Sześciopak polskiego craftu 284-287
https://thebeervault.blogspot.com/2024/10/szesciopak-polskiego-craftu-284-287-pinta-tankbusters-brofaktura-.html
Sporo wyśmienitych piw wylądowało w tym przeglądzie, ale i dużo nieudanych, nadających się do wylania. Które przynależą do której kategorii? Otóż było kilka niespodzianek, jako że ipka nadal potrafi mnie zachwycić, a mocne piwo BA spowodować wykrzywienie ust w obrzydzeniu. I vice versa oczywiście.
Jak wiadomo, podrabianych west coastów jest w polskim crafcie już chyba więcej, niż pirackich gier na targach w Bronowicach w 2002 roku. Jeżeli więc producent, dajmy na to Gwarek, umieści na swoim Sentinelu (ekstr. 15%, alk. 7%) buńczuczne hasła, dajmy na to „west coast glory” czy „legit west coast IPA”, to this better be a damn west coast IPA, or else. No więc tak – piwo jest jednak mętnawe (co nie jest problematyczne), bukiet oscyluje wokół pomelo, grejpfruta, geranium, żywicy oraz kwiatu bzu (jest więc old skulowy), ciało jest wytrawne (czyli west coast), słodycz minimalna, a goryczka może nie mocna, ale jednak podkreślona. Wbrew buńczuczności zdecydowano się jednak na pewne kompromisy, prawdopodobnie, żeby nie odstraszyć przyzwyczajonych do mniejszej wyrazistości konsumentów ipek typu homo… znaczy się, hazy. I żeby nie było – to jest bardzo smaczne piwo. (7/10)
Jak lepiej przypieczętować produktywną, słoneczną i ciepłą środę, niż rasowym pilsem? Osmicka z Brofaktury (ekstr. 8%, alk. 3,2%) to odchudzony pils. Odchudzony, a mimo to efektowny, bo niższy ekstrakt początkowy i oszczędna zawartość alkoholu nie przekłada się tutaj na wodnistość. Wprawdzie baza chlebowa jest zgodnie z oczekiwaniami wątła, ale za to trawiastych nut chmielowych jest tutaj sporo, a i goryczka jest wystarczająco dosadna, no i lekka nutka siarkowa urozmaica piwo. Wprawdzie wciąż uważam, że złotym standardem dla pilsa powinna być desitka, ale brofakturowe piwo dla cyklistów wyszło spoko. (6/10)
Drugie piwo „japońskie”, które powstało w Brofakturze za sprawą Dawida Kulbickiego, to session IPA z dodatkiem polskich chmieli oraz sansho o nazwie Electric Hime (alk. 4,8%). Co to sansho? Czerwony pieprz japoński, który w poprzedniej kooperacji zaowocował mocno różanym bukietem. W Electric Hymen… pardon, Electric Hime jest mocno wyczuwalny, ale mniej poszedł w różę, a mocniej w klimaty pokrewne, ale bardziej cytrusowe. Najbliżej mu do połączenia bergamotki i liści limonki kaffir z trawą cytrynową – to ostatnie również dlatego, że piwo cechuje specyficzna (absolutnie nie wadząca) mydlaność. Drugim skojarzeniem są dla mnie iglaki, które przesuwają piwo trochę w kierunku leśnych piw od Nepo, przy czym będzie to pewnie kwestia współgrania sansho z chmielami Zibi, PŁ-01 oraz Zi-1. Piwo wprawdzie ma lekki hop burn, jest to jednak jedyna niedogodność. Poza tym cenię sobie jego ubogacającą smak oryginalność. Bardzo dobre. (7/10)
No i cóżeś zrobił, Birbancie? Manaia (ekstr. 19%, alk. 7,3%) to piwo, które swoją nazwą, kojarzącą się z Mamaią, wywołało u mnie od razu wspomnienia z wakacji w Rumunii w latach 2014 i 2015. I w tym momencie sobie w pełni uświadomiłem, jak bardzo metrykalnym człowiekiem jestem. Shieeet. Nieładnie, Birbancie. Double IPA to nie mój konik, Nowa Zelandia z kolei już tak, więc zdecydowałem się sprawdzić, co tym razem wyszło z chmielowego duetu Nelson Sauvin i Motueka. Zapach to efekt wrzucenia do blendera żółtych owoców, w szczególności mocno marchewkowej odmiany mango, oraz migdałów, czy może bardziej pestek moreli. I jest on na tyle mało intensywny, że wzrok powędrował ku turlającemu się po stoliku cygarze. Coś chciałem w końcu poczuć. W smaku piwo jest już na tyle migdałowe, że przypomina ciasteczka amaretto wrzucone do mangoidalnie-morelowego Bobo Fruta. Przecierowość piwa odzwierciedla się w jego gęstości, która z kolei tylko wzmacnia bobofrutowe skojarzenie. Spodziewałem się fajnych, wulgarnych spalin od Nelsona, dostałem coś zgoła innego i mówiąc wprost – zupełnie niepowabnego, mdłego i wulgarnego zarazem. Szczególnie że w finiszu czeka lekka, ale i nieznośnie cierpka goryczka. Niedobre to jest. (3/10)
Aromat w miarę obiecujący, ale rozczarowanie czeka najpóźniej w finiszu. Myślę, że można się już na tym etapie domyślić, o co mi chodzi. Dune od Moon Larka (alk. 7,8%) atakuje przez nos kremowością Sabro, przeciętą przez nuty przefermentowanych/gnilnych żółtych owoców, naftowe oraz lżejsze kwiatowe (dziki bez). Właściwie słowo „atakuje” jest tutaj na wyrost – piwo nie grzeszy siłą aromatu, ale bukiet jest ładnie skomponowany. Jest to jednak słodka double neipka, przy czym słodyczy nic nie kontruje – ani zadziorność bukietu (bo ten zadziorny właśnie nie jest), ani goryczka, której praktycznie nie ma wcale. Po kilku łykach piwo robi się nużące – przepływa przez gardło jak posłodzona, czy wręcz cukierkowa, lekko gazowana woda, nie pozostawiając po sobie niczego poza refleksją, czy aby warto sobie nim w ogóle obciążać układ odpornościowy. No więc nie – nie warto. Duże rozczarowanie. (3,5/10)
W poszukiwaniu czegoś lekkiego i orzeźwiającego na koniec weekendu trafiłem w lodówce (cóż za przypadek…) na Jose od Nepomucena (alk. 3,4%), z podtytułem „sangria gose”. Nozdrza wypełnił zapach czerwonych pomarańczy, poza którymi w smaku można jeszcze wyczuć cytryny. Odnośnie widniejących w składzie jabłek i brzoskwiń, to trzeba je sobie już mocno wyobrazić. Nie jest to jednak wada per se – piwo jest bardzo rześkie, słodko-kwaśne, no i faktycznie lekko słone, za co brawa, bo gose bez słoności to dominujące na rynku craftowym nieporozumienie. Bardzo mi to smakuje, może nie aż tak bardzo jak za pierwszym razem na BGM pięć lat temu, ale jest to świetnie zbalansowane, mocno pijalne piwo. (7/10)
Chmiel Simcoe miewał w ostatnich latach słabsze zbiory. Tym bardziej ciekaw byłem Chmielokraty Simcoe z Piwnego Podziemia (ekstr. 15,5%, alk. 6,2%), żeby sprawdzić, jak się tam sprawy obecnie mają. Szkopuł w tym, że nie udało mi się sprawdzić. Nie, żeby tytułowego chmielu wylądowało w piwie mało – o przeciwieństwie tego świadczy chociażby wyczuwalny (niestety) hop burn. Piwo jednak ma mało aromatu i smaku, a to, co jest, to głównie przejrzałe żółte owoce typu mango, chylące się ku cukierkowości. Niestrawność tejże co prawda trochę mitygowana jest anyżem w finiszu, niemniej jednak w takiej formie to kupione u niemieckiego oprawcy piwo nie nadaje się do spożywania, jeżeli komuś zależy na jednoznacznie pozytywnych doznaniach jako ekwiwalencie za obciążenie sobie wątroby. (4/10)
A dla równowagi Chmielokrata Sabro Incognito (ekstr. 15%, alk. 6,2%), również z Piwnego Podziemia. Esencja mandarynki wrzuconej w mleczko kokosowe. Z chmielem Sabro szczególnie dobrze funkcjonują płatki owsiane w zasypie, albowiem odczuwalna kremowość piwa to efekt synergii tych składników. Tutaj nawet trochę goryczki stworzono, odczuwalnie więcej niż w większości ostatnich Chmielokratów. Piwo na jedno kopyto, owszem, no ale taki jego sens. Smaczne. (6,5/10)
![]() |
Przyznaję, oczekiwania miałem duże. Zostały one przebite. Moja ostatnia styczność z Cybertankiem (ekstr. 15%, alk. 6,5%), west coast ipką od Tankbusters, miała miejsce dobre parę lat temu. Uznałem piwo za świetne, no ale w tak zwanym międzyczasie zdążyłem się jeszcze bardziej stęsknić za prawdziwymi west coastami, w obliczu dużej liczby farbowanych lisów na rynku. A Cybertank to jest właśnie prawilny west coast. Nie DDH, więc nie bucha chmielem jak oszalały, ale ma go wystarczającą ilość, żeby związać zmysły. Bukiet jest oldskulowy, tak więc mamy tutaj słodką pomarańczę, soczystą mandarynkę, kwiat bzu, liczi i trochę żywicznych motywów. Smak jest gorzki. Nie wykręcający gardło siermiężnie gorzki, tylko szlachetnie, ale dosadnie gorzki. I wytrawny. To a propos tego, czy Tankbusters potrafią warzyć gorzkie piwa. Otóż owszem, potrafią. I takowe jeszcze lepiej im wychodzą niż te neipkowe. Do picia wiadrami to jest. (8/10)
Do picia wiadrami nie jest z kolei Destiny z Moon Larka (alk. 7%). W zapachu słodkie nutki pomarańczowo-mandarynkowe mieszają się z ostrzejszymi grejpfrutowymi i byłoby nieźle, gdyby zapach nie był zwietrzały. Chmiel sabro zresztą szybko się odsuwa na dalszy plan i na wierzch wychodzą słodkie nuty truskawkowo-jeżynowe. Problemem głównym jest jednak smak. Zdecydowano się na słodki profil chmielowy, łączący słodkie dojrzałe cytrusy z truskawką i jeżyną, i nie byłoby w tym być może nic złego, gdyby zadbano o smakowy balans – ergo gdyby w chociażby symbolicznym wymiarze uwypuklono goryczkę. Tej jednak nie ma. Nie, że jest niska, czy chociażby symboliczna. Zupełnie szczerze nie czuję jej wcale. Dodajmy do tego lekko zagęszczone żytem ciało i otrzymujemy wzór piwa kompletnie wytrąconego z balansu, zamulającego jak cholera. To się pije bardzo ciężko. (3,5/10)
Uderzamy w tony jeszcze słodsze i gęstsze, ale i zdecydowanie bardziej udane. Komes Wymrażany Porter Bałtycki Jack Daniel's BA (ekstr. 36%, alk. 15%) prezentuje stosunkową wytrawność, ergo ciało jest raczej smukłe, no i szczególnie w tej sytuacji doceniam ładnie ułożone alko. Ogólny wydźwięk jest mimo leżakowania w drewnie po JD bardziej winny niż łyskaczowy, przy wyraźnej czekoladowości i paloności. Słodycz, jako rzekłem, jest obecna, ale zarazem balansowana taniczną cierpkością. Bardzo dobre. (7/10)
Dwa poziomy wyżej jest Komes Wymrażany Porter Bałtycki Glen Moray Whisky BA (ekstr. 47%, alk. 20%, ależ parametry…). To jest esencja ciemnego, złożonego piwa. Likier z orzechów włoskich, gorzkiej czekolady i suszonych owoców, w którego tle funguje przypalone drewno. Maksymalnie zagęszczony likier w kontekście piwnym. Nagazowanie płaskie, głębia wysoka, balans słodko-cierpki wyznacza trajektorię. Na chwilę obecną najlepszy Komes w mojej ocenie. (8/10)
Starociem jest Deer Bear Extreme #02 Oud Bruin (ekstr. 21%, alk. 9%). I jakkolwiek stoję na stanowisku, że łatka Deer Beara jako Haribo polskiego craftu jest w pełni zasłużona, bo oni jako pierwsi (bądź jedni z pierwszych) went full retard a propos sztucznych aromatów, tak to akurat piwo wyszło świetnie. Mimo że oud bruin, to jednak zdecydowano się nadać mu charakter drewniany i dosypano na leżak płatków dębowych (i wiśni). Efekt zgoła niespodziewany – pierwszym skojarzeniem była musztarda francuska, ta z eksplodującymi ziarenkami gorczycy. Kwaśno-octowy, gorczycowy zapach uzupełniony o wiśnie w mocno spoconej, wilgotnej dębinie. Dalej – wiśnia ze śliwką w postaci mocno skarmelizowanej, zdrapywanej z dna garnka w trakcie robienia powideł. Na brak złożoności nie wypada narzekać. W smaku jest trochę mniej intensywne, są skórkowe wiśnie, nutki ciemne, czekoladowe, a nawet lekko palone, przewija się wanilia od dębiny. Wielowymiarowe, nietuzinkowe, lekko kwaskowe, przyjemnie cierpkawe piwo. Pół punktu ma dodatkowo za oryginalność. (8/10)
Jakkolwiek Dziki Wschód kojarzy mi się głównie z polskimi chmielami oraz czasami kontrintuicyjnie udanymi pastry sałerami, to mają przecież serię bardziej ambitnych piw dzikich. Exemplum Wild Wild Yeast Blueberry & Blackcurrant Wild Ale (alk. 7,5%). Wbrew nazwie dłuższej niż niejedno zdanie tutaj na przedzie harcują bretty, dające dzikie, skórzane nuty, wchodząc w końcu w zioła i wodę kolońską. Za ich sprawą piwo ma pikantny, żywiczny i ziołowy charakter, na którymś planie kojarzący się mojej osobie z bazylią. A dodane owoce? Są, ale w tle dzikości. Świetne piwo. (7,5/10)
Czasami jest tak, że browar – jak zakładam – mocno pracuje przy danym piwie, stara się, tworzy we własnym mniemaniu swoje opus magnum, a koniec końców wychodzi z tego najgorsze piwo w portfolio. Przyjrzyjmy się Czarnej Owcy i jej wymrażanemu quadruplowi leżakowanemu w beczkach po koniaku, Hybrid Spirit (alk. 14%). Brązowy destylat? Jest. Daktyle? Też. Karmel? A jakże. No to gdzie problem? Otóż ciało jest chude jak Somalijczyk w trakcie klęski głodu w 1992, piwo jest nieprzyjemnie kwaskowe, w smaku syntetycznie kojarzące się z kwaśną lukrecją (!), cierpkie, korkowe, skisłe. Generalnie wyszło zapewne zupełnie wbrew założeniom. Jest niepijalne. (2/10)
Elektryczna Pomarańcza (alk. 7,5%) to piwo z browaru Dziki Wschód w stylu niebędącym stylem i w ramach każdego browaru oznaczającym coś innego, w każdym przypadku jednak belgijskiego. No i czymkolwiek by nie było – wyszło elegancko. Skórka pomarańczy dominuje, a na drugim planie harcuje znany z wielu witbierów sok z jasnego grona – efekt synergiczny kolendry z innymi składnikami. Wskutek tego piwo jest nad wyraz rześkie, i to przy takim, niebanalnym woltażu. Świetnie mi się to piło. (7,5/10)
Więcej dowódców znaczy lepiej? Raczej nie. Exemplum bitwa nad rzeką Kałką w 1223 roku, w której ruscy kniaziowie skłóceni ze sobą ulegli mimo przewagi liczebnej nacierającym wojskom skośnookich ludobójców z Azji Centralnej, wskutek czego Rosjanom obecnie tak blisko jest do mentalności mongolskiej. Exemplum dwa to Monkey Business (ekstr. 14%, alk. 6%), piwo wspólne Białej Małpy i Piwnego Podziemia, które sromotnie przegrało potyczkę z dobrym smakiem, czego efektem moje zdegustowanie. Dawno już nie piłem piwa o tak zwietrzałej chmielowości, przez którą przebija trochę białych owoców, ale i siarki. Po przełknięciu zmysły pamiętają już tylko siarkę oraz wysłużoną, starą, mokrą szmatę. Goryczka średnia, ale chamskość wywaru wykrzywia usta w trakcie picia. Nie nadaje się do niczego. (3/10)
Rehabilitacja Piwnego Podziemia (oraz Białej Małpy, bo tam to wszystko było pite) przyszła w następnym szkle. Black No. 2 (alk. 10,5%, spoko nawiązanie do TON, mimo że nigdy nie słuchałem), to podwójna coffee black IPA, która jest cukierkowa z jednej strony, z drugiej w tej swojej cukierkowości satysfakcjonująca. Najwyraźniej tutaj wyczuwałem nuty lukrecjowe oraz anyżowe, kawa natomiast grała na dalszym planie, dobrze się łącząc z puszystą, kremową teksturą piwa. Z jednej strony jest wyraźnie słodkawe, z drugiej jednak finisz przynosi lukrecjową cierpkość, alkohol jest fajnie ukryty, a ogólny wydźwięk jest ‘smooth and mellow’. Chmielu nie czuć przesadnie dużo, tak jak i klasycznych ciemnych nut słodowych, ale jako całościowa kompozycja jest to piwo przekonujące. (7/10)
Czasami zapominam o tym, że konkretne piwo już kiedyś piłem i recenzowałem. Zwykle w którymś momencie (najpóźniej w trakcie wpisywania backlogu na RateBeer) sobie o tym przypominam. Sprawdzam starą recenzję i nowsze notatki – wrażenia się zgadzają i ocena ta sama. No i klawo, jest to zawsze jakieś potwierdzenie o własnej stałości. Tak było w przypadku Maryensztadt Barrel Aged Project Ice Imperial Baltic Porter Bourbon BA Dry Plum (alk. 17,5%). Śliwka w wersji kandyzowanej plus wiśnia, również kandyzowana. Czereśnie w galarecie z czekoladą. Lekka bourbonowa kremowość w tle. Deserowość. Słodycz balansowana odpowiednią dawką cierpkości. Świetne piwo. (7,5/10)
Raz na jakiś czas nawet Tankbustersi wytworzą coś mało przekonującego. Musashi’s Legacy (alk. 5%; swoją drogą, pozostając przy muzycznych skojarzeniach – Shinjuku Masterlord? Hitomi’s Shinobi?) to japońska rice IPA, w której niestety jest wyczuwalna spora dawka hop burnu, i to przy słabej goryczce. Bukietowo dominuje liczi wspomagane przez inne białe owoce w rodzaju melona, a pijalność, która powinna być skutkiem dodania ryżu do zasypu, jest mitygowana przez wspomniane pieczenie od chmielu. Japońskie odniesienie plus ryż plus liczi to generalnie bardzo fajna koncepcja, ale nie pykło. (5/10)
Kolejne udane piwo z browaru Lubrow to hazy IPA o nazwie Pomona (alk. 5,6%). Soczysta, ale nie soczkowa, lekko słodkawa, ale i odpowiednio gorzka. Czyli można tak robić hejzi ipki, trzeba tylko chcieć. Patrzę w kierunku Nepomucena w tej chwili. Pierwsze skrzypce grają cytrusy gorzkie i słodsze, czyli grejpfrut i pomelo, na dalszym planie znalazło się trochę białych owoców w rodzaju melona, ale na szczęście niezbyt wiele. Pijalność… szybka. Bardzo dobre. (7/10)
Tyle pochwał dla Pinta Barrel Brewing, ale w końcu nadszedł czas na bardziej gorzkie słowa. Harmony (alk. 12%) to imperialny stout/porter z dodatkiem ziaren kakaowca, suszonych bananów oraz orzeszków ziemnych, leżakowany w beczkach po bourbonie. Orzeszków nie wyczuwam, co dobrze świadczy o browarze, wszak w PBB konsekwentnie nie stosuje się sztucznych aromatów. Banany czuć mocno i są bardziej deserowe niż w takim chociażby hefeweizenie, jest bourbon, ale jednak wytłumiony, czekolady gorzkiej mnóstwo. Banany w trakcie przepływania przez usta przechodzą w suszone owoce, jak w koźlaku. Finisz to likier czekoladowy, paloność oraz trochę kawy. Piwo jest mocno złożone i opis brzmi zapewne dobrze, więc gdzie wada? W słodyczy. Jakkolwiek ciemne leżaki z PBB są z reguły słodkie, tak tutaj przekroczono moim zdaniem granicę syropowości, tworząc koszmar cukrzyków. Może gdyby beczka/bourbon była bardziej podkreślona, to nie byłoby odczucia przegięcia pod tym względem, ale jest, jak jest. Trochę mnie to piwo rozczarowało. (5,5/10)
Książkowo to Nectaron jest archetypowym ananasowym chmielem z Australii, jednakże w west coaście Wombat z Czterech Ścian (ekstr. 16%, alk. 6,8%) nie ma tego chmielu, natomiast duo Enigma i Eclipse dało bukiet, który w zasadzie od początku do końca jest zbudowany wokół silnego ananasa z puszki – niczym perfum Qaed al Fursan z emirackiej Lattafy. Piwo jest wytrawne i nie jest słodkie, ale i goryczki poskąpiono. No i jest wyjątkowo jednowymiarowo ananasowe. W porządku, ale i też reakcja na Wombata nie wychodzi poza wzruszenie ramion. (6/10)
Good Place To Hide (alk. 6,2%) od Nepomucena to któreś tam piwo, w którym wyczułem kokosa i mandarynkę, ale rzut okiem na skład unaocznił mi, że tam nie ma Sabro w składzie. Czyżby na polu chmieli dochodziło do konwergencji aromatycznej? Błąd w Symulacji? Jakkolwiek by nie było – pierwsze skrzypce w tym piwie gra jednak grejpfrut, na dalszym planie pojawiają się białe owoce, no i wspomniany efekt Sabro przy nieobecności Sabro. Goryczka jest nikła, jednak słodycz również, więc o ile programowa antygoryczkowość Nepo w przypadku hejzi ipek nie daje z reguły satysfakcjonujących rezultatów, o tyle odnośnie hejzi pejl ejli jest już lepiej. Rześkie, dobre piwo. (6,5/10)
Najbardziej mi z tego przeglądu zapadły w pamięć rewelacyjne leżaki – wymrażany Komes Glen Moray, wymrażanka z Maryensztadtu, dzikus z Dzikiego Wschodu, czy też – spora niespodzianka – oud bruin z Deer Beara. Pinta Barrel Brewing tym razem rozczarowała, Tankbustersi i Lubrow udowodnili, że wciąż potrafię się nagrzać na ipkę, a kilka browarów zaserwowało niezłe gnioty. Innymi słowy – jest ciekawie!
Jeżeli uważasz moją twórczość za wartość dodaną i chcesz wesprzeć moją działalność publicystyczną, możesz postawić mi kawę:
buycoffee.to/thebeervault
buycoffee.to/thebeervault