Niemcy. Wariant klasyczny.
https://thebeervault.blogspot.com/2015/05/niemcy-wariant-klasyczny.html
Są takie chwile, kiedy człowiek chce sobie odpocząć od nowofalowego chmielenia i nowomodnego leżakowania w beczkach, mając jednocześnie nadzieję na wypicie czegoś na odpowiednim poziomie. Z pomocą przychodzi wówczas tradycja piwowarska Niemiec. Z doświadczenia wiem, że zresetowanie kubków smakowych piwami zza naszej zachodniej granicy dobrze robi i uwypukla dodatkowo doznania z obcowania z nową falą, kiedy się po przerwie do niej powróci. I to wcale nie oznacza, że ‘przerwa’ wypełniona jest nudą. Przecież na germańskich włościach warzy się sporo różnych styli, które oferują pokaźną paletę doznań sensorycznych, w których może i częściowo niekoniecznie warto się zanurzać bez reszty, do których warto jednak co jakiś czas wracać. Chociażby właśnie do nabrania odpowiedniej perspektywy, a również do docenienia tym samym nowej fali na nowo. W tym tygodniu, po przebyciu dwóch craftowych maratonów na WFP i WFDP, zrobiłem sobie właśnie taką małą, niemiecką przerwę.
Schreckenskammer Kölsch (alk. 4,8%), jedyne piwo kolońskiego browaru restauracyjnego Schreckenskammer, próbuje nas oczarować połączeniem nut zbożowych i jabłkowych z efemerycznym akcentem waty cukrowej. No nie tędy droga, nawet kölscha da się zrobić bardziej porywająco. Goryczki niemalże nie ma, za to z początku można się nacieszyć owocową rześkością piwa. Z czasem jednak robi się nudne i potencjał zapewnienia orzeźwienia zanika. Słabe. (4,5/10)
Tap 4 Mein Grünes (alk. 6,2%) od ‘pszenicznego’ browaru Schneider jest pewnego rodzaju nieortodoksyjną wariacją na temat hefeweizena. No bo raz że piwo jest mocniej alkoholowe od klasycznego wzorca, zatrzymując się jednak w połowie drogi do weizenbocka, dwa że jest mocniej nachmielone, i to nie tylko niemieckim Hallertauerem, ale i amerykańskim Cascade. W rezultacie aromat jest raczej ostry, złożony w głównej mierze z nut goździkowych i chmielowych, przy czym w przypadku tych drugich dominuje jednak chmiel niemiecki, w postaci trawiasto-ziołowej. Trochę banana też jest, ale ogólne wrażenie jest szorstkawe. Smak z kolei jest miękki, a zarazem mniej intensywny niż się spodziewałem. Jak na weizena jest też raczej ciężki, nie mając jednak w sobie głębi dobrze uwarzonego weizenbocka. Niezłe piwo, ale jako będące w zawieszeniu między dwoma stylami nie jest do końca przekonujące. (6/10)
Bonator (ekstr. 18%, alk. 8,2%) z niemieckiego browaru „klasztornego” Weissenohe prezentuje się bardzo klasycznie, czyli kolażem nut opiekano-karmelowych, orzechowych i suszono-owocowych. Jest piwem bardzo ułożonym, z dobrze ukrytym alkoholem i stosunkowo lekką słodyczą. Jak jednak widać po parametrach, piwo nie dysponuje specjalnie tęgim ciałem, któremu dobrze zrobiłoby jednak więcej. Jak na taką, stosunkową szczupłość, ponownie należy jednak wyrazić uznanie za ukrycie alkoholu. Przyjemnie wypadają również pojawiające się w tle nutki czekolady i marcepanu, szczególnie w połączeniu ze wspomnianymi orzechami. Dobre to jest. (6,5/10)
Mühlen Weizen (alk. 5,3%), to próba wyjścia poza sztywnie lokalne ramy stylistyczne przez jednego z bardziej udanych producentów kolscha. Piwo jest zbalansowane, z jednej strony jest goździk i gałka, z drugiej banany, delikatna wanilia, a oblepiające podniebienie drożdże wespół z cukrami resztkowymi tworzą wrażenie pokrewne toffi. I właśnie to oblepianie, które nie czyni piwa mniej rześkim, najbardziej mnie w nim urzekło. Bardzo smaczne. (7/10)
Pyraser był jednym z pierwszych browarów niemieckich, które odkryły dla siebie nową falę. No ale dyszka euro za dużą butelkę IPA (Herzblut) to trochę słaba opcja według mojej sakwy. Jest to jednak przede wszystkim browar tradycyjny, stąd lwią część portfolio stanowią piwa takie jak lager wiedeński Pyraser Rotbier (ekstr. 11,6%, alk. 4,6%). Brzeczkowo karmelowe piwo doprawione kwiatowymi akcentami chmielu jest wyrobem typowo stołowym, przeznaczonym do picia bez myślenia. Dla mnie zbyt wodniste, i przy braku ciała karmel jednak stopniowo zaczyna męczyć, a i nutki siarki oraz kartonu z czasem wychodzą. (4/10)
Arcobräu Coronator (alk. 7,2%) jak na doppelbocka nie ma przesadniewysokiego woltażu, ale za to jest całkiem treściwy. Mocarna słodowość której trzon stanowi skórka chleba, karmel i akcenty mieszanki studenckiej jest uzupełniona echami marcepanu i ulotnym wtrętem kwiatowo-chmielowym. Niestety w tym piwie nie udało się do końca ukryć alkoholu, którego cierpkość w finiszu mocno drażni. (4/10)
Mimo że produkty typu light są zazwyczaj mało wartościowe, to akurat lekka pszenica to coś, co w sam raz nadaje się na śniadanie. Niecałe 3% alkoholu w połączeniu z wyrazistym aromatem stawia na nogi, nie powodując jednocześnie zachwiania kroku oraz myśli. Unertl Leichte Weisse (alk. 2,9%) jednak nie wydołał, mimo że podstawowe piwo pszeniczne z tego browaru to klasa sama w sobie. Tutaj początkowy miks pulpy dojrzałych bananów oraz goździka stopiowo ustępuje miejsca piwnicznym drożdżom oraz sugestii chleba. W wyjątkowo mało intensywnym smaku w tle przemyka akcent czarnej porzeczki, zaś posmaku piwo nie ma de facto wcale. Można jak najbardziej stworzyć wyraziste, niskoalkoholowe piwo, nawet bez użycia nowofalowych chmieli, słodów wędzonych bądź palonego ziarna. Unertlowi się ta sztuczka jednak nie udała. (5/10)
Po Waldhaus Ohne Filter Extra Herb (alk. 4,9%) obiecywałem sobie wiele, wszak Diplom Pils z tego browaru jest jednym z najlepszych niemieckich pilsów jakie piłem. No i teraz do tych najlepszych dołączył właśnie recenzowany. Silny, wyrazisty aromat i smak trawiasto-cytrynowego nachmielenia połączony z piwnicznymi nutami drożdży sprawił, że poczułem się trochę jakbym pił piwo z tanka. Powiem więcej – gdyby w nim odrobinę wzmocnić goryczkę, która mogłaby się w ten sposób jeszcze mocniej oprzeć całkiem pokaźnej jak na styl dawce cukrów resztkowych, to ten Waldhaus byłby w temacie niemieckich pilsów chyba nie do pobicia. W pięć haustów szkło było puste, piłbym wiadrami jakbym miał dostęp. (8/10)
Aecht Schlenkerla Fastenbier jest warzony specjalnie na czas postu przed Świętami Wielkiej Nocy. Ma zaledwie 5,5% alkoholu i jest takim małym rarytasem, w każdym razie w Polsce go chyba dotychczas nie można było dostać, w odróżnieniu od pozostałych reprezentantów marki. No i co tu dużo mówić – nie ma tutaj karmelu wędzonych koźlaków czy marcowego ze Schlenkerli, nie ma rzecz jasna również bananów rauchweizena. To piwo pachnie po prostu jak czysta esencja wędzonego boczku. Świeżo wędzonego boczku. Od boczku odróżnia je tylko to, że pachnie jeszcze lepiej. A jak coś pachnie lepiej od wędzonego boczku i nie jest kobietą, to klękajcie narody. Ten zapach jest tłusty, wędliniany, czuć drewno, a jedyna słodka nutka jaką wychwyciłem przypomniała mi kadzidło, czemu towarzyszyła sugestia wędzonej śliwki. No i jakież to piwo jest czyste i mięciutkie. Tłusto-gorzkie, bo goryczkę ma całkiem konkretną jak na wędzonkę. Muszę kiedyś zaliczyć jego konsumpcję z kamionkowego krugu w Bambergu. Coś niesamowitego. Wprawdzie de facto nie jestem wielkim, oddanym fanem wędzonek, ale to piwo jest tak kompletne samo w sobie, tak totalnie rustykalne, że pozostaje mi tylko z uznaniem chylić czoło. Jakbym wyszedł z zabytkowego, drewnianego kościoła po nabożeństwie i od razu przemieścił się do pobliskiej karczmy, w której trwa akurat wędzenie. (8,5/10)
Wychodzi na to, że typowa, niemiecka klasyka jak najbardziej potrafi dać radę. Tyle że powyższe jest zestawem po przesiewie – żeby faktycznie dało radę, trzeba więc umiejętnie poszukać. Jak ze wszystkim. Dobra, po resecie czas na trochę nowej fali, ale ponowny łyk klasyki nastąpi chyba szybciej niż przypuszczałem.
Czy "dotychczas" oznacza, że Fastenbiera dorwałeś w Polsce? Gdzie dokładnie, jeśli tak? Jako fan wędzonek, zwłaszcza bamberskich, napalony jestem na to piwo od dłuższego czasu, a od teraz jest chyba moim priorytetowym celem.
OdpowiedzUsuńNo niestety, dorwałem je w Niemczech, i nawet nie jestem Ci w stanie powiedzieć gdzie zostało zakupione, bo dostałem je w ramach wymiany.
Usuń