Stein Ležiak 12° Svetly – Steiger – Słowacja
Po traumatycznym przeżyciu z desitką Steina bardzo długo zwlekałem z odkapslowaniem mocniejszej wersji tego piwa. Trudno – zakupione już zos...
https://thebeervault.blogspot.com/2011/04/stein-leziak-12-svetly-steiger-sowacja.html
Po traumatycznym przeżyciu z desitką Steina bardzo długo zwlekałem z odkapslowaniem mocniejszej wersji tego piwa. Trudno – zakupione już zostało więc prędzej czy później trzeba było się na nim skupić. Miałem skrytą nadzieję, że desitka była może jakimś wadliwym egzemplarzem, ale niestety – nie była. To był Stein w pełnej krasie, tak samo jak Stein dwunastka to również typowy reprezentant tej marki. Browar Stein został zamknięty w 2006 roku i nie ma nad czym łez ronić, o ile receptura w międzyczasie nie uległa przypadkiem znacznemu pogorszeniu. Jeśli Stein ma nadal tak smakować jak obecnie, to aż cisną się na usta słowa „kończ waść, wstydu oszczędź”. Steiger powinien pozbyć się steinowskiego balastu ze swojego browaru, żeby nie szargać swojego dobrego imienia. Zresztą sporo Słowaków się ze mną zgadza, jako że Stein w kraju pochodzenia nie ma delikatnie rzecz ujmując dobrej renomy.
12° ekstraktu zostało odfermentowane do poziomu 5% alkoholu i wynikiem jest ciemnozłote piwo o dziurawej, szybko zanikającej pianie. Zapach potwierdził moje obawy. Na szczęście skunksa jest trochę mniej niż było w desitce, choć nadal jest niestety obecny. Do tego dochodzi woń ziarna i jabłek, która jest jednak silnie przykryta kwaśną chemicznością, przypominającą ordynarny rozpuszczalnik. Skojarzenie po pierwszym łyku wędruje ku żulom z maksymalnie zdrapanymi gardłami, bo chyba tylko oni mogliby takie paskudztwo wypić ze smakiem. Piwo jest nisko wysycone, wodniste i lekko słodkawe. Całą uwagę zmysłową skupia na sobie chemiczny posmak Steina, oscylujący między mokrym kartonem, styropianem a farbą plakatową. Jedynie średniointensywna goryczka próbuje niemrawo, będąc turbowana chemicznością, ratować dobre (?) imię Steina, i tylko przez nią piwo nie otrzyma minimalnej ilości punktów. Po przemęczeniu połowy kufla zrobiłem mały eksperyment, i poszedłem pobiegać na dwadzieścia minut. Jak wiadomo, po wysiłku fizycznym piwo lepiej smakuje, ale gdy już spocony i zmachany sięgnąłem po raz drugi po kufel, po paru łykach stwierdziłem, że nie ma się co męczyć, jako że piwo wcale nie zrobiło się lepsze. Reszta wylądowała w zlewie, który – jeśli by miał głos – zapewne protestowałby oburzony przeciwko karmieniu go takim ohydztwem.
Ocena: 1,5