Loading...

Kretenizmy

Bądźmy szczerzy, nikt chyba nie jeździ do Grecji w poszukiwaniu wrażeń piwnych. Wprawdzie Hellada dysponuje paroma miejscówkami, gdzie można się napić czegoś porządnego, ale Grecy są pod tym względem daleko za krainami położonymi spory kawałek na północ oraz zachód od nich. Wróciłem jednak z Krety bogatszy o cały bagaż doświadczeń, również piwnych, którymi postanowiłem się podzielić.

Wczesną jesienią nie można liczyć na smażenie się pod lampą, niemniej jednak jest to okres w którym można na Kretę pojechać nieco taniej, a słońce będzie się pojawiać na nieboskłonie przy drobnym łucie szczęścia przez większość czasu. Zdarzały się dni pochmurne i dni wietrzne, ale temperatura nie spadała poniżej dwudziestu kilku stopni, zaś kiedy już słońce się ukazywało, było tak wysoko, że grzało jak u nas w lipcu. To jest plus zmiany równoleżnika na taki o sporo niższej wartości.

Wyspa jest górzysta i szalenie ciekawa, tyle że na wschód od Heraklionu ciągną się turystyczne molochy, w których można się zapewne zapić na śmierć, no ale widoków nie ma wcale, pomijając niektóre turystki na plażach. Jak się jednak pojedzie jeszcze bardziej na wschód, w miejsce w którym wybrzeże ciągnie się z północy nad południe, odbijając ponownie na wschód poniżej miejscowości Agios Nikolaos, no to tam już są takie widoki jakich człowiek który Grecję widział tylko na zdjęciach się po Grecji spodziewa. Małe, klimatyczne miejscowości, zatoki, dzikie plaże, wysepki, góry wchodzące prosto do morza. Minus jest jeden – ceny są około jednej trzeciej wyższe niż we wspomnianych molochach. Za to jak się ma z lokum z wysokości około 200 m n.p.m. widok na duży, bezludny półwysep, dwie zatoki i skaliste, w większości niezamieszkane wybrzeże na wschód od Agios Nikolaos, no to jest cymes.

Warto też szukać plaż na odludziu, bo tam jest tak jak to sobie człowiek wyobraża. Na półwyspie Kalydon, połączonym z Kretą wąskim przesmykiem, znajduje się mały hotel u wejścia, a poza tym tylko dwa kościółki. I tyle, żadnych domostw, sama flora i fauna. Ta druga reprezentowana w trakcie naszego przemarszu przez stado owiec i sępa który umierał na skraju drogi, tak że można było do niego podejść na kilka metrów. Być może dostał fatalne lanie od pasterza któremu porywał owce. Aha, no i plaża, absolutna rewelacja.

Co do wspomnianego Agios Nikolaos, jedynej większej miejscowości w naszej okolicy, to jest to popularny cel wycieczkowy, choć nie mam pojęcia, z jakiego powodu. To jest taki ładnie położony w zatoce na pagórkach moloch, w którym Grek żyje na Greku i czasami pewnie też Pakistańczyku, a jedyne pozytywne wrażenia estetyczne dostarcza położona zaraz przy porcie zatoczka oraz reprezentacyjny deptak, na którym można kupić prawdziwe futra za 6000 euro z darmowym dowozem do Rosji. No, pewnie salony na cumujących w miejscowości transatlantykach też są niezłe.

Żeby się gdziekolwiek dostać, można albo wybrać funkcjonujący w ramach komunikacji miejskiej, bardzo wygodny, klimatyzowany autokar ze świetnym wi-fi albo można wynająć coś zmechanizowanego. Trzeba mieć na uwadze, że wypożyczenie czegokolwiek zdatnego do szybszego przemieszczania się jest cholernie drogie. Najtańsze autko (zdrobnienie celowe) od 50 euro (poza głównym sezonem!), skuter 30 euro. Na jeden dzień. Zdecydowaliśmy się pewnego dnia wypożyczyć skuter właśnie, tymczasem okazało się, że bez prawa jazdy na motor ani rusz. A ileś lat temu Ania wypożyczyła na innej wyspie skuter na legitymację szkolną. Coraz mniej wolności w tej Grecji.

Można też za niewielką opłatą wejść na stateczek który kursuje między Eloundą a Spinalongą, wyspą, która tworzy bramę do zatoki Kalydonu. Ongiś była to potężna antyczna forteca, zresztą jej grube mury po dziś dzień robią wrażenie. Jej ostatnią funkcją zaś była ostatnia przystań dla osób chorych na trąd, funkcjonująca w XX wieku. Cała wyspa jest w piaskowym kolorze, mury i opuszczone domostwa pięknie się zespalają z fundamentem na których zostały wzniesione. Kontrast kolorowy dostarczają rosnące dziko kaktusy oraz lazur i błękit otaczającej wyspę zatoki. 

Dochodząc w tym miejscu do tematyki piwnej, warto wiedzieć, że Mythos to syf, a reszta ogólnodostępnych piw jest niewiele lepsza. Alfę jakoś dałem radę wypić w wyglądającym na ekskluzywne, pustym patio knajpy w portowej części Eloundy. Tego wieczoru miała miejsce całkiem zabawna sytuacja. Siedzieliśmy sobie we wspomnianej knajpie, która około północy zamykała, podobnie jak większość knajp w okolicy. Kiedy wychodziliśmy, wywiązała się krótka rozmowa z barmanem, który spojrzał na mnie i zaindagował:
- you remind me of someone.
- yeah? Who?
- King Arthur.
- the one from Kamelot?
- no, a DJ from Holland.
- aha.
Wyszliśmy i okazało się że większość knajp już zamknęło swoje podwoje. Moje oczy jednak spostrzegły jedną która była otwarta. Podeszliśmy bliżej. Neonowy napis nad drzwiami stał się czytelny. Knajpa nazywała się Kamelot. Koniec tułaczki, w końcu w domu. Niestety, musiałem za piwo płacić, włościanie mnie nie rozpoznali.

W hotelu było o tyle dobrze, że w części restauracyjnej wprawdzie lali marny Fix, natomiast nad basenem z kranu lał się Magnus Magister z małego browaru na Rodos. Piwo jest nieco bardziej chmielone i gorzkie od greckich korpolagerów, a ponadto było lekko siarkowe. W jasnym lagerze siarka na niskim poziomie nie przeszkadza zanadto, tutaj w dodatku jej obecność podkreślała, że właśnie nie był to korpolager. Wypiłem go jednak przez tydzień bardzo duże ilości i z każdym dniem tej siarki było coraz więcej, tak że w przedostatni dzień przepoczwarzyła się w mało przyjemny siarkowodór, a w ostatni dzień piwo zocciało i waliło wnętrzem toi toia na Brudstocku. Nie do wypicia.

A poza tym? No cóż, koncerny wszędzie. Amstel Radler nie był zaklejający, a za to ujmująco sztuczny i mydlany (2,5/10). Amstel Pils faktycznie w miarę gorzki, a zarazem lekko słodowy i podejrzanie estrowy – pełno brzoskwiń. Wypadek przy pracy? Nie wiem, ale był bardzo męczący (2,5/10). Był jeszcze budżetowy Proton Beer, który był piwną wersją landryny rozpuszczonej na cienkim arkuszu kartonu. Mimo landryny bez słodyczy. I bez goryczki, na dobrą sprawę (2/10). Swojego rodzaju wybawieniem był również koncernowy Fix Dark. Całkiem przyjemny ciemniak między schwarzbierem a dunkelem. Wodnista faktura, a za to rześkie. Słodycz tylko śladowa, bukiet zorientowany na karmel, kawę i delikatną paloność. Spoko (6/10). A craft?

Tutaj kolejna nauczka – wysłałem zapytania o dostępność oferty w zasadzie do wszystkich greckich craftowców i mało kto mi udzielił odpowiedzi. Mimo że przedstawiłem się jako polski bloger piwny, co by trzęśli przede mną gaciami, bo z takimi nie ma żartów. Umieszczą negatywny wpis na fejsbuku i biznes szlag trafi, wiadomo. No więc odpisał mi Chios Beer, przekierowując do sklepu na lotnisku w Atenach. Odpisał mi Canal Dive, zapraszając do swojego browaru w Koryncie. Miło, może jakie córy Koryntu mają też w zanadrzu. Odpisał mi też Donkey Beer z Santorini, z rozbrajającą szczerością oznajmiając, że cała produkcja jest sprzedawana hurtownikowi z Aten i sami nie wiedzą kompletnie co się z ich piwem potem dzieje. Trzeba było więc tego mitycznego greckiego craftu szukać samemu.

Centrum greckiego craftu w Eloundzie to mała restauracyjka All In 1, która ma dwa namioty na rynku obok portu. No i ma menu wystawione na tenże rynek. Menu, na którym są dwie kartki poświęcone ofercie ateńskiej Craft Brewery, później się okazało że już dawno nieistniejącej. Trzeba przy tym pamiętać, że w Grecji sporo rzeczy jest czysto umownych. Wchodzimy oto do knajpy z takim menu piwnym. Na pytanie jakie z piw w karcie są dostępne, kelner odpowiada że jest ten lany lager, ale że jest to Mythos. Aha, no to jeden duży lany prosimy (2 minuty później inny kelner przynosi małego w butelce). Indagujemy dalej - co jest dostępne w butelkach? Czarne i czerwone. No to na dobry początek prosimy o czarne. Kelner przynosi koncernowego Fix Dark. Aha. Wypijamy i prosimy o czerwone. Inny kelner przynosi AIPA obskurnego angielskiego mikrusa Wharfe Bank. Furious to kwiatowy, herbaciany, tylko lekko cytrusowy trunek. Karmelowa podbudowa słodowa zapewnia konkretniejsze uczucie w ustach, a zarazem pod względem smakowym nie narzuca się. Miękkość w ustach poprzedza mocną goryczkę. Na swój sposób stonowane piwo jak na styl, a zarazem charakterne i umiejętnie skomponowane (7,5/10). Świetne piwo i zupełnie niespodziewane, nie widniejące w karcie. Ale nie poddajemy się w naszych poszukiwaniach greckiego craftu. Wypijamy angielską ajpę i zwracamu kelnerowi uwagę że widzieliśmy w ich lodówkach butelki z red ale ateńskiego mikrusa Septem. A tak, why not, zaraz przyniesie. Dostajemy greckie red ale, które okazuje się być produkowane w rzeczywistości nie przez Septem, a podmiot o nazwie OK Athens, pod nazwą Mary Rose. Czyli wszystko od początku do końca było inne niż to za co się podawało. Za to Souvlaki były bardzo smaczne i faktycznie były souvlakami.

Kolejnym doświadczeniem jest to, że piwo piwem, różnie może smakować, ale najlepiej się je pije z przyjaciółmi, mając przed sobą piękny widok. Tak było kiedy wracaliśmy z poznanymi Flamandami górską ścieżką z miejscowości nad morzem do hotelu (około 20 minut drogi) i zatrzymaliśmy się na grani. Usiedliśmy na wielkich głazach porozrzucanych na obrzeżu pastwiska i sączyliśmy Septem Red Ale, mając przed sobą widok na zatokę, w której odbijał się będący wówczas w pełni księżyc, oświetlając swoim blaskiem ładny kawał morza. Przed oczami miałem przepływającą, antyczną flotę minojską, której gwiazdy wskazywały drogę. Takie momenty zapamiętuje się na zawsze. Chyba że się urwie film.

Ten Septem to było to samo piwo które wcześniej piłem w All In 1. Czyli wcale nie Septem, a Mary Rose. Jest nieco wodniste (alk. 4,5%), z karmelową, lakko orzechową bazą słodową uzupełnioną o nuty suszonych owoców w lekko gorzkim finiszu. Zarazem jest jednak nowofalowe w tym sensie, że cytrusowo-kwiatowe nuty chmielu towarzyszyły mi od początku do końca, nie narzucając się jednak zanadto. Ogólne wrażenie rześkie, kwiatowe, dobre. Po początkowym szoku zmysłowym ze względu na stonowanie (poprzednim pitym piwem był Furious) jest smaczne. (6,5/10)

W sklepach wybór piw jest w zasadzie równie mizerny co w knajpach. Parę greckich koncerniaków, parę zagranicznych (Baltika, Heineken, Budweiser, Paulaner niestety w cenie zaporowej). Wyjątkiem był mały spożywczak niedaleko wspomnianego przesmyku prowadzącego na wyspę Kalydon. Miał dwa ciekawe, ‘craftowe’ piwa greckie, które wypiłem mając przed sobą cudowny widok na Kalydon i Morze Egejskie. Pierwszym był Nissos Pils, z browaru na malutkiej wyspie Tinos. Piwo moim zdaniem boleśnie niedocenione na RB. Może dlatego że nie zawiera modnych chmieli ani nie było starzone na kawałkach drewna pobranych z zatopionej u wybrzeży kolumbijskiej Kartaginy floty admiarła Vernona? Ostatecznie jest to piwo tym co należy oczekiwać od pilsnera. Rześkie, czyste, aromatyczne, mało skomplikowane, mniej zbożowe od pilsów niemieckich, porządnie nachmielone na aromat (cytrynowo-trawiasto), nieco mniej na goryczkę, z niską ale jednak obecną, ciut miodową słodyczą resztkową. Takich pilsów życzyłbym sobie od polskich rzemieslników (7,5/10). Drugim craftem zakupionym w sklepiku była Marea (alk. 5,4%). Piwo wieloziarniste ( z pięciu zbóż), taki ale ale, słodowe, lekko wylepiające w ustach, ale z wyraźnym, cytrusowo-kwiatowym nachmieleniem na aromat i smak oraz delikatnym anyżkiem w nieco grejpfrutowym finiszu. Odniosłem wrażenie że nie do końca wie czym chce być, ale smakuje nieźle (6/10).

Czyli piwnie było mimo wszystko całkiem ciekawie, ale i tak mocniej mi zapadły w pamięć widoki czy chociażby fauna. Poza wspomnianym sępem i czymś co będąc schowanym pod piaszczystym dnem w morzu rozcięło mi stopę, również watahy kotów różnych rozmiarów i urody, tworzących shierarchizowane stada, w których większe i bardziej wypasione koty bez widocznego powodu wyżywają się na tych słabszych, natomiast wszystkie bez wyjątku pałaszują w oka mgnieniu takie rzeczy jak gotowane ziemniaki czy kości od kurczaka.

I na tym przykładzie, w zasadzie tylko na tym, na Krecie widać kryzys.

piwne podróże 4761796200114466973

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)