Birofilia 2012
Kolejna Birofilia za nami, czas więc spisać wrażenia póki co nie nadgryzione przez ząb czasu. A wspominać jest co. Sumarycznie uważam ...
https://thebeervault.blogspot.com/2012/06/birofilia-2012.html
Kolejna Birofilia za nami, czas więc spisać wrażenia póki co
nie nadgryzione przez ząb czasu. A wspominać jest co. Sumarycznie uważam
tegoroczną Birofilię za udaną, choć nieco mniej od zeszłorocznej, a to za
sprawą systemu płatniczego, o którym rozpiszę się zaraz na wstępie, żeby
krytykę zakończyć na początku.
Po przejechaniu 60 kilometrów z średnią
prędkością 40 km/h (wiwat polskie koleje!) i przeczłapaniu dwóch kilometrów po
Żywcu znaleźliśmy się na terenie festiwalu. Rozliczanie na terenie festiwalowym
(minus strefa kolekcjonerska i gastronomiczna) miało miejsce za pomocą żetonów
które trzeba było wykupić przy wejściu. Jest to o tyle dogodny system, że
przyspiesza nieco kolejki tworzące się przy Alei Piw Świata oraz stanowi formę
gratyfikacji dla piwowarów domowych, którzy się przecież wykosztowali na swoje
produkty, przyjazd oraz pobyt, a nie mogą zgodnie z prawem swoich dzieł
sprzedawać. Wszystko fajnie, tylko czemu w porównaniu do zeszłego roku żetony
podrożały o 100%? 2zł za żeton to spora suma, szczególnie jeśli przy Alei Piw
Świata za większość próbek (100ml) trzeba płacić 2 żetony. No cóż, raz się
żyje, ale w niemałą irytację wpadłem przy wychodzeniu z festiwalu. Spieszyłem
się na Ponaddźwiękowy Kolejowy Pocisk powrotny, i chciałem szybko zakupić zapasy
do domu. Wprawdzie niektóre rzeczy które mnie interesowały zostały
błyskawicznie wykupione (min. Rodenbach Grand Cru czy Jopen Koyt), bardzo się
jednak ucieszyłem na widok piw z AleBrowaru, których dotychczas nigdzie nie
udało mi się kupić. I co? I okazało się po odstaniu kolejki, że w tym roku sklepik festiwalowy
został również wyłączony ze strefy transakcji gotówkowych. Musiałbym więc biec
kupić żetony i znowu swoje wyczekać w kolejce sklepikowej – wspomnienia z
Pewexu oraz Baltony stają się znowu żywe. Tym bardziej było to dla mnie
niezrozumiałe, jako że ceny w sklepiku (w ogóle brawa za wywieszenie tych cen,
bo sprzedający rok temu byli co do nich nie do końca zorientowani) były podane
wyłącznie w złotówkach, a nie w żetonach. Już nie miałem czasu żeby kupić żetony i musiałem
pozostałe mi trzy sztuki szybko na cos wydać. Mało jakie piwo było w cenie 6zł,
wybór padł więc na Kloster Andechs Hefe-Weisse. Okazuje się jednak że nawet
gdybym miał czas wymienić pieniądze na żetony (czyli walutę opartą na fikcji na
walutę opartą na fikcji fikcji, płatniczy środek metafikcyjny…), to i tak bym
został odprawiony z kwitkiem, krótko wcześniej bowiem znajomi kumpla próbowali
kupić żetony, które się jednak… skończyły. To jednak nie koniec niedociągnięć
związanych z festiwalowym systemem płatniczym, w sklepiku można było bowiem
dostać piwa w cenach nieparzystych. I co wtedy – przepiłować sobie żetonik? Nie
wchodziło to w grę, tak więc dodatkowa złotówka szła na straty. Przed
wyruszeniem do Żywca miałem całą listę piw do zakupienia, a koniec końców zdegustowany
wróciłem z jednym oraz pieniędzmi w portfelu. Nie jest to oczywiście dla mnie
tragedia, ale biorąc pod uwagę że osób takich jak ja było pewnie więcej,
organizatorzy arbitralnie nieco przykręcili kurek spływających do nich
pieniędzy.
Tyle krytyki, czas na miłe wspomnienia. Na teren festiwalu
dotarliśmy w sobotę przedpołudniem, szybko więc udaliśmy się do strefy
gastronomicznej na śniadaniowy happy meal (kiełbasa z grilla + Pinta Ognie
Szczęścia bądź Dymy Marcowe, wedle upodobań; niestety, bez zabawki).
Kolekcjonerzy mieli do dyspozycji tym razem cały magazyn, za sprawą czego w
strefie gastro było więcej miejsca dla jedzących. Ceny piw lanych w strefie
gastro też niczego sobie – Paulaner Salwator 10zł, reszta tańsza. Pinta Ognie
Szczęścia oraz Dymy Marcowe po 7zł, Żywiec Porter 5zł, St. Georgen Keller
Ungespundet 8zł. Pinta A La Grodziskie po 6zł okazała się wielkim
rozczarowaniem – mocno zjełczała. Nie wiem czy coś się stało z beczką, mam
nadzieje że to nie jest problem całej warki. Jedzenie festiwalowe było bardziej
urozmaicone niż w zeszłym roku, ceny przystępne (duża kiełbasa 8zł, karkówka
12zł, golonko 19zł), dania adekwatne do okoliczności. Szczególnie mi się
spodobała „świeżonka”, czyli drobno pocięte mięso wieprzowe smażone z cebulą i
łyżką koncentratu pomidorowego w kałuży tłuszczu. Brzmi to może niezbyt
zachęcająco, ale smakowało świetnie, było bardzo syte, przystępne (10zł), no i
w sam raz, żeby posilonym w ten sposób degustować ile wlezie. Ja po kiełbasie i
spożytej jakiś czas później świeżonce potrzebowałem jeszcze tylko plastra
boczku z grilla (8zł) żeby nie odczuwać nadmiernych oznak alkoholowego
zmęczenia w trakcie mojego pobytu.
A okazji do zmęczenia było wiele. Pierwsze kroki po
śniadaniu skierowaliśmy do Alei Piw Świata, wybornie wyposażonej. Czego tam
się nie skosztowało… piwa już pite i jeszcze nie, m. in.
- Rodenbach, bardzo dobre, wybitnie czerwono-winne piwo,
ikona stylu flanders red ale, choć moim zdaniem ustępująca produktom
konkurencji (Vichtenaar czy Bacchus)
- De Koninck, wziąłem od razu pół litra, co się okazało
niezbyt trafną decyzją, piwo bowiem w porównaniu do Rodenbacha miało
zdecydowanie mniej winny charakter i było nieco nudnawe
- Blanche De Bruxelles, którego nutki ananasowe i waniliowe
sparowane z cytrusowo-kolendrową świeżością sprawiają że jest to nadal mój
ulubiony witbier
- Flying Dog In The Wildeman Farmhouse IPA, trzymający
umiejętnie równowagę między ostrością belgijskich drożdży a
tropikalno-kwiatowym aromatem chmieli amerykańskich
- Anchor Brekle’s Brown, zdecydowanie zbyt mocno jabłkowy, o
zbyt niskiej ilości smaczków ‘ciemnych’ jak na amerykańskiego brown ale. Do
świątecznego Kocoura nie ma co porównywać.
Przy tym wszystkim trzeba zaznaczyć, że o ile próbki były
drogie (zazwyczaj dwa żetony za 100ml, czyli 4zł), o tyle można było niektóre
piwa kupić w pojemności półlitrowej po przystępnej cenie 10zł – min. wspomniane
De Koninck, Blanche De Bruxelles czy też Fullers London Porter.
Po jakimś czasie opuściliśmy strefę piwnego establishmentu
wchodząc do namiotu z piwami rzemieślniczymi i domowymi. Przy stoisku
Browamatora można się było napić świetnego, mocno kawowego dry stouta,
sesyjnego bittera oraz rozczarowującego, dość nijakiego witbiera. Po jakimś
czasie został podpięty barley wine, czy raczej barley liquor, był bowiem bardzo
gęsty i bardzo alkoholowy. Bardzo owocowy… i bardzo dobry.
Przy browarach rzemieślniczych skierowałem swoje kroki ku
jedynemu browarowi nie-restauracyjnemu w tej strefie (piwa z browarów
restauracyjnych wolę kosztować na miejscu), czyli młodziutkiemu browarowi
Artezan, który lał premierowo swoje pierwsze dwa uwarzone piwa – dobrego,
ciemnawego Belga przypominającego nieco dubbela oraz świetnego,
rześko-ostrawego witbiera. Szkoda że chłopaki póki co swoich wyrobów nie mają
zamiaru butelkować. Wielka szkoda.
Na scenie odbywały się pokazy warzenia piwa oraz wykłady, my
zaś krążyliśmy wokół stoisk piwowarów domowych, próbując różnych pyszności.
Zrobiłem błąd nie notując co u jakiego piwowara piłem, mogę więc tylko
wspomnieć o dubbelu z wyraźnym posmakiem imbirowym (piernik w piwie?),
orzeźwiającym california common, ciekawym oud bruin, któremu jednak brakowało
ciut więcej harmonii (tutaj pamiętam że z browaru SzałPiw), rasowym witbierze z
dodatkiem kardamonu, świetnym RIS-ie Tomasza Wawrzyniaka, którego już miałem
sposobność kosztować na ubiegłorocznej edycji Birofilii, czy bardzo dobrym,
owocowym AIPA. Piwowarów domowych było zgłoszonych 36, a miejsca było mało, z
czego wnioskuję, że obsadzenie stanowisk zmieniało się rotacyjnie. Stąd też
niektórych piw nie miałem okazji skosztować (np. z Claire de Lune Jarka Zgody),
bo ich nie zastałem na miejscu. Za to długo przesiedziałem przy stanowisku
Tomka Rogaczewskiego, którego dzieła były bez wyjątku świetne – czy to tłusty,
boczkowy rauchbock, mocno pumperniklowy dry stout, wystrzegający się
wodnistości APA Single Hop (nie pomnę czy Cascade czy Simcoe), AIPA o
konkretnym ciele (w odczuciu niemalże jak wersja imperialna) czy likierowy
barley wine.
Degustując co takiego uwarzyli piwowarzy domowi dochodzi się
do smutnych wniosków dotyczących polskiego rynku browarniczego. Otóż polscy
piwowarzy domowi potrafią stworzyć piwa, które nie ustępują jakością tym z
amerykańskich browarów rzemieślniczych – jest więc w narodzie i chęć i potencjał,
ale wszelka inicjatywa jest sztucznie tłumiona przez zetatyzowany do granic
możliwości system gospodarczy, który z browarnictwa robi mocno hermetyczną
gałąź gospodarki, w którą trudno się wepchać bez gigantycznych funduszy i
silnego samozaparcia. Zobaczymy jak się powiedzie browarowi Artezan, który jest
taką nie-kontraktową inicjatywą oddolną w zakresie piwowarstwa komercyjnego.
Jeśli projekt się przyjmie, może zostanie swoistym przebiśniegiem, aczkolwiek
biurokratyczno-prawno-podatkowych barier hamujących piwowarską inicjatywę nie
zniesie. Może dodać jednak innym otuchy i potrzebną wolę walki.
Póki co jedno z piw domowych obecnych na festiwalu dostało
przepustkę do piwnego mainstreamu, czyli rauchbock autorstwa Andrzeja Millera,
który został tegorocznym Grand Championem. Wprawdzie ze względów komercyjnych
stawiałem na dry stouta, a od serca liczyłem na jakąś nieobecną dotychczas w
Polsce egzotykę, typu california common albo barley wine, niemniej jednak z
rauchbocka też się cieszę. Na podniebieniu będzie miał jednak nieco pod górkę,
z marszu bowiem będzie porównywany do pintowskiej Jak W Dym – a to jest bardzo
wysoko zawieszona poprzeczka.
Co do reszty festiwalu – bardzo ładne hostessy, ciekawe choć
niepraktyczne szkło degustacyjne (kształt kielicha, czyli brak uchwytu; przy
degustacji trzeba było całą smycz z szyi zdejmować), a przy zakupie żetonów można było dostać
kopertę z kompletem etykiet Grupy Żywiec oraz kolorowy katalog piw obecnych na
festiwalu. Wprawdzie można by się w tym katalogu przyczepić do niektórych
sformułowań (‘Piwo pochodzące z American West Coast’), opisów (przy schwarzbier
„bardzo klarowne”, a obok jako przykład Stortebeker Schwarzbier, piwo
niefiltrowane) czy klasyfikacji poszczególnych piw (Fraoch Heather Ale jako scottish export, Stortebeker Hanse-Porter jako porter angielski, bądź Lindemans Faro jako gueuze), ale to są marginalne niedociągnięcia. Za to każde piwo w
katalogu miało swój numer odpowiadający numerowi piwa w sklepiku, co znacznie
ułatwiało zakupy. Tym którzy mieli żetony oczywiście.
Wprawdzie tego samego dnia mecz Polska – Czechy się nie
udał (a przy okazji zaważył na nieco niższej chyba niż w zeszłym roku frekwencji tegorocznej Birofilii), ale biorąc pod uwagę udaną pogodę i festiwal, nie zapanowała wśród uczestników naszej wycieczki do Żywca Wielka Smuda, a wieczór przekornie został zakończony czeskimi
Primator Stoutem oraz EPA. Teraz pozostaje czekać na Grand Championa, no i
oczywiście na Birofilię 2013.
Moje ciemne żytnie okazało się takim hiciorem w piątek, że w sobotę w porze kiedy odwiedziłeś wyspę było już tylko wspomnieniem. :D
OdpowiedzUsuńAle nic straconego, będę miał je również na przyszłorocznym festiwalu.
No to tym bardziej jestem go ciekaw. Kupiłem sobie dzisiaj jakieś litewskie żytnie, może się w końcu z tą chropowatością oswoję.
UsuńPiwowarzy domowi nie wykosztowali się na wyjazd, bo dostali zwrot od organizatora, także nocleg był finansowany. Ale z żetonów nie mieli nic, wszystkie wrzucone zostały przejęte przez organizatora.
OdpowiedzUsuńTrochę nie rozumiem Twojego narzekania na system żetonowy. Wystarczyło sprawdzić wcześniej co i jak, albo nawet zrobić zakupy i zostawić je do przechowania w sklepiku bądź nawet u piwowarów domowych. Ja od razu po przybyciu zrobiłem zakupy, torbę zostawiłem w namiocie PSPD i w efekcie udało mi się zdobyć prawie wszystko co chciałem, a nawet więcej :)
Wiem, że mogłem zakupy zrobić wcześniej - tyle że nie podejrzewałem, że istnieje taka konieczność, a na wylocie zostałem skonfrontowany z sytuacją, na którą nie byłem przygotowany, która na festiwalu była novum. Trudno się mówi.
UsuńNatomiast to, że organizator ogołocił piwowarów z żetonów, to jest już skandal. W ubiegłych latach też tak było? Wychodzi na to że festiwalowicze płacili organizatorowi za cudzą własność. Cóż, będą piwowarzy domowi wiedzieli na następny rok, że trzeba żetony co jakiś czas dawać komuś znajomemu, żeby za nie kupił jakieś piwa w sklepiku.
W ogóle z tymi zakupami trochę dali ciała, dwa dni przed FB dzwoniłem do organizatora i powiedzieli, że będzie można nabywać piwa za gotówkę. Nic to, wybór i ceny osłodziły mi wszelkie niedogodności :D
UsuńRok temu było identycznie, żetony trafiają do skrzynek pod blatem i piwowarzy domowi nie mają do nich dostępu. Taki układ, nie było to tajemnicą.
Skandalem było co innego - w Alei Piw Świata nikt nie nalewał 100 ml, zawsze mniej. Zwróciłem już na to uwagę organizatorom, a za rok biorę ze sobą cylinder miarowy. Bo to jest prawdziwy skandal. Niektórzy nalewający upierali się nawet, że to co nalali to setka, a po zmierzeniu okazywało się że połowa tego za co się płaciło :/
Hmm, to nie rozumiem w takim razie czemu piwowarzy domowi w ogóle biorą żetony za swoje piwa - są do tego zobligowani? Bo niektórzy nie biorą. A z tym cylindrem miarowym to dobry pomysł. Szczególnie że obecnie te próbki są sakramencko drogie.
UsuńPiłeś w sobotę mojego dry stouta?
OdpowiedzUsuńpieron
Z tego co pamiętam, to piłem dry stouta jedynie na stanowisku Browamatora i u T. Rogaczewskiego.
UsuńDziękuję za miłe słowa. Przypadkiem trafiłem na tego bloga przeglądając statystyki mojego,a tu takie miłe zaskoczenie, Świetny blog ! :) Już wylądował u mnie w linkach na stronie.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam