Loading...

Czas debiutantów

Takie czasy nastały, że nie sposób ogarnąć wszystkie piwne premiery w Polsce. Mało tego, ciężko jest kojarzyć wszystkie – ujmując sprawę zbiorczo – podmioty warzące. Nie to żeby wszystkie co do jednego warto było mieć na uwadze, bo sporo rynkowej młodzieży warzy – ujmując sprawę bez owijania w bawełnę – pospolity szajs. Pół biedy jeśli mamy do czynienia z fizycznym browarem, bo w jego wypadku nakład inwestycyjny jest na tyle poważny, że można domniemywać chęć doskonalenia swojego procesu twórczego, dwa że owo doskonalenie dużo łatwiej przeprowadzić mając sprzęt na wyłączność. W przypadku inicjatyw kontraktowych zarówno motywacja finansowa jak i faktyczne możliwości miarodajnego wpływu na proces twórczy są dużo mniejsze, więc też do fatalnie warzących inicjatyw kontraktowych człowiek się z reguły dużo szybciej zniechęca. Poniżej mały przegląd debiutantów ostatnich miesięcy, których jeszcze na blogu nie było. Który z nich jest wart dalszych obserwacji?

To jest wpis o debiutantach na rynku, ale i debiutantach na blogu. Najmłodszy z omówionych podmiotów jeszcze nie ma swojego piwa na rynku, najstarszy jest już na nim obecny rok czasu. Bardziej niż o debiutantach jest to jednak wpis o pierwszym wrażeniu i o tym, jak bardzo jest ono ważne. Zaczynamy.

Młody kontraktowiec Piwojad zrobił piwo z suską sechlońską, czyniąc swój debiut rynkowy drugim po Imperium Prunum ‘nowożytnym’ polskim piwem z tym składnikiem. Jako że jednak historia powtarza się jako farsa, piwo do Prunum nie ma startu. Porterowa strona Suski (ekstr. 16%, alk. 6,4%) jest reprezentowana przez konglomerat czekolady, kawy i wafelków, ale wraz z ogrzaniem słodowość coraz bardziej zanika. Naprzód wysuwa się mieszanina śliwki wędzonej i miąższu świeżej śliwki, które absolutnie dominują. Przez pewien czas przypomina to świąteczne piecki, ale z czasem zaczyna męczyć. Kwaskowość piwa czyni je względnie wytrawnym mimo niezbyt głębokiego odfermentowania, a nutki masła nie przysparzają mu chluby. Pić można bez problemu, ale jest zbyt kwaskowe i suskowe. (5,5/10)

Jednym z kontraktowców o których u mnie jeszcze nie było, jest śląska Rebelia. Wybrałem Coffee Break (ekstr. 14%, alk. 6%), piwo w stylu... „jazz”. Serio? No dobra, skoro według twórców to jest jazz, to w takim razie jazz w postaci piwnej oznacza mieszaninę aldehydu octowego, nut toffi i domieszki kawy zupełnie w tle. A, no i wtrętów gotowanych warzyw. A propos kawy, to żona wcale jej nie wychwyciła i się zdziwiła, że takowa w tym 'półciemnym' piwie w ogóle wylądowała. Wodniste, nijakie, wadliwe. (3/10)

Było sobie kiedyś Ninkasi, które po druzgocących opiniach zawiesiło działalność i powstało niczym feniks z po..., wróbel z tłuczonego szkła jako Bro’Warszawski. Proszę wybaczyć tę małą złośliwość z wróblem, ale kto się spodziewał nowej jakości, ten się zawiedzie. Warszawski Smak (ekstr. 13,1%, alk. 5,5%) ma cokolwiek pretensjonalną nazwę i smak który mógłby wkurzyć zestawieniem z nazwą piwa co bardziej pretensjonalnych warszawiaków. Aromatu jest tyle co nic – lekka kwiatowość, trochę granulatu i zboża, a na dodatek landrynka. Ale naprawdę trzeba fest inhalować, żeby cokolwiek wyczuć. Smak jest odzwierciedleniem tego – lekka słodycz, lekka goryczka, mgnienie wspomnianych nutek i tyle. To jest piwo wprawdzie bez wad, ale za to zrobione metodą na Kononowicza. Czyli takie, że na dobra sprawę niczego w nim nie ma. (3,5/10)

Stosunkowo nowym narybkiem na polskiej mapie browarów jest kaszubski Bytów, w którym za rękojmię jakości ma służyć pan Absztyfikant za garami. Chop In (ekstr. 15%, alk. 6%) to polska IPA, w której wylądowało pięć rodzajów polskiej lupuliny. No i pachnie to z jednej strony kwiatami i ziemią, z drugiej lekko żywicą, z trzeciej wyraźna jest tutaj swojska nuta owocowa, pokrewna truskawce. Goryczka jest dość mocna, ale i tak nie potrafi do końca zrównoważyć zawiesistej, lekko karmelowej masy słodowej, która ją poprzedza. Piwo wyszło przyciężkawe i to jest jego podstawowym problemem. (5,5/10) Ten sam wniosek ma miejsce w przypadku Hop In, piwie o tożsamych parametrach co Chop In, tyle że etykieta głosi na nim, że pływają w nim amerykańskie chmiele. W liczbie mnogiej. Tymi chmielami są zaś Mosaic, Iunga i Marynka. Więc proszę sobie nie robić jaj z tą liczbą mnogą. Tak jak Chop In, tak i Hop In jest piwem słodkawym i zawiesistym, choć multiwitaminowa rześkość Mosaika w miejscu spotkania mango i marakui działa trochę jako kontra. Trochę, ale nie do końca. Powtarzają się motywy kwiatowe i owocowo-truskawkowe, a gdzieś w tle pałęta się chyba delikatne warzywko. Jest śladowo bardziej przyjemne od Chop Ina, ale nie do końca jest zbalansowane, a przy okazji brakuje mu ikry. (5,5/10) Myślałem, że Portland (ekstr. 12%, alk. 4,9%) przyniesie początek tendencji zwyżkowej, ale niestety – bytowska APA jest mocno przegazowana, a na dodatek drożdżowa. S-04 dały piwu sporą dawkę estrów, ale drożdżowość jako taka też jest odczuwalna i przeszkadza. Tym samym to poza tym całkiem solidnie nachmielone piwo (melon, mango, ciut cytrusa i korzeni) ma naturę słabo ‘oddrożdżowionego’ piwa domowego. Jest poza tym lekkie, z umiarkowaną goryczką, lekko wchodzi – gdyby nie przegazowanie, byłoby niezłe, a przy bardziej neutralnym szczepie drożdży mogłoby być jeszcze lepsze. (5/10)

Arcybrowar jest obecny na rynku od kilku miesięcy. Na start uwarzyli American IPA (ekstr. 16,5%, alk. 7%), i od razu sprokurowali sobie płatną recenzję. Sporo osób ma odnośnie sztampowego gatunku piwa i reklamy w formie recenzji problem do browaru. Z drugiej strony jednak granie w ograną nutę nie musi być złe, a żeby zaistnieć na rynku obecnie nie wystarczy dobry produkt, potrzebna jest jeszcze reklama. No dobra, a jest to li dobry produkt? Jest. I gdyby nie lekka siarka to byłby nawet bardzo dobry. I to mimo że piwo de facto pachnie jak gotująca się brzeczka po wrzuceniu dużej ilości granulatu. Czyli pachnie granulatem. Ziołowo, cytrusowo, lekko żywicznie – ale granulat się nie rozwinął. Baza słodowa jest całkiem mięsista, nie trąci nadmiernie karmelem, a goryczka jest zrobiona na fest. Jako rzekłem, oklepana nuta, ale fajnie się ją pije. (6,5/10)

Szczeciński Hopster jest na rynku już niemalże od roku, ale zdążył dotychczas wysmażyć bodaj tylko trzy piwa. Indiana (ekstr. 14%, alk. 6,5%), ajpa z trawą cytrynową, pachnie w zasadzie jak lager o podwyższonej pełni. Trochę kukurydzy, trochę szmatki, trochę soku z cytryny, odległe wspomnienie trawy cytrynowej. Aromatu tyle co nic, smaku też – to samo co w aromacie plus trochę jasnego karmelu. Marne. (3,5/10)

Nowalijka na polskim rynku, czyli Browar Zakładowy, podesłał mi pierwszy rzut do recenzji. Nie jest to kontraktowiec, tylko fizyczny rzemieślnik z Poniatowej, więc trochę może potrwać zanim chłopaki opanują do końca sprzęt. Pierwsza Zmiana (ekstr. 12%, alk. 4,7%) to ejl chmielony Puławskim i polskim Cascade. Jest w nim trochę nutek żywicznych oraz słodko-owocowych z rejonów pomarańczowej marmolady przemieszanej z kwiatami. Baza słodowa jest wątła, trochę ciasteczek – jest to raczej wodniste, a przy tym siermiężne piwo. Średnio mocna goryczka jest w nim zawieszona w próżni, bez odpowiedniej kontry. Nijakie. (4,5/10) Bumelant (alk. 4,7%) jest ciemnym yangiem do Pierwszej Zmiany, przy czym oprócz ciemnych słodów dodatkowo wylądował w nim chmiel Iunga. No i znowuż – nie przepadam za tą słodką, kwiatową marmoladą pomarańczową, którą tutaj również wychwyciłem. Żywica w porządku, a do tego nuty andrutów i quasi kawowa paloność w finiszu. Technicznie dobrze zrobione piwo, ale mi takie połączenie nie odpowiada. (5/10)

W przypadku Produktu Wzorcowego (alk. 6,3%) mamy do czynienia z mało intensywną ajpą. Tym razem chmiele z zagranico (Simcoe, Rakau i Columbus), mocna, trochę ziołowa, ale i wyraźnie pikantna goryczka, a poza goryczką panuje stonowanie. W smaku głównie nuty granulatu oraz kiwi, delikatna multiwitamina, średnie ciało. Poprawnie, ale bez polotu. (5,5/10) Czarna Robota (ekstr. 15%, alk. 5,5%), stout z żytem i owsem w składzie, jest zdominowany przez nuty palone, z domieszką żytniego pieczywa. Udało się uzyskać fajną, żytnio-owsianą oleistość, natomiast mocna, lekko kwaskowa spalenizna jest moim zdaniem jednak nieco męcząca. Nuty owsianki w smaku na plus, przepalenie na minus. Rezultat jest w porządku, ale powinien zostać dopracowany. (6/10) Miło, że browar się dostraja, bo pity na FDP 2016 Ciężki Ładunek z kolei, to piwo wobec którego nie mam zarzutów. Są tropiki, cytrusy i chmielowa wytrawność, która na tyle udanie kontruje te 19 stopni Plato, że piwo robi wrażenie lżejszego niż jest, stając się tym samym bardzo zdradzieckie. Tak trzymać! (7/10)

Krakowski kontraktowiec Beer Story od niedawna warzy w Szczyrzycu, w starej, dob..., eee, starej Marysi. Dark Alley (ekstr. 16%, alk. 7,6%) uderza w zmysły intensywnym połączeniem żywicy, gorzkiej czekolady oraz kawy. Jest nuta cygara i wyraźna paloność. Ta ostatnia rządzi w finiszu, stanowiąc o goryczce i lekkim kwasku, który swoją drogą czyni to piwo jeszcze bardziej wytrawnym, czemu odczuwalna gładkość płatków owsianych nie potrafi przeciwdziałać. No niezbyt. (4,5/10)







Maryensztadt przede wszystkim należy pochwalić za fantastyczne etykiety – pod tym względem są czołówką w Polsce, a i od światowych tuzów nie odstają. W kwestii piwa miałem wcześniej jeden raz styczność z ich wyrobem (jakaś APA) i szału nie zrobili absolutnie. Toteż i nie robiłem sobie wielkich nadziei po imperialnej ajpie o nazwie Jack Strong (ekstr. 18%, alk. 7,4%), nad którą miałem okazję się pochylić w stanie bardziej skupionym. I zostałem mile zaskoczony. Mamy tutaj całkiem konkretną podbudową słodową z nienachalnym karmelem, wyrazistą goryczkę oraz aromatyczną dominantę chmieli z rejonu mocno dojrzałych tropików, z przewodnią rolą ananasa oraz finiszującym grejpfrutem. Pod względem intensywności jest to wprawdzie moim zdaniem raczej średnio intensywna, zwykła ajpa (nieimperialna), ale kompozycja jest bardzo przyjemna i piwo elegancko wchodzi. (7/10) Krótko później miałem przyjemność z maryensztadtowym RIS-em, co już opisałem wcześniej.

Bardzo dobrze zapowiada się kontraktowiec Cameleon, którego debiutanckie piwo Zielony (ekstr. 14%, alk. 5,8%) zostało uwarzone w świętochłowickim Redenie. Nie dość, że etykieta wyśmienita i przykuwająca uwagę, to zawartość dotrzymuje jej kroku. Kameleonowa white IPA nie dostarcza wprawdzie potoku wrażeń zmysłowych, ale kompozycja jest udana, ułożona i bardzo, bardzo pijalna. Piwo jest trochę cytrusowe, trochę skórkowe, brzoskwiniowe, trochę kolendrowe, delikatnie pieprzne. Przyjemnie miękkie w ustach, z wyraźną choć nie przeholowaną goryczką. Zupełnie w tle znajduje się w nim ziemisty akcent drożdżowy, ale mi nie przeszkadzał. Udany zakup (7/10). I tutaj nadmienię, że piwo piłem również ostatnio w knajpie we Wrocławiu. Lane nie miało już w sobie drożdżowości, było za to bardzo owocowe i bardzo gładkie. Wersja lana dostaje (7,5/10), jest świetna.

Kolejnym kontraktowym redenowcem jest browar Brewera. Al Egancky (ekstr. 15%, alk. 6%), ajpa z lap sangiem, jest nieco niedoinwestowana pod względem herbacianego dodatku, którego mówiąc wprost nie czuć zbyt wiele. Są obecne cytrusy, natomiast panoszące się w tym piwie drożdżowo-estrowe klimaty kojarzą się z średnio udanym piwem domowym. Dodajmy do tego mocną, ale i nieco taninową goryczkę i otrzymujemy chaotyczne, niezbyt przekonujące piwo. (5/10)

Jastrzębska Akcja Piwowarska wywodzi się z tamtejszego środowiska piwowarów domowych. Chcę wierzyć, że w domu im te piwa wychodzą i że to rybnicki Tragarz, miejsce spłodzenia tego potwora nawalił. Nie chcę z drugiej strony bezzasadnie obwiniać o cokolwiek Tragarza. Jakby nie było, JAP Kibic (ekstr. 10,2%, alk. 4%) miał być chyba w założeniach lekkim, nowofalowo chmielowym ejlem. Tyle teoria. Praktyka wygląda tak, że piwo to suma wszystkich wad. No, może nie wszystkich, ale za to w takim natężeniu, że wręcz chylę czoła. Piękna autoliza, gotowane warzywa, zjełczały nabiał, a na dokładkę garść karmelek. Spośród tego rządzi zdecydowanie zsiadłe mleko, zaś po chmielach ni widu ni słychu. Drugi raz w moim życiu (pierwszym razem był to EDI) musiałem się zmusić do wzięcia łyka po powąchaniu – miałem bowiem odruchy wprost przeciwne, że tak sprawę ujmę. Dodajmy do tego praktycznie nieistniejącą pianę i otrzymujemy najgorsze piwo polskiego craftu w jego historii oraz jedno z najgorszych (myślę, że spokojnie jedno z trzech najgorszych) piw jakie miałem w ustach. A miałem w ustach już około trzy i pół tysiąca różnych, z tego więcej niż trzy piwa z browaru EDI, więc jest to jakieś osiągnięcie. Naprawdę chciałbym życzyć chłopakom dobrze, ale utrudniają mi to jak tylko mogą. (1/10)

Przejdźmy do kontraktowca Gentleman, warzącego m.in. w szczyrzyckim Gryfie. American wheat to styl docelowo lekki i orzeźwiający. No i taki Tańczący z Kłosami (ekstr. 12%, alk. 5,1%) już swoim jasno-karmelowym, cukrowym, landrynkowym aromatem ledwo uzupełnionym o chmielową owocowość tym założeniom przeczy. Dodajmy do tego brak piany i korespondujące z tym, bardzo niskie nasycenie (choć to akurat pewnie wina wykonawcy, a nie kontraktowca) i otrzymujemy ciężko pijalny, cukrowy w aromacie choć raczej wytrawny w smaku, płaski niewypał. (3/10) Cwany Lis (ekstr. 16%, alk. 6,1%) z kolei został uwarzony za ścianą, czyli w browarze Marysia, ale – jak zakładam – butelkowanie miało miejsce w Gryfie i stąd jest to kolejne piwo mniej nasycone niż Cisowianka Lekko Gazowana. Poza tym jest jednak pewnym nadużyciem sprzedawanie piwa jako white IPA, bez jakichkolwiek składników typowych dla witbiera w składzie, przynajmniej moim zdaniem. W bukiecie króluje mocno cebulowa siarka, przez którą ciężko cokolwiek innego wyczuć. Z kronikarskiego obowiązku nadmienię tylko, że piwo jest słodkawe i wyraziście gorzkie. No ale nie da się tego w takiej formie pić, sorry. (1,5/10) Tak więc najbardziej znamienitym osiągnięciem w historii tego kontraktowca pozostaje wystąpienie po koncercie na scenie w Krakowie z Al Bano i Rominą Power.

Ostatnim debiutantem w tym wpisie jest debiutant faktyczny i przy tym tak świeży, że debiutanckiego piwa chyba jeszcze nie ma nawet w sklepach. Mowa o warszawskim browarze Beer Lab, którego belgian blond ale o nazwie Rubio (ekstr. 15%, alk. 6,4%) został rozesłany ‘po mediach’ zapakowany w ceramiczne jajo opatulone zamszowym workiem, w komplecie z czarnym młotkiem do rozbicia skorupy. Trzeba było się szybko dorwać do zawartości nim się jajko wykluje i zawartość ucieknie. Ostrożny zamach młotkiem, żeby rykoszetem butelka nie oberwała i można się było pochylić nad zawartością. To jest przy okazji cwany pomysł z tym jajem, no bo w przypadku Beer Labu powiedzenie "Kill it before it lays eggs!" nie ma racji bytu niezależnie od tego jak piwo wyszło. Browar ma plan wysokiego pozycjonowania cenowe (chodzą słuchy, że w detalicznej sprzedaży Rubio będzie kosztował 15zł), stąd i pewnie taka niecodzienna i droga forma autopromocji.

No i muszę przyznać, że debiutancki produkt jest bardzo dopracowany, począwszy na importowanej z Włoch, eleganckiej butelce, kończąc na najważniejszym, czyli jej zawartością. Otóż Rubio, rzecz niespotykana w przypadku polskich adaptacji stylu, to faktycznie rasowy belgijski blond. I to taki przyjemnie złożony, którym można się delektować. W bukiecie mocno zaznacza swoją obecność banan, jest trochę goździka dla kontry, jest bardzo dojrzała brzoskwinia, dojrzałe jabłko, nuta moreli i śliwki mirabelki, jak również delikatna pomarańcza. Czyli wszechmoc owoców, ale umiejętnie skontrowana fenolem. Nie wiem, jakich drożdży użyto do fermentacji, ale zrobiły świetną robotę. Piwo jest raczej oszczędnie (ale nie za mało) nasycone i ma dość konkretne ciało. Jest słodkawe, ze smakiem odzwierciedlającym aromat, przy czym momentem, w którym objawia się fenol jest finisz. Podejrzewam, że trochę niższe nasycenie niż u klasyków gatunków, jak i złożoność i ułożenie piwa są tymi czynnikami, które mają sprawić, że koneserzy wina w drogich restauracjach zagustują w tym piwie. Bo taka jest jedna z grup docelowych browaru Beer Lab. Pod tym względem piwo jawi mi się jako szyte na miarę. Ode mnie propsy – świetny belg z Polski, to się zdarza bardzo rzadko. (7,5/10)

Nie jestem w stanie stwierdzić, na ile powyżej pochwalone/zjechane piwa stanowią reprezentatywny probierz dla formy danego browaru/kontraktowca, podsumuję więc jedynie moje wrażenia po pierwszym kontakcie.

Tak więc – Piwojad na etapie swojego debiutu nie wypadł najlepiej, Bro’Warszawski raczej niestety zgodnie z oczekiwaniami, Hopster i Rebelia robią sobie żarty, Beer Story nie robi póki co nadziei, Arcybrowar natomiast może mieć w przyszłości w zanadrzu coś rzeczywiście wartego uwagi. Jest jeszcze średni na jeża browar Brewera, nadzwyczajnie dobry Cameleon, Gentleman będący nieporozumieniem oraz JAP, wobec którego nawet określenie nieporozumienie jest na tym etapie wręcz nieprzyzwoitym eufemizmem.

Z browarów fizycznych Maryensztadt do przodu, Bytów rozczarowuje, a Browar Zakładowy wprawdzie z początku też, ale w tym akurat wypadku jest to rozczarowanie chyba najbardziej subiektywne, bo technicznie rzecz ujmując pierwszy rzut piw był w porządku – tyle tylko że nie w moim guście. Co ważniejsze – widać, że browar się rozwija, tak że wobec pitego na FDP Ciężkiego Ładunku nie mam absolutnie żadnych zarzutów. No i na koniec Beer Lab, który zaczął od wysokiego C i mam nadzieję, że ten poziom zdoła utrzymać. Czyli Cameleon, Maryensztadt, Beer Lab i koniec końców Browar Zakładowy na tak, Arcybrowar warunkowo, a reszta na nie. Jeśli chodzi o podmioty, jest to wynik 5:9. Raczej słabo.
recenzje 6706616808584053871

Prześlij komentarz

  1. Hopster uwarzył 5 piw: Mayama AIPA, Indiana Lemongrass IPA, Nad Morze Sunny Lager, Na Południe Lager, Kawa Na Ławę Coffee Lager.

    Niestety musiałeś źle trafić - są wahania formy i bardzo dobre warki przeplatane są bardzo słabymi.

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)