Loading...

Snobizm piwnych neofitów

Snobizm to bardzo przykra przypadłość, przeciwieństwo cnoty. Bierze się z braku pokory, czyli praprzyczyny wszelkich grzechów. Oczywiście, ...

Snobizm to bardzo przykra przypadłość, przeciwieństwo cnoty. Bierze się z braku pokory, czyli praprzyczyny wszelkich grzechów. Oczywiście, osoby snobistyczne mogą imponować wiedzą na dany temat, o ile takową posiadają. Gorzej jest gdy snobizm idzie w parze z ignorancją, wtedy staje się jeno karykaturą samego siebie.

Jestem alergikiem. Niestety nie wiem na co jestem alergiczny, testy dają niewymierne wyniki. Bez żadnego testu jestem jednak w stanie stwierdzić, że alergiczna reakcję wywołuje u mnie snobizm, szczególnie ta osobliwa mieszanka arogancji i ignorancji. Kiedyś do szewskiej pasji doprowadzali mnie muzycy ze średnio znanych albo wręcz zgoła nieznanych zespołów, z którymi zmuszony byłem obcować z racji grania wspólnych koncertów. Częstokroć ci osobnicy nosili kolokwialnie mówiąc d**ę wyżej od głowy, bo wydali płytę w jakimś marnym wydawnictwie, byli główną gwiazdą koncertu dla 100 osób czy byli w stanie żądać za występ paręset złotych albo też mieli parę recenzji płyty w zagranicznych zinach. Oczywiście takie prowadzenie się byłoby równie rozstrajające w przypadku muzyków większego formatu, czy to komercyjnego czy artystycznego, ale w przypadku takich zespołów dodatkowo wyczerpywało znamiona groteski.

Obecnie patrzę na takich ludzi przez dwa palce, natomiast rozbraja mnie snobizm neofitów piwnych. Nie chodzi mi więc o ludzi którzy wypili w swoim życiu 2000 różnych piw, są obeznani z każdym gatunkiem piwa, każdy potrafią bezbłędnie zidentyfikować podczas ślepej próby i wszystkich naokoło epatują w sposób wywyższający się swoją wiedzą. Tacy ludzie są też na swój sposób komiczni, ale nie sposób im zarzucić ignorancji, choć nawet pycha oparta na pewnym fundamencie wywołuje poniekąd słuszne zgorszenie. Jest to jednak pewna nisza.

Komiczni są za to bohaterowie niniejszego eseju, czyli piwni neofici. Tacy, którzy już wyrośli ponad slogany typu „Tyskie ponad fszyskie” bądź „Żywiec to jedyne prawdziwe piwo”, a jednocześnie nadal nie mają pewnego oglądu dotyczącego różnorodności piwa na świecie. Przez to zaś, że świadomi są tego, że oddzielili się od głównego nurtu, wskutek uderzenia do głowy wody sodowej, wymądrzają, a raczej wygłupiają się na tematy piwne. Część z nich z czasem przeistoczy się w rzeczywiście świadomych konsumentów (inna sprawa czy przejdą kuźnię charakteru i poskromią swoją arogancję), ale duża część pozostanie na zawsze więźniami iluzji elitarności, która ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co muzyka „alternatywna” puszczana codziennie w radio ma wspólnego z koncepcją alternatywy.

Tytułem wyjaśnienia – w niniejszym eseju nie chodzi mi o ludzi nieobytych w świecie piwa a jednocześnie wyzbytych pretensjonalności co do tego. Nie chodzi mi również o ludzi, którym dane marki/rodzaje piwa rzeczywiście gorzej lub lepiej smakują, a ich stosunek do tychże piw jest zakorzeniony w subiektywnych doznaniach sensorycznych. Chodzi mi jedynie o ludzi, którzy swój stosunek do piwa ideologizują, wypychając poza nawias doznania zmysłowe towarzyszące piciu, a zamiast tego używają piwa, które jest aż i tylko napojem, do kreowania swojego imydżu, przejawiając pod tym względem wręcz zachowania subkulturowe.

Zjawisko snobizmu pozbawionego fundamentów w przypadku polskich piwoszy-neofitów zazwyczaj jest ukierunkowane; istnieje parę jego typów.

1. Snobizm na koncernowe piwa zagraniczne.
Tacy ludzie zazwyczaj na dobrą sprawę wcale się od głównego nurtu nie oddzielili. Dochodząc do wniosku, że picie sikaczy z zachodu pokroju Heinekena, Peroni/Nastro Azzurro, Estrella Damm czy absolutnie niepijalnych Carlinga bądź Carlsberga jest szczytem bycia tryndy, wymieniają polskie niedobre koncerniaki na ich zagraniczne odpowiedniki pod względem jakości, wychwalając je wniebogłosy i głosząc wszem i wobec, że piwa w zielonym szkle są „ekstra chmielowe”. Jakoś mi się ta grupa ludzi nieodparcie kojarzy z „młodymi, wykształconymi, z wielkich ośrodków”, pretensjonalność do kwadratu.

2. Snobizm na piwa zagraniczne połączony z kategorycznym pluciem na piwa polskie.
Ci ludzie z kolei, rozczarowani do polskiej oferty koncernowej, przerzucają się na piwa zagraniczne, częstokroć dobre, bardzo dobre czy wręcz rewelacyjne, odcinając się przy tym definitywnie od polskiego piwowarstwa. Oczywiście, per saldo polski rynek piwny nie ma się co pod względem jakości równać z niemieckim, czeskim, belgijskim czy angielskim, niemniej jednak perełki w Polsce można bez większego trudu znaleźć (choćby Pinty), a obsesyjne odcinanie się od takiej możliwości kojarzy się niestety z jednej strony z zaślepieniem, a z drugiej z pozbawionym cech konstruktywnych kompleksem niższości wobec zagranicy.

3. Ukierunkowany snobizm na piwa zagraniczne (ślepa Bohemo-,  Germano-, x-filia piwna).
Ze wszystkich rodzajów piwnego snobizmu neofickiego, ten jest chyba najmniej rozstrajający. Bierze się ze specyficznej kombinacji wiedzy i jej braku. Taki człowiek dochodzi, często empirycznie, do wniosku, że niemieckie oraz czeskie piwa per saldo są bardzo jakościowe. Taki człowiek może mieć też wiedzę na temat wyspiarskiego czy belgijskiego piwowarstwa, może je lubić lub nie. Jednocześnie uważa, że poza Europą Środkową, plus Wyspami Brytyjskimi i Irlandią dobre piwa nie maja prawa być warzone – jest to po prostu ontologiczna niemożliwość. Egzotyka kojarzy im się z sikaczami z południa Europy, a ponieważ Skandynawia czy Japonia brzmią w uszach takich ludzi w kontekście piwa równie egzotycznie jak Portugalia, Grecja czy Albania, przeto z góry nie chcą mieć z piwami z tych regionów nic wspólnego, nie przyjmując do świadomości istnienia takich perełek jak norweski browar Nøgne Ø czy japoński Kiuchi. Zazwyczaj takie osoby wykazują się dodatkowo silnym anty-amerykanizmem piwnym. Będąc przeświadczonymi, że amerykańskie piwo ogranicza się do Budweisera, Millera i Coors oraz ich epigonów, z góry odtrącają wszystko co jankeskie, kręcąc z niedowierzaniem głowami skonfrontowani z opisem stanu amerykańskiego rzemieślniczego rynku piwnego. Zaślepienie to w niektórych przypadkach forma wyboru.

4. Snobizm na piwa niepasteryzowane.
O tym zjawisku już wiele napisano. Występuje wtedy, gdy przeciętny żłopacz Tyskiego przerzuca się na Kasztelana Niepasteryzowanego czy inny Leżajsk Niepasteryzowany. Piwa te zamiast pasteryzowania przepuszczane są przez mikrofiltry, które wyławiają z nich wszystkie mikroelementy, które świeże piwo posiada, nie metodą termiczną tylko przesiewową. Oczywiście browary wyjaławiają w ten sposób smak równie konsekwentnie jak wskutek pasteryzacji, ale nieuświadomiony snob się cieszy, że ma piwo „zdrowe” i „jakieś takie świeże w smaku”.

No dobrze, a co ze snobem uświadomionym, kupującym celowo piwo faktycznie, w języku właściciela browarów Ciechan oraz Lwówek Śląski Marka Jakubiaka „nieutrwalone”, czyli niepasteryzowane a jednocześnie nie mikrofiltrowane? To też jest dość śmieszny rodzaj snobizmu. Owszem, takie piwo może być lepsze od wersji pasteryzowanej, ale nie o wiele i nie zawsze. Część brytyjskich beczkowych cask-conditioned ales (dofermentowujących w piwnicach pubów) uważana jest za gorsze od swoich pasteryzowanych, butelkowych wersji. Starodawne z Konstancina może być ciut gorsze od niepasteryzowanej wersji, czyli Dawnego, ale jednocześnie Rześkie z Kormorana, piwo niepasteryzowane, będzie dużo gorsze od pasteryzowanych Flensburger Pilsenera, PINTY Pierwsza Pomoc czy Pilsnera Urquella, żeby już pozostać w obrębie odfiltrowanych piw jasnych dolnej fermentacji. Najważniejszy nie jest bowiem fakt czy piwo jest „utrwalone” czy nie, a sposób w jaki piwo zostało uwarzone, z jakich surowców, w jakich proporcjach, jak długo leżakowało, w jakich warunkach, itd. Genialne piwo wskutek pasteryzacji wcale nie jest niszczone, a wśród najsmaczniejszych piw na świecie prym wiodą właśnie pasteryzowane czy „utrwalone”.

5. Snobizm na browary regionalne.

W Polsce jest to, podobnie jak snobizm na piwa niepasteryzowane, bardzo rozwojowy rodzaj tej przywary. Oto pewien odsetek piwoszy, rozczarowawszy się do polskich koncernów, zaczyna kupować i wychwalać pod niebiosa piwa z małych/lokalnych/regionalnych browarów. Termin „browar regionalny” jest wysoce kłopotliwy do zdefiniowana, dla uproszczenia więc traktuje go jako wszystko poza Kompanią Piwowarską, Grupą Żywiec i Carlsberg Polska. Szkopuł w tym, że podlegające tym molochom niektóre browary są relatywnie małe i traktowane są, słusznie bądź nie, jako regionalne. I z tych browarów jedynie w Brackim Browarze Zamkowym warzy się częściowo dobre piwo. Snob który odrzuca znane polskie marki piwne może być mniej bądź bardziej uświadomiony.

Ten mniej świadomy wybiera w istocie produkty dużych browarów bądź pośrednio koncernów, czyli Leżajsk, Kasztelana, Perłę bądź Łomżę, bo i faktycznie jakiś czas temu browary w których te piwa są warzone były niezależne od koncernów, a piwo produkowano na mniejszą skalę niż obecnie. Taki snob będzie się napajał Perłą poprzez samą świadomość, że kupuje coś innego niż większość. Czy jednak piwa produkowane w mniejszych browarach (poza Brackim BZ) przez koncerny są lepsze od tych jednoznacznie koncernowych, wielkich marek? De gustibus non disputandum est, jednak ciężko taką tezę obronić. Idę zresztą o zakład, że większość takich ludzi miałoby prawdziwy problem żeby odróżnić znane polskie pale lagery od mniej znanych, ale będących koncernową własnością i nie ustępujących pod względem wyjałowienia tym bardziej znanym.

Są oczywiście również bardziej uświadomieni snobistyczni wielbiciele piw z mniejszych browarów. Tacy sięgną po produkty Kormorana, Konstancina, Amberu czy Browaru Na Jurze. Sęk w tym, że prawie wszystkie mniejsze browary w Polsce mają w swojej ofercie również kiepskie piwa, które wcale nie odstają jakościowo od przeciętnego „Tyskacza”. Ale jak jest rozkaz żeby się zachwycać produktami lokalnymi, to rozkaz trzeba wykonać, obojętnie jakie by te produkty w rzeczywistości nie były. Z czasem tacy ludzie jednak dorastają do tego, że w piwie liczy się aromat i smak, a nie undergrundowy imydż, i odpowiednio prostują swoje poglądy.

6. Chłopcy do bicia.
Jako ostatni aspekt polskiego piwnego snobizmu typu neofickiego warto omówić casus piw, w opozycji do których polscy piwosze często podkreślają swoje wyrobienie. Nie chodzi tutaj o znane polskie marki koncernowe, tylko o piwa, które swoją rolę „chłopców do bicia” dostały niezasłużenie, z samego tylko powodu, że są w Polsce szeroko dostępne. Ograniczę się do dwóch przykładów. Mając świadomość że niektórym osobom te piwa rzeczywiście nie smakują, nie chcę rzucać oskarżeń, ale większość niechęci wobec tych piw wśród tych bardziej wyrobionych piwoszy w Polsce wydaje się mieć źródła pozamerytoryczne. Kogo natomiast dotyczy pierwszy bądź drugi przypadek, sam to lepiej wie. Ja się ograniczę do opisania zjawiska.

Paulaner Hefe-Weissbier
Najbardziej chyba znany w Polsce pszeniczniak, za sprawą Grupy Żywiec (Heinekena) dostępny praktycznie w całym kraju, w przystępnej cenie. Dla wielu piwnych neofitów jest/było to piwo przełomowe, za pomocą którego wyściubili nos poza polski koncernowy paradygmat. Później takie osoby często przypominają takich dajmy na to słuchaczy metalu, którzy swoją przygodę z tym nurtem muzyki zaczęli Slipknotem, czego potem nie wiedzieć czemu strasznie się wstydzą i nie przegapiają żadnej okazji do okazania wrogości wobec tego zespołu. Tak Paulaner nagle, z piwa genialnego w ich oczach staje się za mało niszowy, za bardzo pospolity i głównonurtowy, przeto określają go mianem piwa kiepskiego, a w najlepszym wypadku bardzo średniego, w opozycji do pszeniczniaków z mniejszych niemieckich browarów. I znowuż, przy ślepej próbie ciekawiłby mnie wynik, sądzę bowiem że Paulaner zostałby oceniony przez tych samych ludzi bardzo wysoko, tak samo gdyby go podano dajmy na to w firmowym szkle Zötlera, podkreślając że to piwo z najstarszego niemieckiego prywatnego browaru. Jest jednak rodzaj snoba, który, nie przyznając się do tego nawet przed sobą, ceni wyżej niedostępność piwa nad jego smak. A to już niestety jest szczeniackim zachowaniem subkulturowym, analogii jest mnóstwo.

Pilsner-Urquell
Jest to bodaj jeszcze większa ofiara snobów-neofitów niż Paulaner. Pominę w tym momencie fakt, że z zielonej butelki ze względów oczywistych (większa podatność na destrukcyjny wpływ słońca na zawarty w piwie chmiel) często nie jest dobry.

Snobizm anty-PU dzieli się na dwa zjawiska. Pierwsze jest przynależne ludziom, którzy twierdzą że ten czeski, warzony w Pilźnie, faktycznie jest świetny, natomiast warzony w Tychach już nie. Oczywiście te zjawisko będzie zanikało, jako że od jakiego czasu warzy się Pilsnera już tylko w Czechach. Niemniej ludzie którzy stali na takim stanowisku ulegli iluzji. Pilsener warzony w Tychach był dziełem wyasygnowanych do tego zadania piwowarów z czeskiej centrali i, jak pokazały ślepe testy kiperskie, był to ten sam produkt co czeski.

Drugi typ snobizmu anty-Urquellowego wynika z dostępności i powszechności tego piwa. Człowiek który chce się odróżniać od głównego nurtu zabrania sobie oceniania wysoko piwa, które piją również „profani”. Tutaj jest więc analogia do snobizmu anty-Paulanerowskiego. Podobnie jak Paulaner, Pilsener-Urquell jest za to wysoko oceniany na serwisie Ratebeer. Nie jest to oczywiście żaden argument, ale unaocznia, że poza Polską problem tego typu snobizmu raczej wydaje się nie występować.

-------------
A na koniec, żeby nikt się nie poczuł nadmiernie urażony – autor tych słów też nie jest bez wad i też okresowo w zamierzchłych, jak sądzę, czasach ocierał się o wyżej przedstawioną ułomność charakteru. Grunt się przed sobą do tego przyznać i nad sobą popracować, żeby nie nosić d**y wyżej od głowy. Bo to śmiesznie wygląda.
snobizm 5413214065127750283

Prześlij komentarz

  1. Świetny artykuł, do "chłopców do bicia" dodałbym jeszcze Guinnessa.

    A co do typów snobizmu dorzuciłbym jeszcze "snobizm emigranta"... Będzie chwalić pod niebiosa (z siłą proporcjonalną do trudności w dostępie do tego trunku w Polsce) największe siki dostępne w kraju emigracji... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny tekst.

    Nie ma ludzi idealnych ;)
    Ja się czasem boję, że w oczach znajomych i współpracowników wychodzę na snoba, ale zawsze próbuję wyjaśniać im różne rzeczy na ile moja wiedza pozwala. Zauważam też, że po mojej indoktrynacji ludzie stają się bardzo często większymi przeciwnikami koncerniaków niż ja. I to jest trochę straszne.

    I fajna zmiana szablonu. Podoba mi się jak rozwiązałeś sprawę kategorii. Ale na mój śmieszny monitor i małą rozdziałkę to niestety za duża szerokość ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. @ Kamil: Tworzą oni przeciwwagę dla tych emigrantów zarobkowych, którzy z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów stali się odpowiedzialni za to, że do brytyjskiego raju górnej fermentacji stale jeździ tabun TIR-ów z produktami z Tychów i Żywca.

    @ Rafał: Wiem, czasami trzeba balansować po cienkiej czerwonej linii, ale jest możliwe udzielanie informacji bez wywyższania się. Poziom wyrobienia w danej dziedzinie nie jest przecież równoznaczny ze snobizmem, to są dwa zjawiska na różnych płaszczyznach. Co do koncerniaków jako takich to też sprawa jest złożona. W polskich warunkach prezentują poziom wiadomy, również in extenso (pomijając Bracki Browar Zamkowy). Za granicą natomiast, wystarczy przejrzeć browary w posiadaniu niemieckiej Radeberger Gruppe czy brazylijsko-belgijskiego Anheuser-Busch InBev. Te koncerny pod swoimi skrzydłami mają również średnie i małe browary z naprawdę fantastycznymi piwami.

    A co do rozdziałki, to po prostu wychodzę z optymistycznego założenia, że za jakiś czas wszyscy ludzie przerzucą się na widescreen'y ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dobry tekst. Jedyne 'snobistyczne' zjawisko, które jest bardzo popularne, a nie wspomniane w tym wpisie, to uważanie za absolutny szczyt osiągnięć piwowarskich piwa, które tak naprawdę nie smakuje jak piwo; tj. przede wszystkim Ciechana miodowego, który przez młodych, "wielce oświeconych" ludzi pomieszkujących w dużych miastach i studiujących modne kierunki często uważane za absolutny top.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeśli zjawisko ma powód pozasensoryczny to jest rzeczywiście snobizmem, natomiast trzeba wziąć poprawkę na to, że Ciechan Miodowy faktycznie wielu ludziom bardzo smakuje. Szczególnie kobietom ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie też się bardzo przyjemnie czytało, jednak mam jedno malutkie ale. Próbowałem pilznera z Polski i Czech jednocześnie i razem z kolegą stwierdziliśmy, że są to różne piwa. Może to wynikać np. z użytej wody czy innej instalacji browarniczej, ale zapach, piana i smak były zdecydowanie na korzyść tego z Pilzna. Ale to już przestarzałe dzieje.

    W tekście odnajduję kilka przywar, których mam nadzieję udało mi się pozbyć. Ot chociażby fascynację piwem niepasteryzowanym.

    OdpowiedzUsuń
  7. To mój pierwszy pierwszy przeczytany post Sz.P. ElDesmadre, czyżbym wyjątkowo dobrze trafił? Poziom językowy pierwszokleśny, jak mawia poeta Spięty, za co szacun ogromny, jako że wiele innych piwnych blogów czytać hadko. Choć z poglądami można dyskutować, to rzecz z nimi ma się tak jak z d**ą (sam to ująłeś z łacińska mniej dosadnie) - każdy ma jakieś i nie mnie maluczkiemu oceniać bliźnich.

    Ruszyłżeś Perłę mą rodzimą (która dobra jest i basta) czego nie zdzierżę. Żartuję oczywiście. Ale szczerze mówiąc w przypadku Perły nie różni się ona bardzo w wersji "przedkoncernowej i "koncernowej". Właściwie powinienem pisać "Perełki", bo inaczej szanujący się Lubelak mówić nie powinien. Skoro nie mamy dobrego składu piłkarskiego, królewskich grobów ani znanej uczelni, niech chociaż piwo rozsławia imię Koziego Grodu!

    Aż mnie świerzbi zacząć testować birofilię za pomocą "blind testów" po wszystkich Twoich sugestiach, że przedmioty liryczne stwierdziłyby to albo tamto w takowych testach. Nie pastwię się bynajmniej nad pomysłem, rzecz jest po prostu ciekawa, choć niestety z gatunku science fiction.

    Snobowanie ostatnio ma swój dobry okres. Któż z nas nie chciałby być w głębi duszy w hipsterskim "długim ogonie" popkultury? Słuchać niszowych, ubierać się w niszowe i pijać niszowe? Wybaczyłbym biednym neofitom, jeśli ma im to pomóc w odkryciu kilku nowych x-regionalnych, x-krajowych czy w ogóle nowych marek.

    No i z komentarzy dotyczących miodowego Ciechana. Za Wami ciężki dzień użerania się z korporacyjną rzeczywistością, obowiązki domowe, płacenie rachunków... Wieczorem Kobieta proponuje obejrzenie rozrywkowego serialu (np. IT Crowd) i lody. Czy Ciecham Miodowe nie jest idealnie dopasowany do tych okoliczności przyrody? Uważam, że każdy rodzaj piwa lub też produktów "okołopiwnych" ma swoje miejsce, czas i odbiorców.

    Niestety, obowiązki kolekcjonera etykiet i smaków nie pozwalają mi często wracać do tych samych piw. Z drugiej strony tyle jest jeszcze browarów i ich produktów na świecie... aż żal mi tych wszystkich biednych ignorantów opisanych powyżej, którzy sami sobie zbudowali klatkę ograniczeń.

    OdpowiedzUsuń
  8. @ opiwie: podpieram się w artykule testami kiperskimi, co do butelek natomiast, to porównywanie piw w zielonym szkle może być wadliwe metodologicznie, jako że mogły być wystawione na działanie światła różniące się pod kątem natężenia bądź trwania. Najlepiej w takim wypadku chyba porównać piwa beczkowe. Co do tych zaś to piłem Pilsnera z KEG-a w polskiej knajpie parę miesięcy temu kiedy jeszcze był warzony w Polsce, a niedawno w Bratysławie - raz w niepowiązanej z SAB Millerem knajpie, raz w firmowej restauracji Pilsnera, i szczerze powiedziawszy różnic nie wyczułem. Zwróciłeś jednak uwagę na istotną kwestię - nawet jeśli receptura jest ta sama, to spory wpływ może na końcowy produkt mieć inna twardość wody. No i oczywiście ani zawodowi kiperzy ani tym bardziej ja to nie osoby nieomylne.

    @ Paweł Górski: dziękuję bardzo za obszerny komentarz.

    Hipsterzy to w gruncie rzeczy prości ludzie, którzy dali sobie wmówić, że nonkonformizm polega nie na treści/tym-co-się-ma-w-głowie, jeno na formie, i uprawiają "nonkonformizm" grupowy, przypominając w tym poniekąd szwedzkich nastolatków, malujących sobie w państwowych świetlicach za państwowe pieniądze koszulki z motywami anarchistycznymi.

    Sprawa z Ciechanem Miodowym wygląda tak, że słodycz w lagerze, przynajmniej jasnym, zazwyczaj (nie zawsze) napotyka u mnie na ścianę niechęci, choć zdaję sobie sprawę że popijanie lodów Atakiem Chmielu byłoby kłócącą się z estetyką ekstrawagancją.

    A z wracaniem do tych samych piw też mam problem. Życie jest zbyt krótkie, pokusa odkrywania nowych smaków zbyt stała, a ilość różnych piw na świecie zbyt duża.

    OdpowiedzUsuń
  9. Snobuję się na piwa z browarów domowych. W tym głównie z mojego.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobry tekst. Piwa pijam mało, choć jak już piję to wiem co piję i dlaczego akurat to lubię. Jedyna merytoryczna uwaga w kwestii Urquella, którego w zasadzie lubię: w czasie kiedy butelki 0,5 litra były licencyjnym produktem browaru poznańskiego nie bardzo nadawały się do picia a nie zawsze można było dostać 0,33 pochodzące z Pilzna. O dziwo ktoś z megakorpu SABMiller to zauważył i zaprzestali obrzydzania mi Urquella. Puki co półlitrówki znowu są z Pilzna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powód przeniesienia produkcji z Polski do Pilzna był jednak natury finansowo-logistycznej. W Pilznie zwolniły się moce produkcyjne, bo sprzedaż w Czechach maleje, więc nie opłacało się SAB Millerowi warzyć tego piwa w dwóch miejscach naraz. Urquella z butelki generalnie nie pijam - światło przenikające bez przeszkód przez zielone szkło jest dla tego typu piwa zabójcze. Choć są ludzie, którzy lubią aromat zepsutego bądź co bądź ('light-struck') chmielu, kumplowi się np. kojarzy z marihuaną. Za to dobrze nalany 'beczkowy' Pilsner to świetna sprawa, szczególnie w wersji tankovej sprzedawanej w sieci P-U o nazwie Kolkovna, obecnej w Pradze, Bratysławie i bodaj Brnie. Polecam te lokale tak w ogóle, bo lepszego gulaszu wołowego z knedlami niż tam jeszcze nie jadłem.

      Usuń
    2. Jest jeszcze w Czechach "The PUB" z krajami pilsnera przy stole

      Usuń
  11. Akurat ja nie jestem snobem ale stwierdzam, że Paulaner to naprawdę tragedia, dramatycznie niepijalny - przynajmniej ten rozlewany przez Grupę Żywiec...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie istnieje taki zwierz jak Paulaner rozlewany przez Żywca. Paulaner jest rozlewany w Monachium.

      Usuń
  12. Tekst o snobach napisany przez snoba. Piwo to jest tylko napój, jak woda, cola czy wódka. Może bardziej lub mniej smakować jednemu lub drugiemu człowiekowi, co nie znaczy że jedno jest lepsze lub gorsze. Każde ma swoje parametry. Dorabianie do tego jakiejkolwiek ideologii jest równie irytujące co zawracanie sobie głowy ludźmi którzy ich krytykują. Bo niezależnie od tego, czy ktoś się zna bardziej czy mniej, przeważnie znawcy jak i amatorzy mają jedną wspólną cechę - przeszkadzają pić innym to, co komuś smakuje. Skrajną formą przesady jest ostentacyjny językowo-branżowy nazizm, wyrażony poprzez oburzenie na nazywanie radlerów, piw miodowych, owocowych, czy innych niskoalkoholowych piw PIWAMI. Na takich jest tylko jeden sposób, wylać swoje piwo żeby uczynić marudom zadość. Skoro marudy są takie nieszczęśliwe z powodu tego co ja piję, albo jak nazywam to co piję, to widocznie nie ma innej rady jak demonstracyjnie zrezygnować i skazać ich na konsekwencje wyrażania swoich opinii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie. Sparafrazowałeś główną myśl mojego tekstu, więc co do meritum się zgadzamy. Biorąc jednak pod uwagę pierwsze zdanie Twojego komentarza, czytanie ze zrozumieniem jest Twoją piętą achillesową. No chyba że sam się również za snoba uważasz, wówczas jedynie ma sens.

      Usuń
  13. O, i taki kolo to się nadaje na polityka. Napierniczył kilka stron w zasadzie o niczym. Bo co kogo obchodzi to, co pije ktoś inny? A w kwestii smaku czy innych walorów trunku, to z tego tekstu nic nie wynika, bo po jego przeczytaniu dalej nie wiem co kupić, ani nawet gdzie taką wiedzę pozyskać. Wiem za to jedno, że po obojętnie jakim browarze w zielonym szkle mam prawie zawsze mega zgagę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, i taki kolo to się nadaje na leminga sterowanego przez średnio rozgarniętych polityków. Przeczytał tekst o tym, że ludzie spinający się na to co inni piją czynią bez sensu, skwitował to że to same głupoty, no bo bez sensu spinać się na to co inni piją i jeszcze jest zbyt ślepy żeby swoim okiem rzucić na pasek boczny żeby znaleźć to czego mu w tym tekście, z zasady traktującym o czymś innym, brak. Casus w zasadzie ten sam co jeden komentarz wyżej - czyta coś, nie rozumie, niby polemizuje chociaż w istocie powtarza tę samą tezę i pyszni się jaki to on oryginalny. Może jednak zacząć naukę czytania od jakichś prostych tekstów dla pierwszych klas szkoły podstawowej?

      Usuń
  14. Artykuł ciekawy, ale o procesie mikrofiltracji autor zdaje się wiedzieć niewiele, poza tym, że jest takie coś. Bzdurą jest pisanie, że mikrofiltracja pozbawia ciecz, jaką jest piwo, jakichkolwiek mikroelementów - nie wymyślono jeszcze takich filtrów. To znaczy, wymyślono, ale to membrany osmotyczne. Typowy mikrofiltr, to membrana z tworzywa sztucznego (polieterosulfon, PTFE, i tym podobne) albo filtr ceramiczny (na przykład firmy TAMI, bardzo popularne w spożywce). Filtry takie wyłapują cząstki większe niż 5kDa (w odniesieniu do wielkości białek ). Oznacza się je również wielkością porów i tu typowy mikrofiltr ma najmniejsze pory na poziomie 2um (mikrometrów). Są to tak zwane filtry jałowiące. Przy pomocy tego procesu usuwa się z roztworu drobne zawiesiny, komórki bakteryjne, niektóre wirusy, drobiny surowców roślinnych, cząstki tłuszczu w emulsjach (np. mleka). Wizualnym efektem tego procesu może być zmiana barwy filtratu, obniżenie mętności, spadek intensywności rozpraszania światła. Głównym zastosowaniem tej techniki jest więc klaryfikacja roztworów, wydzielanie biomas komórkowych, a także sterylizacja pożywek (tzw. sterylizacja "na zimno").
    Przez taki filtr przechodzi zdecydowana większość substancji białkowych, nawet dużych (na przykład w ten sposób jałowi się roztwory insuliny), wszystkie witaminy i mikroelementy, których wielkość cząsteczki jest mniejsza niż owe 5kDa. Zatrzymywane są jednak pozostałości drożdży.
    Podczas pasteryzacji białka i witaminy zawarte w cieczy mogą ulec degeneracji / rozkładowi / denaturacji, natomiast podczas mikrofiltracji owe substancje są nietknięte, bo zachodzi na zimno. Z kolei pasteryzacja nie pozbawia piwa mętności i drożdży, chyba, że po pasteryzacji piwko jest dodatkowo filtrowane.
    Reasumując - pasteryzacja to zupełnie inny proces niż mikrofiltracja, inny jest wpływ każdej z tych metod na jakość i skład piwa, a stawianie znaku równości między nimi jest ogromnym nieporozumieniem.

    Pozdrawiam,
    Miłośnik Ale Browar, Pinty i Witnicy i wszystkiego co się nazywa piwem. Biotechnolog z zawodu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cenny komentarz, dzięki. Obecnie wprawdzie mikrofiltracja już nie wzbudza w zasadzie żadnych emocji, tak samo jak 'niepasteryzacja', czasy kiedy pisany był tekst już raczej bezpowrotnie minęły, ale ciekawej wiedzy nigdy za wiele :)

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)