Sześciopak polskiego craftu 204-207
https://thebeervault.blogspot.com/2023/02/szesciopak-polskiego-craftu-204-207-pinta-brokreacja-moon-lark-artezan.html
Tylko dziesięć piw butelkowych, a ponad czternaście z kranu. Tej siły już nie powstrzymacie! Znaczy się, trendu. Whatever.
Jak po klasykę, to do browaru regionalnego? Nie zawsze, ale w temacie doppelbocków, jednego z moich ulubionych stylów, to Browar Amber pokazuje, jak się to powinno robić. Najpierw Doppelbock w małej butelce ze szkaradną etykietą wygrał ślepy test stylowy z craftową konkurencją, a teraz Amber doładował Koźlakiem Dubeltowym z Czeremchą (ekstr. 18,1%, alk. 7%). Słodowe bogactwo karmelu, suszonych owoców (śliwki, daktyle, rodzynki) oraz subtelniejszej orzechowości połączono tutaj z cierpkawą, aroniopodobną czeremchą, która się w ten układ ładnie wpasowała i nie robi wrażenia ciała obcego. Piwo jest dość treściwe, słodkawe, z cierpko-gorzkawym, śladowo lukrecjowym, orzechowym finiszem. Bardzo smaczne. (7/10)
Równie oszczędnie ubogaconym dodatkiem piwem jest Barley Dessert od Ambera (ekstr. 24%, alk. 10,5%). To piwo akurat jest jednak generalnie oszczędne w aromacie. Niby wszystko jest – karmel, daktyle (odsłodowe i dodane), rodzynki, figi – a jednak siła smaku niedomaga. Na domiar złego ciało przeszywa poszarpane ostrze alkoholu, który rozgościł się w piwie znacznie bardziej dobitnie, niż powinien. Efektem tego niestety powstał mózgotrzep, tyle że w lukrowanej otoczce. Lukrowanej nie znaczy jednak przesadnie słodkiej – słodyczy nie ma tutaj zbyt wiele, wskutek czego część nieświadomych klientów, kupujących etykietę, może się czuć dodatkowo zmylona. Męczące. (3,5/10)
Piwem stojącym okrakiem na barykadach jest Amber Apple Wheat (ekstr. 12,1%, alk. 5%). Piwo w stylu, który na dobre nigdy się w Polsce nie rozkręcił, czyli graff, jest połączeniem piwa i soku jabłkowego. Nie jest złe. Z jednej strony mamy tutaj kwaskowo-słodkawe nuty jabłkowe, z drugiej trochę jasnej słodowości, a na dodatek odrobinę drożdżowości wraz z nutami owocowymi i przyprawowymi. Całość nie jest specjalnie słodka, ale za to jest rześka na poziomie udanej pszenicy. Nie moja bajka, ale niezłe. (6/10)
Trzeba przyznać, że Oktoberfest z serii Pinta Classics (ekstr. 14%, alk. 5,6%) pachnie na wskroś niemiecko. Zboże, zboże, zboże, a na dodatek niuch teutońskiego chmielu oraz odpalonej zapałki. W smaku się to przekłada na całkiem konkretne ciałko i słodową słodycz, natomiast w odróżnieniu od wielu niemieckich festbierów w tym przypadku jednak stwierdzono, że goryczka dla kontry też musi być w miarę podkreślona. Nie, żeby było to piwo o chmielowym charakterze – jest na wskroś słodowe – jednak postawiono na zbalansowanie tej słodowości trochę większą dawką lupuliny, niż mają to w zwyczaju Niemcy. I dobrze. (6,5/10)
A skoro już przy niemieckiej klasyce jesteśmy, to przechodzimy do Around (ekstr. 12%, alk. 4,9%), czyli hallertauer hellesa od Nepomucena, będącego jednym z lepszych piw z tej stajni w 2022 roku. Z jednej strony czysty profil i mocno stonowana goryczka, z drugiej zbożowe nuty, z trzeciej, zgodnie z nazwą, podkreślone kwiatowe nuty chmieli z Hallertau, wchodzące dyskretnie w rejon trawy cytrynowej. Pisząc jakiś czas temu, że chętnie widziałbym jeszcze bardziej donośny renesans piwnej klasyki, miałem na myśli właśnie takie piwa. (7/10)
Na szczęście słowo pastry jest w Brokreacji używane raczej marketingowo oraz asekuracyjnie, tak więc Candy Crone (ekstr. 32%, alk. 10,5%) nie jest typowym pastry stoutem. W aromacie królują tutaj widniejące w składzie prażone ziarna kakaowca, zgaduję, że dodane razem z łuską, bo mam w domu napar z łusek kakaowca, który pachnie bardzo podobnie. Czekoladowa bombonierka ma w sobie ponadto coś z pistacji, a i karmel się przewija, jak i nuty palone. W smaku wspomniane wrażenie łusek jest wzmocnione nutami suszonych owoców, z tychże łusek wypływających – znowuż czuję się przypomniany moim naparem. Piwo jest gęste i słodkie. Bardzo słodkie. Zbyt słodkie. Laktozy naładowano najwidoczniej w opór, czego efektem piwny deser, w którym goryczka wprawdzie jest obecna, ale w sposób zbyt niemrawy, żeby można było mówić o jakimkolwiek balansie. Wielbiciele próchnicy będą pewnie zachwyceni, dla mnie to było zbyt męczące, mimo naprawdę fajnej, esencjonalnej czekoladowości. (5/10)
Moją przerwę od piw Peruna można spokojnie liczyć w latach. Ostatnim piwem tej marki, które wylądowało w moim szkle był bodajże pierwszy Behemoth (wiecie, ten RIS z chili, co to czarny jak szotyn, ale z dodatkiem wanilii, żeby za bardzo nie piekło), coś mnie jednak skłoniło do zakupu portera bałtyckiego o nazwie Mamuna (ekstr. 24%, alk. 9%). Wybór potwierdził zasadność tak długiej przerwy i wyznaczył trajektorię na najbliższą przyszłość. Przy czym nie jest to złe piwo, a w aromacie wręcz jest obiecujące. Melanż ciemnego pieczywa, karmelu, śliwek, wiśni, jeżyn i subtelnej pokrytej popiołem czekolady wprawia ślinianki w ruch. Tyle tylko, że w smaku panuje nuda. Piwo ma wprawdzie trochę ciała, odczucie pełni jest jednak w sporej mierze niwelowane przez zbytnią kwaskowość, zaś intensywność smaku nie koreluje z pierwszymi niuchami – smaku jest tutaj bowiem raczej mało. Jakom rzekł, to nie jest złe piwo, jest po prostu zbyteczne. (5,5/10)
Rosanke to jeden z niewielu polskich styli piwnych, które obecnie są w produkcji. Jest to piwo ziołowe, więc z zasady stanowi margines marginesu zainteresowań nawet wśród zaawansowanych birgiczków, tym bardziej więc cenię, kiedy jakiś browar się na nie odważy. All Beers Matter Rosanke od Brokreacji (ekstr. 10%, alk. 4,1%) jest piwem, w którym ton w bukiecie nadaje mięta pieprzowa, na tym odcinku piwo robi więc wrażenie gruita z żytnio-pikantną podbudową słodową. Poza tym piwo woni kwiecistą łąką, co nie zdziwi, zważywszy na to, że w składzie wylądowały kurdybanek, kwiat słonecznika oraz mniszek lekarski. Zapach jest obiecujący, ale w smaku niskie parametry dają o sobie znać – całość jest raczej wodnista; nie tylko pod względem ciała (czemu nie potrafi zaradzić widniejące w składzie żyto), ale niestety również intensywności smakowej. Zapowiadało się lepiej. (5/10)
Kolejnym pewniakiem z Czterech Ścian, czyli piwem w przezroczystej butelce, jest Palma (alk. 6%), imperialne berliner weisse z dodatkiem marakui, mango, nektarynki oraz moreli. No i laktozy. Ta ostatnia jednak wraz z owsem i pszenicą nie tyle daje piwu słodycz (jest dość kwaśne), ile gładkość oraz puszystość. Dodatki czuć pod względem intensywności zgodnie z kolejnością na etykiecie, czyli jest to mocno marakujowe piwo, co mi odpowiada. Wszystko jest też świetnie ze sobą przegryzione, intensywne, mimo „imperialności” rześkie i bardzo pijalne. Świetna pozycja. (7,5/10)
Na żadne ze „zwycięskich” piw Pinty nie cieszyłem się tak bardzo, jak na Zwycięskiego German Pilsa (ekstr. 13%, alk. 5,5%). Żadne mnie zarazem tak bardzo nie rozczarowało. Niemieckie pilsy charkateryzuje wydatna zbożowość oraz dyskretna siarkowość. Ten pils tutaj z kolei pachnie i smakuje jak klumpa mokrego zboża zasypana zapałkami. Nuty gotowanego kalafiora oraz przepoconych spodni ze sztruksu z kolei katapultują mnie myślami do traumy chodzenia do państwowego przedszkola u schyłku PRL-u. Tylko goryczka się zgadza, reszta to jest niestety muł i wodorosty. (3/10)
Wydaje mi się, że piłem już jakiś czas temu coś z browaru Gryfus i nie zrobiło na mnie wrażenia. No więc nadszedł czas na odświeżenie sobie tego wrażenia braku wrażenia. Gryfi Stan (alk. 5,3%) pachnie pomarańczami, morelami oraz kwiatem bzu, czyli całkiem nieźle, co jednak prowadzi do mało gorzkiego, acz suchego, trochę pomarańczowo-grejpfrutowego, nade wszystko jednak pustego finiszu. Przeminęło z wiatrem. (5,5/10)
Zawsze jednak lepiej, jak piwo nie robi wrażenia, niż jak robi wrażenie, tyle że jest ono złe. Pomorzanin od Gryfusa (alk. 7,8%) to hazy DIPA niemalże wyzbyta zapachu, z niemrawymi przebłyskami dojrzałego jabłka z gruszką i skrytymi za tym sadowym duopolem cytrusami. Poza tym jest to jedno wielkie nic. Poza kwestią alkoholu – przy smaku tak mało intensywnym, że trzeba się go miejscami domyśleć, finisz jednak punktuje alkoholowym sznytem. Punktuje w dół. (3/10)
Karambola to specyficzny owoc – w smaku mdławy, potrafi jednak całkiem wyraziście pachnieć. No więc nie wiem, kiedy ostatnio piłem piwo tak mocno woniące karambolą, jak 100% Craft od Artezana (alk. 5%). Karambola jest tak mocna, że miejscami wchodzi w rejony zielonej papryki, wszystko to zaś jest wspomagane przez kwiat bzu oraz limonkę. Piwo gładkie i rześkie, wchodzi bez oporów. Bardzo smaczne. (7/10)
Człowiek oczekuje, że skoro Mason warzy w Palatum, to będą mieli dopracowane portery i stouty. No i Captain Oat (alk. 6,1%) wpisuje się w te oczekiwania. Piwo owsiano gładkie, łączące po klasycznemu nuty kawowe z czekoladowymi oraz lekko palonym podszyciem. Podpięcie akurat tego piwa do pompy ma jak najbardziej sens, w przeciwieństwie do większości piw, które w polskich tapach na pompie lądują – gładkość jest wskutek tego jeszcze większa, co rzecz jasna dodatnio wpływa na pijalność tego wyrobu. Bardzo dobre. (7/10)
Kiedy widzę micro ipkę na kranie, to reaguję na ogół tak, jak na widok grodzisza. Czyli bierę. Przetwórnia Spółdzielcza z browaru Przetwórnia Chmielu (alk. 3,5%) jednak nie spełnia ulokowanych w niej oczekiwań. Brzoskwinia w zalewie, trochę żywicy, trochę mandarynki w zalewie, brzeczkowość utrzymana w ryzach – kompozycja niezła, intensywność smakowa w miarę, ale niestety brakuje goryczki, szczególnie w sytuacji, w której nuty owocowe są naznaczone wspomnianą zalewową cukrowością (acz nie słodyczą). Liczyłem na więcej. (5,5/10)
Pochwalę Funky Fluid. Za goryczkę. W west coascie Boyz-N-The-Hood (alk. 6,2%). Szkoda wobec tego, że kompozycja jako taka jest bardzo słaba. Z jednej strony mamy tutaj bowiem naftę oraz mocno gnilne nuty owoców tropikalnych. Intensywne, zdecydowane nuty, idące w parze z goryczką. Z drugiej szczególnie w smaku jest pełno wyjątkowo mdłego melona. I to wszystko się tutaj ze sobą nie równoważy, tylko kłóci, mimo że wypływa z jednego chmielu Mosaic – piwu brakuje harmonii i robi wrażenie efektu użycia random IPA generatora. Słabe. (4/10)
Kiedy Honda w 2004 roku wypuszczała swój pierwszy silnik dieslowski, musiał być dopracowany co do cala, żeby nie zepsuć nowo wytyczonej ścieżki rozwoju. No i pomijając miejsca mocowań łańcucha rozrządu, był on dopracowany – jeżdżę okazjonalnie takim Accordem z 2004 roku i przebiegiem równym pół miliona, a odpala jak żyleta. Browar Moon Lark musiał podobnie podejść do sprawy, szczególnie że wobec Pawła Masłowskiego, byłego głównego piwowara Pinty, rzecz jasna były spore oczekiwania. Pierwsze piwo, hazy dipka Zigzag (alk. 7,6%), spełniła je śpiewająco. Z jednej strony grejpfrut i nafta, z drugiej kokos, a i wręcz trochę banana, czemu w sukurs przychodzi owsiana kremowość tego piwa. To jest wręcz kwintesencja kremowej ipki. O goryczce nie zapomniano, ale to mouthfeel jest tutaj czymś niezwykłym. Wyśmienity debiut! (8/10)
W przeciwieństwie do Funky Fluid powyżej, połączenie nut miękkich i ostrych gra i koliduje w Collabie Pinty i Monsters (ekstr. 20%, alk. 8%). Z jednej strony nafta, z drugiej białe grono. Z jednej strony białe cytrusy jak grejpfrut i pomelo, z drugiej kokosowa kremowość. Wchodzi bez oporów, wykrzywiając kąciki ust w lekkim uśmiechu. Czyli warto? Owszem, warto. (7/10)
Gorzej wypadł Pinta Collab Moon Lark (ekstr. 20%, alk. 7,4%). Sama kompozycja wyszła bez zarzutów – nafta i ananas, cytryna, a w finiszu grejpfrut i pomelo. Intensywne i gładkie w ustach piwo może się również poszczycić świetnym mouthfeelem. Gdzie jest haczyk? Otóż jest to piwo słodkawe. To samo w sobie nie byłoby ujmą, tyle że brakuje mu przeciwwagi w finiszu. Ten Collab wręcz krzyczy o goryczkę, której mu wzbroniono. Jej brak oraz obecność słodyczy czyni to poza tym bardzo dobrze wykonane piwo nieco mdłym. (6/10)
Biotransformersy z Piwnego Podziemia były klawe; niestety Biotransformacja z Browaru Bednary (alk. 5,6%) wypadła o kilka poziomów niżej. Główna część aromatu przypomina sok z białego grona w szampanowej otulinie. Jest to zarazem ciekawe, jak i przyjemne. Piwo pachnie jednak lepiej, niż smakuje. Nie chodzi o pojawiające się w smaku, nieco belgijskie w odbiorze żółte owoce, tylko o hop burn. Piwo jest ostre, palące w smaku, za sprawą czego nawet w ramach deski degustacyjnej pod koniec szklanki nie jest zbytnio przyjemnie. A szkoda. (5/10)
Maibocki moim konikiem nie są, ale mogę docenić te bardziej dopracowane. Nie miałem uczucia obcowania z takowym w przypadku Journey To The Valley od Nepomucena (ekstr. 16%, alk. 6,9%). Zarówno w zapachu, jak i smaku piwo mocno trąci sznitą chleba posmarowaną miodem. Do tego w drugim akordzie dochodzą suszone owoce, szczególnie śliwki, co daje zusammen do kupy całkiem fajny słodowy profil. Niestety smak jest nie tylko wytrawny (to nie jest ujma), ale mówiąc wprost, jest pustawy. Nie ma go za bardzo. Nie wykrzesano więc z obiecującej bazy zbyt wiele i piwo przepływa w zapomnienie. (5/10)
W końcu i Przetwórni Chmielu udało się wyrzeźbić coś, co mogę polecić. Ipka o nazwie Cold (alk. 7%) mocno trąci olejkami eterycznymi o zacięciu cedrowym oraz ziołowym, może rozmarynowym, a na pewno cytrusowo-ziołowym, czyli trawa cytrynowa, melissa, te klimaty. Mleczna kremowość w smaku koegzystuje z całkiem podkreśloną goryczką. Elementy kojarzące się z sauną parową na plus, zresztą piwo jako takie jest po prostu bardzo udane. Niesztampowa neipka – da się. (7/10)
Gigantyczne melony! Znaczy się, Giganci Intelektu od Artezana (alk. 8%) to piwo, które tak mocno oberwało melonowymi nutami od chmieli, że w zasadzie niewiele poza tym czuć. Jeśli byłby to inny owoc – mango, marakuja, liczi, czy grejpfrut, to pewnie bym nie narzekał, ale melonowe nuty w ipkach trawię tylko na bardzo małym poziomie intensywności, w dodatku w towarzystwie bardziej zdecydowanych aromatów. Tutaj turbomelon przejął władzę nad piwem. Szkoda, bo kremowa puszystość w smaku wyszła zachęcająco, ale niestety całościowo piwo jest po prostu bardzo mdłe. (4/10)
Who Am I to utwór, którym z moim byłym zespołem otwieraliśmy niemalże każdy nasz koncert. Who Am I to zarazem west coast ipka z browaru Browarny (alk. 6,7%). I tak jak do rzeczonego utworu mam wiele ciepłych uczuć, tak przy tym piwie nie byłem się w stanie rozgrzać. Zapachu jest mało – trochę cytrusów i żywicy, ciut ciasteczek, trochę siarki. Bardzo niemrawo. W smaku ciąg dalszy powyższego, z finiszem, który kumuluje w sobie goryczkę, słodycz, cytrusy i siarkę. No niezbyt, niezbyt. (4,5/10)
Historycznie w sześciopakach, które na blogu kilka lat temu były faktycznie sześciopakami, a nie sześciopakami czterokrotnymi, zwykle dwa na sześć piw okazywały się warte zakupu. W tym wielopaku ta proporcja została zachowana.