Whisky w piwie, czyli drewno, torf i jodyna
Whisky jest (często niesłusznie) uznawane za produkt z górnej półki, natomiast piwo jest uznawane (często niesłusznie) za produkt z pó...
https://thebeervault.blogspot.com/2012/06/whisky-w-piwie-czyli-drewno-torf-i.html
Whisky jest (często niesłusznie) uznawane za produkt z
górnej półki, natomiast piwo jest uznawane (często niesłusznie) za produkt z
półki dolnej. Są jednak ludzie którzy gustują w obydwóch napojach, nie dziwi
więc, że są browary, które próbują połączyć elementy piwa i whisky, używając do
tego gatunku piwnego który jak żaden inny się do tego nadaje, czyli scotch ale/wee heavy. Znana destylarnia Grant’s parę lat temu zażyczyła sobie beczek w
których wcześniej był leżakowany scotch ale, w celu wypełnienia tychże
destylatem do specjalnej edycji Grant’s, która miała mieć piwny charakter. Z
tego przedsięwzięcia zrodziła się marka Innis & Gunn, po tym jak pracownicy
browaru który dostarczył beczki do destylarni skosztowali piwa po opróżnieniu beczek i byli zachwyceni charakterem jakiego nabrało. Przeleżakowane w
drewnie uzyskało bowiem nieco cech charakterystycznych dla scotch whisky. Piwa Innis
& Gunn obejmują szereg wersji leżakowanych w przeróżnych beczkach, albo
swieżych albo po innych alkoholach – nie tylko whisky, ale również rumie. Ze Szkocji przyjechała do mnie wersja Innis & Gunn Highland Cask, leżakowana w
beczkach po szkockich single maltach. W ten sposób gotowy scotch ale nabiera
dodatkowych cech, które tworzą pomost między piwem a whisky. Angielski browar
St. Peter’s podszedł sprawę od drugiej strony. Wychodząc ze skądinąd słusznego
założenia, że jednym z charakterystycznych zapachów w scotch whisky,
szczególnie typu Islay, jest torf, uwarzono piwo na bazie słodu wędzonego na
torfie, rezygnując z jakiegokolwiek leżakowania na drewnie. St. Peter’s Suffolk
Smokey wyszedł diametralnie odrębnie od piwa Innis & Gunn, mając zarazem
również silny charakter szkockiej. Szczerze powiedziawszy – Smokey jest
bardziej szkocki od szkockiej, przekraczając tym samym jakiekolwiek granice
które by piwo trzymały w ryzach akceptowalności.
Najfajniejsza w St. Peter’s Suffolk Smokey jest butelka. Wzorowana na
stworzonej w 1770 roku, pękata, przypominająca nieco spłaszczoną wersję butelki
wódek Absolut, dodaje piwom z ufundowanego w średniowiecznej St. Peter’s Hall
browaru unikatowości. Unikatowy jest również aromat tego jasnobursztynowego piwa
o skąpej pianie. Zacznę może od tego, co w piwie jest obecne szczątkowo – czyli
klasycznej słodowości oraz lekkiej owocowości. Żeby te dwa elementy wykryć
trzeba się mocno wwąchać w piwo, co jest nie lada wyczynem. Torfowość przykrywa
tutaj bowiem niemalże absolutnie wszystko. Jest ostra, bezkompromisowa,
niewyważona. Podczas analizy zapachu miałem de facto same obrazowe skojarzenia.
Najpierw z komnatą w podupadłym angielskim muzeum, w której na dywanie
nieodkurzanym od 40 lat stoją woskowe figury w strojach z XVI wieku, które to
stroje od czasu powstania były prane może ze dwa razy. Potem z absolutnie
zadymionym, brudnym, średniowiecznym angielskim miasteczkiem. Wreszcie zapach
mi się skojarzył z oddziałem urazowym w wojskowym szpitalu polowym. Bowiem torf
jak torf, ale te piwo ma w aromacie pochodzącą od torfu, niesamowicie silną i
nieprzyjemną nutę jodyny. Szpital i dym z torfu, wszystko absolutnie wyzbyte
harmonii, niesamowicie chropowate, wręcz brutalne. Na dodatek mogę z czystym
sumieniem powiedzieć że na tym piwie mucha siada, bowiem gdy tak stało przede
mną w szkle a ja przecierałem oczy i nos ze zdumienia, ni stąd ni zowąd do
środka niczym bomba wpadła wielka gnojna mucha, której wcześniej nie
zauważyłem, musiała więc pikować do piwa ze sporej wysokości. Cóż, swój do
swego ciągnie, a mucha się smrodowi oprzeć nie mogła.
Z ledwością je wypiłem, szkoda że nie sprzedają go w mniejszych butelkach. W
smaku jest mocno gorzkie, chropowate, szczelnie wypełnione torfem, dymem i
jodyną. W sprzedaży jest też piwo St. Peter’s The Saints, będące Suffolk
Smokey’em z dolaną porcją whisky. Sądzę że wbrew pozorom może być lepsze od
tego paskudztwa, bowiem w tamtym piwie przynajmniej część zawartości została
przeleżakowana na drewnie, uzyskując być może miękkość i harmonię charakterystyczną dla
lepszych scotchów. Tak przynajmniej zakładam. Podczas obcowania ze Smokey’em,
po którym się spodziewałem czegoś zupełnie innego, wziąłem do ręki butelkę
10-letniego single malta typu Islay, robionego również na słodzie wędzonym na
torfie. Różnica była diametralna. Islay scotch miał woń silnie torfową, ale
również drewnianą, miękką i harmonijną, wyważoną. Niemalże dziesięciokrotnie
słabsze woltażowo piwo ma smród niemiłosierny, wkręcający się w nozdrza niczym
wiertło, przy którym butelka whisky to zapachowa oaza spokoju. Okropne (Ocena:
2/10).
Zupełnie inaczej zapowiadał się Innis & Gunn Highland Cask. Po pierwsze
dlatego, że już omawiałem Innis & Gunn Oak Aged Beer, który zrobił na mnie
piorunujące wrażenie, a po drugie ze względu na sam fakt leżakowania piwa w
drewnianych beczkach po 18-letnich single maltach ze szkockich wyżyn. Jest to
edycja limitowana do 490 beczek, a proces leżakowania w nich trwał 69 dni.
Okazało się to nieco za krótko żeby w pełni nadać piwu harmonię, o czym się
zaraz przekonamy, ale i tak nie ma co porównywać tego piwa do Suffolk Smokey.
Scotch ale o woltażu 7,1% prezentuje się w szkle faktycznie nieco niczym whisky swoją
ciemnobursztynową barwą i niemalże brakiem piany. Aromat jest miękki, „ciepły”,
wyważony. Czuć silnie wanilię oraz toffi, nieco owoców jagodowych i rodzynek.
Oraz naturalnie słód i drewno. Bardzo delikatny chmiel dodaje piwu miętowej
rześkości.
Piwo jest pełne, dość słodkie, równoważone lekką goryczką. Harmonijny, opiekany
smak, w którym toffi i wanilia łączą się z wyraźnym drewnem i owocami suszonymi
oraz pomarańczą w głęboką, rozgrzewającą całość. Wszystko tutaj pasuje do siebie,
łącznie z niskim nasyceniem. To jest faktycznie whisky w piwie. Whisky z klasą
w pysznym piwie. Mogłoby być jednak jeszcze lepsze, gdyby wydłużyć proces
leżakowania. W finiszu bowiem pojawia się cierpka alkoholowa nutka, która
wprawdzie nie mąci całości, ale jej brak zostałby pozytywnie odnotowany. Tak
czy owak jest to coś, co trzeba spróbować. Mam nadzieję, że uda mi się
skolekcjonować rowniez inne piwa z serii Innis & Gunn (Ocena: 7,5/10).
W zasadzie wpis był już gotowy kiedy w moje ręce dostało się jeszcze jedno piwo
które w zamiarach łączy w sobie elementy whisky i zupy słodowej. Hösl
Whiskey-Weisse został uwarzony w ramach uczczenia 20-lecia partnerstwa między
niemieckim miastem Mitterteich a szkockim Cheddleton/Wetley Rocks. Czyli 20 lat
marnotrawienia pieniędzy podatników na wyjazdowe wycieczki wraz z obżerką dla
radnych dwóch małych miejscowości zostało uhonorowanych specjalnym piwem. Radni
ze Szkocji mogą być jednak nie do końca zadowoleni, wszak określenie whiskEy
jest tradycyjnie używane dla destylatów irlandzkich, rzadziej amerykańskich,
podczas gdy w Szkocji używa się określenia whisky bez ‘e’, bądź po prostu
scotch. Niemcy jak widać nie przywiązują do tego faktu specjalnej uwagi, za to
sprowadzili ze Szkocji słód do whisky (na etykiecie jako whiskEymalz, mimo że
do irlandzkich whiskey nie używa się słodów dymionych na torfie), który razem
ze słodem pszenicznym wylądował w nasypie mętnego piwa pszenicznego.
Byłem pełen obaw, jako że banany i dym to kombinacja do
której się nie zdołałem dotychczas przekonać, tym bardziej więc dym torfowy nie
pasował mi do całości. Okazuje się jednak, że słodu do whisky nie wylądowało w
piwie zbyt wiele. Całość wygląda i pachnie raczej jak lekko podwędzany
dunkelweizen, pomijając rozczarowująco krótkotrwałą pianę. Bananów jest sporo w
zapachu, torfowa wędzoność okazuje się być nienachalna, poza tym są silnie
obecne ‘ciemne’ nuty w rodzaju czekolady, rodzynek, ziemistości oraz
szczególnie orzechów. Tutaj whisky w piwie jest obecne w sposób stonowany.
Smak jest łagodny, lekko kwaskowy, podczas picia czuć
przewagę aromatu czekoladowo-rodzynkowo-orzechowego nad resztą, banany trzymają
się bardziej w tle. Goryczka jest niemalże nieobecna, dymioność bardzo
delikatna. Uznanie należy się za wstrzemięźliwość z ‘torfowaniem’ piwa, które
wyszło niezłe, choć jak na mój gust jak na weizena jednak trochę zbyt mało
owocowe. Najmniej wyraziste z wszystkich trzech bardzo różnych
przecież piw w tym wpisie, ale nie najgorsze (Ocena: 6/10).
Jak więc widać, whisky i piwo można na płaszczyźnie aromatu
ze sobą połączyć, choć jest to delikatna sprawa. Można przedobrzyć i stworzyć
coś niepijalnego, można się hamować, co się odbije na whiskaczowej
wyrazistości, można też wszystko zrobić w sam raz, i wtedy mamy do czynienia z
piwem nietuzinkowym (choć w przypadku Innis & Gunn Highland Cask jednak
lekko niedoleżakowanym).