Loading...

Birofilia 2012

Kolejna Birofilia za nami, czas więc spisać wrażenia póki co nie nadgryzione przez ząb czasu. A wspominać jest co. Sumarycznie uważam ...


Kolejna Birofilia za nami, czas więc spisać wrażenia póki co nie nadgryzione przez ząb czasu. A wspominać jest co. Sumarycznie uważam tegoroczną Birofilię za udaną, choć nieco mniej od zeszłorocznej, a to za sprawą systemu płatniczego, o którym rozpiszę się zaraz na wstępie, żeby krytykę zakończyć na początku. 

Po przejechaniu 60 kilometrów z średnią prędkością 40 km/h (wiwat polskie koleje!) i przeczłapaniu dwóch kilometrów po Żywcu znaleźliśmy się na terenie festiwalu. Rozliczanie na terenie festiwalowym (minus strefa kolekcjonerska i gastronomiczna) miało miejsce za pomocą żetonów które trzeba było wykupić przy wejściu. Jest to o tyle dogodny system, że przyspiesza nieco kolejki tworzące się przy Alei Piw Świata oraz stanowi formę gratyfikacji dla piwowarów domowych, którzy się przecież wykosztowali na swoje produkty, przyjazd oraz pobyt, a nie mogą zgodnie z prawem swoich dzieł sprzedawać. Wszystko fajnie, tylko czemu w porównaniu do zeszłego roku żetony podrożały o 100%? 2zł za żeton to spora suma, szczególnie jeśli przy Alei Piw Świata za większość próbek (100ml) trzeba płacić 2 żetony. No cóż, raz się żyje, ale w niemałą irytację wpadłem przy wychodzeniu z festiwalu. Spieszyłem się na Ponaddźwiękowy Kolejowy Pocisk powrotny, i chciałem szybko zakupić zapasy do domu. Wprawdzie niektóre rzeczy które mnie interesowały zostały błyskawicznie wykupione (min. Rodenbach Grand Cru czy Jopen Koyt), bardzo się jednak ucieszyłem na widok piw z AleBrowaru, których dotychczas nigdzie nie udało mi się kupić. I co? I okazało się po odstaniu kolejki, że w tym roku sklepik festiwalowy został również wyłączony ze strefy transakcji gotówkowych. Musiałbym więc biec kupić żetony i znowu swoje wyczekać w kolejce sklepikowej – wspomnienia z Pewexu oraz Baltony stają się znowu żywe. Tym bardziej było to dla mnie niezrozumiałe, jako że ceny w sklepiku (w ogóle brawa za wywieszenie tych cen, bo sprzedający rok temu byli co do nich nie do końca zorientowani) były podane wyłącznie w złotówkach, a nie w żetonach. Już nie miałem czasu żeby kupić żetony i musiałem pozostałe mi trzy sztuki szybko na cos wydać. Mało jakie piwo było w cenie 6zł, wybór padł więc na Kloster Andechs Hefe-Weisse. Okazuje się jednak że nawet gdybym miał czas wymienić pieniądze na żetony (czyli walutę opartą na fikcji na walutę opartą na fikcji fikcji, płatniczy środek metafikcyjny…), to i tak bym został odprawiony z kwitkiem, krótko wcześniej bowiem znajomi kumpla próbowali kupić żetony, które się jednak… skończyły. To jednak nie koniec niedociągnięć związanych z festiwalowym systemem płatniczym, w sklepiku można było bowiem dostać piwa w cenach nieparzystych. I co wtedy – przepiłować sobie żetonik? Nie wchodziło to w grę, tak więc dodatkowa złotówka szła na straty. Przed wyruszeniem do Żywca miałem całą listę piw do zakupienia, a koniec końców zdegustowany wróciłem z jednym oraz pieniędzmi w portfelu. Nie jest to oczywiście dla mnie tragedia, ale biorąc pod uwagę że osób takich jak ja było pewnie więcej, organizatorzy arbitralnie nieco przykręcili kurek spływających do nich pieniędzy.

Tyle krytyki, czas na miłe wspomnienia. Na teren festiwalu dotarliśmy w sobotę przedpołudniem, szybko więc udaliśmy się do strefy gastronomicznej na śniadaniowy happy meal (kiełbasa z grilla + Pinta Ognie Szczęścia bądź Dymy Marcowe, wedle upodobań; niestety, bez zabawki). Kolekcjonerzy mieli do dyspozycji tym razem cały magazyn, za sprawą czego w strefie gastro było więcej miejsca dla jedzących. Ceny piw lanych w strefie gastro też niczego sobie – Paulaner Salwator 10zł, reszta tańsza. Pinta Ognie Szczęścia oraz Dymy Marcowe po 7zł, Żywiec Porter 5zł, St. Georgen Keller Ungespundet 8zł. Pinta A La Grodziskie po 6zł okazała się wielkim rozczarowaniem – mocno zjełczała. Nie wiem czy coś się stało z beczką, mam nadzieje że to nie jest problem całej warki. Jedzenie festiwalowe było bardziej urozmaicone niż w zeszłym roku, ceny przystępne (duża kiełbasa 8zł, karkówka 12zł, golonko 19zł), dania adekwatne do okoliczności. Szczególnie mi się spodobała „świeżonka”, czyli drobno pocięte mięso wieprzowe smażone z cebulą i łyżką koncentratu pomidorowego w kałuży tłuszczu. Brzmi to może niezbyt zachęcająco, ale smakowało świetnie, było bardzo syte, przystępne (10zł), no i w sam raz, żeby posilonym w ten sposób degustować ile wlezie. Ja po kiełbasie i spożytej jakiś czas później świeżonce potrzebowałem jeszcze tylko plastra boczku z grilla (8zł) żeby nie odczuwać nadmiernych oznak alkoholowego zmęczenia w trakcie mojego pobytu.

A okazji do zmęczenia było wiele. Pierwsze kroki po śniadaniu skierowaliśmy do Alei Piw Świata, wybornie wyposażonej. Czego tam się nie skosztowało… piwa już pite i jeszcze nie, m. in.
- Rodenbach, bardzo dobre, wybitnie czerwono-winne piwo, ikona stylu flanders red ale, choć moim zdaniem ustępująca produktom konkurencji (Vichtenaar czy Bacchus)
- De Koninck, wziąłem od razu pół litra, co się okazało niezbyt trafną decyzją, piwo bowiem w porównaniu do Rodenbacha miało zdecydowanie mniej winny charakter i było nieco nudnawe
- Blanche De Bruxelles, którego nutki ananasowe i waniliowe sparowane z cytrusowo-kolendrową świeżością sprawiają że jest to nadal mój ulubiony witbier
- Flying Dog In The Wildeman Farmhouse IPA, trzymający umiejętnie równowagę między ostrością belgijskich drożdży a tropikalno-kwiatowym aromatem chmieli amerykańskich
- Anchor Brekle’s Brown, zdecydowanie zbyt mocno jabłkowy, o zbyt niskiej ilości smaczków ‘ciemnych’ jak na amerykańskiego brown ale. Do świątecznego Kocoura nie ma co porównywać.

Przy tym wszystkim trzeba zaznaczyć, że o ile próbki były drogie (zazwyczaj dwa żetony za 100ml, czyli 4zł), o tyle można było niektóre piwa kupić w pojemności półlitrowej po przystępnej cenie 10zł – min. wspomniane De Koninck, Blanche De Bruxelles czy też Fullers London Porter.

Po jakimś czasie opuściliśmy strefę piwnego establishmentu wchodząc do namiotu z piwami rzemieślniczymi i domowymi. Przy stoisku Browamatora można się było napić świetnego, mocno kawowego dry stouta, sesyjnego bittera oraz rozczarowującego, dość nijakiego witbiera. Po jakimś czasie został podpięty barley wine, czy raczej barley liquor, był bowiem bardzo gęsty i bardzo alkoholowy. Bardzo owocowy… i bardzo dobry.

Przy browarach rzemieślniczych skierowałem swoje kroki ku jedynemu browarowi nie-restauracyjnemu w tej strefie (piwa z browarów restauracyjnych wolę kosztować na miejscu), czyli młodziutkiemu browarowi Artezan, który lał premierowo swoje pierwsze dwa uwarzone piwa – dobrego, ciemnawego Belga przypominającego nieco dubbela oraz świetnego, rześko-ostrawego witbiera. Szkoda że chłopaki póki co swoich wyrobów nie mają zamiaru butelkować. Wielka szkoda.

Na scenie odbywały się pokazy warzenia piwa oraz wykłady, my zaś krążyliśmy wokół stoisk piwowarów domowych, próbując różnych pyszności. Zrobiłem błąd nie notując co u jakiego piwowara piłem, mogę więc tylko wspomnieć o dubbelu z wyraźnym posmakiem imbirowym (piernik w piwie?), orzeźwiającym california common, ciekawym oud bruin, któremu jednak brakowało ciut więcej harmonii (tutaj pamiętam że z browaru SzałPiw), rasowym witbierze z dodatkiem kardamonu, świetnym RIS-ie Tomasza Wawrzyniaka, którego już miałem sposobność kosztować na ubiegłorocznej edycji Birofilii, czy bardzo dobrym, owocowym AIPA. Piwowarów domowych było zgłoszonych 36, a miejsca było mało, z czego wnioskuję, że obsadzenie stanowisk zmieniało się rotacyjnie. Stąd też niektórych piw nie miałem okazji skosztować (np. z Claire de Lune Jarka Zgody), bo ich nie zastałem na miejscu. Za to długo przesiedziałem przy stanowisku Tomka Rogaczewskiego, którego dzieła były bez wyjątku świetne – czy to tłusty, boczkowy rauchbock, mocno pumperniklowy dry stout, wystrzegający się wodnistości APA Single Hop (nie pomnę czy Cascade czy Simcoe), AIPA o konkretnym ciele (w odczuciu niemalże jak wersja imperialna) czy likierowy barley wine.

Degustując co takiego uwarzyli piwowarzy domowi dochodzi się do smutnych wniosków dotyczących polskiego rynku browarniczego. Otóż polscy piwowarzy domowi potrafią stworzyć piwa, które nie ustępują jakością tym z amerykańskich browarów rzemieślniczych – jest więc w narodzie i chęć i potencjał, ale wszelka inicjatywa jest sztucznie tłumiona przez zetatyzowany do granic możliwości system gospodarczy, który z browarnictwa robi mocno hermetyczną gałąź gospodarki, w którą trudno się wepchać bez gigantycznych funduszy i silnego samozaparcia. Zobaczymy jak się powiedzie browarowi Artezan, który jest taką nie-kontraktową inicjatywą oddolną w zakresie piwowarstwa komercyjnego. Jeśli projekt się przyjmie, może zostanie swoistym przebiśniegiem, aczkolwiek biurokratyczno-prawno-podatkowych barier hamujących piwowarską inicjatywę nie zniesie. Może dodać jednak innym otuchy i potrzebną wolę walki.

Póki co jedno z piw domowych obecnych na festiwalu dostało przepustkę do piwnego mainstreamu, czyli rauchbock autorstwa Andrzeja Millera, który został tegorocznym Grand Championem. Wprawdzie ze względów komercyjnych stawiałem na dry stouta, a od serca liczyłem na jakąś nieobecną dotychczas w Polsce egzotykę, typu california common albo barley wine, niemniej jednak z rauchbocka też się cieszę. Na podniebieniu będzie miał jednak nieco pod górkę, z marszu bowiem będzie porównywany do pintowskiej Jak W Dym – a to jest bardzo wysoko zawieszona poprzeczka.

Co do reszty festiwalu – bardzo ładne hostessy, ciekawe choć niepraktyczne szkło degustacyjne (kształt kielicha, czyli brak uchwytu; przy degustacji trzeba było całą smycz z szyi zdejmować), a  przy zakupie żetonów można było dostać kopertę z kompletem etykiet Grupy Żywiec oraz kolorowy katalog piw obecnych na festiwalu. Wprawdzie można by się w tym katalogu przyczepić do niektórych sformułowań (‘Piwo pochodzące z American West Coast’), opisów (przy schwarzbier „bardzo klarowne”, a obok jako przykład Stortebeker Schwarzbier, piwo niefiltrowane) czy klasyfikacji poszczególnych piw (Fraoch Heather Ale jako scottish export, Stortebeker Hanse-Porter jako porter angielski, bądź Lindemans Faro jako gueuze), ale to są marginalne niedociągnięcia. Za to każde piwo w katalogu miało swój numer odpowiadający numerowi piwa w sklepiku, co znacznie ułatwiało zakupy. Tym którzy mieli żetony oczywiście.

Wprawdzie tego samego dnia mecz Polska – Czechy się nie udał (a przy okazji zaważył na nieco niższej chyba niż w zeszłym roku frekwencji tegorocznej Birofilii), ale biorąc pod uwagę udaną pogodę i festiwal, nie zapanowała wśród uczestników naszej wycieczki do Żywca Wielka Smuda, a wieczór przekornie został zakończony czeskimi Primator Stoutem oraz EPA. Teraz pozostaje czekać na Grand Championa, no i oczywiście na Birofilię 2013.
relacje 3440041569071746829

Prześlij komentarz

  1. Moje ciemne żytnie okazało się takim hiciorem w piątek, że w sobotę w porze kiedy odwiedziłeś wyspę było już tylko wspomnieniem. :D

    Ale nic straconego, będę miał je również na przyszłorocznym festiwalu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to tym bardziej jestem go ciekaw. Kupiłem sobie dzisiaj jakieś litewskie żytnie, może się w końcu z tą chropowatością oswoję.

      Usuń
  2. Piwowarzy domowi nie wykosztowali się na wyjazd, bo dostali zwrot od organizatora, także nocleg był finansowany. Ale z żetonów nie mieli nic, wszystkie wrzucone zostały przejęte przez organizatora.
    Trochę nie rozumiem Twojego narzekania na system żetonowy. Wystarczyło sprawdzić wcześniej co i jak, albo nawet zrobić zakupy i zostawić je do przechowania w sklepiku bądź nawet u piwowarów domowych. Ja od razu po przybyciu zrobiłem zakupy, torbę zostawiłem w namiocie PSPD i w efekcie udało mi się zdobyć prawie wszystko co chciałem, a nawet więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że mogłem zakupy zrobić wcześniej - tyle że nie podejrzewałem, że istnieje taka konieczność, a na wylocie zostałem skonfrontowany z sytuacją, na którą nie byłem przygotowany, która na festiwalu była novum. Trudno się mówi.

      Natomiast to, że organizator ogołocił piwowarów z żetonów, to jest już skandal. W ubiegłych latach też tak było? Wychodzi na to że festiwalowicze płacili organizatorowi za cudzą własność. Cóż, będą piwowarzy domowi wiedzieli na następny rok, że trzeba żetony co jakiś czas dawać komuś znajomemu, żeby za nie kupił jakieś piwa w sklepiku.

      Usuń
    2. W ogóle z tymi zakupami trochę dali ciała, dwa dni przed FB dzwoniłem do organizatora i powiedzieli, że będzie można nabywać piwa za gotówkę. Nic to, wybór i ceny osłodziły mi wszelkie niedogodności :D

      Rok temu było identycznie, żetony trafiają do skrzynek pod blatem i piwowarzy domowi nie mają do nich dostępu. Taki układ, nie było to tajemnicą.
      Skandalem było co innego - w Alei Piw Świata nikt nie nalewał 100 ml, zawsze mniej. Zwróciłem już na to uwagę organizatorom, a za rok biorę ze sobą cylinder miarowy. Bo to jest prawdziwy skandal. Niektórzy nalewający upierali się nawet, że to co nalali to setka, a po zmierzeniu okazywało się że połowa tego za co się płaciło :/

      Usuń
    3. Hmm, to nie rozumiem w takim razie czemu piwowarzy domowi w ogóle biorą żetony za swoje piwa - są do tego zobligowani? Bo niektórzy nie biorą. A z tym cylindrem miarowym to dobry pomysł. Szczególnie że obecnie te próbki są sakramencko drogie.

      Usuń
  3. Piłeś w sobotę mojego dry stouta?

    pieron

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co pamiętam, to piłem dry stouta jedynie na stanowisku Browamatora i u T. Rogaczewskiego.

      Usuń
  4. Dziękuję za miłe słowa. Przypadkiem trafiłem na tego bloga przeglądając statystyki mojego,a tu takie miłe zaskoczenie, Świetny blog ! :) Już wylądował u mnie w linkach na stronie.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)