Polowanie na Sępa nielota
https://thebeervault.blogspot.com/2013/01/polowanie-na-sepa-nielota.html
Dawno nie było piwa które by narobiło tyle zamieszania wśród piwnej braci. To znaczy, jakiej tam znowu piwnej braci, chodzi oczywiście o jej niezbyt liczny podzbiór zwany ‘sektą’, rajcujący się różnego rodzaju piwami niszowymi. Sama geneza powstania piwa jest osobliwa. Na ostatniej Brau Beviale w Norymbergii twórca receptury Tomasz Kopyra wraz z właścicielem browaru Widawa Wojtkiem Frączykiem krążyli niczym sępy wokół stoisk sprzedawców chmielu, starając się wysępić tyle egzotycznych jego odmian ile się dało. Powód był podobno prozaiczny – na amerykańskie chmiele będzie trzeba trochę poczekać, bo w ciągu ostatniego roku stały się tak popularne, że w naszych stronach trudno o ich kupno przed następnym sezonem. W ten sposób uzbierane resztki posłużyły do stworzenia przedstawiciela amerykańskiej wersji IPA. Jeśli miałbym apriorycznie sformułować moje wątpliwości wobec takiego eksperymentu, to nachmielenie piwa 21 różnymi odmianami, z czego każda została dodana w odpowiednio małej dawce, na chłopski rozum powinno prowadzić do tego, że uwypuklone zostaną ich jedyne wspólne mianowniki, natomiast wszelkie niuanse poszczególnych odmian zostaną bezlitośnie stłamszone. W ten sposób, piwo które po lekturze składu sprawia wrażenie niezwykle złożonego, może się okazać pod względem aromatu proste niczym sudoku dla kanarów.
Problemów z tym piwem jest sporo. Fermentacja została przerwana na 2-3 dni przed końcem, według Kopyra dlatego że akurat wtedy tank był wolny i trzeba było go napełnić (naprawdę trzeba było?), według jego adwersarzy dlatego, żeby Sęp zdążył na plebiscyt piwa roku na Browar.biz. W związku z przerwaną fermentacją drożdże nie miały czasu żeby przetrawić do końca związki diacetylu, wskutek czego piwo jedzie ponoć maślanką niczym chłop na diecie proteinowej. Na forum Browar.biz wystawiano również szereg innych zarzutów, częściowo w sposób przesadnie agresywny. Tak więc poza tym piwo jest zrobione z resztek (padło nawet określenie „ze śmieci”) oraz eksperymentem co do którego nawet jego twórca nie wiedział jak wyjdzie. A wyszło źle, powinno pójść w kanał, tymczasem jest pozycjonowane jak piwo kategorii premium. Jest maślane czyli wadliwe, niegotowe (padało określenie „zielone”, co w przypadku piwa oznacza niedojrzałe) i ogólnie badziewne. Poza tym eksperymenty to się powinno warzyć dla siebie w domu a na sprzedaż dopiero jeśli okażą się udane. W związku z powyższym Kopyr zrobił z siebie pośmiewisko i całą ‘piwną rewolucję’ niech trafi szlag, bu. Tyle zarzutów które udało mi się znaleźć na rzeczonym forum.
Sprawie nie pomaga, że Kopyr recenzuje między innymi swoje własne wyroby (rzecz w moim mniemaniu kuriozalna, i tyczy się to piwa tak samo jak muzyki czy literatury – pewnych rzeczy się po prostu nie robi), jest przy tym certyfikowanym sędzią PSPD i krytycznym recenzentem w przypadku innych piw, natomiast z okazji omówienia Sępa nie wspomniał słowem o obecności diacetylu, której był świadom, jak to wynika z jego późniejszych wypowiedzi. Związek ten nie jest uznawany w małych natężeniach przeze mnie za wadę per se, ale według respektowanych przez sędziów piwnych wytycznych gatunkowych (z którymi się częstokroć nie zgadzam) w AIPA jest wysoce niepożądany, pozostaje więc tylko gdybać czy Kopyr byłby na ten temat tak samo mało wylewny gdyby chodziło o piwo nie jego autorstwa.
Przejdźmy jednak do samego piwa, którego po całej tej burzy byłem niesamowicie ciekaw. Mieszanka chmieli liczy sobie 21 różnych odmian – Simcoe, Amarillo, Bravo, Cascade, Columbus, Chinook, Delta, Willamette, Glacier, Fuggle, Cluster, Mount Hood, Centennial, Mosaic, El Dorado, Galena, Warrior, Summit, Apollo, Golding oraz Citra. Etykieta jak na piwa kolaboracyjne z Widawy przystało, świetna, tym razem w stylistyce Dzikiego Zachodu, choć nie obeszło się bez paru literówek w nazwach chmieli, no i papier takiej jakości, że parę kropel mleczka dla dzieci wystarczy żeby zainicjować jego dekompozycję. Odfermentowanie dość płytkie (ekstr. 16%, alk. 6,2%).
Przeciwieństwem niemrawego zapachu jest smak. Tylko z początku jest dobrze. W momencie wlewania piwa do ust czuć, że ma fajną słodową podbudowę, ale co z tego, skoro ginie ona od razu pod nawałą bardzo mocnej, szorstkiej i ściągającej goryczki, niczym ciekawy zamek z piasku zalany falą przypływową? Filozofia robienia piw z zasady przechmielonych goryczkowo wydaje mi się szczerze mówiąc nieco infantylna, a efekt zazwyczaj pozostawia wiele do życzenia. Pewnie dlatego tak bardzo smakował mi Kangur, który według Kopyra jest jego najmniej udanym piwem uwarzonym w Widawie. Szkoda że te wszystkie chmiele poszły w gorycz, a tylko śladowo w aromat. W takim wypadku bowiem nie ma większego sensu wymienianie ich w składzie, skoro z tej różnorodności absolutnie nic nie wynika – bardziej złożone aromaty chmielowe mają nawet piwa single hop. Niestety, piwo jest puste i nieprzyjemnie gorzkie. Pić się da, ale udane nie jest, a jak na styl jest nawet wyjątkowo nieudane. (Ocena: 5/10)
Dziwaczna znowu się wydaje Twoja skala ocen, jeśli między piwami "genialnymi" a "wyjątkowo nieudanymi" są 3 oczka różnicy w 10-stopniowej skali.
OdpowiedzUsuńAle ogólnie, to się zgadzam, z tą różnicą, że trochę słabiej odczułem goryczkę.
Wyjątkowo nieudane, ale jak na styl. Ja mam jedną skalę do wszystkich piw, a nie poszczególnych styli. Ogólnie to mocno średnie, subiektywnie na jednym poziomie z lepszymi pale lagerami, czyli właśnie "pić się da" i nic ponadto. U mnie między połówkami są już dość spore różnice.
UsuńSprawa recenzowania własnych piw jest oczywiście kuriozalna, ale przede wszystkim smutno niepoważna. Parcie na szkło powoduje czasem nieprzyjemną czkawkę, która może wrócić bumerangiem i spowodować opad galot (cyt. z Lecha Janerki), a wtedy wstyd na całego dopada zadufanego autora.
OdpowiedzUsuń