Tygodniowe żniwa multitapowe
https://thebeervault.blogspot.com/2015/06/tygodniowe-zniwa-multitapowe.html
Ubiegły tydzień był dla mnie bardzo owocny w sensie piwnym. Udało mi się sporo skosztować na mieście i nie rozwalić sobie wskutek tego łuku brwiowego ani zwyzywać strażników miejskich. Poza pustą sakwą żadnych przykrych następstw. Tylko poliszbus mi uciekł sprzed nosa. No to nie dość że pusta sakwa, to jeszcze niepotrzebnie nadszarpnięte konto. I jeszcze wątroba nadwyrężona. Bynajmniej nie od piwa, ale od konsumowanych wraz z piwem jakichś foodów, fast albo slow, nie wiem, prosty chłop jestem i nie kumam różnicy. Tyje się w każdym razie od obydwóch po równo. Nic to, jedziem.
Najsampierw wybrałem się we wtorek do Krakowa, gdzie poza konsumpcją w większości nieudanych single hopów zaliczyłem wizytę w Tap House.
Session IPA to styl, ktory już u zarania powinien był być scięty brzytwą parszywego nominalisty Ockhama, no ale niech będzie. Krakowski Spleen (alk. 4,6%) od Pracowni Piwa to takie bardzo fajne, rześkie, aromatyczne piwo, które gdyby było sprzedawane jako APA, to nikt by się nie zająknął. Jest lekki cytrus, jeszcze lżejszy tropik, ale to piwo żyje głównie nutami iglakowymi, sosny, tuji, jakbym wlazł w krzaki. A muszę powiedzieć, że w poprzedni weekend w takie krzaki wlazłem, więc wiem co mówię. Bardzo udane piwo. (7/10)
Blakalicious (alk. 6,4%) od Piwnego Podziemia jest reklamowany jako American stout, but there’s not enough freedom in it to be American. I mean, hops not freedom. Zwraza uwagę bogata, częściowo drewniana paloność, spalone zboże i kawa. Jest po słodkiej stronie stylu, ale zarazem mocno pijalne. Bardzo fajny stout, można pić bez obawień. (7/10)
Po świetnym grodziszu i smacznym brown ale Nepomucen zaliczył u mnie wtopę swoją Wędzoną Żytnią AIPĄ (alk. 5,5%). Ciężko powiedzieć, czy nie była to kwestia tej konkretnej beczki, biorąc pod uwagę, że piwo zbiera dużo pochwał. Jest wyraźnie wędzone, i ta nuta wiedzie w nim prym, komponując się ze słabszym odchmielowym cytrusem. I to sprawia, że da się je wypić, bowiem nuty wymiocin które były obecne w aromacie i smaku były jednak nieco natrętne i psuły frajdę z obcowania z tym piwem. Szkoda, ale jak już napisałem – być może to beczka była felerna. (3,5/10)
Ale jako że w firmowym lokalu Pracowni mają też piwa duńskie, to i je trzeba było skosztować.
Bloody Berliner (alk. 4,4%) od Amagera powitał moje nozdrza kwaśną, mleczną nutą wyraźnie zdominowaną aromatem sera. A konkretnie serowych flipsów. Cheetosy w berliner weisse? Pamiętam kiedy jako mały bajtel po raz pierwszy się zetknąłem z serowymi flipsami, chyba marki Star Foods. Nie mogłem uwierzyć że coś co tak śmierdzi może dobrze smakować, więc sobie odpuściłem. Obecnie jako zahartowany mężczyzna w sile wieku sprostałem zadaniu. Niestety, kwaśne piwo jest zbyt serowe, tak więc mimo przyjemnej mleczności wypada słabo. (3,5/10)
To Øl Mochaccino Messiah (alk. 7%) ma być piwnym ekwiwalentem porannej mokki. Z drugiej strony, jest to brown ale szczodrze chmielony nowofalowymi odmianami, więc i poranną szklankę soku pomarańczowego może zastąpić. Żywiczno cytrusowa chmielowość jest wyraźna, choć szczególnie w smaku pierwsze skrzypce grają słody. Jest karmel, jest pełno orzechów laskowych, a w posmaku czai się kawa. Jest słodkie, balansowane wyraźną, grejpfrutową goryczką. Ma w sobie dużo brown ejla a zarazem sporo Ameryki. No i wszystko jest w nim zespojone, brak śladow rozklekotania. I o to chodzi w piwach hybrydowych tego typu. (8/10)
Trzeba się było zmywać, z raczej piwnie zahibernować przed piątkowym wyjazdem do Katowic...
... gdzie uczyniłem pierwsze kroki w kierunku Absurdalnej. Grodzilla Dudette (alk. 4,9%) od Piwnego Podziemia to zgodnie z oczekiwaniami wyjątkowo pełne grodziskie, o wyraźnej wędzonce ogniskowo-oscypkowej, wzbogaconej o delikatny cytrus. Jest przyjemnie kremowe, szkoda jednak że goryczka jest mocno sucha. Nad tym elementem trzeba jeszcze moim zdaniem popracować. (6/10)
Black Guzzler (alk. 5,2%) od tego samego browaru to mocno palony dry stout. Jest też trochę gorzkiej czekolady i kawy, ale to jednak paloność zwraca na siebie uwagę najbardziej. W finiszu jest ona wręcz szorstka, co jednak jest udanie kontrowane gładkością części głównej. Proste, bardzo udane piwo, smakowało mi bardzo. (7/10)
Swoją premierę w ubiegłym tygodniu miał Milcoffeel (alk. 5%) ze świętochłowickiego Redenu. Obawiałem się, że piwo będzie podobnie fasolkowe jak Droga Mleczna z Redenu restauracyjnego, i faktycznie, sugestia fasoli kidney pojawiła się z samego początku, ale już wraz z lekkim ogrzaniem ustąpiła. Piwo jest palone, wręcz nieco popiołowe w finiszu, a przy tym przyjemnie gładkie i kremowe. No i wypełnione aromatem kawy aż po sam brzeg. Świetnie to wyszło. (7,5/10)
Po tej piwnej szamie, której towarzyszyły w pewnym momencie bardzo smaczne krążki cebulowe, skierowaliśmy nasze kroki do katowickiej Kontynuacji. A tam...
... rozczarował mnie bardzo artezanowy Fafik (ekstr. 10%, alk. 4%). Z tego samego powodu co żytnia AIPA z Nepomucena. Aromat wymiocin był nieco natrętny, choć trzon piwa, czyli połączenie stonowanej wędzonki z owocowym nachmieleniem, bez tej wady z pewnością dałby radę. No ale cóż, zbyt ‘kacowo’ to piwo smakowało, if you know what I mean. Znowuż nie wiem na ile to kwestia trafionej beczki, ale sądząc po opisach u innych po prostu miałem pecha. (3,5/10)
Jako kontrapunkt do Fafika, Pacific z kolei prezentował się tego dnia jak zwykle okazale.
Jako kontrapunkt do Fafika, Pacific z kolei prezentował się tego dnia jak zwykle okazale.
Bardzo dobrze wypadł amber ale z Piwnego Podziemia, o nazwie Red Rad Rat (alk. 5,6%). Chmielone jest na bogato – żywica, mango, marakuja, kwiaty – a zarazem elegancko stonowane w smaku, miękkie, o karmelowej bazie zdominowanej przez wielowymiarową chmielowość. Bardzo pijalne, oba kciuki w górę. (7/10)
Ostatnią stacją w Katowicach był dla mnie tradycyjnie Browariat. Tego dnia było ponoć tyle ludzi, że przez moment brakowało szkła. No ale po północy było mianowicie dużo luźniej, więc se można było kopsnąć piwko. Camba Huell Melon Weisse to niby lekkie, ale jednak wyraźnie słodkawe piwo, w którym prym wiedzie goździk, a odchmielowy melon jest subtelny. Chmielenie na zimno bardziej uwypukliło goryczkę niż podbiło aromat. Nie jest tak lekkie jak się spodziewałem, no i zbyt wyraźna goryczka moim zdaniem. Ale w porządku. (6/10)
Premierowy tego dnia w Polsce angielski browar Purity zawarł w swoim Longhorn IPA (alk. 5%) sporo żywicznych nut, mogących się jednak momentami kojarzyć z szamponem. Cytrusy i słody przebijają się przez tę powłokę, ale niemrawo. Miękkie w smaku, zbalansowane choć trochę jednowymiarowe. Sosnowe, słodko-słodowe piwo... z aldehydem octowym. Ha! Takie sobie. (5,5/10)
Zdecydowanie zapunktował londyński Fourpure, którego West Coast Saison (alk. 5,9%) wcale nie był taki ‘west coast’. Dominują w nim pieprzne nuty, są morele, jest kwaskowość drożdżowa i akcenty siana. Średnio pełne, farmhousowe piwo z amerykańcami ma wspólną w zasadzie tylko trochę mocniejszą goryczkę niż w belgijskim pierwowzorze stylu oraz delikatne cytrusowe nuty. Wyszedł bardzo smacznie. (7/10)
O Black IPA z Kernela napiszę innym razem, na koniec zaś zamówiłem nowe piwo Camby, czyli Frank Wit. Obejście ‘Reinheitsgebotu’ ma w jego wypadku miejsce poprzez sprzedawanie go jako ‘napój piwny’ złożony z piwa i bezalkoholowego roztworu, w którym wylądowała między innymi kolendra. I dobrze, bo bezkolendrowe przymiarki do wita w wydaniu Camby moim zdaniem nie dały radę wcale. Fritz Wit jest mocno kolendrowy, ale zarazem silnie zbożowy. Brakuje mi w nim nut cytrusowych bądź nawet bardziej ordynarnego drożdżowego kwasku, w obecnej postaci jest bowiem bardziej mdły niż orzeźwiający. Ale pić można. (5,5/10)
Tyle na dziś. Sporo, no ale już dawno wpisu nie było. Za to następny będzie już wkrótce.