Loading...

AleBrowar... AlePiwo?

W zasadzie na temat inicjatywy kontraktowej, której nazwa AleBrowar, napisano już tyle, że będę się powtarzał. Trzeci browar kontraktowy ...

W zasadzie na temat inicjatywy kontraktowej, której nazwa AleBrowar, napisano już tyle, że będę się powtarzał. Trzeci browar kontraktowy w Polsce o dużym potencjale (po nieistniejącym już Browarze Starym Kraków oraz projekcie Pinta) został założony parę miesięcy temu przez trzy postacie polskiej sceny piwnej, którym, przynajmniej na niwie medialnej, przewodzi Bartek Napieraj, twórca i właściciel bloga Smaki Piwa. Wydzierżawiono moce produkcyjne w browarze Gościszewo, ale również wynajęto profesjonalną agencję, która przygotowała wizualną stronę projektu. Efekt końcowy jest kwestią gustu – mi się podoba, może z pominięciem wąsa na Lady Blanche, choć jako grafiki, motywy robią dużo lepsze wrażenie niż w wersji wydrukowanej na piwach, co się szczególnie tyczy gnilno-zielonej etykiety Rowing Jacka. Za to same nazwy piw są moim zdaniem świetne – mają wzbudzać skojarzenia z amerykańskim piwowarstwem rzemieślniczym i robią to bez szmeru. Sieć dystrybucyjna jest dopiero rozbudowywana, w związku z czym udało mi się dopiero całkiem niedawno wejść w posiadanie piw z AleBrowaru, ale wiadomo, że początki bywają trudne. Zdecydowanie pochwalić za to trzeba AleBrowar za innowacyjność na tle polskiego rynku piwowarskiego. Witbier wydaje się być najmniej spektakularnym stylem z wszystkich trzech piw AleBrowaru, szczególnie że w Polsce są bardzo łatwo dostępne dobre bądź nawet bardzo dobre belgijskie piwa pszeniczne z Ukrainy. AIPA to już coś bardziej egzotycznego, nie dziwi zresztą że zdecydowano się na ten styl, który stanowi symbol nowofalowego warzenia rodem z Ameryki. Last but not least mamy black IPA, czyli ‘czarne blade’, którego bardziej spójną nazwą jest india black ale, styl absolutnie nowatorski na polskim rynku piwnym. Chodzą słuchy, że w AleBrowarze zaczęto eksperymentować szczepami drożdży brettanomyces (to te od końskiej derki), co zapowiada jeszcze dalej idące innowacje. Pod względem marketingowym projekt rozpoczęto z rozmachem i efektownie. Szkoda że nie idzie z tym w parze odpowiednia dystrybucja, ale nad tym prace trwają. Marketingowa strona przedsięwzięcia sprawia wrażenie bardzo efektywnej i doceniam ją, mimo że osobiście nie podchodzi mi gadanina o tzw. ‘piwnej rewolucji’ (swoją drogą, temat wart osobnego wpisu). No ale przynajmniej pod tym względem uniknięto poziomu napuszenia szkockiego BrewDoga. Czas więc przeegzaminować AleBrowar pod kątem AlePiw, a te wypadły… różnie.

Jako że za pierwsze piwo wziąłem się pewnego wieczoru, mój wybór padł na AleBrowar Black Hope, którego byłem zresztą najbardziej ciekaw. Moje dotychczasowe doświadczenia ze stylem black IPA ograniczają się do Emelisse Black IPA oraz Matuška Černá Raketa – oba piwa były wyborne, toteż moja sensoryczna poprzeczka była wobec Black Hope zawieszona bardzo wysoko. Piwo powstało z inspiracji łódzkiej Piwoteki Narodowej, która tym samym dołożyła swojej cegiełki do rozwoju polskiego piwowarstwa komercyjnego. 16° ekstraktu bazowego odfermentowano do poziomu 6,2% alkoholu, a piwo nachmielono amerykańską mieszanką odmian Simcoe, Chinook, Citra oraz Cascade, uzyskując goryczkę o imponującym natężeniu 65 IBU. Bardzo ciemne piwo tworzy obfitą, średnio trwałą pianę.

Po odkapslowaniu w nozdrza uderza od razu silna fala chmielu, w postaci sosny i cytrusa, i to wokół tych dwóch elementów piwo się kręci w wymiarze aromatycznym. Chciało by się rzec – aż za bardzo. W dodatku zapach całościowo nie jest specjalnie intensywny. Elementy ‘ciemne’, w postaci nut palonych i kawowych, czają się głęboko w tle, zbyt głęboko. Tak więc jedną rzeczą która moim zdaniem nie wyszła, to aspekt czerni w czarnym IPA, a drugim to jednowymiarowość chmielowego aromatu, jaką uzyskano. Poza cytrusem i sosną nie czuć innych elementów, kompletny brak uwielbianych przeze mnie nut tropikalnych. W dodatku piwo było być może trochę zbyt długo chmielone na zimno, przez co aromat chmielowy jest nieco gryzący, budzący miejscami skojarzenia z nutami metalicznymi.

Niemniej jednak, piwo pije się przyjemnie. Średnia pełnia, stonowane, aksamitne nasycenie tworzące pełne odczucie w ustach. Końcówka wytrawno-palona i chmielowa, z bardzo mocną goryczką, która jest głównym elementem odczuwalnym w trakcie picia. Właściwie to dopiero w finiszu, retronosowo, czuć że ma się w ustach piwo ciemne, pojawiają się bowiem dalekie echa kawy i paloność. Przy wąchaniu piwo nie ma specjalnie siły przebicia i potwierdza się to podczas picia – piwo jest moim zdaniem ciut zbyt mało aromatyczne, a przy tym sprawia wrażenie jakby piwowar się bał, że mu wyjdzie stout, w związku z czym przytłumił słodowy charakter piwa w wymiarze aromatycznym. Rezultatem jest bardzo gorzkie piwo, które ani nie jest aromatyczną bombą chmielową, ani nie posiada wielowymiarowej ciemnej słodowości. Jest dobre, ale sądzę, że AleBrowar stać na więcej (Ocena: 6,5/10).

Następne w kolejce było AleBrowar Lady Blanche, które było najbardziej krytykowanym piwem AleBrowaru na innych blogach piwnych. Parametry stonowane (12° ekstr., 4,7% alk., goryczka na poziomie 15 IBU), a piana niestety też. Mimo płatków owsianych w składzie, koronka na złotobarwnym Lady Blanche jest być może najmniej okazała i trwała, z jaką się spotkałem w piwie pszenicznym. Zapach za to potrafi do siebie przekonać. Jest rześki, kwaskowy a zarazem słodki. Mocny jest cytrus, kolendra, pomarańcza, czuć też nieco drożdży i słodu. Pod względem kompozycji bardzo udany aromat.

Niestety, ten potencjał nie jest w pełni wykorzystany, a to za sprawą nikłego nasycenia, czyli czegoś, co dziwi zwłaszcza w piwie pszenicznym. Jako że pełnia jest oczywiście niska, a aromatyczność raczej lekka, niskie nasycenie sprawia, że piwo w ogólnym odczuciu niebezpiecznie zbliża się do granicy wodnistości. Przy wyższym nasyceniu byłoby bardziej orzeźwiające i kompozycyjnie domknięte – tutaj bowiem zbyt małe natężenie gazu zaważa na całości, która jest dobra, ale przy takim aromacie ma potencjał na więcej, od początku aż po lekko gorzki, kolendrowy finisz. Trzeba by trochę pomajstrować przy bąbelkach (Ocena: 6,5/10).

Absolutnie nie trzeba za to majstrować przy trzecim piwie, pomarańczowo-bursztynowym AleBrowar Rowing Jack, które sobie zostawiłem na koniec. Parametry niemalże tożsame z tymi w Black Hope (16° ekstr., 6,2% alk., tylko goryczka jest silniejsza, bo 80 IBU), piana nieco mniej trwała. Mieszanka chmieli również niemalże ta sama, ale wzbogacona o Palisade, a efekt… przerósł moje oczekiwania i bezspornie góruje nad nie do końca udanym Black Hope.

Zapach jest zupełnie inny od AleBrowarowego black IPA – jest bowiem bardzo tropikalny, słodki i owocowy. Nuty sosnowe czają się bardzo głęboko w tle, zostawiając pole do popisu dla kwiatowości, brzoskwini, cytrusów, nieco mango, przede wszystkim jednak liczi, które zapachowo dominuje, będąc obok marakuji chyba moim ulubionym owocem jaki można uzyskać z chmieli z Nowego Świata. Super!

Smakowo również wszystko gra – aksamitne nasycenie, lekka słodycz, dość wysoka pełnia, mocna, tropikalna aromatyczność, silna, a zarazem nie przytłaczająca, grejpfrutowa goryczka oraz rozgrzewający finisz wyzbyty aromatu alkoholu. To jest chyba najprostszy sposób na podbicie mojego piwnego serca i mam nadzieję, że następne wynalazki AleBrowaru będą na poziomie choćby zbliżonym do Wiosłującego Kuby. Bomba! (Ocena: 8,5/10)
recenzje 5253917709225372516

Prześlij komentarz

  1. Niecierpliwie czekałem na ten wpis, i to z kilku powodów.

    Po pierwsze - Rowing Jack vs. Atak Chmielu. Doszło wreszcie do tego, że mamy dwa bardzo wybitne piwa pretendujące do tronu najlepszego krajowego IPA, i jest to ciężki wybór. Pytanie jest więc proste - które z nich wolisz? Którego z nich bardziej chciałbyś mieć dożywotni zapas?

    Ja sam nie umiem na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Gdy piłem Rowing Jacka niedługo po premierze, wydawało mi się, że od Ataku jest lepszy - było to jednak ciężko stwierdzić, skoro Ataku nie próbowałem od zimy. Teraz znowu kupiłem trzy butelki Ataku i nie mam jak porównać, bo Rowing Jacka nie piłem od tamtej
    "premierowej" dostawy, a u siebie nie mam gdzie go kupić...

    Odnośnie Lady Blanche - mnie również to piwo nieco zawiodło, ale zaskoczeniem była dla mnie wysoka pijalność, czyli zjawisko podobne, jak w wypadku Hoegaardena. Warto wspomnieć, że piłem to piwo z Hoegaardenowskiego wiaderka w rozmiarze 0.33...

    A co do Black Hope - pierwszy raz degustując to piwo obok Viva La Wita i Dymów Marcowych miałem wrażenie, że jest z tej trójki najsłabsze - zwłaszcza w porównaniu z imperialnym Witem. Przy drugiej butelce, pitej podczas spokojnej nocy bez towarzystwa innych piw, wypadło zdecydowanie korzystniej, ale wciąż bez zachwytów.

    Głęboko jednak wierzę w deklarację AleBrowaru, że będą stale pracować nad poprawą receptur piwa, by z kolejnymi warkami zbliżać się do ideału. Takie Black IPA to styl z wielkim potencjałem, a jeśli Black Hope będzie prezentowało taki poziom w obrębie swojego stylu, jak Rowing Jack, to stanie się perełką polskiego piwowarstwa... Póki co - pewne niedociągnięcia w pierwszej partii można im wybaczyć, skoro są na rynku krajowym zupełnymi pionierami danego stylu. Pozostaje jedynie trzymać ich za słowo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, trudne pytania zadajesz. Na chwilę obecną Rowing Jack ma u mnie leciutką przewagę nad Atakiem, ze względu na bardziej tropikalny aromat. Z drugiej strony, może mi się w każdej chwili 'przestawić wajcha' na coś bardziej karmelowego i wielowymiarowego chmielowo, i wtedy postawię na Atak Chmielu. Mamy po prostu szczęście, że obydwa butelkowe polskie AIPA są takie dobre. Ale tak sobie myślałem i doszedłem do wniosku, że Viva La Wita jest chyba jednak ciut lepsza od Jacka, a stąd i pewnie również od Ataku.

      Lady Blanche jest owszem, pijalne, choć trzeba by nad nim jeszcze popracować. Ale jakbym miał w sklepie do wyboru Black Hope i Lady Blanche, wybrałbym te drugie. Sumarycznie jednak, biorąc pod uwagę że wypuszczono na rynek jedno fantastyczne i dwa porządne piwa, debiut się AleBrowarowi udał, a w przyszłości będzie pewnie coraz lepiej.

      Usuń
    2. Viva La Wita ostatnio za mną chodzi i rzeczywiście jest co najmniej na poziomie polskich IPA. A po wypiciu dwóch butelek Ataku - moje wspomnienie o Rowing Jacku sugeruje, że produkt AleBrowaru jednak bardziej mi podchodził, właśnie ze względu na wspomniany aromat. Piwo jest po prostu "przyjemniejsze" w odbiorze.

      Z Lady Blanche jest ten problem, że nawet w dobrym wydaniu, zwykły wit nie jest piwem zachwycającym, a raczej codziennym - stąd wrażenia takiego, jak Rowing Jack raczej nigdy nie będzie robił.

      Swoją drogą - nazywana u nas "imperial witbierem" wariacja stylowa zyskała w Anglii określenie "india wit ale". Podążają chyba wzorem z "india black ale", bo IPA stało się już pewnym symbolem...

      Usuń
    3. Moim zdaniem zwykły wit też potrafi zachwycić, chociażby Blanche des Bruxelles. Ale takiego wrażenia jak Rowing Jack raczej nie zrobi. Co do określenia india wit ale... ręce opadają. Caesar Augustus z Williams Brothers jest sprzedawane jako lager/IPA-hybrid. Jest to zwykły lager, tyle że z dodatkiem US-chmielu. To według braci Williams, których poza tym bardzo cenię, najwyraźniej wystarcza żeby wykreować nowy styl. Ręce opadają coraz niżej.

      Usuń
    4. "India Wit Ale" to nazwa promowana przez Magic Rock Brewing, który określił tak swój wyrób o dumnej nazwie "Clown Juice". Piwo jest, z tego co słyszę, naprawdę dobre, a browar robi furorę - co powoduje obawy, że ta nazwa gatunkowa się przyjmie.

      Da się zrozumieć, dlaczego takie określenie stylu wygrywa z "Imperial Witbierem", bo zawiera w sobie sugestię mocnego nachmielenia, które ma te piwa odróżniać od klasycznych mocnych witów, jak np. Hoegaarden Grand Cru - ale to zwyczajnie nie brzmi dobrze.

      Co do lager/IPA-hybrid - to rzeczywiście budzi już pewien niesmak. W ogóle dziwny jest przypadek przywiązywania się do nazw i określeń jako symboli jakości. W Polsce mieliśmy tak z symbolizującym regionalne i jakościowe hasłem "niepasteryzowane" - dobrze wiadomo, jak to się skończyło. To samo zdaje się na zachodzie dziać z określeniem "IPA" - a problem z takimi określeniami jest taki, że może ich użyć każdy, z czego skwapliwie korzystają poza polską filią Carlsberga np. amerykańskie koncerny, wprowadzając piwa naśladujące stylistyką wyroby "craft breweries", ale mocno ustępujące im jakością.

      To całe zagadnienie osiąga już tak duży poziom śmieszności, że zasługuje na oddzielny tekst, i chyba o tym zrobię kolejny wpis.

      Usuń
  2. Muszę zrobić kolejne podejście do Rowing Jacka. Szczerze mówiąc nie zachwycił mnie tak mocno. Większe wrażenie zrobiło na mnie Black Hope. Mam nadzieję, że to Lady Blanche ustąpi miejsca dla nowego piwa.

    Pozdrawiam,
    http://smakpiwa.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. @Smakpiwa

    Już wiadomo, że na "wakacje" uda się Black Hope, które powróci dopiero jesienią.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale Browar dla mnie zaplusował dwoma elementami, choć na pewno można by ich znaleźć więcej. Po pierwsze moim zdaniem skutecznie zakatował świeżą ikonę polskiego piwnego mainstreamu jaką jest Atak Chmielu. I wcale mi tutaj nie chodzi o to, które piwo jest lepsze ale o sam fakt, że na rynku mam dwie polskie świetne AIPY.
    Przyznam, że na premierze Rowling zrobił na mnie kolosalne wrażenie ale nie byłem pewny czy jest lepszy od Pinty, a nawet myślałem, że jest nieco gorszy. Już po premierze, jeżeli jednego wieczoru piłem Atak a drugiego Jacka szala przechylała się raz w jedną raz w drugą stronę. Zdecydowałem się wreszcie na bezpośrednie porównanie co okazało się nie małym problemem przy tak mocno chmielonych piwach. Zjadłem przy tym paczkę maccy i wypiłem prawie litr wody przy płukaniu ust. Po tym doświadczeniu Rowling wydał mi się bardziej wyważonym (może lepsze byłoby tutaj słowo dopieszczonym) piwem co jednak nie zmienia faktu, że z Ataku zrezygnować nie zamierzam.
    Troszkę inaczej sprawa wygląda z Lady, ponieważ wity mimo że pijałem, to jednak w dalszym ciągu uważam za styl, który jeszcze muszę odkryć. Dwa – trzy dni przed premierą skosztowałem Blanche de Namur i Limburgse tak dla rozeznania rynku. Na premierze Lady wydała mi się naprawdę konkurencyjnym piwem w stosunku do dwóch wymienionych. Wrażenie to potęgowała niesamowita pijalność, Lady można było pochłaniać szklanka za szklanką. W domu wersja butelkowa jakoś już na mnie takiego wrażenia nie zrobiła. Nie wiem czy to tylko kwestia, że Lady jest bardzo sesyjnym piwem i w gronie znajomych bez specjalnej analizy piej się jedną szklankę za drugą a w domu człowiek „rozczula” się nad każdym łykiem, czy po prostu wersja premierowa była nieco lepsza od tej którą wypiłem zabutelkowaną. Oczywiście nie wykluczam obu wariantów.
    Black Hop'a na razie wypiłem jedną butelkę. Muszę przyznać, że zapach czekoladowo cytrusowy robi wrażenie, szczególnie na mojej kobiecie. Smak jest na pewno intrygujący ale na razie nie mam porównania. Na szczęście Emelisse już czeka w lodówce na swoją kolej.
    Podsumowując premiera na pewno byłą bardzo udana a wybrane style dobrze wpisują się w dojrzewający piwny rynek co uważam za drugi plus premiery Alebrowaru. Jednak nie ukrywam, że przy wszystkich nowinkach napiłbym się porządnego polskiego lagera, coś na styl Schlenkerla Helles Lagerbier. Dopiero wówczas uznam, że nastała piwna rewolucja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emelisse Black IPA jest bez porównania lepsze od Black Hope. Ten drugi jest dowodem na to, że bezkrytyczna miłość do amerykańskich chmieli nie służy piwu. Łatwiej jest za jego pomocą uzyskać wyrazisty efekt, ale łatwo jest też przedobrzyć.

      Lady może być sesyjna, porównanie Artura do Hoegaardena nie jest bezzasadne, przy czym moim zdaniem Lady ze względu na swój profil aromatyczny ma większy potencjał.

      Co do lagera masz rację... chociaż nie, przecież była już Pierwsza Pomoc z Pinty. Szkoda że już jej nie warzą. Generalnie sypanie US-chmieli do wszystkiego co się da jest jednak pójściem na skróty. Trudniej zrobić coś oryginalnego, bez US-chmieli, w lekkim stylu, dowodem czego Ale Szycha.

      Usuń
  5. Hoegaardena próbowałem ale za mało i dawno aby mieć realne odniesienie. Natomiast ostatnio piłem ponownie wita z Artezana i po pierwsze smakował mi mniej niż na Birofilii a do tego mam wrażenie, że był sporo gorszy niż Lady. Więc na pewno to drugie piwo potencjał ma.

    Chmiel made in USA - i tutaj dotknąłeś sedna. Z jednej strony pozytywnym przykładem użycia jest ostatnio przeze mnie próbowany Kruk. Muszę przyznać, że piwo udało się Kopyrowi całkiem dobrze. Wyszło naprawdę ciekawe połączenie dry stouta z jego wytrawnymi, kawowymi akcentami (i kawy zbożowej i naturalnej), z przyjemnymi i dobrze zbalansowanymi akcentami pochodzącymi z amerykańskich chmieli (liczi chyba nie było :). Pijalność na wysokim poziomie, cztery szklanki pękły nie wiem kiedy. Oczywiście można się zawsze do czegoś przyczepić, np miałem wrażenie, że goryczka po przełknięciu nie utrzymywała się aż tak długo jak w Guinnessie, ale mimo to oby więcej takich "słabych" piw w Polsce powstawało :)
    Z drugiej strony, nastawianie się tylko na amerykański chmiel również uważam drogą na skróty. Czasem człowiekowi brakuje czegoś klasycznego. A stworzenie dobrej klasyki do łatwych rzeczy nie należy. Mam tylko nadzieję, że i to się zmieni bo jeszcze 2 lata temu nie mieliśmy, żadnej polskiej AIPA-y. Trzymam kciuki za Artezana aby ich przyszły pils mógł konkurować z najlepszymi przedstawicielami gatunku.
    Osobiście chciałbym również, aby wrócił oryginalny Grodzisz, choć z braku oryginału na panujące ostatnio upały i A'la Grodziskie z Pinty spisywało się świetnie.

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)