Loading...

Piwny garaż w Ostrawie

Piwo i motoryzacja to połączenie niezbyt może szczęśliwe, ale jak człowiek sobie pomyśli o spędach bajkerowców, na których wszyscy sobie rzecz jasna opowiadają bajki, no to jednak okazuje się, że piwo jest ich nieodłącznym składnikiem. No i oczywiście muzyka, rock’n’roll we wszystkich odmianach. W Czechach jest taki człowiek co się zowie Marcel Woodman, nie wiem czy spokrewniony z pornoreżyserem czy nie, który ma swój zespół Rock and Roll Band Marcela Woodmana, studio muzyczne, pub piłkarski oraz restaurację w Ostrawie. I wszystko wydaje się u niego kręcić wokół muzyki. No a do kompletu posiada jeszcze browar restauracyjny Rock and Roll Garage Club na zachodnich przedmieściach Ostrawy, do którego wybraliśmy się niedawno.

Klub jest położony przy miejscowości Martinov, przez którą musieliśmy przejechać by dotrzeć na miejsce. Nie ma w niej za grosz atmosfery brzydkiego, byle jakiego obskurantyzmu który panuje na dużych połaciach tego dziwnego kraju. Miejscowość wygląda raczej tak jakby była zamieszkana przez ludzi którzy organizując publiczne przetargi z samego kurzu powstałego przy przeliczaniu nie swoich pieniędzy uzbierali na tyle żeby sobie postawić imponującą chatę. Rock’n’Roll Garage Club dla odmiany znajduje się w miejscu przejściowym między Martinovem a Ostrawą, zaraz przy wejściu do dużego przemysłowego kombinatu. Nie brzmi to najlepiej i nie pachniało też bynajmniej fiołkami jak tylko otworzyliśmy drzwi od samochodu.

A ten kombinat i tak przynajmniej zza murów wyglądał lepiej niż otynkowana na blado turkusowo fasada Garażu. Po przekroczeniu bramy jednak już wiedziałem, że trafiłem w fajne miejsce. Klub jest zrobiony z pomysłem i dbałością o szczegół. Minusem jest umieszczenie warzelni w samym kącie, wprawdzie zaraz obok wejścia, ale wygląda tak jakby się jej ktoś wstydził. Cała reszta gra jak trza. Duża sala w której stoi stary kabriolet, a pod sufitem podwieszone są jakieś motory i silniki, na ścianach kolekcja winyli (pewnie Karel Gott i Krabathor) i instrumenty muzyczne, duża scena na występy zespołów, nabibelocony bar, a tonacja wszystkiego uderza w różne odcienie brązu i jest mocno nasycona kolorami. Nawet blady turkus na ścianach nie przeszkadza. Nie powiem, ma to swój urok, mimo że jest to urok amerykański, a gdyby zaraz na scenę wyskoczyli Travolta z Thurman i zaczęli kręcić twista, to niespecjalnie bym się zdziwił. Niestety można tutaj palić, ale akurat trafiliśmy na jeden z ostatnich dni odchodzącego lata, więc ewakuowaliśmy się do sporych rozmiarów ogródka. W nim o dziwo nie czuć było przykrych zapachów z fabryk położonych zaraz obok, można się za to było rozgościć na drewnianej ławie vis a vis zewnętrznego baru, przy którym krzątał się całkiem obrotny barman/kelner. Klientela nie składała się wcale z bajkerowców, a prawie wyłącznie z rodzin z małymi dziećmi które przyszły do Garażu na niedzielny obiad. Bo trzeba powiedzieć, że Garaż to miejsce wyjątkowo jak na minibrowar przyjazne dzieciom, a to za sprawą dużego placu zabaw z multum zjeżdżalni. A jako że Garaż to w dalszym ciągu garaż, to można tutaj siąść sobie za sterami odpiłowanej przedniej połowy jakiegoś samochodu albo zdziwić się na widok fontann wytryskujących z chłodnicy starej ciężarówki prosto do oczka wodnego. No ale auta autami, a te zjeżdżalnie robią dobrą robotę. Super rzecz – można sobie z pociechami wyskoczyć do browaru i każdy się zajmuje tym co mu leży bliżej serca. Bądź wątroby.

Na obiad wziąłem coś co u nas nosi nazwę placka po węgiersku, a w Garażu nazywa się ‘Praha’, czyli duży, chrupki, świetnie wypieczony placek ziemniaczany polany hojną dawką gulaszu. Za dwadzieścia parę złotych najadłem się fest, ta strona Garażu jest więc przekonująca, tym bardziej że menu jest całkiem rozbudowane.

Piw robi się tu sporo jak na czeski minibrowar, w tym nie stroni się od górnej fermentacji, co w Czechach przecież wcale nie jest takie oczywiste. Zacząłem jednak klasycznie od najsłabszego, rezygnując dla piwa z mojej ulubionej zupy czosnkowej. Żona odetchnęła z ulgą. Piwa są stylowo nazwane Garážmistr, a tytułowy majster umieszczany na etykietach piwnych jest już w pełni zgodny ze wspomnianym czeskim obskurantyzmem, bardziej niż zaradnego rzemieślnika przypominając wiecznie pijanego oblecha, który przez swoją namolność dostaje regularnie oklep w okolicznych barach i stracił większość uzębienia, a kompleksy odreagowuje okładając w domu swoją trzecią żonę łańcuchem rozrządu wymontowanym ze starego Moskwicza.

Garážmistr 10% to wyjątkowo wodnista i bezsmakowa desitka, w której najbardziej jeszcze czuć masło i kukurydzę, a goryczka jest lekka. Może ujść tylko i wyłącznie jako piwo stołowe, do picia saute się absolutnie nie nadaje. (4/10)

Garážmistr 11% to polotmave piwo o słodowo-drożdżowym bukiecie ze szczyptą orzechów, trochę opiekane, średnio gorzkie. Mimo nut maślanych nie jest złe, choć wodnistość i ogólny brak wyrazu z pewnością nie czynią go piwem wybitnym. (5,5/10)

Garážmistr 12% to słodowo maślane piwo z całkiem konkretną goryczką, a jako że podbudowa słodowa też jest dość solidna, jest to smaczny czeski pils. (6,5/10)

Garážmistr 13% to pełne tmave, czyli czeski ciemniak, o solidniejszej niż zazwyczaj podbudowie słodowej. Można wyczuć drożdże i karmel, a także odrobinę kawy. Słodko gorzkie, przyciężkawe piwo jest jednak mało zintegrowane smakowo, a co za tym idzie, nie przekonało mnie do siebie. (5,5/10)

W środku klubu znajdowała się lodówka z PET-ami, z których wziąłem do domu dwa ejle.

Garážmistr Extra Horky Ale to piwo po którym się niczego specjalnego nie spodziewałem. Ot, taki pewnie wodnisty (ekstr. 10%, alk. 3,7%), mało wyszukany ejl. I faktycznie, jest to piwo lekkie, ale absolutnie nie jest nijakie czy w jakikolwiek inny sposób porównywalne do garażowej desitki. Bukiet słodowo kwiatowy, nad którym góruje nieco chleba i cała paczka krakersów, odczucie w ustach miejscami jest kremowe, co jednak nie idzie na koszt rześkości. No i dwuacetylu tutaj nie ma. Bardzo smaczny ejlik, nie dla hopheadów, bo i nie musi być. (7/10)

Najbardziej się napaliłem na Garážmistr IPA (ekstr. 16%, alk. 5,8%), który mnie trochę zaskoczył. Primo – kto szuka tutaj amerykańca, ten go nie znajdzie. Piwo jest nachmielone w stonowany i nieco pieprzny sposób, co stanowi pewien rodzaj wypadkowej między czeską a angielską szkołą chmielenia. Krakersy, drożdże i trochę masła. Raczej wysoka pełnia słodu, a do tego umiarkowana goryczka. Spoko piwo, ale nawet angielską IPĄ bym go nie nazwał. No ale grunt że smaczne. (6,5/10)

Czy warto wpaść do Rock’n’Roll Garage Club? Mimo że piwa raczej nie zachwycają, to myślę że wycieczka na niedzielny obiad z rodziną albo inaczej – na wieczorny koncert do którego można popić fajnego pilsa i lepszego bittera nie jest złą opcją. Cała otoczka sprawiła bowiem że mimo względnego rozczarowania piwną ofertą tego minibrowaru, wróciłem do domu bardzo zadowolony.

piwne podróże 4252430083728047676

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)