Loading...

#Beer #Geek #Madness 2

Obiegowa opinia głosi, że festiwale piwne dzielą się na takie dla Januszy, którzy chłepcą lagery przy długich ławach podczas gdy dogrywa disco polo i sikają w gacie na siedząco, oraz takie na których brodaci hipsterzy sączą RIS-y z teku, rozprawiając o wpływie diety sojowej na przyswajalność majaczeń Derridy. Wszyscy wiemy że to nie jest prawda, a poza tym jako że mi zarost mimo trzech dych na karku nie chce zbytnio rosnąć, to nie kwalifikuję się do żadnej z tych grup, więc musiałbym chyba zostać w domu. W każdym razie takim festiwalem piwnym owianym nimbem hipsterskiego elitaryzmu jest Beer Geek Madness.

Na pierwszy, tramwajowy rzut oka słusznie, bo jadąc tym środkiem komunikacji miejskiej do wrocławskich Zamkniętych Rewirów czułem się jakbym zmierzał na koncert sludge’owy, tyle wokół mnie było bród, tatuaży i Vansów. No i w Zaklętych Rewirach tak właśnie się miejscami czułem. Jak na metalowo-coreowym koncercie. Ale było sporo ładnych dziewczyn, więc jednak nie. Sam klub zrobił na mnie duże wrażenie. Trzy poziomy z mnogością większych i mniejszych sal, zaaranżowanych w przeróżny sposób i połączonych licznymi korytarzami, a wszystko w klimacie dość industrialnym. Nietypowe miejsce na festiwal piwny i rewelacyjne na festiwal piwny tego typu. Zresztą sam duch miejsca w którym mieścił się ongiś browar Haase wydawał się predestynowany na miejscówę dla BGM. Poziom zero to długi korytarz zakończony stoiskami browarów i sceną alternatywną. Drugi, główny poziom, to aleja z piwami amerykańskimi, obszerna strefa gastro, klimatyczny, ‘amerykański’ bar za którym piętrzyły się puszki Alchemista, sala hipsterska z golibrodami, klockami Lego, piwnymi kosmetykami, tatuażami i wykładziną którą z braku miejsc siedzących używano do spoczęcia zadów. No i sala główna, bardzo obszerna, oświecona reflektorami, z dużą sceną i stoiskami polskich browarów. Poziom trzeci zaś to mała salka dla odpoczęcia oraz dach, na którym po północy był organizowany afterparty. Istny labirynt Minotaura (czy Minetaura?), który trzeba było kilka razy obejść żeby się w nim jako tako zacząć orientować. Klimat ustawiony na duży plus. Na minus zaś, jeśli chodzi o sam klub, był wspomniany już brak miejsc siedzących. Gros znajdowało się w strefie gastro, no i na wykładzinie obok golibród. Za to wystarczająco było myjek do szkła, już pomijając że większość stoisk z polskim piwem miała takowe zainstalowane na rollbarach.

Strefa gastro była obszerna i jedzenia nie brakowało. Kilka dań na ciepło, i dla mięsożernych i dla wegan, w bardzo przyzwoitych cenach. Nie jadam burgerów, stąd ich absencja nie zmartwiła mnie ani trochę. Zamiast tego najadłem się sporych rozmiarów golonem z indyka. Wegańskim. Mam nadzieję, że wegańskim.

A jak ludzie? Myślę że w zdecydowanej większości pozytywnie. Jak na szacunkowo 3500 zwiedzających bardzo mało było pijoków bez trzymanki, jak ten jeden człowiek który odstawił performens, spawając na krześle prosto do swojego szkła degustacyjnego. Czyżby rzygał polskim craftem? Zdarzały się i słabe akcje innego typu – bufonada paru osób ze świecznika czy też odmowa przyjęcia zamówionego i już nalanego do sensorika/tumblera piwa amerykańskiego, bo „za 8 żetonów to se je możesz wylać, ja dam tylko 3”. Biorąc pod uwagę, że ceny były niemałe, ale za to bez wątpienia dobrze widoczne, zasadną reakcją na taką próbę cwaniactwa byłoby wezwanie ochrony. Ale jakem rzekł, ogólna atmosfera była bardzo przyjazna, pokojowa i klimatyczna. Przy okazji pozdrawiam wszystkich czytelników którzy podeszli pogadać, takie akcje zawsze cieszą.

Walutą obowiązującą na terenie Rewirów tego dnia były żetony. Z jednej strony fajna rzecz, bo skraca czas potrzebny na płatność. Gorzej że ich sprzedaż zaczęła się na dobrą godzinę po otwarciu bram, więc jeśli ktoś nie miał zawczasu zamówionego pakietu z żetonami, to musiał się przez ten czas szwendać na sucho. Pod koniec afterparty też ponoć punkty z żetonami zostały zwinięte, czyli piwo na dachu jeszcze było dostępne, ale niektórzy nie mieli go jak kupić. To wartałoby usprawnić na przyszłość.

Inną rzeczą, która nie wyszła tak jak powinna, była ilość piwa. Aleja amerykańska została zwinięta około 22-iej, wtedy kiedy wiele osób, w tym i niżej podpisany, po przedegustowaniu się przez polską ofertę nabrała odpowiedniej tolerancji finansowej żeby się rzucić na dość drogą Amerykę. W związku z tym mogę się wypowiedzieć tylko na temat dwóch piw jankeskich. Come Again (alk. 4,7%), piwo kooperacyjne Evil Twin i Buxtona urzekło mnie sporym ładunkiem kwiatu bzu z wtrętami ziołowymi, umiarkowanym, urywającym się szybko kwaskiem oraz swoją rześkością (7/10). Drugim amerykańskim piwem którego skosztowałem, był Pirate Bomb! (alk. 15%) z Prairie Partisan Ales. Imperialny stout z dodatkiem kawy, nasion kakaowca, wanilii i chili, leżakowany w beczkach po rumie, to typowy zamykacz imprez. Sporo osób narzekało że po jego skosztowaniu inne piwa już tak dobrze nie smakowały. Piwo jest niesamowicie gęste, głębokie i złożone, przepełnione gorzką czekoladą, kakaowymi wtrętami kojarzącymi się z Kukułką, o subtelnym nachmieleniu przypominającym cytrusową galaretkę z cukrowa posypką, a po ogrzaniu kawowe i pikantne, a także nieco rumowe. Faktycznie bomba (9/10).

Mimo że motywem przewodnim BGM2 była piwna Ameryka, dużo większy ruch panował jednak przy stoiskach polskich browarów. Może i lepiej, w przeciwnym wypadku hostessy pin-up serwujące amerykańce musiałyby się zwinąć już pewnie koło 20-ej. W głównej sali na scenie prezentowały się kolejno polskie browary i kontraktowcy, a później grali wesoło lub nieco smutniej muzykanci. Najfajniej wyszedł jazz (bodajże Rachoń Trio) oraz dopasowany do zakończenia festiwalu, luzacki zespół Halucynacje. Instrumentalny Last Call z repertuaru Testament to inna muzyka, ale moim zdaniem przekazująca podobnie pozytywne, wygaszające wibracje, w sam raz na koniec imprezy.

No ale jednak dla większości osób gwoździem programu, poza Alchemistem, była polska scena craftowa. I trzeba przyznać, że wszystkie 12 browarów/kontraktowców postarało się zaprezentować czymś oryginalnym, wszak jeśli motywem imprezy jest alchemia, to piwa powinny być nieco odjechane. Nie powinny być jednak podawane tak silnie schłodzone jak w Zaklętych Rewirach. Może dałoby się na przyszłe edycje pomyśleć nad tym fantem.

Konceptualnie w sposób kooperacyjny do tematu podeszły Piwoteka, Mason, Kraftwerk oraz Browar Stu Mostów, z których każde uwarzyło piwo nazwane pierwiastkiem służącym do wytworzenia kamienia filozoficznego. No i jeśli wszystkie ogniwa miały zadziałać jak powinny, to nic dziwnego że ten kamień koniec końców nie powstał. Ale biorąc pod uwagę, że według całkiem prawdopodobnej hipotezy prawdziwym zadaniem alchemików było wynalezienie składnika, który miałby zastąpić saletrę w prochu strzelniczym, to Piwoteka ze swoim pikantnym ale przede wszystkim siarkowym witbierem Albedo (alk. 6%) wpasowała się w klimat. Należę niestety do osób którym biały pieprz śmierdzi. A jak się go wsypie do toi toia, no to niestety, jest klapa. Kurkumy też trochę było czuć, ale intensywnie siarkowe Albedo niestety nie zostało uratowane (3/10). Poza Albedo Mason upichcił, tyle że pod własnym szyldem, również Rubedo (alk. 5%), wędzonego altbiera z dodatkiem igieł sosny. Płaskie, wygazowane piwo smakowało niestety jak woda z oszczędnie dozowanym dodatkiem wędzonki, karmelu i siarki. Sosny ni widu ni słychu (3,5/10). Kraftwerk ze swoim Citrinitas (alk. 5,7%) połączył klimaty wędzone z ajpą. I to połączenie zadziałało. Aromat jest tak zdominowany przez wędlinianą wędzonkę, że spodziewałem się piwa słodkiego, pokroju rauchmarzena. Tymczasem z IPA piwo ma ciało, a zarazem brak słodyczy, przy stonowanej jak na styl goryczce i zupełnie marginalnym nachmieleniem aromatu. Efekt niespodzianki się udał i był przyjemny. Chili, które zaczynało się osadzać po paru łykach na języku, było dodatkiem moim zdaniem nieistotnym, zbędnym ale i nie wadzącym (7/10). Najlepiej z alchemicznej czwórki wypadł Browar Stu Mostów, którego Nigredo (alk. 6,5%) przekonywało solidną, mocno czekoladową pełnią, dopełnioną w finiszu nutą mięty, tak że sumarycznie piwo robiło wrażenie After Eight dla piwoszy. Miękkie, gładkie, kremowe. Świetne (7,5/10).

Pinta zaprezentowała się na scenie najbardziej widowiskowo, bowiem występem drużyny rugby, a dla kontrastu takAHaka (alk. 7,5%) to piwo zaskakująco stonowane. Słodowy, gorzko-czkeoladowy aromat robił wrażenie jakby im przywiezione w walizkach z Nowej Zelandii chmiele po drodze zwietrzały, bo poza delikatnym muśnięciem pomarańczy niczego chmielowego nie wyczułem. Z drugiej strony, piwo jest w tym swoim stonowaniu bardzo eleganckie, o dużej pełni i kremowości. Zakładam że wyszło inaczej niż miało wyjść, ale jest bardzo smaczne. Tyle że chyba po dwóch kuflach tego sycącego trunku miałbym dość na wieczór (7/10). Widawa przelała ajpę do beczki po Jacku Danielsie, nazwała piwo X (alk. 6,2%) i zrobiła na ludziach skrajnie różne wrażenie, choć zazwyczaj dobre. Jako że byly to osoby z piwem obeznane, stawiam na to, że podpięte zostały w trakcie wieczoru dwie różne beczki, w jednej z których rozwinęło się zakażenie. Jako że mi przypadła próbka trafionego X-a, spieszę jednak zapewnić, że zakażenie rozwinęło się z mojego punktu widzenia w dobrym kierunku. Jedynie nuty wody po ogórkach kiszonych mogłyby się z piwa wynieść, bo poza tym jego cytrusowy, waniliowo waflowy profil (coś jak wafelki familijne cytrynowo-waniliowe, może ktoś kojarzy) był elegancko uzupełniany silną dzikością i miejscami przechodził w marynowany imbir. Bardzo oryginalnie to wyszło, choć w wersji zakażonej zapewne nie jest do powtórzenia (7/10). Na stoisku obok Birbant lał swojego RIS-a z brettami i jagodami goji, nazwanego Wild Wild East (alk. 10%). Co w nim najbardziej frapowało, to że brettanomycesy ‘zjadły’ całego RIS-a, w związku z czym piwo nie robiło specjalnie pełnego wrażenia, a stoutowość zdradzała swoją obecność de facto jedynie w nieco czekoladowym finiszu. Zamiast tego profil WWE był wybitnie dziki, brettowy, uzupełniony nutką owocową. Wpierw piwo robiło smakowo nieco pustawe wrażenie, ale z drugiej strony dobrze się je piło. Mocno zdradliwe (6,5/10). Doctor Brew ponownie wprowadził na rynek piwo o wysokim ekstrakcie (24%, przy alk. 10%), za którym nie stało jednak adekwatne ciało. Przed spróbowaniem chodziły spekulacje, jakoby dodatek czarnej porzeczki miał posłużyć uzasadnieniu obecności w piwie pewnej wady, tj. kociego moczu, ale okazało się, że czarnej porzeczki nie było w Saxy Berry zbyt wiele, zaś piwo było osadzone na wadzie zgoła innej. Smakowało bowiem jak świeżo wrzucony do gara zaciernego jasny słód, do którego dolano całe wiadro wody po kukurydzy. Dzikich nutek szczerze mówiąc nie wyczułem i było to jedyne piwo festiwalu, którego nawet przy ogromnym samozaparciu nie mogłem domęczyć do końca. Pewnie to przez tę wadę ‘pielęgniarka’ przy stoisku DB proponowała po nalaniu dolanie do piwa ekstraktu chmielowego (2,5/10).

Debiutująca wrocławska Profesja przywiozła na BGM2 dziką ajpę o nazwie Alchemik. No i dzikości to się trzeba było w dużej mierze domyśleć, bo Alchemik (alk. 6,8%) to niestety mało przejmująca, zwyczajna, nieco cytrusowa AIPA, w której spod spodu niestety wyzierał rozpuszczalnik. Zaś to co w niej było dzikie, miało nieco rybny sznyt, z czym się wcześniej w piwie nie spotkałem i niekoniecznie chciałbym to spotkanie powtórzyć (5/10). Michał Kopik and his boys przygotowali Lunatic (alk. 5,2%), czyli witbiera z grillowaną cytryną oraz granatem. Wierzę w prawdomówność autora etykiety Kingpina, toteż nie kłócę się wcale o obecność granatu, jeno o jego wyczuwalność, według mnie zerową. No i jak się ten granat odejmie z równania, to pozostaje rześki, ale nieco pusty smakowo, kolendrowo-cytrynowy witbier. Piwo użytkowe na lato w tym wypadku, ale nie porywające (6/10). Najbardziej widowiskowe stoisko miał SzałPiw, a to za sprawą jonizatorów wody (jak zakładam), które roztaczały wokół niego mglistą aurę. No i Mgły Chwaliszczewa (alk. 7,5%) były nalewane do szkła wraz z mgiełką o aromacie Citry. Samo piwo mimo obecności fenola odebrałem jako stojące po owocowej stronie mocy, na którą składał się dojrzały bananowy miąższ, gruszka, jabłko czy też brzoskwinia. Przyciężkawe, słodkie, deserowe. Bardziej 'Belgian' niż 'IPA' czy 'wild'. Gdyby nie landrynkowa nuta w smaku, byłoby bardzo dobre (6,5/10). Moim osobistym faworytem okazała się Pracownia Piwa. Pod tym względem są swoją drogą bardzo tendencyjni. Magic Dragon (alk. 5,9%) został raczej skrajnie przyjęty przez gawiedź. Dla jednych był połączeniem pasty do zębów i syropu na kaszel, dla innych niesamowitą ziołową petardą. Zaliczam się do tych drugich. Połączenie silnej, rześkiej mięty z szałwią, melisą i komplementującymi ziołowość nutkami ciemnych owoców pokroju aronii, w połączeniu z miękkością i kremowością tego tylko śladowo słodkawego piwa sprawiła, że zacząłem się zastanawiać czy nie jest to najlepsze polskie piwo jakie piłem. Jeśli nawet nie, to jedno z najlepszych. I najbardziej udane użycie ziół w piwie z jakim się spotkałem (8,5/10).

Warto jeszcze wspomnieć o szałpiwowym Funky Cherry, świetnym, mocno pestkowym piwie, do którego była stała, najdłuższa kolejka, i które skończyło się chyba najszybciej.

Gwiazdą wieczoru był rzecz jasna Alchemist, nazywany przez niektórych świecką wersją Sint Sixtusa, bo jego piwa wzbudzają podobne pożądanie co Westvletereny. Kiedy rozpoczęła się po 21szej sprzedaż Alchemistów, sprzedawanych za żółte żetony po 32zł sztuka, scenka rodzajowa, która została odstawiona przez żądnych wrażeń piwoszy przez niektórych została z pewną przesadą nazwana bitwą o karpia. A wystarczyło tak jak niżej podpisany wcześniej kupić żółte żetony, olać Alchemista i udać się dopiero po wyschnięciu alejki piw amerykańskich do klimatycznego, alchemistowego baru, przez większość czasu trwania imprezy co ciekawe raczej pustawego, i spokojnie, bez kolejki otrzymać puszki.

Producent radzi pić je swoją drogą właśnie bezpośrednio z puszki. Spróbowałem, nie polecam, choć zdjęcia w trakcie uskuteczniania tej formy jego konsumpcji same z siebie wychodzą nonszalancko. Focal Banger (alk. 7%) ma czysto chmielowy, rześki, zielony, ziołowy i cytrusowy bukiet. Przy tym jest to piwo zdradliwie sesyjne, lżejsze niż miałoby to wynikać z parametrów. Takie piwo do picia wiadrami. Jest ekstra (8/10). Heady Topper ma 8% alko, a czuć maks 6,5%. Czyli ponownie zdradliwa sesyjność. Jest to piwo nieco bardziej tropikalne od Focala, tak samo asertywnie nachmielone, tyle że dysponujące trochę większym ciałem słodowym. Świetnie zbalansowane, bardzo pijalne piwo, szczególnie jak na imperial IPA (8/10). A czy warte były tych pieniędzy? Ciężko będzie znaleźć lepsze piwa w tych stylach, ale istnieją takowe. Więc warto było dla skosztowania, choć niekoniecznie bym tę sztuczkę powtórzył.

Alchemist pokazał więc klasę, ale to jeszcze lepszy od obydwóch Alchemistów Magic Dragon był moim głównym piwnym kompanem tego dnia. Dnia spędzonego na chodzeniu po Rewirach i pogaduszkach ze znajomymi i nieznajomymi, pierwszy raz spotkanymi ludźmi i takimi dawno nie widzianymi. Niestety, poza Rewiry nie dało się wyjść, bo dosyć bucowata ochrona pilnowała wejścia, żeby się przypadkiem nikt nie poszedł przewietrzyć. Stało się to dopiero możliwe po północy, podczas afterparty na dachu klubu.

Pomysł z afterparty na dachu, które miało symbolizować przejście do BGM3, którego osią będzie craft niemiecki udał się chyba połowicznie. Prześwitujący miejscami w trakcie głównej części imprezy chaos organizacyjny znalazł tutaj swoje zwieńczenie. Kilkaset osób na dachu, na którym muzę elektroniczną zapodawał DJ (fajny pomysł) miało do dyspozycji tylko jedno stoisko z piwem, do którego były podpięte trzy beczki. W dodatku po jakimś czasie już nie można było dostać żetonów, więc pozostawała opcja picia shotów Jamesona, które były darmowe, w odróżnieniu od chyba nieco zbyt wysoko pozycjonowanych niemieckich craftów. W rezultacie zrobił się z tego Whiskey Madness i z tego co słyszałem, sporo osób nawet nie spróbowało niemieckich piw, które miały zapowiadać kolejną edycję. W przypadku amerykańskiego (jednak nie niemieckiego) gose to może nawet i lepiej. Almanac Golden Gate Gose (alk. 5%) smakowało bowiem jak nieudane berliner weisse, w którym był wprawdzie kwasek, ale zamiast nieobecnych nut kolendrowych i słonych pełno w nim było zielonojabłkowego aldehydu octowego. Jedno z najgorszych piw festiwalu (3,5/10). Kooperacyjna imperialna IPA (Braukunstkeller i Guineu) wypadła za to bardzo przekonująco, zaś recenzowana niedawno na tych łamach Laguna IPA z Braukunstkellera była w rewelacyjnej formie, nie odstając moim zdaniem w niczym Focal Bangerowi. Szkoda tylko, że ze względu na powyższe trudności nie wszyscy jej skosztowali, którzy by to teoretycznie mogli zrobić.

Ponarzekałem trochę, no ale nie byłbym sobą gdybym nie wypunktował tego co mi się nie spodobało. Poza wymienionymi, organizacyjnymi niedociągnięciami, nad którymi warto by popracować impreza była jednak rewelacyjna. Zarówno pod względem miejsca, niesztampowego formatu, jak i klimatu. W skrócie – świetnie się bawiłem, a i piwa jak na zwyczajowy poziom polskiego craftu wypadły sumarycznie nieźle, a poza tym były ciekawe, odróżniały się od zwyczajowej oferty danego browaru. Beer Geek Madness powoli staje się marką, za którą stoi rozpoznawalna, oryginalna treść. Zamiast organizować taki sam festiwal piwny jak wszystkie inne (w takich festiwalach nie widzę oczywiście niczego złego), Magda i Daniel postanowili zrobić coś własnego, wedle formuły która ma uczynić ich dzieło wybitnym. Myślę, że są na dobrej drodze ku temu.

Wiem już zresztą, jaka będzie tematyka następnych edycji, po tej ‘niemieckiej’ we wrześniu, więc mogę z czystym sercem napisać, że będzie coraz ciekawiej. A my widzimy się już we wrześniu we Wrocławiu, w tym samym miejscu.

piwne podróże 4289011724216401217

Prześlij komentarz

  1. Pytanko techniczne. Jak udało Ci się świadomie wypić i ocenić wszystko to co opisałeś ? chętnie poznam patent :)

    duch kraftu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoła Docenta ;) ?

      Usuń
    2. Wprawa + rozłożenie degustacji w czasie + indyk :)

      Usuń
  2. DO TWARZY CI Z PUCHĄ!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wolfberry to jagody goji, a nie dzikie jagody :)
    Saxy Berry po dochmieleniu było nieco lepsze (i na pewno lepsze niż Albedo) ;)
    Bardzo dobra, kompletna i rzetelna recenzja, najlepsza jaka się dotychczas ukazała.
    Mógłbym się pod nią podpisać, że tak właśnie było na BGM2.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawię te jagody, umknęło mi jakoś że to wolfberry. Saxy Berry z hop dżusem spróbowałem od kumpla i faktycznie, przykrywał częściowo ten DMS.

      Usuń
  4. Którego września? :)
    Już wiadomo?

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)