Syzyfowe prace
https://thebeervault.blogspot.com/2013/12/syzyfowe-prace.html
Inicjatywa kontraktowa Olimp zaraz po starcie mogła podzielić los niesławnej pamięci Antidotum, które po wypuszczeniu paru warek różnych paskudztw zostało zjechane tak przez klientów jak i recenzentów i tym samym wystrzelone w niebyt. Tymczasem Olimp zapowiadał się nielicho. Całkiem sprawna akcja medialna (mózgiem operacji jest, z tego co wiem, człowiek odpowiedzialny za popularny i lubiany przeze mnie portal Memowisko), robienie szumu wokół siebie, ciekawa koncepcja nazw inspirowanych grecką mitologią, no i niebanalny pomysł na pierwsze piwo – IPA doprawiona tylko polskimi odmianami chmielu. Przy warzeniu w browarze Krajan coś poszło nie tak (prawdopodobnie to samo „coś” co w Sępie) i rezultat cuchnął masłem tak bardzo, że ponoć unijni kontrolerzy zaczęli sprawdzać, czy Polska aby w tym roku w związku z tym nie przekroczyła kwot mlecznych. Prometeusz w sklepach bardzo długo schodził, można go było kupić w promocji a i tak mało kto się skusił itd. Rozumiem chłopaków – nie było ich stać na wylanie całej warki w kanał, bo rozłożyłoby to finansowo całe przedsięwzięcie już na starcie. Rozumiem, co nie znaczy że chwalę. Przynajmniej lojalnie uprzedzili że piwo nie smakuje zgodnie z założeniami. W końcu nadeszła druga warka Prometeusza, później to samo piwo chmielone świeżymi szyszkami, a w końcu coffee milk stout Hera oraz, nietypowo bo w grudniu, witbier Afrodyta i APA Hermes. Czas na małą rekapitulację dotychczasowych osiągnięć browaru kontraktowego, żeby ustalić jaką przyszłość ma przed sobą prawdopodobnie Olimp.
Prometeusz z drugiej warki (ekstr. 14,1%, alk. 5,5%, IBU 64), chmielony Sybillą, Marynką, Lubelskim i Iungą, pachnie... fanfary, werble, dzikie wrzaski... masłem. Ba dum tss. Masłem i karmelem. Jak nieudane, robione w pośpiechu polotmave z czeskiego mikrobrowaru. Smakuje zresztą tak samo, tyle że obydwa elementy się jako tako łączą w toffi. No ale piwo tylko o smaku toffi to nie jest nic dobrego. Chmiel czuć tylko w goryczce, fakt faktem całkiem mocnej, „zgodnej ze stylem” (nie lubię tego sformułowania). Naprawdę, niucham i niucham i nic a nic. Miała być rehabilitacja po pierwszej nieudanej warce, a wyszła następna nieudana warka. Przynajmniej z punktu widzenia człowieka, bo takie natężenie masła w aromacie zapewne mogłoby wpędzić w amok niejednego cielaka. Pijalna, ale co z tego, skoro z trudem? (4/10)
Następnie Prometeusz został wypuszczony w małych buteleczkach, w wersji chmielonej świeżo zerwanymi szyszkami, jako Prometeusz Wet Hopping. Myślałem że go nigdzie nie dostanę, tymczasem w katowickiej knajpie C-4 był lany za 7 złotych. Grzech nie spróbować. W porównaniu do wersji podstawowej jest lepiej, ale o niewiele. Dwuacetylu nie czuć, co jest oczywiście na plus. Chmiel jest bardzo wyraźny, kwiatowy, zaś po przełknięciu łodygowo-trawiasty. Średnio mocna goryczka jest nieco zalegająca, a w piwie czuć niestety również pot. Wyszło raczej męcząco. Wydaje mi się coraz bardziej że z polskich chmieli chyba nie można w takim natężeniu wycisnąć czegoś co mi spasuje. Wykonanie ok, ale not my cup of beer. (4,5/10)
Hera (ekstr. 12,1%, alk. 4%, IBU 25) to ‘coffee milk stout’. Coffee stout to bardzo słuszna koncepcja, z milk stoutami mam problem ze względu na nietolerancję na laktozę, jak na południowca przystało. Hera jako Greczynka zresztą też miała prawdopodobnie około 60%-ową szansę nietrawienia laktozy. No chyba że powyższe nie dotyczy bogów. W aromacie kawa z mlekiem, nie ma dziwne. Tyle że nie świeża a taka odstana, lura niestety. No i mleczność jest według mnie zbyt oczywista, kojarzy mi się to z bawarką jeśli chodzi o udział mleka w całości. Najbardziej wyraźne jest wszak palone ziarno, nieco popiołowe, wywołujące niestety skojarzenia z popielniczką. W ustach jest nieco wodniste, oszczędnie nasycone, z kawowo-popielniczkowym, słodko-gorzkim finiszem. Mało się tutaj dzieje, zbyt mało. Mam wrażenie, że laktoza, powodując gładkość w przednich partiach ust, jednocześnie wycisza piwo. A jest to piwo „ciche” vel mało intensywne już samo w sobie. Nie odnajduję tutaj niczego co by mi się rzeczywiście spodobało, a popielniczka mi się nie podoba. Nudne i wodniste piwo. Szkoda. (4,5/10)
Pod koniec roku Olimp wypuścił na rynek dwa lekkie piwa – witbiera oraz american pale ale. Obydwa chmielone nowozelandzkimi odmianami lupliny, czyli w przypadku witbiera Afrodyty dołączono do wzorów wypracowanych przez Pintę, i eksplorowanych później przez SzałPiw. Afrodyta (ekstr. 12,1%, alk. 5,1%) jest uwarzona według receptury Krzysztofa Juszczaka. Złożonej i wymyślnej receptury jak na witbiera. W składzie są między innymi płatki ryżowe, orkisz, płatki jęczmienne, kolendra, skórki pomarańczy oraz cytryny, jak również chmiele Cluster, Nelson Sauvin i Motueka. Tym ostatnim piwo było chmielone na zimno. Z pewnością w warunkach domowych piwo wyszło bardzo ciekawe, w warunkach przemysłowych wyszło jednak jak zwykle. W zapachu kolendra ledwo co majaczy za ścianą przyciężkawej, kleikowo-mącznej, zbożowej słodowości. W ustach jest gęstawe i przyciężkawe, a jednocześnie wyprane ze smaku, nieco słodowe, nieco drożdżowe (ergo, ciastowo-zakalcowe), z lekkim kwaskiem cytrynowym na przedzie i lekką, aczkolwiek nieco podbitą jak na ten profil aromatyczny goryczką w finiszu. Delikatna kolendra nadal majaczy w tle. Jeśli ostatnie warki Białego Namysłowa były kiepskie, to Afrodyta je niestety na tym polu bije. Jest bez wyrazu, a jednocześnie zamula i mimo wspomnianego kwasku trudno się nią orzeźwić. Wraz z ogrzaniem nieco się układa, cytrusy i kolendra stają się wyraźniejsze. Ale nadal jest to słabe w gruncie rzeczy piwo. (5/10)
No i ostatnie piwo z Olimpu w 2013, czyli Hermes (ekstr. 12,1%, alk. 4,8%). Taki w założeniach new zealand pale ale, z tym że w zalezności od partii jedne butelki pachną mocno agrestem, a inne wcale. I faktycznie w jednych recenzjach aromaty typowe dla nowozelandzkich odmian chmielu (agrest, białe winogrona, limonka) są wymieniane, a w innych nie. Według kontretykiety głównym aktorem jest tutaj chmiel Nelson Sauvin, zaś według moich zmysłów jest nim słodowość okraszona kapką cytrusów. Przy czym należy nadmienić, że piwo jest niemalże bezwonne. W smaku byłby constans gdyby nie to że tutaj chlebowa słodowość przejmuje właściwie niemalże wszystko. Aromatów chmielowych w trakcie picia nie wyczuwam prawie wcale i tylko lekko podbita goryczka jest świadkiem na rzecz występowania lupulin w Hermesie. Miały tu być jakieś nuty agrestowo-winogronowe, ale w moim egzemplarzu ich nie było. Piwo srogo się rozbiega z oczekiwaniami, ale paradoksalnie, mimo że smakuje zupełnie inaczej niż miało smakować w założeniach, jest najlepszym z dotychczasowych wypustów Olimpu. Co nie świadczy o jego klasie, a o poziomie pozostałych. (5,5/10)
Z pustego i Salomon nie naleje ani Zeus nie spłodzi herosów piwowarstwa. Czekam na zapowiedzianego na luty RIS’a, i mimo wszystko na poprawę kontroli jakości. Nie wiem czemu, może z uwagi na miłość do spuścizny greckiej cywilizacji nie odpisuję Olimpu (jeszcze) na straty, mimo tylu baboli. Ale nawet mi z czasem się cierpliwość kończy. Póki co jest to bowiem piwo dla helotów, a nie herosów.
Antidotum znowu działa, kupiłem niedawno 2 ich piwa :P
OdpowiedzUsuńTrzeba chyba zejść do schronu...
Usuńniestety mam podobne odczucia, witbier nawet mi podchodzi bo kwaskowy i rześki ale nie za te pieniądze (7.60 u mnie na osiedlu), Herę dostałem za to całkowicie bez gazu. Hermesa nawet nie pamiętam smaku...
OdpowiedzUsuńPróbowałem wszystkich prócz Afrodyty (zima jednak). Moja recenzja tych piw jest krótka - "niepotrzebne".
OdpowiedzUsuńGratuluję cierpliwości. Spróbowałem wszystkich które były dostępne i już podziękuję.
OdpowiedzUsuńDzięki, ale aż tak wielkiej cierpliwości to nie wymagało. Wypić to się da, tylko po co? Jest wiele piw lepszych i za podobne i mniejsze pieniądze. Dlatego napisałem "niepotrzebne". Dwa - trzy lata temu bylibyśmy pewnie zafascynowani, a dzisiaj Nogny wypite po PIN-cie też mi się wydaje niepotrzebne ;-)
Usuń