Loading...

Sześciopak belgijskiego craftu – IPA vs. RIS

Wyczytałem niedawno w pewnym miejscu w recenzji knajpy lejącej piwa belgijskie, że jest spoko, no ale nie leją żadnego craftu. Ja wiem, że zakres znaczeniowy słowa craft jest w zasadzie nie do sprecyzowania, w związku z czym jego użycie zależy od wyczucia językowego danej osoby, no ale tym bardziej powyższe stwierdzenie to jakieś nieporozumienie. Mówić o piwowarstwie belgijskim, którego piwne rzemiosło jest bardzo ambitne, a to ze względu na sztukę (fakt że czasami nieudaną) panowania nad drożdżami, czyli najbardziej wymagającym surowcem piwowarskim, że oto Belgia to nie jest rzemieślniczość, za to piwo o składzie woda + wywrotka Citry + US-05 + 100% zasypu słód pale ale już jak najbardziej craftem jest - to bardzo osobliwe podejście. Belgii tak przy okazji nowa fala nie ominęła. Tyle tylko, że Belgowie wydają się być bardzo przywiązani do swoich szczepów drożdży, które stanowią o bukiecie typowych piw belgijskich. I jak już się biorą za warzenie styli zza Wielkiej Wody, to często następuje synteza prądów belgijskich z amerykańskimi. Zamiast więc stosować do tych wszystkich belgijskich ajp drożdży które są jak najbardziej neutralne, Belgowie często stawiają na własne, asertywne szczepy. Poniżej zestawienie trzech piw typu IPA i trzech stoutów imperialnych, w tym jednego z dodatkiem papryczek chipotle i jednego leżakowanego w beczce po winie, fermentowanych w większości tradycyjnym belgijskim sposobem.

Viven Master IPA (alk. 7%) to przykład takiej belgijskiej ipy. Cytrusy i owoce tropikalne staczają tutaj walkę z całym korpusem belgijskich fenoli i estrów. Jest więc cytrusowo, pieprznie i morelowo, a zarazem miękko i musująco w ustach. Słodko i umiarkowanie pełnie, a w finiszu ściągająco wytrawnie. Piwo jest po słodkiej stronie gatunku, ale belgijski drożdżowy kwasek zapewnia mu balans. Szkoda, że goryczka jest nieco cierpka. Gdyby ten element dopracować, byłoby jeszcze lepiej. (6,5/10)

Lepiej jest na przykład w piwie od kontraktowca Henricus o nazwie Paljas IPA (alk. 6%), chmielonym amerykańcami, z Nelsonem w leżaku. Piwo jest złożone i ciekawie wykoncypowane. Pieprzność belgijskich drożdży wraz z ich specyficzną winnością w tym wypadku, fajnie współgra z gronowym aromatem Nelson Sauvin. Chmiele z Ameryki dały mu nuty cytrusów i brzoskwini, natomiast drożdże dodatkowo zaserwowały subtelną truskawkę i subtelniejszą różę. Słodycz jest balansowana nieprzesadzoną goryczką oraz delikatnym drożdżowym kwaskiem. Bardzo smaczne piwo. Rasowa belgian IPA. (7/10)

Belle-Fleur (alk. 6%) z minibrowaru De Dochter van de Korenaar to jednak liga wyżej. Wspaniale przegryziony bukiet złożony z marakui, mango, liczi, jasnych słodów, delikatnego cytrusa i tylko zaznaczonej obecności drożdżowego kwasku wspomagany jest musującym nasyceniem w tym zwiewnie lekkim jak na IPA piwie. Lekka nie jest za to grejpfrutowa goryczka, która jednak nie uderza nagle, bo jej zalążki można wyczuć już w pierwszym akordzie. Świetne piwo. (7,5/10)

Zwarte Zjef (alk. 9%) z browaru ’t Paenhuys, ‘stout made in Belgium’ sam mi zaczął wyłazić z butelki po odkapslowaniu, co często nie wróży niczego dobrego. Delikatna pieprzność drożdżowa jest tutaj wymieszana głównie z karmelem, efemeryczną słodką czekoladą oraz suszonymi owocami (śliwki!) i kurzem. W zasadzie piwo pachnie jak taki górnofermentacyjny, dubbelowy, belgijski ‘koźlak’. Na RateBeer to to uchodzi za stouta imperialnego, no ale bez jaj. Nie ma tu głębi, nie ma ciała, nie ma paloności. Jest kwasek, karmel i nuty rozpuszczalnikowe w finiszu. Kiepszczyzna. (4/10)

Belgijski kontraktowiec Totem wedle słów swoich właścicieli warzy piwa, które sami by chcieli pić, ale w Belgii ich się raczej nie produkuje. Czyli nowa fala. Zipacna (alk. 8,5%), 'oaked rye chipotle stout', próbuje mnie przekonać do siebie bukietem złożonym z nut lukrecji, czekolady, marginalnego drewna, nutek winnych, palonych, a nawet subtelnym palonym kablem. Złożone to ono jest. W smaku delikatny kwasek pomniejsza subiektywne wrażenie pełni, całość natomiast jest niestety raczej pustawa, bez głębi, nie dotrzymuje przyrzeczenia które daje aromat. No i te papryczki chipotle to w piwie wylądowały chyba w ilościach homeopatycznych. Nieźle się pije, ale nie spełnia oczekiwań. (6/10)

Dead Man’s Hand Wine BA (ekstr. 21,5%, alk. 10%), dzieło kontraktowca Het Nest, zapowiadał się najbardziej ciekawie. Nie wiem, czy moim ulubionym rodzajem beczek do leżakowania w nich mocnych piw nie są właśnie beczki po winie czerwonym. Trzeba przyznać, że DMH w tej wersji wyszedł mocno kontrowersyjnie – winny, beczkowy charakter bukietu jest w nim na tyle ewidentny, że imperialna stoutowość jest miejscami wręcz subtelna. Wybujała jest za to unosząca się nad czarnym płynem piana, trwała niczym skała. Po przeczekaniu niemalże dziesięciu minut, w trakcie których ani chciała drgnąć, wziąłem się w końcu za konsumpcję. Co prawda aż tak trwała piana wskazywała (słusznie) na przegazowanie, jest ono w DMH jednak delikatne i nie odbiega od belgijskich standardów, a poza tym pasuje do winnego charakteru piwa. No i właśnie, winny charakter. Z początku tylko delikatny fenol wskazuje zmysłom, że mają przed sobą piwo a nie wino. Nuty drewna otaczają bukiet, i dopiero po lekkim ogrzaniu dochodzą do tego wafle czekoladowe, akcenty rodzynkowe oraz karmelowe. Piwo nie jest do końca gładkie, jest delikatnie kwaskowe, choć właśnie bardziej w sposób winny niż palony. Słodowość kontruje w nim kwasek pełnią czekolady i karmelu, a w finiszu pojawia się średnio mocna, czekoladowa goryczka. Dzięki winności i kwaskowi wyszło więc coś a la flandersowy RIS. (8/10)

Jak się więc rzeczy mają z belgijskim craftem? O ile przegląd był reprezentatywny, to całkiem nieźle. Tylko jedno piwo mnie rozczarowało po całości, natomiast trzy bym z chęcią powtórzył. Tyle tylko, że ten zestaw prawdopodobnie właśnie reprezentatywny nie był. Potrzebne dalsze próbki.

belgijski craft 2668922477682228641

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)