Sześciopak polskiego craftu 276-279


A gdyby tak wielopak rozpocząć kanonadą pilsów? No właśnie, czemu nie? Startujemy jasnymi lagerami, których w tym przeglądzie wylądowało tyle samo, co ipek. Czyli sześć sztuk. Tradycyjne style mają w tym wielopaku generalnie przewagę liczebną nad nową falą w proporcji 2:1. Znak czasów?


Moon Lark
to nasz krajowy lagerowy potentat, bo to właśnie lagery wychodzą im najlepiej. Exemplum Dousek (ekstr. 12%, alk. 5,1%), czeska jasna dwunastka. Ziołowy, lekko kwiatowy chmiel żatecki oraz słodowość (bardziej zboże i ciasteczka niż chleb) z dodatkiem siarki, która w pilsach nie jest wadą, a zaletą – o ile jest obecna w odpowiednim stężeniu. Jakim stężeniu? No właśnie takim, jak w Dousku. Czyli rozsądnym vel małym. Tekstura miękka, goryczka szlachetna mimo ongiś złej famy chmielu Magnum („ipkowa łodyga”). Pełnia umiarkowana, goryczka z każdym łykiem coraz bardziej zalegająca – co jest zaletą, idealnie skrojoną na dzisiejsze czasy. Piwo codzienne, ale z charakterem. Bdb pils. (7/10)


Z Czech przechodzimy do Niemiec. Moon Lark Shelter (alk. 5,1%) to niemiecki pils, ergo mamy tutaj jasne zboże plus trawę plus trochę kwiatowo-ziołowych nutek, ale tutaj nie w głównej roli, a w tle. Co ciekawe, piwo jest trochę mniej pełne od czeskiego odpowiednika, ale odczuwalność słodyczy resztkowej jest trochę większa. Goryczka ciut lżejsza, a zarazem bardziej wysuszająca. Siareczka lekka też jest, co już sformułowałem w postaci zalety. Bdb. (7/10)


I z Niemiec przenosimy się do Włoch. One More… Italian Pils (alk. 5,2%) nie był moim pierwszym wyborem, spodziewałem się bowiem typowej dla „włoskich” pilsów wody po kwiatkach. Ale nie – Moon Lark zdecydował się na chmielenie czesko-niemieckie miast słoweńskiego, co wyszło piwu na dobre. Włochy to nie Słowenia, tylko Niemcy plus Czechy, logiczne. Quasi Tyrol plus skarpety w sandałach. Kwiaty, potem zioła, potem trawa zupełnie w tle, wychodzi w finiszu. Ale nie mdłe słoweńskie kwiaty, tylko bardziej żywe. Piwo jest na swój sposób soczyste, najmniej gorzkie z tych trzech moonlarkowych pilsów, a zarazem mniej słodkie od Sheltera. Nasycone chmielem – tak bym je określił. Bardzo dobrze wchodzi, polecam zdecydowanie. (7/10)


Wracamy do Niemiec wraz z piwem Stay Here #4 Spring Bock (alk. 6,9%), kooperacji Moon Larka z Pintą. „Brzydkie piwo wymaga brzydkiego anturażu”, pomyślałem sobie, wybierając się pochmurnego dnia do opuszczonej kopalni w nadreńskim Vluyn, jednego z tych miejsc, których brzydota potrafi na mnie działać niczym magnes. Jestem antyfanem jasnych koźlaków, co po tym piwem nie uległo korekcie. Nie jest skrajnie złe jak na ten styl; szkopuł w tym, że styl sam w sobie to zło, więc nie udało się mnie choćby śladowo ukontentować. Lekko przypieczona, tostowa słodowość, ciało wcale nie takie rzadkie, śladowo nutki jabłkowe, niedojrzałe orzechy laskowe, jakaś tam goryczka, lekka słodycz, no i to, z czym maibocki w głównej mierze kojarzę, czyli jeżąca wierzch języka alkoholowość. W tym konkretnym przypadku nie jest nadmiernie wódczana i nie narzuca się w wulgarny sposób, ale i tak psuje resztki zabawy, jakie mógłbym tutaj znaleźć. Sorry, ale nie. (3,5/10)


Żeby nie było – wracamy do Niemiec na koniec tego moonlarkowego lagerowego przeglądu, a konkretnie do Frankonii. Frank (alk. 5,6%), Hopfen Pils uwarzony przez Moon Lark w browarze Knoblach, to piwo wybitne. To jedna rzecz. Druga, to że macherzy z Knoblacha to typowe niemieckie chamy, jak wywnioskowałem z zasłyszanej historii. Otóż w tym browarze nie stosuje się kodów kreskowych, które jednak są potrzebne, żeby piwo w Polsce sprzedawać. Pan Adolf von Knoblach, czy jak mu tam (nie wiem, jak mu tam) postawił się Rejtanem i stwierdził, że on takiego czegoś nie będzie załatwiał, w związku z tym ludzie z wrocławskiego FAMu musieli specjalnie pojechać na miejsce do Niemiec, żeby w imieniu tego przemiłego człowieka założyć mu profil w urzędzie, potrzebny do tworzenia kodów kreskowych. Czynność na miejscu trwała ponoć dosłownie moment i kosztowała całe 5 euro. Ale pan Niemiec rzecz jasna sam tego nie zrobi, niech gorszy sort człowieka z Europy Wschodniej sam się pofatyguje, żeby go wyręczyć. I wy się dziwicie mojemu germanosceptyzmowi – ja ich bardzo dobrze poznałem, wszak mieszkałem wśród nich przez bite osiem lat. I mnie powyższa historia w związku z tym wcale nie dziwi. Anyway, przechodzimy do piwa, które – powtarzam – jest wybitne. Więcej, jeżeli polskie piwa rywalizowałyby na pilsy, to Frank stanowiłby fatality z wyjątkowym okrucieństwem. Tylko Łańcut i Reden potrafią ciosać pilsy na zbliżonym poziomie. Piękna zbożowa słodowość, przez którą dyskretnie wyziera świeża, chlebowa, wiejsko zagajająca brzeczka, plus trawiaste nachmielenie z nutkami kwiatowymi. W smaku czeka delikatna słodycz resztkowa i szlachetna jak trzewiki Ludwika XIV, podkreślona goryczka, która to sama w sobie – o ile odpowiednie ilości Franka znajdowałyby się w zapasach, mogłaby doprowadzić do urwania filmu. Taka jest wciągająca. Piękne piwo. (8,5/10)


AleBrowar
to przykład tego, że nie należy przedwcześnie spisywać browarów na straty, które w przeszłości pokazały, że coś potrafią, ale w tak zwanym międzyczasie wypadły z obiegu. Kilka piw z AB pitych na przestrzeni ostatniego roku dostarczyło zdecydowanie więcej, niż się spodziewałem. Los bywa jednak przewrotny i Ocean Emperor (ekstr. 14%, alk. 6,4%) nie dostarcza prawie niczego. Przede wszystkim smaku. Rozumiem neipki wyzbyte goryczki – bo z taką mamy tutaj do czynienia – o ile nie są przesłodzone. Ta nie jest słodka, ale w tę pustkę nic nie wchodzi w zamian. No więc jaka jest ta neipka? Gorzka? Nie. Słodka? Też nie? Soczysta? Bynajmniej. Pijalna? Skądże. Rześka? Niezbyt. Owocowa? Ciut, ciut multiwitaminy. Wodnista? Bingo! No i zabarwiona na żółtawo woda o niewyraźnym smaku multiwitaminy to coś, czego ani ja, ani – takie mam przekonanie – rynek piwa w Polsce do szczęścia nie potrzebuje. (3,5/10)


Potrzebujemy za to takich neipek, jak Hoppiness 2024 (alk. 6%) od Ziemi Obiecanej. Fresh Motueka Harvest wyszedł jak połączenie limonki razem ze skórką, a la miętowej ziołowości oraz kokosa i skórki mandarynki – to ostatnie bez udziału Sabro. Bardzo rześkie piwo oraz – przy minimalnej słodyczy – również bardzo pijalne. Świetna rzecz. (7,5/10)


Kingpinowo-freigeistowe
gose o nazwie Geist piłem już z kranu, czas na puszkę (ekstr. 12%, alk. 4,7%). Trochę mnie zdziwiło zapuszkowanie tego nietuzinkowego wyrobu i umieszczenie na półkach niemieckiego okupanta – wszak nie dość, że ten styl bez dodatku owoców jawi mi się ciężko sprzedawalnym, to na dodatek to konkretne gose jest w swojej gosowatości bezkompromisowe. Co jest, rzecz jasna, komplementem z mojej strony. Kwaskowe, słonawe, kolendrowe. Mleczna kwaśność w połączeniu z solą i polaryzującą z zasady kolendrą może być dla wielu potencjalnych konsumentów twardym orzechem do zgryzienia. Dla mnie jest w sam raz. Rześkie, intensywne, bardzo pijalne piwo. Świetne. (7,5/10)


Klasyczny angielski porter to też chyba słabo sprzedawalny styl piwa. Browar Palatum zaserwował Captain Swaen (alk. 4,9%), który – w odróżnieniu od Captain Sweden – jest z początku trochę chropowaty w odbiorze, z cierpkawym finiszem. Po kilku łykach piwo łapie balans, stając się bardzo fajnym, orzechowo-czekoladowym porterem z nutą kawy w finiszu. Piłbym jeszcze. (7/10)


Ojej? Ojej! (ekstr. 16%, alk. 6%). Tak nazwana neipka od Ziemi Obiecanej to kolejne klasowe piwo z tej stajni. Aksamitnie gładka, a zarazem wyzbyta kubusiowatej soczkowatości, czyniącej wiele piw tego podstylu mdłymi gniotami. Tutaj aromatosmak idzie mocno w stronę cytryny, limonki oraz pomarańczy, razem ze skórkami, zahaczając również subtelnie o naftowe klimaty. Rześkie, w finiszu wytrawne, ba – nawet gorzkie. Polecam bardzo. (7,5/10)


Jak nie jestem grodziszowym purystą, dla którego wszelkie odstępstwa od rygorystycznie nakreślonej stylistycznej taksonomii stanowią piwne herezje, tak też nie rozumiem sensu grodzisza, w którym rzeczone odstępstwa doprowadzają do wyrugowania z bukietu wędzonki. O ile żaden hoppy grodzisz, którego piłem, nie chorował na tę przypadłość, o tyle inne ubogacenia receptury tak się zwykle kończyły. Modern Grodziskie (alk. 3,1%) z Browaru Grodzisk teoretycznie mogłoby być takim hoppy grodziskim, tyle że na chmielach z Polish Hops, przeważyła jednak najwidoczniej koncepcja zbyt mocnego naznaczenia odstępstwa od klasyki, co przełożyło się na stłamszenie bazy piwa. Otóż wędzonki jest tutaj tyle, że w zasadzie nie ma jej prawie wcale. Polskie chmiele dały typowych nut gruszki i kwiatów, które dla niepoznaki zostały na dosłownie kilka sekund potrzymane nad dębowym dymem – tak ja to widzę. Piwo jest rześkie, wchodzi nieźle, ale przy subtelności wpisanej w charakter grodzisza zabrakło w ostatecznym rozrachunku dymionego pazurka i całość wypadła nieco mdławo. (5,5/10)


Follow The Light
(alk. 5,5%) to nie jest z pewnością najlepsza neipka od Tankbustersów, ale oni nawet jak lekko obniżają loty, to wciąż pozostają na sumarycznie zadowalającym poziomie. Sesyjny west coast jest faktycznie wytrawnym i prawilnie gorzkim piwem, o bukiecie mocno cytrusowym, haczącym delikatnie o quasi-siarkowe (odchmielowe) nutki, mocno smakującym grejpfrutem wraz ze cierpką skórką, uzupełnionym o akcenty niedojrzałego ananasa. Pijalne, smaczne piwo. (6,5/10)


Moon Lark
to głównie lagerowy browar dla mnie, ale i w tematyce nowofalowej potrafią zmajstrować świetne rzeczy, o ile odważają się penetrować rejony goryczkowe. Byway (ekstr. 16%, alk. 5,8%) to puszysta i kremowa wheat IPA; grejpfrutowa, trochę anyżowa, mocno laktonowo-drzewna, kokosowa, gładka, ale i z goryczką we wręcz nieco chropowatym finiszu, dopasowanym do całości. Pijalna, gładka, soczysta, a zarazem gorzka new wave ipka. No, czyli da się. (7,5/10)


Taki brak wierności stylu to ja rozumiem. Cztery Pory Roku (alk. 4,6%), helles od Hopkultury, jest piwem stanowczo zbyt gorzkim i generalnie chmielowym jak na hellesa. Byłby to skandal, gdyby nie wyszedł z takiego podejścia przyjemnie gorzki, południowoniemiecki, zbożowy, trawiasty pils, którego się bardzo szybko pije. Więc o ile podejrzewam, że coś tutaj poszło jednak wbrew założeniom, to jestem bardzo zadowolony z takiego obrotu rzeczy. (7/10)


Jak na czorną ipkę piwo wyszło dość słodowo. Reden Black IPA (alk. 7,3%) przede wszystkim atakuje zmysły karmelem i melasą, goryczka jest mocno umiarkowana, a odchmielowe owoce ograniczają się do nutek melona oraz innych białych owoców plumkających w finiszu. Z ciekawostek, to dość silne są w tym piwie moim zdaniem nuty kozieradki. Jest to niezłe piwo, ale parę rzeczy bym tutaj zmienił. (6/10)


Pierwsza styczność z Browarem Wodzisław i od razu jeden z moich ulubionych styli, czyli Altbier (alk. 4,9%). Spodziewałem się wiele – może niesłusznie i na wyrost. Piwo jest mocno karmelowe z niestety stosunkowo stonowaną obecnością nut orzechowych, uzupełnione o przebłyski owocowe, znane, ale i niekoniecznie lubiane, z chociażby Füchschen Alta. Wytrawny finisz winduje to nie do końca udane piwo do poziomu „jako tako”. Do dopracowania. (5,5/10)


Browar Sady
może i jest jednym z najbardziej obrotowych browarów craftowych w Polsce, może i nie jest znany z wysokiej jakości, niemniej jednak czasami można się pozytywnie zaskoczyć. Tey! Copper Train (alk. 8%) to bardzo smaczny, wyleżakowany przez bite cztery lata porter bałtycki. Karmel, pumpernikiel oraz garść czereśni zanurzonej w gęstej, ciemnej toni. Finisz trochę kawowo-palony, udanie przełamujący to słodkawe piwo. Naprawdę bardzo smaczna rzecz. (7/10)


Na razie nie piłem jeszcze pilsa od Nepo, który mógłbym uznać za udany bez dwóch zdań. Berliner Pils (ekstr. 12%, alk. 4,9%) był chyba na razie najbliższy tej sztuczce. Słodkawy, słodowy, ale z odpowiednią, średnio mocną goryczką. Pijalny, z lekkimi zielonymi akcentami chmielowymi. Na tle co najmniej kilku konkurentów z Polski wypada blado; na tle średniej krajowej całkiem zadowalająco. (6,5/10)


Przechodzimy do dziesięciolecia browaru Trzech Kumpli, na którym lało się sporo ciekawych rzeczy. Zarówno evergreenów, jak i premier. Zaczynamy od micro ipki Ten Hops (ekstr. 10%, alk. 3,2%), która dostarczyła bez dwóch zdań. Intensywna smakowo, bez nut granulatu i brzeczki, oraz hop burnu, z bukietem mocno idącym w białe owoce. Trochę białego grona, gruszka, kwiatowe przebłyski – ale już w finiszu, a ściślej w goryczce piwo nabiera cytrusowy charakter. Rześkie, bardzo pijalne, no takie do picia na wiadra. Ani tutaj nie brakuje wyrazistości, ani przekombinowanie (po co aż dziesięć chmieli?) nie stworzyło galimatiasu bez nici przewodniej. (7,5/10)


Pan IPAni Double Urodzinowe
(ekstr. 18,5%, alk. 6,7%) zaczyna tam, gdzie skończyło niedawne Full Sabro. Czyli jest to ipka nie tyle ultra kremowa, ile giga kremowa, do czego świetnie pasuje profil mocno kokosowy z domieszką mandarynki. Efekt jest zarazem mniej słodkawy, niż się spodziewałem po tak płytkim odfermentowaniu, no i przy właściwie bliskiej zeru goryczce piwo wciąż wygrywa swoją kremowością. Świetne. (7,5/10)


Obecny był też Imperial Stout na bazie Rodiona w aż czterech wersjach. Bezsprzecznie najlepszą był Imperial Stout Whiskey, Rum & Bourbon BA (ekstr. 28%, alk. 11,8%), który w beczkach po trzech różnych alkoholach spędził bite dwa lata. Piwo bardzo mocno beczkowe, nasycone smakiem dębiny, ale i ostre na modłę piw leżakowanych w beczkach po rumie. Ostrość jest wygładzana dębinową wanilią, jest rzecz jasna sporo gorzkiej czekolady, ale i również trochę czereśni i kawy, oraz – niespodzianka – ewidentne nuty różanego dżemu. Wytrawne oraz esencjonalne piwo, mocno degustacyjne. Godne uświetnienia urodzin browaru. (8/10)


Niestety, to samo piwo w wersjach z dodatkami już niestety nie dostarczyło. Najlepiej prezentowała się wersja Imperial Stout Cocoa Coconut Bourbon BA (alk. 12,6%), piwo gęste, słodkawe i deserowe. Waniliowo-drewniane, mocno nasycone nutami likieru czekoladowego, z kokosem w tle i raczej robiącym wrażenie odbourbonowego niż dodanego, co tylko świadczy o dobrym przegryzieniu piwa. Głównym aktorem jest tutaj jednak gęsta i esencjonalna czekoladowość, kokos jest dodatkiem. Na dalszym planie pojawił się niestety aldehyd octowy, którego może nie jest sporo, niemniej jednak jest wyczuwalny i niepotrzebnie czyni piwu ujmę. Dobre, ale potencjał miało na znacznie więcej. (6,5/10)


Imperial Stout Dates, Figs & Raisins Bourbon BA
(alk. 13,4%) to piwo, które odebrałem jako bardziej palone od pozostałych (inaczej mówiąc, nuty palone bardziej świeciły obecnością), a przy tym łączące świat ciemnego palonego stouta ze światem brązowego, suszono-owocowego doppelbocka. Suszone owoce w czekoladzie tak pokrótce, w postaci gęstego i esencjonalnego piwa, z ograniczonym wpływem beczki. No ale niestety – i tutaj wyczułem zielone jabłko, i to mocniej niż w wersji z kakao i kokosem. (5,5/10)


I tak RIS powyżej wyszedł jako tako, bo negatywnym bohaterem imprezy był Imperial Stout Smoked Plum Bourbon BA (alk. 11,6%). Sporo w nim śliwki (acz jej wędzoność mi umykała w zasadzie całkowicie), trochę niemrawej czekolady i trochę więcej waniliowej beczki, ale niestety wszystko przykryte przez intensywne zielone jabłko, uwypuklające alkoholowość i przy okazji czyniące piwo kwaskowo-ostrym. Zupełnie nieudane. (3,5/10)

Czternaście bardzo pozytywnych ocen w wielopaku skupionym na tradycyjnych stylach piwnych. Przypadek? Nie sądzę.


Jeżeli uważasz moją twórczość za wartość dodaną i chcesz wesprzeć moją działalność publicystyczną, możesz postawić mi kawę:
buycoffee.to/thebeervault

Prześlij komentarz

emo-but-icon
:noprob:
:smile:
:shy:
:trope:
:sneered:
:happy:
:escort:
:rapt:
:love:
:heart:
:angry:
:hate:
:sad:
:sigh:
:disappointed:
:cry:
:fear:
:surprise:
:unbelieve:
:shit:
:like:
:dislike:
:clap:
:cuff:
:fist:
:ok:
:file:
:link:
:place:
:contact:

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)