Loading...

Poznańskie Targi Piwne 2015

Perspektywa spędzenia od pięciu do sześciu godzin w poliżbusie bądź PKP, nawet jeśli te ostatnie względem moich czasów studenckich wymieniły część obcesowych konduktorów na nie dość że ładne to jeszcze miłe konduktorki, zazwyczaj zniechęca mnie do ruszania się z domu. No ale raz że w Poznaniu mogłem liczyć na doborowe towarzystwo, dwa że ostatnie doświadczenia na festiwalu w Warszawie, ale i zupełnie świeże wojaże butelkowe skłaniają mnie do przypuszczenia że coś w polskim crafcie idzie w dobrym kierunku.

O sukcesie Poznańskich Targów Piwnych świadczy chociażby fakt wynajmowania każdorazowo coraz większej hali do ich zorganizowania. Mało tego, mimo naprawdę sporej przestrzeni w sobotni wieczór było bardzo tłoczno, a przy wielu stoiskach ustawiały się całkiem pokaźnych rozmiarów kolejki. Wydaje mi się jednocześnie, że rodzaj publiki był nieco inny niż w Warszawie. W stolicy bowiem pod koniec dnia na terenie festiwalu przebywało jeszcze sporo ludzi niezakolczykowanych, znaczy się bez identyfikatorów, a w Poznaniu ochroniarze wyłapywali już tylko pojedyncze osoby do wygonienia. Jeśli chodzi o kulturę osobistą było zaś tak samo, co zdziwiłoby pewnie tych mentalnych potomków dziewiętnastowiecznych prohibicjonistów, którzy festiwal piwny z zasady utożsamiają z chlaniem na umór i bitką na sztachety. Czyli było kulturalnie, a pijanych na umór ludzi było mało. Może i dobrze, bo – przynajmniej wewnątrz – miejsca na przedczasowe wypróżnianie swoich żalów też było mało, a kolejki do toalety męskiej potrafiły wystawać od drzwi do toalet przez klatkę schodową niemalże piętro wyżej. Zainwestowano wprawdzie również w wynajem kilku toi toiów, ale że aura była iście syberyjska, toteż większość chętnych tłoczyła się przy instalacjach sanitarnych wewnątrz budynku.

Właśnie. Na takim festiwalu liczy się nie tylko wnętrze, ale i zewnętrze. Sama idea postawienia food trucków na dziedzińcu jest wręcz naturalna, natomiast jeśli festiwal odbywa się na zimnych rubieżach cywilizowanego świata, ciepłoluby mojego pokoju na tym cierpią. Tym bardziej jeśli na teren festiwalu z hotelu dostają się owinięte w dwie kurtki, a i tak dygoczą z zimna. W namiocie pośrodku strefy gastro znajdowało się co prawda kilka grzejników gazowych, ale niewielka była to pociecha, bo pole oddziaływania miały mocno ograniczone. Za to jeśli chodzi o sam wybór dostawców paszy, to z całego serca dziękuję osobie która zdecydowała o zaproszeniu kuchni polowej, której grochówka, z paroma przerwami na kiełbasę, była moim podstawowym pożywieniem pozasłodowym na festiwalu. Jestem jedną z szacunkowo sześciu osób w Polsce które jarają się piwem rzemieślniczym, a jednocześnie mają tzw. slow food w raczej głębokim poważaniu. Więcej, jako że unikam pieczywa zazwyczaj mogę sobie jeść na takich festiwalach co najwyżej frytki. A tu grochówa. Fajnie.

Otoczka kulturalna ogarnięta organizacyjnie przez Miniaka dała radę. Parę koncertów na dobrym poziomie (szczególnie jazzowy, co nie dziwi), seria wykładów z których jeden dałem ja, a najciekawszy chyba dał Kowal ze Smaków Piwa (o grodziszu), piwna matura w wykonaniu Macieja Husa i Kamila Prystapczuka, która sama w sobie jest fajnym pomysłem, a w tym wykonaniu robi wrażenie rozmachem pytań i szczegółowością – to miłe uzupełnienie dla takiego wydarzenia.

Całkiem fajnie rozwiązano też kwestię myjek, których było wystarczająco dużo, oraz samego szkła. Mały nonic za kaucję 15zł na wynajem to atrakcyjna oferta dla ludzi którzy nie zbierają piwnych bibelotów, a nie pałają miłością do plastikowych kubków. Wheat glass natomiast to świetne szkło do picia, ale i stłuczenia. Opiekowałem się nim jednak należycie, dowiozłem szczęśliwie do domu i będzie mi jeszcze służyć. To po części zasługa tego, że na terenie festiwalu starałem się unikać nadmiernego upojenia, co mi się udało dokonać mimo przetestowania blisko pięćdziesięciu piw w ciągu trzech dni. Jak to możliwe? Umawiać się ze znajomymi na wspólną degustację piw mocniejszych. 100-150ml treściwego imperialnego stouta na jedną osobę to dawka wystarczająca. Polecam obranie takiej strategii na festiwalach. I grochówę w przerwach. Dużo grochówy.

Jest to tym łatwiejsze jeśli chodząc po sali co chwila spotyka się kogoś znajomego – a jak już pisałem w relacji z Warszawy, branżę tworzą w sporej mierze bardzo sympatyczni ludzie z którymi można przy piwku świetnie poimprezować mimo czasami zupełnie odmiennych poglądów. Część branży co prawda zastanawia brakiem chęci do pohamowania swoich instynktów rozrodczych, czym przypomina wyłaniający się z miejskich legend świat korpo, a zjawisko piwnych groupies stanowi pewną paralelę ze światem muzycznym. No ale zostawmy to na boku.

Stoisk było sporo, piw do skosztowania jeszcze więcej. Nie zrobiłem sobie przed wyjazdem listy piw do upolowania, bo i tak urodzaj przekraczał moce przerobowe. Przy czym skoro już jesteśmy przy kwestii stoisk, to poza browarami i knajpami wystawiał się również między innymi Browamator, słodownia, producent sprzętu (poznałem parę asturyjczyków którzy mieli od nich zamiar kupić warzelnię) czy nieodłączny od jakiegoś czasu na tego typu imprezach golibroda. W centrum uwagi jednak były browary. A ich forma prezentowała się tak:

Świeże piwo świeżego kontraktowca, czyli Deer Beard Rye IPA pachnie granulatem, a także wyraźnie sosnowo, trochę ziołowo i trochę cytrusowo. Sam granulat nie jest problemem, ale nad ściągającą, agresywną goryczką warto by popracować. Tak czy owak niezłe (6/10).

Kontraktowcem co do którego ciągłości istnienia nie byłem pewien było Chmielarium. No i na festiwalu zaznaczyło swoją obecność wśród żywych dwoma porterami bałtyckimi, leżakowanymi bity rok. Porter 21 się elegancko utlenił – winność oraz nuty sherry wespół z bazą słodową tworzyły skojarzenie z wiśniami w karmelu, była też subtelna nutka wanilii. Mniej tęgie niż się spodziewałem, no i za sprawą dominacji karmelu jednak bliższe koźlakowi dubeltowemu. Niezłe (6/10). Szkoda, że tego samego nie mogę powiedzieć o Porterze 24, ale nie robiłem notatek, więc bez szczegółów.

Zaskoczyła mnie Profesja, której debiuty mnie nie porwały i z którą od jakiegoś czasu nie miałem styczności. Saison IPA o nazwie Ogrodnik to w skrócie rześka, pieprzna, przyprawowa multiwitamina o średniej goryczce. Piękny zapach, świetne połączenie stylowe (7,5/10). Ajpa o nazwie Marynarz z kolei oferowała połączenie sosny, ananasa, melona i odrobiny landryny, która jednak nie przeszkadzała. Piwo dobrze wyważone, aromatyczne, zbalansowane, z umiarkowaną jak na styl goryczką. Bardzo fajne (7/10).

SzałPiw przywiózł na Targi kolejną porcję kwasów. Oxycoccus Audax czyli żurawina łączy sporą dawkę tytułowego owocu z umiarkowaną, fajną dzikością i subtelnym kiszonym ogórkiem. W aromacie w zupełności przekonujące, smak trochę płaski. Ok (6/10). Vaccinium Corymbosum Sagax stanowi dla mnie póki co szczytowe osiągnięcie Szałów w ramach obecnej ofensywy kwasowej. Kwaskowość czuć już w aromacie, zdominowanym przez borówki. Cały krzak borówek, można się poczuć jak na borówkowym polu. Wprawdzie dzikie nutki utrzymują się w tym piwie na peryferiach, a smak jest raczej jednowymiarowy, ale bardzo przyjemnie to wyszło (7/10). Prawdziwie szałowo wyszła za to nowa wersja Buby, czyli Fest Buba. Melasa, różnego rodzaju suszone owoce i śliwki, odpowiednie ciało i alkohol który jest wyczuwalny w postaci szlachetnego grzania po przełknięciu, świetnie zintegrowany z resztą. Bogate, ułożone i zdradziecko pijalne piwo. Zrezygnowano z przekolendrowania znanego z wersji pierwotnej i powstał rasowy quad. Czapki z głów (8/10).

Na stanowisku AleBrowaru wziąłem mocno pianogenny Herr Axolotl, uwarzony wespół z Braukunstkellerem. Piwo jest rześkie, cytrusowe, trochę granulatowe, z nutką mango. Niestety było już nadgryzione przez ząb czasu, co zaowocowało subtelną szmatką. Ale receptura bardzo fajna, a piwo wchodziło mimo lekkiego utlenienia dobrze (6,5/10).

Na stanowisku organizatorów polewano Setkę, której Kapitan Drake to świetne piwo, czego nie można niestety powiedzieć o Enigmie. Ze spodziewanych nut występowały cytrusy, a w posmaku melon, zaś z niespodziewanych frapujące zaległe na plaży glony, zapach portu (tak, portu, nie porto), a na dodatek podrobowa cierpkość w finiszu. Nie wiem co tu się stało, ale musiałbym skłamać, że mi choć trochę smakowało (3/10). Tu Byłem, czyli east coast IPA od Setki smakująca mocno angielszczyzną udowadnia, że mało kto potrafi podejść do tego stylu w efektowny sposób unikając mocarnego nachmielenia. Efekt marmolady morelowej jest tutaj szczątkowy i nawet peryferyjna pomarańcza nie ratuje sytuacji w której przesyt karmelowo-landrynowy wyzbyty porządnej goryczkowej kontry po prostu muli. Mocno średnie (5/10). W tym samym miejscu lano jednak również innych kontraktowców. Operacja Wit, wspólne dzieło Browaru Jana i Wojtka Solipiwko, jest piwem rześkim, mocno pomarańczowo-cytrusowym, trochę żywicznym, nieco granulatowym. Kolendry się trzeba domyśleć, a nad suchą i zalegającą goryczką warto by jeszcze popracować, ale nie jest źle (6/10). Kontraktowy Bulkers w ramach listopadowej walki z rakiem prostaty (serio nie ogarniam związku) zaproponował Movembeer Black, wzbogaconą o kawę black ajpę po słodowej stronie stylu, z tylko delikatną sosną uzupełniającą czekoladowo-paloną podstawę z wytrawnym finiszem. Kawy dodano całkiem sporo, na szczęście unikając efektu fasoli (6,5/10).

Jedno z bardziej obleganych stoisk miała Pracownia Piwa. Koniecznie trzeba było spróbować Dwóch Smoków leżakowanych w beczce po starce. Jak się można domyśleć, wraz z końcem produkcji tego rodzimego alkoholu, był to eksperyment jednorazowy. No i coś niesamowitego stało się z tym piwem – zmieniło się diametralnie. Białe wino, destylat jabłkowy, szampan i kwiat bzu – tych nut w oryginale nie ma, a tutaj są dosłownie wszędzie. Było wprawdzie trochę alkoholowe, ale wszystko bardzo fajnie się do siebie kleiło (7/10). Coffee Hey Now miał dwie odsłony. Pity w piątek nie do końca przekonywał. Był zdominowany przez kawę, która w dodatku dała mu trochę nut fasolowych. Pity w sobotę zmył pierwsze wrażenie stonowaną kawowością która dawała pole dla popisu cytrusowo-marakujowej podstawie, no i nie była fasolowa. Inna beczka? Nie wiem, ale to drugie było dobre (6,5/10). Baciar z kolei przekonał mnie ostrym, przyprawowo-cytrusowym aromatem z dodatkiem trawy i dobrym balansem między umiarkowaną goryczką i subtelnym kwaskiem (7/10).

Artezan serwował Cascarę, czyli brown ale z dodatkiem cascary właśnie, rodzajem herbaty robionej z łupin owoców kawowca. Cascara daje głównie nuty czerwonych owoców i kwiatów których nie wyczułem, natomiast mogła w tym piwie być odpowiedzialna za delikatny tytoń i taninową cierpkość w finiszu. Trzon tworzą nuty karmelowe, orzechowe, a nawet palone. W porządku (6/10). Hitem imprezy został dla mnie Samiec Alfa leżakowany w beczce po bourbonie, który mnie ominął w Warszawie. Ile tutaj jest nut - gorzka czekolada, drewno, pumpernikiel, wanilia, kawa, wafle, lekki bourbon i na granicy percepcji również kokos. Tak jak w przypadku Fest Buby, alkohol odznacza się jedynie szlachetnym grzaniem po przełknięciu, piwo jest fenomenalnie gładkie i ułożone. Obok gościszewskiego portera bałtyckiego najlepsze polskie piwo jakie piłem (9/10). Najdziwniejszym piwem festiwalu był Cococific, czyli beczka Pacifica eksperymentalnie wzbogacona o wióry kokosowe. No i wyszło z tego połączenie gumy Turbo z Malibu. Mocno osobliwe.

Edi... tak, był Edi. Tak, piłem. Tak, żyję. O Edim będzie osobny wpis. Zasługuje na to. Wespół z Korebem. Zdecydowanie na to zasługują.

Dobry utarg miał chyba Nepomucen, patrząc na to jak szybko kończyły mu się piwa. Session Brown IPA Iunga oferował świeżą brzeczkowość oraz chmielowe, lekko cytrusowe nutki podszyte brązowym, trochę karmelowym zasypem. Ciekawe i fajne (6,5/10). Świetnie wypadł American Wheat, pełny po brzegi nut żółtych owoców pokroju brzoskwini, moreli czy marakui. Piwo zwiewnie lekkie, niezbyt gorzkie, a za to bardzo aromatyczne. Wziąłbym kiedyś na śniadanie. Super (7,5/10).

Na stanowisku Browaru Spółdzielczego pozwoliłem sobie na stout owsiany Cumowe. Chleb, karmel, skórka chleba, lekka goryczka – niezbyt ekscytujące, a i pijalność na ograniczonym poziomie (5,5/10).

Wielkim sukcesem skończyły się Targi dla browaru Beer Bros. Stoisko w sąsiedztwie browaru Edi, ale i jednego z dwóch wyjść oraz strefy z siedziskami spowodowało wyprzedanie całego piwa wraz z nadwyżkami. Fenegryka Ale to mocno osobliwe piwo, przepełnione nutami czarnuszki, kozieradki, a w smaku dodatkowo lubczyku (czyli maggi jakby ktoś nie wiedział), na karmelowo-chlebowej bazie słodowej. Smakowało w sumie jak chleb w płynie, ale takie połączenie aromatów mnie nie przekonało (5/10). One At All to mocny stout z dużym dodatkiem kawy zbożowej. Niestety nie lubię kawy zbożowej, a to ona w piwie jednoznacznie dominuje, uzupełniając nuty ciemnych słodów czy czekolady. Jest gładkie, choć nie do końca wyzbyte cykoriowej cierpkości. Gdybym lubił Anatol, to by mi pewnie smakowało (5/10).

Kontraktowy Wrężel przywiózł ze sobą premierową ABRA, czyli American Black Rye Ale. Piwo z gatunku wytrawnych, czekoladowo-sosnowe, o szczątkowej słodyczy resztkowej i suchym finiszu, co się przekłada na brak balansu w smaku (5,5/10).

Nowością Browaru Stu Mostów był Salamander Black IPA, wbrew nazwie raczej stoutowe piwo, ciemno-słodowe i palono-wytrawne z palonym finiszem, uzupełnione o bardziej subtelne motywy cytrusowe i żywiczne. Mało chmielu, ale smaczne (6,5/10).

Ciekawie było przy namiocie Widawy. Oxymoron to zwiewnie lekkie piwo jak na 16% ekstraktu. Mimo dominacji białych, nieco grejpfrutowych nut odchmielowych, delikatny węgiel i kawa w posmaku jednak poświadczają o stoutowości polskich black IPA. Co mi swoją drogą nie przeszkadza (7/10). Miss Eva polano z partii do której wdała się infekcja. I tak jak w przypadku Wild Black Kiss, zrobiło to piwu dobrze. Porter zanikł w tym piwie niemalże zupełnie, został tylko ciemnosłodowy posmak oraz konkretne ciało, które ładnie balansuje dzikość i lekki kwasek, owoce przypadkowej infekcji tej konkretnej beczki (7/10). Swoją drogą, te bakterie buszujące w rejonie browaru wyjątkowo łaskawie obchodzą się z piwem. Kontrapunktem stanowił pale ale Aby Do Wiosny! Z jednej strony cytrus łypiący w kierunku grejpfruta, z drugiej strony zioła, w szczególności marihuana, ale świeża, nie ‘skunksowa’. No i jeszcze posmak świeżych zielonych ogórków. Przedziwne, ale nie smakowało mi (4/10).

Tyle browary i inicjatywy kontraktowe, ale wystawiały się również knajpy oraz importerzy. Na stanowisko Browariatu, małe i schowane między dwa namioty tak, że niestety mało kto je chyba widział, przychodziłem codziennie rano na piwo śniadaniowe – Camba Paragraph 14 Pils, który zdecydowanie polecam. Poza tym wypiłem Fourpure Southern Latitude, lekkie a zarazem mocno gorzkie piwo, wyraźnie granulatowe, ziołowe, z nutami białych owoców i lodowo-mineralnym posmakiem. Niestety, nutki serowe wskazywały na zwietrzały chmiel (5,5/10). Nowością z bawarskiej Camby był Belgian Blond Mosaic. Tropikalne nuty tytułowego chmielu zostały w nim fajnie wkomponowane w ostrawą fenolowość, a swoje dokłada miękkość piwa, ale zabawę psuje lekki toi toi (5/10). Fourpure Red Rye Session IPA wypadł bardzo fajnie. Tu trochę cytrusów, tam trochę toffi, karmelu, chleba. Lekko pikantne, lekko oleiste i faktycznie sesyjne (7/10).

Na stanowisku Krainy Piwa zakupiłem na spółkę Smuttynose Baltic Porter. Z jednej strony piwo totalnie pumperniklowe i trochę rodzynkowe, z drugiej utlenione w przyjemny sposób – miodowość i sos sojowy dobrze się w nim odnalazły. W zapachu delikatnie metaliczne, w finiszu subtelna słona nutka. Dobre, inne od naszych. Ale nasi górą, że tak powiem (6,5/10). Były też dostępne japońce w puszkach. Yo-Ho Suiyoubi No Neko to mocno aldehydowy witbier z kartonem w posmaku, wodnisty, z nutami przyprawowymi. Źle zniósł podróż do Polski, ale wodnistość to kwestia receptury, a aldehyd wykonania (4/10). Yo-Ho I’m Sorry Session Yuzu Ale zaś to piwo przy którego powstawaniu piwowar powinien jednak pamiętać, że może swoimi działaniami zbrukać honor browaru i swojej rodziny. A wiadomo czym to w Japonii grozi. Pachnie sztuczną pomarańczą z elementami sztucznej multiwitaminy. Jak radler. Smak zaś wbrew aromatowi jest lekko słonawy jak zdrojowa mineralna woda, a zarazem landrynowy (3/10).

Na stanowisku gliwickiego Dobrego zBeera pozwoliłem sobie na szklanicę zachwalanego Westbrook Gose. No i w sumie to to berliner weisse było. Bez kolendry, bez zbytniej słoności, za to wyraziście kwaskowe w sposób mleczny. Występowały w nim subtelne nuty kwiatu bzu i czarnej porzeczki oraz delikatne miodowe utlenienie, które o dziwo ładnie się w piwo wpasowało. Świetna, rześka, przeczyszczająca kubki smakowe rzecz. Choć nie wiem czy zgodna z zamysłem piwowara (7,5/10).

Czeskie pilsy też były w ofercie, ja się jednak pofatygowałem na stoisko z flagą Rampusaka po Black IPA całkiem niezłego browaru Mordyr. No i faktycznie - zbalansowane piwo z nutami czekolady i kawy oraz sosny i cytrusa. Goryczka z umiarem, ciało z umiarem, równowaga nut chmielowych i słodowych. Frajda była z niego konkretna (7,5/10).

Miałem również możliwość skosztowania Westvleteren XII, według jednych piwa genialnego, według drugich przereklamowanego. Pierwsza grupa jest zdecydowanie bliższa mojemu osądowi. Czerwone jabłka, melasa, brązowy cukier, suszone owoce, rodzynki - to piwo jest mocno złożone, dysponuje świetną głębią, jest bezbłędnie ułożone i mięciutkie. Rewelacja (8,5/10).

A na koniec porter bałtycki z Podgórza, leżakowany przez rok. 653 m n.p.m. przekonał mnie kolażem nut palonych, waflowo-czekoladowych, brązowo-cukrowych, karmelowych i lekko pumperniklowych. Utlenienia nie odnotowałem, za to piwo było świetnie ułożone. Oba kciuki w górę (7,5/10)

Poza tym skosztowałem pewnej ilości piw co do których notatek nie zrobiłem. Bednarowy św. Satanislav był niestety zupełnie nieułożony, Porter 55 z Gościszewa utrzymał swój poziom i nadal jest najlepszym polskim piwem (no, obok burbonowego Samca Alfa jednym z dwóch najlepszych), a Mgły Chwaliszewa SzałuPiw były świetnie ułożone i wyraźnie lepsze od formy w której debiutowały na majowym BGM.

Spore zainteresowanie wzbudził Konkurs Piw Rzemieślniczych. Co ciekawe, nagrody w dwunastu różnych stylach względnie rubrykach wylądowały zarówno u craftowców, jak i regionalniaków oraz browarów restauracyjnych. Interesująca była całkiem spora liczba laurów zdobytych przez tych ostatnich, co może zwiastować pewien rozwój wydarzeń w przyszłości. Osoby odpowiedzialne za organizację tej części festiwalu mieli jednak kilka poważnych, wręcz żenujących wpadek logistycznych, z czego mam nadzieję że zostaną na przyszłość wyciągnięte wnioski.

Taki wyjazd to jednak nie tylko festiwal ale również aftery, czyli zazwyczaj pub crawl. Wprawdzie główna impreza branżowa rozegrała się w sobotę po oficjalnej części na terenie festiwalu, ale wybrałem wypad na miasto z ferajną. No i wbrew moim planom zwiedziliśmy tego piwnego Poznania mniej niż chciałem. Co nie znaczy że jestem niezadowolony.

W Ministerstwie Browaru wybór piw lanych nie był specjalnie zadowalający. Skusiłem się na setkowy Madagaskar z pompy, który był podany w temperaturze pokojowej. Nuty kardamonu mocno go zdominowały, prócz tego skojarzył mi się z rozpuszczonymi landrynami na kaszel z dodatkiem ziół. Laktozowa gładkość była, ciemnych nut odsłodowych niestety nie było (4/10). Ciąg ku nowościom oceniam krytycznie. Pewnie dlatego że sam na niego choruję. No i skoro wszystko co było na kranach już kiedyś piłem, wybrałem jedyne od którego stroniłem. Doctor Brew Single Hop Sorachi Ace to w skrócie ekstrakt z kopru zmieszany z lżejszym aromatem kokosowym, na raczej wodnistej podbudowie. Taka średnio gorzka woda po ogórkach. Męczyłem je długo i z bólem (2,5/10).

Oczywistym wyborem na imprezę pofestiwalową jawiła się Setka, którą w przeciągu mojej ponaddwuletniej niebytności chyba wyremontowano. Siedziało mi się w niej w każdym razem dobrze, lepiej niż kiedyś. Mimo że Jarek z wrocławskiej Kontynuacji podjął częściowo skuteczną próbę dobicia mojej fizis wódką. Figlarna Bożena od kontraktowca Waszczukowe oferowała granulat chmielowy który się w połowie przekłuł w owoce z rejonów brzoskwini i marakui. Gruszki którą miałem wyczuć nie odnalazłem w tym całkiem rześkim, smacznym piwie (6,5/10). Strzałem w dziesiątkę były Smocze Oczy z Fabrica Rara. Połączenie pomarańczy, liści zielonej herbaty i jaśminu było bardzo aromatyczne, zbalansowane i niesamowicie pijalne. Tak bardzo że wypiłem chyba 3 szklanki pod rząd. Po kilku próbach łączenia piwa z herbatą chłopakom udało się w końcu osiągnąć optymalny wynik. Super (8/10).

Ciekawą knajpą jest Dom Piwa, którego progi przekraczaliśmy dwukrotnie tuż przed zamknięciem. A w sobotę, a raczej niedzielę rano odbiliśmy się o 6:30 od zamkniętych drzwi. Osobliwy lokal, wypełniający całe wnętrze wąskiej jak w Niderlandach kamiennicy, o mocno oszczędnym wystroju. Nie mój klimat. Ale piwa mieli fajne. Caribbean Rum Stout z Hornbeera jest piwem mocno pumperniklowym, czekoladowym, uzupełnionym o nutki palone, a wszystko na gęstym, mięsistym ciele. Super piwo, o którym dotychczas słyszałem niekoniecznie pozytywne rzeczy (8/10). Świetnie też wypadła pita z kija Pan IPAni od Trzech Kumpli. To piwo jest obecnie jeszcze lepsze niż na początku. W Domu Piwa poszło też przedostatnie piwo ostatniego wieczoru - Thornbridge Bracia. Drogie, ale warto było. Estry z rejonów czerwonych owoców, suszone owoce, figi, rodzynki, delikatna czekolada (w smaku mocna), nuty winne i beczkowe. Pełnia spora, piwo gładkie i kremowe z wytrawnym, ciemnosłodowym finiszem. Bardzo złożone i ułożone. Rewelacja (8,5/10).

Festiwal, a raczej jego dogrywkę dokończyłem w bramie Setki, w której stylowo wydudlaliśmy butlę Enigmy którą wygrałem, jako że po 3 w niedzielę (a raczej w poniedziałek) Setka była już niestety zamknięta. Jakie są moje rady na przyszłe edycje? Zacząć się wzorować na rozkładzie tygodniowym festiwalu warszawskiego. Też trzy dni, ale od czwartku do soboty to lepsza strategia. W przypadku edycji weekendowych ludzie z zewnątrz i tak muszą sobie wziąć dodatkowy dzień wolny (poniedziałek) albo zwijać się szybko z niedzielę, wskutek czego ta ostatnia staje się dniem wpół martwym. Warto zadbać o większą dostępność sanitariatów i zrobić coś z tym, że chcąc coś wszamać trzeba się nastać w temperaturze przywodzącej na myśl pamiętniki pisane przez więźniów syberyjskich gułagów. Poza tym nie mam żadnych obiekcji. Bawiłem się świetnie – choć wiadomo że podstawą mile spędzonego czasu nie jest festiwal ani piwa, tylko ludzie – i z wielką chęcią przyjadę w następny rok.

relacje 6454525874552557556

Prześlij komentarz

  1. Witam
    patrząc na oceny naszych kraftowych piw to wcale szału nie ma, sporo kiepskich piw, sporo też piw dobrych, ale tylko dobrych... bardzo mało piw godnych powtórzenia...
    w co niektórych przypadkach to przerost formy nad treścią...

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od 7/10 w górę bym powtórzył. Wyjątkowo pozwolę sobie na odrobinę optymizmu względem przyszłości. Zobaczymy jak wyjdzie.

      Usuń
  2. Tu Byłem to nie angielska IPA tylko East Coast IPA :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja. Zastanawiam się jednak, czy - zakładając że tego typu piwa są pomostem między zachodnim wybrzeżem a dawną metropolią - fakt że wyszła tak mocno nazwijmy to nostalgicznie z amerykańskiego punktu widzenia, nie oznacza że nie wyszła zgodnie z założeniami. Nie jest to jednak styl dokładnie zdefiniowany - niektóre east coast IPA smakują wyraźnie amerykańsko, inne są praktycznie nie do odróżnienia od albiońskich pierwowzorów.

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)