Spitfire – Shepherd Neame – Anglia
Jaka jest najlepsza pamiątka z londyńskiego Imperial War Museum? Zdjęcie z myśliwcem Tornado? Brelok imitujący granat ręczny? Przeświadczeni...
https://thebeervault.blogspot.com/2011/01/spitfire-shepherd-neame-anglia.html
Jaka jest najlepsza pamiątka z londyńskiego Imperial War Museum? Zdjęcie z myśliwcem Tornado? Brelok imitujący granat ręczny? Przeświadczenie o imperializmie brytyjskim, który spowodował in extenso powolny upadek tego państwa, którego powolnej lecz nieuchronnej agonii jesteśmy obecnie świadkami? Bynajmniej. Najlepszym prezentem dla takiego kogoś jak ja jest butelka ejla Spitfire, zakupiona w sklepie pamiątkowym w tymże muzeum. Ciekawy pomysł, żeby piwo o takiej właśnie nazwie sprzedawać w muzeum wojennym.
Zresztą kształt butelki jest nieźle dopasowany do nazwy, imitujący granat ręczny z czasów Drugiej Wojny Światowej. Spitfire to zresztą symbol który od razu należy kojarzyć – poprzez Bitwę o Anglię – z polską historią, a bardziej szczegółowo z polskimi lotnikami walczącymi po stronie brytyjskiej przeciwko niemieckim „Hunom”, jak ich Angole wówczas nazywali. Co prawda polski Dywizjon 303 latał podczas Bitwy o Anglię nie na nowszych Spitfire’ach, ale na gorszych i starszych Hurricane’ach, ale mimo to był najskuteczniejszą jednostką powietrzną w brytyjskiej flocie, uzyskując około 1/7 sumy zestrzeleń maszyn wroga i dużo rzadziej ponosząc straty własne. Tak to lecąc na Hurricane’ach Polacy walnie pomogli Angolom wygrać Bitwę o Anglię, po czym, co jest publice chyba jeszcze mniej wiadome, rząd polonofoba Churchilla wystawił rządowi polskiemu na emigracji rachunek finansowy za korzystanie z brytyjskiego sprzętu, polscy lotnicy zostali nazwani przez następnego premiera Clementa Attlee „polskimi faszystami” i wykluczeni z Parady Zwycięstwa w Londynie, a 56% społeczeństwa brytyjskiego opowiedziało się za ich deportacją, często prosto do stalinowskich kazamatów. Taka oto urocza wdzięczność angielska, która nie powinna zostać zapomniana, nie zmieniająca wszak faktu, że na Wyspach warzy się wyborne bittery, których Spitfire Kentish Ale jest wybitnym przedstawicielem.
Po tym przydługim wstępie, w trakcie pisania którego piwo trochę się ogrzało po wyjęciu z lodówki (bittery najlepiej się pije w temperaturze około 10 stopni, gdyż zbyt zimne nie rozwijają całego swojego bukietu smakowego), czas przejść do odbezpieczenia granata. Spitfire Kentish Ale warzony jest w browarze Shepherd Neame, reklamującym się jako najstarszy brytyjski browar. Co ciekawe, data ufundowania, czyli rok 1698, nie jest bynajmniej dawna, jeśli chodzi o europejskie standardy. Sądzę, że po prostu na brytyjskim rynku piwnym w trakcie historii dużo browarów bezpowrotnie zamknęło swe wrota, w tym te starsze od Shepherd Neame. Sam Spitfire jest warzony od roku 1990, jako hołd dla samolotu Spitfire i jego pilotów. Butelka jest niestety przezroczysta, zjawisko zresztą dość powszechne jeśli chodzi o piwa angielskie, po przyjechaniu do Polski piwo było jednak trzymane w odpowiednich, ciemnych i chłodnych warunkach. Etykieta z jednej strony nie wyróżniająca się, a z drugiej dopasowana do nazwy piwa, w starym angielskim stylu, bez żadnych upiększeń. Barwa bursztynowa, nie za ciemna, klarowna. Zapach robi apetyt na więcej – mocne estry owocowe zakończone delikatnym elementem toffi. Trzeba zaczekać, aż piana trochę opadnie – mieszanoziarnista, trwała i bardzo ścianolepna. Ładnie wystaje z kufla nawet na 2cm – tak wygląda i zachowuje się porządna piana. No i doczekałem się – cóż za wyborne piwo! Mocne owocowe estry mieszają się z lekkimi nutkami kawowymi w tle, ciągnąc za sobą rasową chmielową goryczkę, która trwale zalega w gardle. Wysycenie jest średnie, w kierunku średnio-mocnego, akurat na granicy, za którą rozciąga się pole przegazowania. W smaku ciekawe, jakościowo najwyższa półka, w konsystencji średnio gęste, ale na tyle lekkie, żeby nie zalegać na żołądku ani nie sprawiać podczas picia wrażenia przyciężkawego. No i ta goryczka. Na tyle mocna i trwała, żeby cieszyć wymagającego fana goryczki, ale nie na tyle, żeby wykręcać gardło, daleka również od cierpkości. Posmak jednak to nie tylko goryczka, lecz również mieszanka toffi i trawiastych chmielów. Te piwo to absolutna ekstraklasa.
Ocena: 9,5
Spitfire dla Anglii to jak dla nas husaria. Wyroby tego browaru da się czasem kupić w Polsce, zwłaszcza Bishop's Finger i 1698 - ciekawe, czy Spitfire też dałoby się dostać. To swoją drogą ciekawe, że powszechnie obrzuca się błotem lagery zielono-butelkowe i wyzywa od "skunksów", a Brytyjczycy powszechnie ładują swoje piwa do butelek nie dość że przeźroczystych, to jeszcze strasznie cienkich, i za to mało kto się ich czepia :).
OdpowiedzUsuńBishop's Finger jest łatwo dostępne, kiedyś wysupłam te 12zł. Słyszałem, że jest ciut gorsze od Spitfajera, czyli jak najbardziej może być genialne. Z tymi butelkami to dziwna sprawa. Lager w zielonej butelce się szybko psuje, na logikę piwo w przezroczystej powinno się psuć jeszcze szybciej, a jednak brytyjskie ejle są zazwyczaj pozbawione skunksa, przynajmniej ja się nie spotkałem z żadnym, który był uszkodzony w ten sposób. Może ejle są bardziej odporne na światło?
OdpowiedzUsuńPodobno efekt skunksa w zielonej butelce powodowany jest przez to, że związki tworzone przez chmiel pod wpływem światła ulegają jakimś reakcjom, wytwarzając tego "skunksa" właśnie. Według tej reguły, mcono chmielone angielskie ejle powinny być mocno zeskunksione w tych buteleczkach, a tak nie jest. Pachnie mi to mitem piwowarskim, chociaż nikt nie wątpi, że przechowywanie na słońcu szkodzi piwom.
OdpowiedzUsuńJeśli są to związki tworzone przez chmiel to bittery powinny być nawet bardziej zeskunksione niż lagery. Fakt faktem, z ejlem skunksowatym się jeszcze nie spotkałem, natomiast lagery w zielonych butelkach są często zeskunksiałe, co czuć szczególnie jak się porówna wersję butelkową i beczkową danego lagera. Poza tym jest to bardzo charakterystyczny, stęchły aromat, więc jego obecność nie jest mitem. Zastanawiam się tylko czy w takim razie do tego nie dochodzi kolor samego piwa - może złocistym dużo bardziej szkodzi swiatło albo to nie chmiel tylko coś innego przechowuje w sobie "potencjał skunksowy".
OdpowiedzUsuńMoże górna fermentacja tworzy inne związki w piwie, niż dolna, i ryzyko skunksa się nie pojawia? Ale wtedy dochodzimy do paradoksu, że zielony kolor butelek, identyfikowany z eurolagerami, powinien być zarezerwowany dla Ejli.
OdpowiedzUsuńPowinien być gdyby nie to że ejle mają teoretycznie jeszcze groźniejsze przezroczyste butelki. No i nie wolno zapominać, że wielbiciele euro-lagerów często polują właśnie na rzeczonego skunksa, myląc go z chmielem i uważając za fantastyczny element aromatu ;)
OdpowiedzUsuń