Knajpy wieczoru warte – CKM Trąbka, Mikołów
Każdy pewnie ma taką knajpę, do której czuje sentyment, od bywania w której zaczęła się w mniejszym bądź większym stopniu jego przygoda ...
https://thebeervault.blogspot.com/2012/06/knajpy-wieczoru-warte-ckm-trabka-mikoow.html
Każdy pewnie ma taką knajpę, do której czuje sentyment, od
bywania w której zaczęła się w mniejszym bądź większym stopniu jego przygoda z
piwem. Dla mnie taką knajpą jest lokal położony przy wejściu do mikołowskiego
Rynku, który za moich czasów licealnych nosił nazwę Inn i był prowadzoną przez
starszą panią młodzieżową speluną, zadymioną do granic możliwości, de facto
pozbawionym wentylacji piwnicznym lokalem, w którym w latach świetności Tyskie
i Lech lały się strumieniami, a po otwarciu w mieście konkurencyjnych spelun
zalegały w KEG-ach. W końcu lokal zmienił właścicieli i został ponownie otwarty
jako Pryzmat. Nie pomnę już z jakiego koncernu serwowano w nim piwo, ważne jest
że zainwestowano w wentylację i po pewnym czasie
obsmarowano piwniczne ściany ciemną i jaśniejszą farbą, co wywoływało wrażenie
jakby ktoś opryskał wnętrze rozpuszczoną czekoladą. Czar dawnych lat się
ulatniał coraz bardziej – człowiekowi mijały lata, poznawał coraz bardziej
świat i zadymione młodzieżowe speluny z kiepskim piwem przestały mu się wydawać
idealnym miejscem na spędzanie piątkowych czy sobotnich wieczorów. W końcu
lokal ponownie zmienił właściciela pod koniec 2009 roku, stając się knajpą o
nazwie CKM Trąbka. Jedną z natychmiastowych zmian było odkucie ścian i zdrapanie z nich 'czekolady', czym przywrócono
atrakcyjny wizualnie stan pierwotny Od kiedy przeforsowano faszystowski, aczkolwiek pod względem
praktycznego efektu miły mojemu sercu zakaz palenia w knajpach poza
wydzielonymi miejscami, piwnica przy mikołowskim Rynku ponownie stała się
rzeczywiście warta odwiedzania. Ale powietrze którym można oddychać i
klimatyczne piwniczne pomieszczenia nie zajeżdżające pleśnią (nie jest to wcale
oczywiste, vide śp. Popularny w Krakowie) jeszcze by nie wystarczyły do
przyciągnięcia wybrednego piwosza. CKM Trąbka przełamała jednak
polsko-koncernowy paradygmat w Mikołowie i ma od początku w sprzedaży niemal
wyłącznie piwa czeskie. Właściciel ma zresztą i inne knajpy, w tym El Popo w
Katowicach, w którym Primator już wcześniej należał do stałego repertuaru, wydaje
się więc, że wybór asortymentu mikołowskiej knajpy był oczywisty.
I tak, po otwarciu można się było przez długi czas raczyć niemalże
kompletną ofertą browaru w Nachodzie (czyli piwami marki Primator), z czego w
lanej wersji były sprzedawane Weizenbier, Premium Lager 12% oraz Primator Dark.
Poza tym był dodatkowy kran, z którego lano Krakonoša 12%. Z czasem ostrego,
drożdżowego w smaku Krakonoša zastąpiła całkiem niezła Holba, po której
nadszedł czas na byle jakiego Litovela, który po zlikwidowaniu czwartego kranu
zajął miejsce jasnego Primatora, a jednocześnie lany Primator Dark został
niestety również wymieniony na swojego odpowiednika z Litovela.
Nie jest więc już tak dobrze jak ongiś było, aczkolwiek oferta jest nadal kusząca. W zeszły piątek wybraliśmy się ze znajomymi do Trąbki, gdzie zdecydowałem się pokosztować piw, których zazwyczaj nie pijam, choć większość z nich jakiś czas temu próbowałem. Zwykle bowiem ograniczam się tylko do najlepszych piw z Nachodu, czyli fenomenalnego Stouta i bardzo dobrego English Pale Ale, czasami wzbogacając wieczorny repertuar o primatorowego pszeniczniaka.
I tutaj dochodzę do dość irytującej kwestii, jaką jest brak stałości jakości niektórych piw. Piwa z Nachodu pijam dość często, stąd nasunęły mi się takie a nie inne wnioski. Primator Stout, po zmianie receptury jakieś 2 lata temu uzyskał w końcu pianę i jeszcze lepszy smak, trafiają się jednak wcale nie rzadko butelki z których capi octem na odległość metra – i nie są to butelki przeterminowane. W przypadku tego piwa wada, o ile występuje, jest ewidentna, gorzej jest za to z Primator English Pale Ale. To jest piwo które raz smakuje tak jak powinno – czyli obrazowo jak grzanka tostowa posmarowana toffi i kapką dżemu, okraszona ograniczoną dawką chmielu – a raz jak wodnisty roztwór owej grzanki z dodatkami. Nadal dobrze, ale jednak gorzej. Większe różnice występują w przypadku Primator Weizenbier. W swojej szczytowej formie piwo jest bananowo-waniliowe, miękko sunąc po podniebieniu, bywa jednak również tak, że smak ma jednostronnie ostro-goździkowy, o gryzącym nasyceniu. Z tego samego powodu w ostatni piątek nie skosztowałem Krakonoša 12%, którego w Trąbce można dostać w wersji butelkowej. Laną mam w pamięci jako przesycone, ostre w smaku, drożdżowe piwo, natomiast ostatnio zostało mi podstawione pod nos do skosztowania z komentarzem „Mmm, jak fajnie bananami pachnie!” Banany w lagerze? Wszystko jasne. Mi się diacetyl w ilościach grubo powyżej normy też w pierwszym momencie czasami kojarzy z bananami, zanim sobie uświadamiam, że to przecież aromat zjełczałego masła. Ostatnio jest go w Krakonošu tyle, że piwa nie da się pić.
Nie jest więc już tak dobrze jak ongiś było, aczkolwiek oferta jest nadal kusząca. W zeszły piątek wybraliśmy się ze znajomymi do Trąbki, gdzie zdecydowałem się pokosztować piw, których zazwyczaj nie pijam, choć większość z nich jakiś czas temu próbowałem. Zwykle bowiem ograniczam się tylko do najlepszych piw z Nachodu, czyli fenomenalnego Stouta i bardzo dobrego English Pale Ale, czasami wzbogacając wieczorny repertuar o primatorowego pszeniczniaka.
I tutaj dochodzę do dość irytującej kwestii, jaką jest brak stałości jakości niektórych piw. Piwa z Nachodu pijam dość często, stąd nasunęły mi się takie a nie inne wnioski. Primator Stout, po zmianie receptury jakieś 2 lata temu uzyskał w końcu pianę i jeszcze lepszy smak, trafiają się jednak wcale nie rzadko butelki z których capi octem na odległość metra – i nie są to butelki przeterminowane. W przypadku tego piwa wada, o ile występuje, jest ewidentna, gorzej jest za to z Primator English Pale Ale. To jest piwo które raz smakuje tak jak powinno – czyli obrazowo jak grzanka tostowa posmarowana toffi i kapką dżemu, okraszona ograniczoną dawką chmielu – a raz jak wodnisty roztwór owej grzanki z dodatkami. Nadal dobrze, ale jednak gorzej. Większe różnice występują w przypadku Primator Weizenbier. W swojej szczytowej formie piwo jest bananowo-waniliowe, miękko sunąc po podniebieniu, bywa jednak również tak, że smak ma jednostronnie ostro-goździkowy, o gryzącym nasyceniu. Z tego samego powodu w ostatni piątek nie skosztowałem Krakonoša 12%, którego w Trąbce można dostać w wersji butelkowej. Laną mam w pamięci jako przesycone, ostre w smaku, drożdżowe piwo, natomiast ostatnio zostało mi podstawione pod nos do skosztowania z komentarzem „Mmm, jak fajnie bananami pachnie!” Banany w lagerze? Wszystko jasne. Mi się diacetyl w ilościach grubo powyżej normy też w pierwszym momencie czasami kojarzy z bananami, zanim sobie uświadamiam, że to przecież aromat zjełczałego masła. Ostatnio jest go w Krakonošu tyle, że piwa nie da się pić.
No ale ostatni piątek był dniem próbowania piw, których
zazwyczaj nie pijam, po kolei zaliczyłem więc parę, z których część wypiłem w
całości, a części wypróbowałem po parę łyków. Są to jednak na tyle proste w
kompozycji aromatycznej trunki, że wypicie większych ilości nie jest potrzebne,
żeby sobie wyrobić na ich temat zdanie.
Na pierwszy ogień poszedł Primator 13% Polotmave, czyli
czeski vienna lager. Na początku wieczoru zabrakło na jakiś czas English Pale
Ale i muszę powiedzieć, że Polotmave nieźle spełniało funkcję jego wymiennika,
sprawiając wrażenie dolnofermentacyjnej wersji tego piwa, tyle że w wersji
ostrzejszej. Wszystko za sprawą dominacji opiekanych słodów, które wraz z
aromatem masła składają się na charakterystyczny aromat toffi, okraszony i w
przypadku Polotmavego lekkim chmielem. Smakowo zresztą w pewnym sensie
paradoksalnie Polotmave dysponuje mocniejszą goryczką od Primatora EPA, zbyt
mocną zresztą w stosunku do reszty, czemu nie potrafi zaradzić nawet w miarę wysoka pełnia piwa. Tym
samym całość określiłbym jako dobrą, ale wyzbytą balansu, nieco chałupniczą
wersją Primatora EPA. Pod koniec wieczoru zresztą przepłukałem sobie gardło
dwoma kuflami Stouta i EPA, utwierdzając się w mniemaniu, że do tego drugiego
Polotmave nie ma startu. Niemniej jednak tego typu vienny mogą wywoływać skojarzenia
z bitterami i z braku laku je zastępować (Ocena: 6/10).
Następny był Litovel Classic, o spłaszczonym, nudnym
aromacie słodowo-chmielowym. Wszystko do bólu klasycznie, ale i bez polotu.
Smakowo umiarkowanie wodnisty, z średnio mocną, nieco tępawą goryczką i
nieznacznymi posmakami metalicznymi. Można pić, ale są na świecie ciekawsze
piwa (Ocena: 4,5/10).
Takim piwem jest Primator Premium Dark, dla mnie jeden z najlepszych
czeskich dunkeli. Aromatycznie mieszanka kawy, startego kakao, wanilii i
orzechów, wystrzega się jednowymiarowej karmelowości. Smakowo dość wytrawne,
umiarkowanie palone, lekko kwaskowe, z goryczką lekką do średniej. Inaczej niż
wiele innych dark lagerów z Czech i Słowacji piwo nie jest ordynarnie słodkie,
ponadto podczas picia dominuje bardzo przyjemna mieszanka kawy i wanilii,
kończąc się nieco kawowym posmakiem. Zazwyczaj mój wybór pada na Stouta, ale
jak by jego zabrakło, Primator Dark mógłby go przez pewien czas zastępować
(Ocena: 7/10).
Namysłów Niepasteryzowany to jedno z polskich piw, które
wzbogaciły ofertę Trąbki jakiś czas temu. Zaczęło się od piw „pszczyńskich” z
Witnicy, skończyło na Namysłowie. Przynajmniej Pszczyński Diablak vel Core Beer
jest piwem ciekawym i pijalnym, natomiast co do Namysłowa, to poza pochwały za
bardzo ładną etykietę ciężko powiedzieć coś pozytywnego. Słodki aromat,
kwaskowo-słodowy, lekko trawiasto chmielowy, z zielonymi jabłkami. Eurolagerowa
nuda. Premium lagera od pale lagera odróżnia głównie nieco większa pełnia,
którą czuć w Namysłowie. Dla swoich potrzeb jednak nie rozróżniam między ‘pale’
a ‘premium’, jako że piwa spod obydwóch szyldów poza tym są do siebie zazwyczaj
łudząco podobne. Słodki smak, tępy, kwaskowo-goryczkawy finisz z nutami
zielonych jabłek. No, przez tę nieco wyższą pełnię piwo ledwo co wystaje ponad
zwyczajowy poziom polskich koncerniaków. Ledwo co (Ocena: 3,5/10).
Litovel Dark jest absolutnie nieporównywalny do ciemnego
Primatora. Dwa grzechy główne czechosłowackich ciemniaków, czyli zbyt wyraźna,
jednostronna dominacja karmelu i nadmierna słodycz, są tutaj bezwstydnie
wyeksponowane. Obecność kawy w samym aromacie nie potrafi ciemnego Litovela
uratować ponad miarę, jako że słodko-wodnisty smak nie służy żadnemu piwu (Ocena: 4/10).
Piw bezalkoholowych zazwyczaj nie trawię, pomijając
niemieckie malzbiery. Nie ma to nic wspólnego ze świadomością braku alkoholu w
trunku, tylko z tym, że jak się ugotowanego zboża nie przefermentuje, to w
powstałym w ten sposób piwie czuć zbyt mocno brzeczkę. Černá Hora Forman jednak
nawet jak na piwo bezalkoholowe jest wyjątkowo fatalny. Pierwsze skojarzenie
zapachowe to wymiociny dzidziusiów, drugie to porządnie przeżuty i wypluty
jasny chleb. Może jeszcze mokra gazeta. Smakowo wodnisty roztwór zbożowy o
posmaku wymiocin. Trzeba by się nieźle natrudzić, żeby stworzyć gorszy wywar
(Ocena: 1/10).
Po tym wszystkim uraczyłem się Primatorem EPA oraz Stoutem, po czym wieczór skończył się późną nocą w kebabie, gdzie towarzystwa na sali dotrzymywał nam absurdalny, na oko 60-letni sieghajlujący pijak wyglądający jak ogolona wersja Gimliego z Władcy Pierścieni, dysponujący połową pierwotnego stanu uzębienia i władający nie do końca zrozumiałym językiem. Biedny człowiek. Tamże było mi dane skosztować wynalazku o nazwie Lech Shandy, czyli polskiego Kompanijnego radlera. Cóż mogę napisać – grawerowana butelka naprawdę dobrze leży w dłoni. A sama zawartość? Sztuczny aromat cytrynowy pomieszany ze skunksem vel zepsutym chmielem. Smakowo syntetyczna lemoniada z gorzkawo-cierpkawym finiszem. Faktycznie lepsze od Lecha – przez to, że zawartość samego Lecha w Lechu jest o połowę niższa niż zwykle. Po prawdzie, to piłem gorsze lemoniadki i piwa (Ocena: 4/10).
Po tym wszystkim uraczyłem się Primatorem EPA oraz Stoutem, po czym wieczór skończył się późną nocą w kebabie, gdzie towarzystwa na sali dotrzymywał nam absurdalny, na oko 60-letni sieghajlujący pijak wyglądający jak ogolona wersja Gimliego z Władcy Pierścieni, dysponujący połową pierwotnego stanu uzębienia i władający nie do końca zrozumiałym językiem. Biedny człowiek. Tamże było mi dane skosztować wynalazku o nazwie Lech Shandy, czyli polskiego Kompanijnego radlera. Cóż mogę napisać – grawerowana butelka naprawdę dobrze leży w dłoni. A sama zawartość? Sztuczny aromat cytrynowy pomieszany ze skunksem vel zepsutym chmielem. Smakowo syntetyczna lemoniada z gorzkawo-cierpkawym finiszem. Faktycznie lepsze od Lecha – przez to, że zawartość samego Lecha w Lechu jest o połowę niższa niż zwykle. Po prawdzie, to piłem gorsze lemoniadki i piwa (Ocena: 4/10).
Masz tzw. "gorący piksel" (hot pixel) w matrycy w aparacie (lewy, dolny róg), spróbuj np. w Paintcie skopiować kolor z otoczenia i go zamazać...
OdpowiedzUsuńMała poprawka do tekstu: " Proszę nie przyznawać laurów byłem właścicielowi.Za czasów Pryzmatu ściany były otynkowane!Tą morderczą robotę skuwania, wykonał obecny właściciel z personelem :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWłaśnie, nie byłem do końca pewien kiedy ta czekolada została zdrapana. Dzięki za info, już zmieniam.
UsuńDziwna ocena dla Litovel Dark, który jest lepszym piwem od 90% polskich sikaczy. Brak dokładnych informacji o zawartości alkoholu i ekstraktu chmielowego.
OdpowiedzUsuńChyba pomyliłeś ekstrakt chmielowy z ekstraktem słodowym. Według mnie Litovel Dark to poziom Raciborskiego Ciemnego, czyli niski.
Usuń