Piwny Kraków
https://thebeervault.blogspot.com/2012/12/piwny-krakow.html
Kraków. Osiem lat studiowania, sporo zagranych i obejrzanych koncertów, a mimo to miasto pod względem piwnym nie doczekało się dotychczas z mojej strony porządniejszej eksploracji. Owszem, sporo piwa w Krakowie wypiłem, tyle że były to zazwyczaj eurolagery, choć w odległej przeszłości również świetne piwa z nieodżałowanego Browaru Stary Kraków. Do tego parę wizyt w C.K. Browarze, przy okazji koncertów w mimo wszystko nieodżałowanym Imbirze serwowane w tym już nieistniejącym lokalu Smocza Głowa Czarne (czy jakoś tak; najprawdopodobniej było to Zawiercie Czekoladowe). A tak to same sikacze.
Były to czasy, kiedy nie do końca (bardzo delikatnie rzecz ujmując) w piwie najważniejszy był jego smak. Ohydna Warka? Czemu nie, piwo to piwo, nawet jak nie smakuje. Chociaż kiedy z kuzynem natrafiliśmy w krakowskim Tesco na ewidentnie błędnie wycenione hefeweizeny z jakiegoś małego niemieckiego browaru, to wykupiliśmy ich cały zapas. Kto by tego nie zrobił po czterdzieści parę groszy za sztukę? Potem wyżłopaliśmy je wszystkie tego samego dnia na miasteczku studenckim. Z gwinta oczywiście. Tak to by już jednak nie każdy postąpił. Przez jakiś czas furorę robiło również piwo Tab z Jędrzejowa. „Wcale nie takie złe!” Dwa złocisze za litr piwa w plastiku. Potem mi się w pokoju walały tabuny pustych plastikowych butelek. Piwo było takie tanie, że w trakcie pewnych Juwenaliów uskutecznialiśmy picie go z bongosa. Część piwa lądowała na trawniku, ale nie było go żal. Potem podrożało o pół zeta, co zostało przez nas skwitowane po chwili skonsternowanego wpatrywania się w nową cenę w Tesco unisono słowem ‘skandal!’. Potem w ogóle zniknęło z oferty i siłą rzeczy przerzuciliśmy się na koncernówki.
Głębiej piwem zacząłem się interesować dopiero pod koniec studiów, za sprawą czego wyprowadziłem się z Krakowa zanim miałem okazję i ochotę sprawdzić, co miasto ma do zaoferowania bardziej wymagającym piwnym podniebieniom. Raz na jakiś czas robię zakupy w znanej i cenionej Marii, ale prawdziwym powodem zazdrości reszty Polski (może poza Poznaniem, Wrocławiem i garścią innych miast, do których nie zalicza się Warszawa) są krakowskie multitapy. Niedawno udało się wygospodarować na tyle czasu, żeby najechać Kraków i sprawdzić jego piwną ofertę. Celem był jedyny browar restauracyjny w mieście (C.K. Browar) oraz trzy knajpy z bogatą paletą piw lanych – Strefa Piwa, Omerta oraz House Of Beer.
Na początku C.K. Browar. Lokal o niezbyt dobrej renomie wśród piwoszy, swego czasu na swoim blogu zrugał go Tomek Rogaczewski. Czas było sprawdzić na własnej skórze co ten pozostający póki co bez konkurencji w Krakowie browar restauracyjny ma do zaoferowania. Dogodnie położony, u wylotu Szewskiej, mieści się w klimatycznych piwnicach. Wystrój bardzo fajny – przyciemniony, w miarę umiejętnie oświetlony, ceglane ściany z plakietami piwnymi z różnych browarów, drewniane meble, po lewej stronie ciąg stolików z ławami i krzesłami, po prawej ciągnący się przez całą salę rząd wysokich stołów barowych z krzesłami barowymi. Na końcu sali bar, a za nim instalacja warzelna. Jest jeszcze dyskoteka, a w trzecim pomieszczeniu bardziej ekskluzywna sala bankietowa. Jest klimat, psuty jednakże ewidentnie niedopasowaną muzyką. W takich wnętrzach jakieś tanie electro? Ts, ts, ts...
Z C.K. Browaru pamiętałem pite parę razy z tuby (dostępne pojemności to 3 litry oraz 5 litrów) Jasne oraz okazjonalne szklanice Imbirowego. Obydwa mi smakowały, tyle że kiedyś mi smakowały piwa aromatyzowane, a co do Jasnego, no to skoro świeże to siłą rzeczy musi być dobre, co nie? No właśnie nie...
Piwa są drogie i – uprzedzając fakty – niewarte swojej ceny. Jasne małe i duże odpowiednio po 4,5zł oraz 6,5zł jest w porządku wycenione, szczególnie jak na centrum Krakowa. Pszeniczne, Imbirowe i Ciemne już nie, mianowicie po odpowiednio 6,9zł oraz 8,9zł za małe i duże. W dodatku leją Tyskie i sprzedają wyroby KP w butelkach. W browarze restauracyjnym. <facepalm>
Obsługa nie zapunktowała. Stanęliśmy w kolejce przy barze, kazano nam usiąść, po czym nikt do nas przez dobre parę minut nie podchodził, dopóki nie zaczęliśmy machać. A obsadziliśmy drugi stół od strony baru, byliśmy więc na widoku. Zamawiam małe pszeniczne i małe jasne. Kelnerka dopytuje się czy pszeniczne i imbirowe. Nie, pszeniczne i jasne. Potem jeszcze dwa razy podchodzi i pyta się czy to miało być pszeniczne i imbirowe. Na nic się zdały moje próby wyklarowania jej mojego zamówienia. Dostałem pszeniczne i imbirowe. Gdy pod koniec zamówiłem ciemne, zostało nalane do szkła i stało sobie tak dobre pięć minut, podczas których kelnerka chodziła za barem, tłumaczyła innemu klientowi wystawiony dla niego rachunek i zajmowała się innymi rzeczami. W końcu, gdy piana na piwie już całkiem opadła sam się po nie udałem.
Chronologicznie jednak – zacząłem od C.K. Browar Weizen, podanego z małą pianą, za to z wetkniętym na brzeg szkła niedbale ukrojonym plasterkiem cytryny. Why, Leo? Plasterek wylądował na stole. Wątły, mało wyraźny zapach. Czuć goździk, nieco banana, echa wanilii i gałki muszkatołowej. W smaku wyraźnie kwaskowe i wodniste, mało aromatyczne, lekko przyprawowe, o drożdżowym posmaku i lekkiej goryczce. Da się pić, choć jest nijakie. (Ocena: 5,5/10)
Myślałem, że Weizen jest najgorszym piwem C.K. Browaru, podczas gdy jest dokładnie na odwrót. Następnym piwem było C.K. Browar Ginger. Ładna, bursztynowa barwa. Zapach chlebowo-imbirowy, nieco opiekany i drożdżowy, śladowo orzechowy. Oraz nutka chlorowo-szpitalna, mało przyjemna. Piwo ma raczej wytrawne ciało, jest lekko słodkie, goryczka ciut zbyt mocna, co przez nieprzyjemne wtręty chlorowe w finiszu sumarycznie daje nieco cierpkie i ściągające wrażenie. Samo piwo byłoby po prostu niezbyt dobre, ale przez nutki chlorowe jest bliższe piwu niedobremu. (Ocena: 4/10)
C.K. Browar Jasne. Z tym piwem jest taki problem, że osoba wyczulona na DMS nie dałaby rady go wypić. Szczęściem ja akurat nie mam aż takiego problemu z tą wadą, choć nie powiem, żeby mi szczególnie podszedł zapach tego piwa, który przypomina świeżo otwartą puszkę ze słodką kukurydzą. Z drugiej strony wrażenie jest wygładzane naprawdę fajnym, wiejskim kolażem chleba, słomy i drożdży. Również w dość aromatycznym smaku odbywa się walka dobra ze złem (czyli kukurydzy ze słodem i drożdżami), zakończona lekką goryczką. Można pić, choć osoba alergicznie reagująca na DMS by te piwo wypluła. Podejrzewam, że wyzbyte DMS-u byłoby to naprawdę dobre piwo. (Ocena: 5/10)
Na koniec C.K. Browar Ciemne, stało te piwo długo na barze, oj stało... i zostało mi nalane do ewidentnie nieumytej szklanki. No bo dominująca nuta syntetycznego syropu malinowego raczej naturalnie się w dunkelu rozwinąć nie może. Z czasem udało mi się bardziej wwąchać w piwo i odkryć w nim obecność karmelu i drożdży. Piwo jest raczej wytrawne, z goryczką lekką do średniej, mało aromatyczne i nijakie. No i malinowe, najwidoczniej ktoś z tego szkła wcześniej pił Tyskie z syropem. Świetnie. Ponieważ jednak ta malina była jednak usadowiona bardziej obok piwa niż w jego centrum, mogę ocenić tego dunkela jako takiego. A jest on nijaki, mimo bardzo słabej nutki palonej w posmaku. (Ocena: 4,5/10)
Wizytę w C.K. Browarze odradzam, mając nadzieję, że w niedalekiej przyszłości Kraków doczeka się jakiegoś browaru restauracyjnego z prawdziwego zdarzenia.
Obiad w Gruźińskim Chaczapuri odbył się w akompaniamencie małego Okocimia którego zdołałem wypić jedynie do połowy oraz opowieści o życiu seksualnym pary siedzącej obok, które to reprezentantka płci damskiej (eufemizm w tym przypadku) wykładała radosnym szczebiotem na pełny głos, tak że cała sala mogła się dowiedzieć jak ona to uwielbia seks codziennie choć nie w jej kobiece dni, choć ją denerwowało jak to jej były chłopak lubił sobie w nią „wsadzić żeby sobie ulżyć.” Czuję zew kapitana Picarda...
Następnym celem była Strefa Piwa na Kazimierzu. Lokal znany i ceniony, składa się z dwóch pomieszczeń usiłujących sprawiać wrażenie piwnicznych mimo usytuowania na poziomie ulicy. Cegły, kremowe ściany i kafelki – niezbyt przekonująco to wypada w moim odczuciu, choć też nie drażni. Za barem pan, który miast obsłużyć niżej podpisanego reprezentanta mniej wartościowego narodu tubylczego po kulturalnym odstaniu kolejki, zwrócił się do jakiegoś Holendra czy innego germańca po drugiej stronie baru... ale sekundę później przywołał panią z zaplecza, która mnie obsłużyła. Się upiekło się, choć pewien niesmak w pierwszej chwili poczułem.
Lodówki wypchane smakołykami, między innymi cały rząd różnych ciekawych Mikkellerów. 12 kranów, między innymi Kocour APA, Svijany Kvasnicak, Rowing Jack czy też najbardziej chyba egzotyczne z podpiętych piw, Mikkeller/To Øl Walk On Water. Pod tym względem nie ma się absolutnie do czego przyczepić, ceny jak na Kraków i takie piwa również dość cywilizowane. Na kranie była też Kawka, ostatni owoc kolaboracji Kopyra i Widawy. Po wypiciu pół litry stwierdzam, że z wszystkich trzech piw Kolaborantów jakie dotychczas piłem, te jest najbardziej udane. Ładna, kremowa piana, bardzo ciemna barwa i całkowicie nieskomplikowany, a zarazem świetny bukiet. Kawa i stout? No to w dużym uproszczeniu kawa i popiół. Nie można narzekać na niedomiar kawy w tym piwie – i jest to kawa nie zaparzona, a świeżo zmielona, czyli w takiej postaci, w jakiej najlepiej pachnie. Do tego popiołowa paloność i tyle – a rzec trzeba że w aromacie piwu nie brakuje absolutnie niczego, mimo symplicystycznej struktury. Trochę szkoda że ciało nie jest choć trochę bardziej pełne, wytrawność piwa z początku nieco mi zgrzytała (tak samo miała się rzecz z Borsukiem), przyzwyczaiłem się jednak. Świetne piwo o smaku zimnego espresso, jak by nieco zwiększyć pełnię to byłaby wręcz rewelacja. (Ocena: 7,5/10)
Spróbowałem jeszcze piwa Chlumecky Demon, który miał dziwny choć intrygujący zapach spleśniałej piwnicy (szeregowe niemieckie kellerbiery w porównaniu do niego epatują sterylnością), i poszliśmy paręset metrów dalej do kultowej Omerty. Lokal czerpie pełnymi garściami ze spuścizny Ojca Chrzestnego, twarz Vito Corleone wyziera tu i ówdzie z plakatów. Wystrój w porządku, choć również nie jest to moja estetyka. Kafle, jasne ściany, drewniane krzesła i stołki. Dwa bary robią jednak wrażenie. W jednym pomieszczeniu leje się piwa zagraniczne, w drugim polskie, odpowiednio z 16 i 13 kranów. W dodatku każdy z barów ma dwie pompy. Wow...
Usiedliśmy przy barze zagranicznym. Thornbridge St. Petersburg z pompy kusiło, ale piwa zagraniczne nie były niestety na moją kieszeń. Minus knajpa ma za to, że w przeciwieństwie do Strefy Piwa nie są wywieszone ceny i o każde piwo trzeba się pytać. Obsługa baru zagranicznego miła, ale i miała widocznie mniej roboty niż ta przy stale obleganym barze ‘polskim’, obsługiwanym przez barmana i barmankę o wyjątkowo cierpiętniczych minach rodem ze sklepu mięsnego z poprzedniej komuny. O co chodzi z tą obsługą w Krakowie? Mówi się że to w Czechach panują w tym zakresie niskie standardy, a tu proszę, niby Kraków, kultura przez duże „Q” i pojmowanie zawodu barmana jako kary.
Nic to, na pierwszy ogień poszedł Artezan Wit, który później doczekał się repety. Jest to piwo pyszne, wzorowy witbier. Próbowany przeze mnie w ilościach homeopatycznych na tegorocznej Birofilii, w regularnej porcji udowodnił swoją klasę. Ewidentnie kwaskowy i mocno cytrusowy, nieco drożdżowy i perfumowany jak to często jest z witbierami, doprawiony z umiarem kolendrą oraz z obecnością szczypty wanilii. Bardzo rześki, średnio aromatyczny i świetnie wyważony. Na jednym poziomie z najlepszymi witami, ekstra! (Ocena: 8/10)
Do pompy był podpięty Artezan IPA, którego też wychyliłem dwie szklanice. Szacunek za olanie obowiązujących trendów i uwarzenie IPA w wersji tradycyjnej, angielskiej, a nie amerykańskiej. Piwo było tłoczone pompą, można więc było podziwiać gęstą pianę z efektem kaskadowym. Miałem bezpośrednie porównanie z pintowskim Angielskim Śniadaniem (również było podpięte do pompy) i co ciekawe – artezanowska IPA dysponuje bardziej łagodnym aromatem, a przy tym wyraźnie słabiej karmelowym. Ogółem jednak w aromacie czuć w głównej mierze właśnie lekko karmelową, opiekaną słodowość oraz garść estrów (jabłko, porzeczka), a dopiero na dalszym planie chmiel, który wbrew nowej świeckiej tradycji nie wlatuje do nosa niczym wystrzelona z odrzutowca rakieta typu Sidewinder. Chmiel jest wyraźnie angielski, trawiasty, ziemisty, nieco kwiatowy. Dodaje piwu nutki świeżej, rześkiej. Artezan IPA ma pełne, słodowe ciało oraz dość mocną goryczkę, która jednak nie ukrywa nawet, że nie ma zamiaru brać udziału w wyścigu o najwyższe IBU. Bardzo fajne, treściwe, wyważone (czyli nie przechmielone) i sesyjne piwo. Oba kciuki w górę! (Ocena: 7/10)
Ostatnim celem naszej piwnej wycieczki był trzeci krakowski multitap, czyli House Of Beer (ul. Św. Tomasza 35) na Starym Mieście. Po zamknięciu Imbiru są to de facto dwa lokale. Na poziomie ulicy jest HOB w wersji starej, z 10 kranami i duża ilością butelek, a z kolei w piwnicach, w miejscu dawnego Imbiru, w listopadzie została otwarta druga część HOB z 9 kolejnymi kranami, w tym jedną pompą. Wylądowaliśmy w ‘starej’ części, na poziomie ulicy. Całkiem ciekawy wystrój z dużymi skórzanymi kanapami obok bardziej tradycyjnych drewnianych mebli barowych. W przeciwieństwie do Omerty sympatyczna, a zarazem szybka i ruchliwa obsługa za barem, choć wybór piw nie oszałamiał tak jak na Kazimierzu. Podpięte były miedzy innymi Artezan IPA, Pinta Dyniamit czy Sachsenberg Chilli.
Zastanawiałem się nad tym ostatnim, ale w trosce o mój żołądek zdecydowałem się jednak na Černá Hora Kern. Być może dostało mi się piwo z felernej warki, faktem jednak natrafiłem na jedno z wielu czeskich piw cierpiących na przerost diacetylu. Aromat to masło kakaowe zmieszane z karmelem, a do tego wytrawne ciało (jest to ‘desitka’) i kompletny brak charakteru. Takiej ilości masła w piwie mówię zdecydowane ‘nie’. (Ocena: 4/10)
Za to skosztowana od kumpla butelkowa ormiańska Kilikia Dark była zdecydowanie bardziej strawna niż ta którą recenzowałem jakiś czas temu. Nadal nie jest to dobre piwo, ale było zdecydowanie lepiej ułożone.
Potem jeszcze sprint przez wypełniony po brzegi nocującymi bezdomnymi dworzec kolejowy i autokarem do Katowic. Warto się raz na jakiś czas przejechać do Krakowa na piwo. Wiadomo, po wycieczce do Pragi miasto pod względem piwnym wielkiego wrażenia nie robi, ale jeśli chodzi o Polskę, to jest to być może najlepsze miejsce do uskuteczniania knajpianych rajdów.