Piwo na stadionie. Warszawski Festiwal Piwa II.
https://thebeervault.blogspot.com/2015/04/piwo-na-stadionie-warszawski-festiwal.html
Nie było mnie na WFP rok temu, stąd trudno jest mi określić jak bardzo impreza na tym zyskała, choć z wypowiedzi innych osób wywnioskowałem że niezmiernie. Na moim nieskażonym wspomnieniami i uprzedzeniami umyśle, po wejściu do strefy VIP stadionu i przekroczeniu progu na trybuny wyryło się jedno słowo - rewelacja. I tak w perspektywie kilku dni rozmyślam nad tym co zobaczyłem i podejrzewam, że jeszcze długo nie będę na festiwalu piwnym w tak świetnym miejscu. Połączenie podwyższonego standardu pomieszczeń strefy VIP z wrażeniem przestrzeni jakie mnie ogarniało po wyjściu na trybuny - to było coś jedynego w swoim rodzaju. Mam nadzieję że kolejne edycje festiwalu odbędą się w tym samym miejscu, którego chyba nie będzie się dało pobić, można mu co najwyżej dorównać.
Może jednak powinienem zacząć od niedociągnięć. Przede wszystkim piwa były lane w ilościach, które nie do końca sprzyjały wzmożonej degustacji. 300ml to trochę dużo jeśli ma się zamiar skosztowania jak największej ilości piw, zaś lane na niektórych stoiskach 100ml, to z mojego punktu widzenia za mało żeby sobie wyrobić o piwie zdanie (no chyba że jest mocno wadliwe). 200-250ml to chyba optymalny przedział na festiwale tego typu. Rozlokowanie stoisk na dwóch piętrach, podyktowane naturą miejsca, chyba również zaowocowało trochę uboższym ruchem na dwa razy mniejszym piętrze górnym. Ja w każdym razie w sobotę nie zawitałem tam wcale, choć z drugiej strony umiejscowienie na piętrze Doctora Brew, czyli konia pociągowego jeśli chodzi o obroty, mogło zniwelować ten handicap dla pozostałych stoisk. Co jeszcze... fajnie by było gdyby na przyszłość była obsługa do donoszenia piw na trybuny, żeby nie musieć każdorazowo opuszczać miejsca, szkło festiwalowe było brzydkie a pljeskavica z food trucka rozczarowująca. Ano jeszcze w niedzielę pod koniec spadł deszcz. Ci, którzy zaczęli się wkurzać na coraz bardziej absurdalnie wyglądającą listę niedociągnięć mogą się uspokoić. Celowo ją tak ułożyłem, żeby pokazać, że większych niedociągnięć nie było i trzeba się wykazać nie lada natręctwem i złośliwością, żeby jakiekolwiek wyszukać. Tak więc, <nuisance mode off> i przejdziemy do pozytywów, których było mnóstwo.
O miejscu już napisałem wystarczająco dużo. Organizatorzy powiesili sobie lokalizacją poprzeczkę bardzo wysoko względem następnych edycji. Będę trzymał kciuki, żeby się udało zorganizować festiwal po raz kolejny w stadionie. Klimat był wspaniały. Pełno ludzi (organizatorzy szacują że przewinęło się przez festiwal do 20 000 osób), ale ze względu na stały dostęp do wygodnej trybuny nie było tłoku. Nawet, co ciekawe, w toaletach. Przynajmniej męskich, bo zwiedzenie damskich sobie odpuściłem. Panowała bardzo przyjazna atmosfera, były rodziny z dziećmi w wózkach, zero agresji (ochrona musiała być wniebowzięta) ani upijania się w sposób żulerski. No bo wiecie, craftowiec nie pije, on degustuje, nawet jeśli jest to dwunaste piwo tego dnia. Sam tak mam.
Masa sympatycznych ludzi. Wystarczyło zrobić rundkę po piętrze, żeby spotkać kogoś znajomego albo podszedł jakiś czytelnik, co zawsze bardzo cieszy. Przy okazji, Purc stwierdził, że oceniam piwa zbyt łagodnie, więc wiecie, zawsze mógłbym być jeszcze gorszy niż już jestem. No i świat jest mały - jeden z czytelników bloga recenzował dawno temu nasze płyty. Pod względem towarzyskim wyjazd był dla mnie rewelacyjny. Jeśli przyjąć że festiwal nawet tego typu tworzą ludzie a nie piwa, to nawet gdyby piwa okazały się kiepskie (a było wręcz przeciwnie), to byłbym z wypadu do stolicy nie mniej zadowolony niż jestem.
Na scenie festiwalowej odbywały się wykłady o różnorodnej tematyce, co też było dobrym pomysłem. Dwa z dnich zresztą sam dawałem, więc jak mogło być inaczej niż ciekawie, hę? Chyba największym zainteresowaniem cieszył się sobotni panel dyskusyjny, w którym uczestniczyłem wraz z Elą, Bartkiem, Jackiem i Kopyrem, a moderował Michał. Dotyczyła kondycji polskiego craftu i z mojego punktu widzenia została zdominowana przez efektowne hasła. Mam nauczkę na przyszłość, żeby działać w takich sytuacjach bardziej asertywnie, choć tutaj chyba musiałbym czasami zastosować przemoc fizyczną wobec pewnego vlogera, żeby się dorwać do mikrofonu. No ale ludziom się podobno bardzo podobało, więc git.
Stoisko Browariatu obfitowało w piwa warzone kontraktowo w bawarskiej Cambie. Aurorix, czyli single hop Aurora. jest sesyjne, lekkie, nie narzucające się. Kwiatowe, delikatnie tropikalne (mango), w finiszu wraz z ogrzaniem subtelnie łodygowe, ale daje radę (6,5/10). Kwas Alfa od Pinty i To Ol, z warzenia którego nie tak dawno temu zdałem relację, jest piwem o wybitnie wyrazistej mleczności - nie dałoby się w tym wypadku lactobacillusa pomylić z czymkolwiek innym. Ma to również swoje złe strony, bo mnie przynajmniej specyficzny aromat przefermentowanej mleczności nasuwa lekkie skojarzenia z niemowlęcymi wymiocinami. W smaku jednak było lepsze. Kwas nie wykręcał twarzy i był fajnie zbalansowany żytnią pełnią tego piwa, zaskakująco wysoką. Orzeźwiające, a jednak konkretne piwo. Spoko (6,5/10). Z powrotem na stoisku Browariatu po Fruitopię. Warzona w Cambie przy moim skromnym, nieodpłatnym współudziale (zadecydowałem o podwyższonej dawce Saphira), jest piwem wybitnie owocowym, z mango, marakują, a w smaku dodatkowo wyraźną mandarynką. Lekka pikantność Saphira urzędująca w finiszu wespół ze średnio intensywną goryczką świetnie balansuje ten słodki koktajl owocowy. To jedno z tych piw w których subtelna siarka mi nie przeszkadza (7,5/10). Princesse du Printemps, wspólne dzieło Pinty i Brasserie du Pays Flamandes, jest zgodnie z nazwą wiosenne i kwiatowe jak skąpana w słońcu łąka na której zaległo w dodatku trochę siana, a przy tym treściwe, 'ciastowe', no i na dodatek bardzo pikantne, aż się język po wypiciu połowy szklanki zjeżył. Przed ogrzaniem zaś obecna jest w nim silna, kwaskowo-cytrynowa drożdżowość występująca wraz z pieprznym fenolem i nutką gumy balonowej. Jest bogato, dużo się dzieje, ale z mojego punktu widzenia piwo jest zbyt ciężkie, zamulające, wyzbyte spodziewanej saisonowej rześkości. Tak więc dobrze zrobione, ale nie do końca mój smak (5,5/10). Dobrze uwarzony z pewnością nie był Krzyż Południa świętochłowickiego Redenu, który poza lekko kremową konsystencją i rześkim smakiem dawał po zmysłach nutką siarkowodoru, która niwelowała plusy nowego piwa Redenu. Szkoda, bo piwo ma potencjał (4/10). Tropicalia z Piwnego Podziemia oferuje klimaty wybitnie cytrusowe, świeżo-chmielowe, i delikatnie ciasteczkowe w warstwie słodowej. Mało tropików wbrew nazwie, no i tutaj poziom siarki mi już trochę przeszkadzał (6/10). Smash IPA od tego samego browaru ma podobny profil z powtarzającymi się nutami cytrusów, świeżego chmielu i siarki, ale przy tym jest to piwo wyraźnie pełniejsze, oleiste, z 'białym', grejpfrutowo-melonowo-mineralnym finiszem który wygłusza siarkę. Dobre (6,5/10). Kończąc temat Piwnego Podziemia, Foxy Brown jest w końcu bardzo smacznym amerykańskim brown ale z Polski. Piwo oferuje oczekiwaną w piwach tego typu, ale zbyt rzadko obecną równowagę między karmelowo-słodkoczekoladową częścią słodową a żywiczno-cytrusowym nachmieleniem. Dozowanie lupuliny przebiegło trochę na przekór panującym modom, czyli bardziej oszczędnie, w związku z czym piwo wyszło jak trza (7/10). Przekonał mnie do siebie również kontrowersyjny Red Brett od Artezanów. Kontrowersyjny dlatego, że wyraźnym brettanomycesom w aromacie oraz nutom czerwonych owoców między czerwoną porzeczką a wiśnią nie towarzyszy w smaku spodziewany kwas. Zamiast tego piwo jest niespodziewanie słodowe, w sposób ocierający się miejscami o orzech. Oryginalne, bardzo smaczne (7/10).
Tym akcentem zakończyłem moją piątkową obecność na festiwalu, udając się ostatnim autobusem do lokum...
... po to żeby następny dzień rozpocząć pierwszą konfrontacją z browarem Nepomucen i ich Grodziskim. Początek dnia z lekkim i aromatycznym grodziszem, to jest to. Przywraca do żywych. Przy czym ten od Nepomucena jest pełniejszy od konkurencji (nic dziwnego, wszak 10% ekstraktu), wyraziście szynkowo-wędzony i bardzo miękki. Świetne piwo, jestem ciekaw pozostałych piw browaru, które będę musiał wypróbować jednak już we Wrocławiu (7,5/10). AAA Usługi Miksokretem od Artezana to idealnie zbalansowane piwo, w którym stonowane, żywiczne nachmielenie jest dodatkiem do wielowarstwowej bazy słodowej, w której wyczułem nuty opiekane, karmelowe, a w smaku dodatkowo orzechowe. No i świetna piana (7,5/10). Ostatni Projekt (również Artezan) to żytni porter o intrygującej oleistości, głębi likieru czekoladowego, nutce wanilii oraz majaczącej w tle sugestii toffi. Przekonuje jako całość. Super (8/10). Przy czym trzeba podkreślić, że na stoisku Artezana zadbano o odpowiednie, czyli umiarkowane chłodzenie beczek. French Farmhouse z angielskiego Fourpure ma aromat białego wina, drożdżowej przyprawowości/pieprzności, z wtrętami kwiatowymi oraz sianowymi. Dopasowana nazwa. Smak średnio pełny i tylko delikatnie kwaśny. I tutaj akurat dobrze zrobiłby mu podwyższony kwasek - odzwierciedliłby aromat piwa i zwiększył jego właściwości orzeźwiające. Ale i bez tego jest to smaczny trunek (6,5/10). Kingpin Mandarin, IPA w której rządzą grejpfrut, mango i delikatne nutki ziołowe, wraz z finiszem objawia swoją herbacianość, która balansuje pełnię i czyni wydźwięk mocno wytrawnym, wręcz lekko garbnikowym. Bardzo dobre, choć wydaje mi się, że bez dodatku herbaty mógłby mi smakować jeszcze bardziej (7/10). Hop Artifact z Bednar, black IPA wypita na trybunach razem z Karoliną, Kacprem i Michałem, za uprzejmością tego ostatniego, to dziwna black IPA. W zasadzie wyzbyta godnych wzmianki nut żywicy i czekolady, a za to napakowana nutami razowego chleba i popiołu, z owocowo-estrowymi wtrętami oraz grejpfrutową nutką w finiszu. Pełnawe i kremowe piwo. W porządku (6/10). Miło mi że mogę w końcu napisać coś pozytywnego o kontraktowcu Olimp, którego Panakeja, czyli earl grey IPA, w którym dopełniająca cytrusowo-grejpfrutową część główną, narastająca ku finiszowi bergamotkowa herbacianość mnie urzekła. W tle przewijała się nutka siarki, ale w tym piwie mi nie przeszkadzała (7/10). Po skosztowaniu widawowego Smoked Portera leżakowanego w beczce, którego dzikość była intrygująca, ale którego za mało wypiłem żeby się o nim miarodajnie wypowiedzieć, przeszedłem do stoiska Pracowni Piwa, żeby spróbować Dżoka, czyli milda. Piwo było wodniste, delikatnie orzechowe, z wybijającymi się nutami skórki chleba, karmelu i suszonych owoców. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że mild ale jako styl nie daje rady, no ale w tym akurat wypadku faktycznie nie dał (4,5/10). Następnym celem było stoisko Browariatu, przy którym podpięto Bosko IPA z angielskiego Pressure Drop. Piwo wygrywa słodowo-goryczkowym balansem udekorowanym nutami owoców tropikalnych oraz mięty. Jest słodkawe, a mimo to rześkie. Ekstra (8/10). Skoro już było rześko, to udałem się z powrotem do Pracowni na coś jeszcze bardziej rześkiego. Urodzinowe to hefeweizen chmielony na zimno Nelsonem Sauvin. Banan i goździk są, Nelson też, aczkolwiek mocniej niż w analogicznym Nelson Weisse z Camby, no i jednak trochę mniej finezyjnie - agrest przechodzi w siarkowość, i piwo na tym traci. Ale smaczne jest (6,5/10). Najlepszym piwem fetiwalu okazała się dla mnie Star Cysterna z Artezana, stout owsiany leżakowany w beczce po Jacku Danielsie. Idealna, aksamitna gładkość, głębia płynnej czekolady oraz nuty whiskey, wypierane w finiszu stopniowo przez waniliowo-kokosowe akcenty. Gdybym nie wiedział, to miałbym problem z odgadnięciem czy piwo było leżakowane w beczce po whiskey czy jednak po rumie. Super (8/10). Postrach Szoszonów, moje pierwsze spotkanie w browarem Waszczukowe, to konwencjonalna AIPA z nutami mango i cytrusów, lekkim do średniego ciałem oraz korespondującą pod względem intensywności goryczką. Niezłe (6/10). Z powrotem przy stoisku Artezana, Idzie Sesja to piwo o umiarkowanym ciele oraz goryczce, nachmielone w sposób który skierował moje skojarzenia ku grejpfrutowi, a częściowo również melonowi. Niezłe piwo, w którym jednak zabrakło oczekiwanej przeze mnie w session IPA rześkości (6/10). Bardzo udany był Rejbel od Pracowni Piwa. Fajnie że angielska wersja IPA nie dość że jest jeszcze przez nieliczne browary warzona, to w dodatku tak, że smakuje niezgorsza. Rejbel jest piwem świetnie zbalansowanym, w którym chmiel dał trochę nutek ziołowych i całkiem konkretną goryczkę, balansującą cukry resztkowe opiekano-karmelowej słodowości. Spotykane również w niektórych innych piwach Pracowni akcenty orzechowe też są na plus (7/10).
Nie było to ostatnie piwo tego dnia. A raczej może było, wszak zbliżała się północ, ale wieczór trwał do godziny szóstej, w związku z czym dalszych piw już nie notowałem, dając się porwać wirowi wydarzeń. Działy się różne dziwne rzeczy, byłem częstowany różnymi dziwnymi piwami, ale dzięki pomocy mojego Anioła Stróża wróciłem bezpiecznie do lokum taksówką.
Nie było to ostatnie piwo tego dnia. A raczej może było, wszak zbliżała się północ, ale wieczór trwał do godziny szóstej, w związku z czym dalszych piw już nie notowałem, dając się porwać wirowi wydarzeń. Działy się różne dziwne rzeczy, byłem częstowany różnymi dziwnymi piwami, ale dzięki pomocy mojego Anioła Stróża wróciłem bezpiecznie do lokum taksówką.
Niedziela była dniem wypoczynku, ale na powrót do świata żywych wziąłem szklankę Sophii, czyli uwarzonego w Wąsoszu pod marką Olimp grodzisza autorstwa Łukasza Szynkiewicza. W przeciwieństwie do nepomuceńskiej wersji, grodziskie z Olimpu było lżejsze, z bardziej stonowaną wędzonością, ale co najmniej równie orzeźwiające i pasujące jak ulał do mojego stanu (7/10). Potem jeszcze Camba Pale Ale (świetny jak zwykle), a na sam koniec, żeby zakończyć festiwal kontrapunktem do tak zwanej "rewolucji", Fourpure Pils. Angielska wersja tego niedocenianego w branży gatunku charakteryzowała się relatywnie subtelną goryczką oraz natłokiem kwiatowych nut chmielowych. Niezłe piwo, choć idę o zakład, że gdyby takie coś zostało uwarzone w Polsce, to rozległby się lament, że "to nie jest prawdziwy pils!" (6/10).
Zadziwiająco dużo bardzo smacznych piw oraz nie mniej zdumiewająco nikła ilość piw które mi nie smakowały. Wypad do Warszawy był więc nie tylko rewelacyjny pod względem towarzyskim, ale okazał się smakowym sukcesem na niwie piwnej.
Aha, i na koniec - jak ktoś z was wypije za dużo i zaśnie w autobusie, to niech wpierw schowa głęboko wszelkie wartościowe rzeczy. Następnym razem może mnie nie być w pobliżu i próba kradzieży jego komórki przez jakąś zakałę społeczną może się udać.
Widzimy się już za parę dni we Wrocławiu, a ja już się nie mogę doczekać następnej, październikowej edycji WFP. Na razie!
"Nie było mnie na WFP rok temu, stąd trudno jest mi określić jak bardzo impreza na tym zyskała, choć z wypowiedzi innych osób wywnioskowałem że niezmiernie." - ;) ;) ;) ;) ;) ;) ;)
OdpowiedzUsuńNajlepsze było jak cie Michal Kopik przedstawil "przeciwnik piwnej rewolucji" :D normalnie Korwin-Mikke polskiej blogosfery :P
OdpowiedzUsuń"Stop piwnemu lewakowaniu!" ;)
Usuń