzecim co do wielkości ośrodkiem miejskim w Czechach, ale w ścisłym centrum znajduje się jedynie jeden wspomniany browar, producent piwa marki Qasek. Naokoło Ostrawy mieści się z kolei szereg innych browarów, jednak nie trzeba wyjeżdżać poza miasto, żeby zanurzyć usta w piwie robionym na miejscu. Wystarczy podjechać kawałek w stronę gór, na południowe, usiane blokowiskami rubieże miasta, żeby odkryć trzy kolejne minibrowary działające w Ostrawie. I to o nich będzie traktował niniejszy wpis. Przy okazji – południowa część miasta obfituje w ciekawe zabytki przemysłowe. Polecam zwiedzenie nieczynnej Dolni Oblast Vitkovice, którą obrałem na zdjęcie ilustrujące niniejszy wpis.
I. Žíznivý Dromedár
Południowa część Ostrawy to połączenie terenów wiejskich z takimi, które wprawdzie też są zielone, ale porozrzucane na sporym obszarze bloki robią wrażenie wyrosłych niczym grzyby po deszczu. Na jednym z takich blokowisk, takim, gdzie przybyszy witają graffiti pokroju „Hell” (chyba że to kryptoreklama działającego w centrum, bardzo fajnego zresztą strip clubu), informujące m.in. o tym, że jakaś dziewczyna ukradła komuś kutasa (sic!), mieści się brzydki, jednokondygnacyjny budynek, w którym działa sobie browar restauracyjny Žíznivý Dromedár.
Nieco odpychające otoczenie nie ma większego przełożenia na wnętrze – to jest całkiem w porządku. Przestronne, z ciężkimi ławami oraz płótnem podwieszonym pod stropem, zapewne po to, żeby coś maskowało. Wśród bywalców nie widać było żadnych patusów, a z głośników leciała dźwiękowa mozaika złożona z Abby, I Will Survive, Rhythm Is A Dancer oraz czeskiego rocka. Całością zawiaduje bardzo miły barman, porozumiewający się w naszym języku, którego pozytywne nastawienie częściowo niwelowało natłok złej muzyki. Warzelnię oraz tankofermentory można podziwiać przez znajdujące się pośrodku długiej ściany przeszklenie. Barwnym kontrapunktem dla błyszczącej stali instalacji warzelnej jest pluszowa (mam nadzieję, że pluszowa) głowa dromadera, wetknięta na rurę przy warzelni.
Wprawdzie miejscówka reklamuje się jako „browar i restauracja”, ale jedzeniowo mamy do wyboru zaledwie trzy czeskie dania z wieprzem, utopenca, no i pizze, zapiekanki i quesadille, przy czym te ostatnie trzy pozycje są odgrzewanymi na miejscu mrożonkami, co nam barman bez krępacji oznajmił. Wprawdzie pizza z salami była w porządku, ale nazywanie tego przybytku restauracją jest nadużyciem.
Jako miły osiedlowy browar jednak daje radę. Polotmave 11 jest lekko tostowe i lekko orzechowe, przyprószone żateckim chmielem, z podkreśloną goryczką. Czyste i bez wad. Bardzo fajne (7/10). Svetle 12 wypadło trochę gorzej niż na Starobelskym Festivalu Piva. Chleb i zioła z przewagą pierwszego, podkreślona goryczka, bez diacetylu, czyste. Tyle że trochę wyrazistości zabrakło. Ale smaczne jest, bez dwóch zdań (6,5/10). Najlepiej wypadła IPA, co mnie zaskoczyło. W istocie jest to karmelowo-owocowa red IPA, z cytrusami i tostami, tropikami, czerwonymi oraz suszonymi owocami. Dużo fajnej, szlachetnej goryczki, balansujące ją ciałko, wysoka pijalność (7/10). Witbier okazał się mocno korzenny – sporo kolendry, ale i goździka, a w posmaku dodatkowo przewijają się nuty pokrewne koprowi włoskiemu. Jest rześkie, cytrusowe, trochę siarkowe. Niezłe (6/10). Nie podszedł mi Coffee Stout. Dużo sproszkowanej, zeschniętej czekolady, kawa jest niestety gatunku „Prima”, trzyma się jednak na szczęście w tle. Całość ma coś z taniej czekoladowej polewy na najtańszych lodach na patyku, odczucie w ustach jest nieco pyliste, za to kwaskowość jest ledwo zaznaczona. Z kolei goryczkę podkreślono, a laktozę czuć aż zanadto. Nie przekonuje mnie to (4,5/10).
II. Pivovar Aero
Jeszcze lepszy browar znajduje się jednak o dwa rzuty nakładanym hermelinem obok. Oto w gąszczu odrestaurowanych familoków na południu Ostrawy przedsiębiorstwo Elmontex prowadzi średniej wielkości hotel. Wbrew nazwie przedsiębiorstwo nie jest polskie, ale ja nie o tym. Otóż od jakiegoś czasu na parterze hotelu działa restauracja z browarem Aero.
Wystrój ma mocno nowoczesny, łączący lekko chropowaty fornir z szarymi kaflami oraz czarnobiałymi fototapetami przedstawiającymi leciwe zdjęcia dwupłatowców, co ma tworzyć wokół browaru – wespół z nazewnictwem – spójną otoczkę. Okrągły bar na środku sali wyposażony jest w siedem kranów, do których podpięte są piwa tworzone na usytuowanej nieco z boku, lśniącej aluminiowej warzelni, nie wiedzieć czemu podświetlonej błękitno-fioletowymi neonami. Jeśli dodamy do tego muzykę radiową, to mamy piwne miejsce bez piwnego klimatu. Właściwie to wręcz bez jakiegokolwiek klimatu. Poprawna restauracja, w której z małymi dziećmi siedzi się pewnie lepiej niż w Dromedarze, ale na okoliczność posiadówy z kumplami sytuacja prezentowałaby się zgoła odwrotnie.
Sałatka z łososiem była ponoć taka jak wystrój – czyli tylko poprawna, taki sam był rosół, natomiast grillowane skrzydełka pozytywnie się wyróżniały. Tak samo zresztą jak większość piw, przynoszonych do naszego stolika przez miłą obsługę (rzecz nie do końca oczywista w Czechach; w sensie zarówno piwo, jak i obsługa).
Na dobry początek wszedł jasny pils. Wszedł dosłownie. Kapitán 12° to klimaty ziołowe i kwiatowe, lekko chlebowe. Słodowość w równowadze z nachmieleniem, są zarówno cukry resztkowe, jak i mocna goryczka. Nie ma na szczęście diacetylu – nic a nic. Świetny wywar (7,5/10). Niewiele mu ustępuje Pilot 11°. Piwo nieco bardziej subtelne, ale ponownie z równowagą żatecko-chmielowo-chlebową i rasową goryczką. Diacetyl przewija się w tle w postaci szczątkowej. Bardzo dobre (7/10). Rozczarowała Letuška 9°. Nawet jak na tak niski ekstrakt piwo jest wyjątkowo wodniste, z pustym finiszem, w którym brakuje goryczki. Jest ciut chlebowe i wyraźnie maślane, a poza tym wyzbyte substancji. Piwo light w pełnej krasie (4/10). Mechanik 13° to lager wiedeński – mocno słodowy, tostowy, lekko orzechowy, uzupełniony o nutki owocowe oraz chlebowe. Chmielu jest bardzo mało, kompozycja jest zdecydowanie zdominowana przez – całkiem ciekawą, swoją drogą – słodowość. Za to na goryczkę nachmielili jak rasowe polotmave. W porządku (6/10).
Charakternie wypadło też tmave o nazwie Černý Pasažér 12°. Jest trochę karmelu, ale są też wyraźne palone nutki oraz kawa. Zasyp jest wyjątkowo ciemny jak na czeskiego ciemniaka, a gładki smak przechodzi w zadziorny, palono-gorzki finisz. Stylowo polano mi je w nieco cieplejszej postaci niż pilsa i faktycznie, jest to piwo pewnego rodzaju ukłonem w stronę dry stouta. Bardzo udanym ukłonem (7/10). Ukłonem w stronę mojego dzieciństwa są z kolei obydwa piwa nowofalowe. Aero APA i Aero IPA obydwa bowiem aż buchają geraniolem. Mieliśmy w mieszkaniu pełno doniczek z geranium, kiedy byłem dzieckiem, stąd mi się ten zapach dobrze kojarzy. Bravo 12° APA poza geranium i różą ma również pomniejsze nuty opuncji i cytrusów. Navigátor 14° IPA oprócz geranium może się pochwalić żywicą oraz cytrusami. W Bravo goryczka jest mocna. W Navigatorze słodycz resztkowa jest odczuwalna, ale za to goryczka jest wręcz ekstremalnie mocna, jak na dzisiejsze czasy. Obydwa piwa otrzymują bardzo wysoką ocenę (7/10).
Wprawdzie Aero jest bardziej rodzinną restauracją niż klimatycznym brewpubem, ale wycieczka tutaj jest warta zachodu. Mało który browar restauracyjny w Czechach może się bowiem poszczycić tak wysokim poziomem piwa.
III. Zámecký Pivovar Pikard
Jednym z tych, które mogą się poszczycić dobrym piwem, jest trzeci browar w tym wpisie, mieszczący się nieopodal Zámecký Pivovar Pikard. Historia browaru rozpoczęła się w 2007 roku, kiedy w odrestaurowanym zamku Zabreh na południu Ostravy otwarto hotel z restauracją i od razu uzupełniono tę drugą o browar. Historia browaru uwieczniona na jego stronie internetowej byłaby zapewne ciekawym materiałem dla zawodowych tropicieli seksizmu, macherzy szczycą się bowiem tym, że określili swojego pszeniczniaka mianem „piwa kobiecego”, wykonując w tym zakresie ponoć pionierską robotę na tle całej Europy.
Zameczek robi bardzo dobre wrażenie, szczególnie w kontraście z otoczeniem. Będąc jeszcze 300 metrów od celu, dziwiliśmy się, gdzie pomiędzy tymi wszystkimi blokami niby ma się znajdować zamek. A jednak. Umiejscowiony na lekim wzniesieniu zameczek pokryty wielobarwnym jesiennym bluszczem stanowi azyl od szaro-burego otoczenia. Jest perełką architektoniczną pośród wyjątkowo odrapanych, szpetnych pomników komunizmu z wielkiej płyty. Jak się wejdzie na wysłany drobnym kamieniem dwór, to jest się wręcz w pełni odizolowanym od mordoru za murem.
Mimo ładnej pogody temperatura jednak nie sprzyjała posiadówie na zewnątrz, więc minęliśmy drewniane ławy i przekroczyliśmy podwoje zameczku. Umieszczona vis a vis wejścia pięcioipółhektolitrowa warzelnia wypluwa z siebie ponoć 1000hl brzeczki rocznie, co stawiałoby browar Pikard na całkiem niezłej pozycji na tle innych czeskich minibrowarów w kwestii wolumenu produkcji. W kwestii estetyki znajduje się w czołówce, co zapewne również stwierdzili nowożeńcy, których wesele odbywało się na parterze, udaliśmy się więc na poddasze.
Klimatyczny półmrok wespół z drewnianą podłogą i dużą liczbą drewnianych belek tworzą klimat, który penetruje rejony ekskluzywności, która może być nie w smak ludziom, szukającym u naszych południowych sąsiadów stereotypowej czeskiej swojskości, ale w połączaniu z profesjonalną obsługą powinno znaleźć uznanie u tych, którzy chociażby chcą swojej kobiecie pokazać, że browar jednak nadaje się na walentynkową randkę.
Ceny są adekwatne vel dość solone, ale za to potrawy są warte tych pieniędzy. Zarówno kotlet wieprzowy w pieprzu („puma steak”), jak i kruche żeberka marynowane w miodzie i śliwkach były przekozackie. A i piwnie ma się Pikard czym poszczycić.
Pikard Světlý Ležák 11° – pyszna, świeża słodowość, nuty żateckiego chmielu, piwniczna siarczana drożdżowość. Zapach świetny. W smaku nachmielenie okazuje się być jednak stonowane, z goryczką nieznacznie mocniejszą niż w hellesie, ale piwo wygrywa świeżością i pijalnością. Mógłbym pić wiadrami. (7/10)
Pikard Vídeň 13° – słodkawe, chlebowo-piwniczne piwo wiedeńskie. Goryczka nikła, ale to świeża piwniczność robi robotę. Mocno pijalne, smaczne piwo. (6,5/10)
Pikard Tmavý Ležák 11° – kiedyś był warzony z dodatkiem tataraku. Nie wiem, jak tatarak smakuje, jako że nawet będąc małym, kilkuletnim, ciekawym świata człowieczkiem nie wpadłbym za Chiny na to, żeby go jeść, ale i w tym piwie niczego ponadstandardowego nie wyczułem. Ot, lekko palone, delikatnie piwniczne, trochę przypieczonej skórki chlebowej, ciut kandyzowanego cukru i lukrecji. Niski ekstrakt dobrze tutaj zagrał, piwo jest w zasadzie bardziej wytrawne niż słodkie. Wszystko ok, tyle że zbyteczny diacetyl, jak to w czeskim tmavym, manifestuje się nutami masła kakaowego. Ale i tak niezłe. (6/10)
Pikard Ale 10° – to jest ewenement, żeby w czeskim minibrowarze desitką był górniak. Klasyczny, angielski górniak, co trzeba podkreślić. Leciutkie, ale i tak wystarczająco wyraziste smakowo, kwiatowe, trochę ciasteczkowe piwo z delikatnym karmelem. Ongiś była to trzynastka, ale obniżono ekstrakt, uzyskując świetnego wyspiarskiego bitterka o bardzo wysokiej pijalności. Świetna sprawa! (7,5/10)
Swego czasu sporo narzekałem na minibrowary wschodnich Moraw. I faktycznie, początkowo trafiałem w większości na przybytki, które nie były warte odwiedzenia i które broniły się w najlepszym wypadku niezłym jedzeniem. Obecnie jednak, kiedy zwiedziłem w zasadzie większość browarów Kraju Morawsko-Śląskiego, stwierdzam, że wcale nierzadko zdarzają się wśród nich przybytki, do których wróciłbym bez mrugnięcia okiem. Takie, jak wszystkie trzy browary w tej relacji.