Loading...

Revolution, baby! czyli BrewDog na barykadach

Efekciarstwo dla buntowniczych nastolatków made by BrewDog Polska piwna blogosfera jest mocno zacofana względem anglojęzycznej między i...

Efekciarstwo dla buntowniczych nastolatków made by BrewDog
Polska piwna blogosfera jest mocno zacofana względem anglojęzycznej między innymi dlatego, że praktycznie nie dochodzi do publicystycznych interakcji między bloggerami. Lody przełamał Artur Radomyski, który w swoim ostatnim wpisie odniósł się do mojej krytyki strony marketingowej BrewDoga, przedstawiając swój punkt widzenia i wywołując mnie niejako do tablicy. Planowałem już od jakiegoś czasu wpis traktujący o wizerunku, jaki kreują wokół siebie niektóre nowofalowe browary, okazja więc nadeszła sama. Zamiast klasycznej polemiki, przedstawię w punktach wraz z uzasadnieniem mój stosunek do fenomenu zwanego ‘piwną rewolucją’ ogólnie, a marketingu BrewDoga szczegółowo.

Nie lubię, więcej, nie trawię określenia ‘piwna rewolucja’. Z jednej strony jest to mój wrodzony instynkt antyrewolucyjny, sytuujący mnie na antypodach wobec wszelkiej maści rewolucjonistów, począwszy od Lutra i Zwingliego, poprzez Marksa i Lenina, kończąc na Adorno, Gramscim oraz twórcach BrewDoga. Wszelkiej maści rewolucjonistom bowiem wyjątkowo dobrze wychodzi niszczenie, gorzej już z budowaniem. Doprowadzają do deterioracji stanu zastanego, często zadowalając się tańcem na zgliszczach. Tym stwierdzeniem (a raczej umieszczeniem obydwóch BrewDogów, czyli Jamesa Watta i Martina Dickiego wśród innych rewolucjonistów) poniekąd przyznałem, że termin ‘rewolucja’ w odniesieniu do nowofalowego warzenia jest przynajmniej częściowo trafny, ale, jako że ‘historia powtarza się jako farsa’, właśnie tylko częściowo. Jak słusznie już bowiem zauważył Pivni Filozof w swoim świetnym wpisie masakrującym koncepcję piwnej rewolucji, rewolucja to coś o szerokim polu oddziaływania, burzącym zastałe i wprowadzającym stałe zmiany w szerokim zakresie – jak było w przypadku lagerowego przewrotu drugiej połowy XIX wieku. Czy można więc mówić o rewolucji w przypadku co najwyżej 5% rynku piwnego (na tyle się ocenia optymistycznie udział niszowych browarów na rynku, i to amerykańskim), z których to 5% jedynie część piw jest nowatorska, co się głównie sprowadza do bardziej asertywnego chmielenia, z naciskiem na niszowe amerykańskie szczepy chmielu? Cała ta rewolucja obejmuje mały ułamek rynku piwowarskiego, poza który nigdy nie wyjdzie, a to dlatego że owe piwa ‘rewolucyjne’ charakteryzują się zazwyczaj dużą wyrazistością, która 95% konsumentów będzie zawsze odtrącała. Czy jest zatem uprawnione perorować z namaszczeniem o jakiejś rewolucji, skoro ona dla zdecydowanej większości ludzi absolutnie niczego nie zmieni? Może jedynie w sensie humorystycznego potwierdzenia powiedzenia, że 'rewolucja zjada własne dzieci' – otóż plantatorzy nie nadążają za nagłym wzrostem zapotrzebowania na te wszystkie aromatyczne rodzaje chmielu i taka Pinta ma już ponoć duży problem ze zorganizowaniem dostaw na następne warki Ataku Chmielu oraz Imperium Atakuje.

Ale mały zakres oddziaływania to jedna rzecz. Drugim i trzecim wyznacznikiem ‘rewolucyjności’, poza wciskaniem wszędzie gdzie się da amerykańskich chmieli (co powoli zaczyna zabijać wszelką innowacyjność), to powstawanie małych browarów rzemieślniczych oraz odtwarzanie dawno zapomnianych styli, takich jak grodziskie, gose, czy cała seria tradycyjnych wywarów z Williams Brothers/Heather Ales. Tyle że w tym wypadku mamy do czynienia z powrotem do korzeni, czyli swoistą kontrrewolucją, jako że sto lat temu i dawniej liczba browarów była dużo większa niż dzisiaj, browary te były zazwyczaj małe, nierzadko rodzinne czy domowe, i warzyły owe odkrywane dzisiaj na nowo style. Można więc podejść do sprawy tak, że to koncentracja piwowarstwa na świecie w rękach koncernów była rewolucją (bo i była wynikiem XIX-wiecznego lagerowego przewrotu), a dzisiejszy rozwój piwowarstwa niszowego jest reakcją na tamte wydarzenia. Jest to o tyle uzasadniona interpretacja, że praktycznym następstwem wszelkich rewolucji był wzrost zamordyzmu, który obecnie w sferze piwnej (w odniesieniu do owych 5%) zaczyna ulegać stopniowemu wyluzowaniu.

Tak więc o ile określenie ‘piwna rewolucja’ uważam wobec nowofalowego piwowarstwa niszowego jako zbyt napuszone, a częstokroć nieadekwatne, o tyle akurat w przypadku BrewDoga czy też Flying Doga (o tym drugim pomyślałem sobie po samym tylko przeczytaniu tytułu wpisu Artura, przed konsumpcją treści – faktycznie coś z tymi psami jest nie tak) mamy faktycznie do czynienia z rewolucyjnym modus operandi. Można wyszczególnić w punktach negatywne cechy marketingu BrewDoga, z których niektóre są tylko denerwujące, inne zaś po prostu szkodliwe.

1. Postmoderna, czyli mieszanie punka z bogactwem, pomieszanie z poplątaniem. Tę cechę opisałem przy okazji omówienia ostatnich piw z BrewDoga, jakie udało mi się kupić. Z jednej strony epatuje się konsumentów bezkompromisowością browaru i jego punkowością, zarazem jednak wpada w elitaryzm, produkując ściśle limitowane piwa w cenach przyprawiających nierzadko o zawrót głowy. A przecież prawdziwy punk będzie pił Harnasia, Carlinga czy cokolwiek innego co jest tanie i ryje beret. Nie będzie wydawał ciężko użebranej kasy na imperial stouta za 10 funtów, bo „jego chamskie, punkowe gardło tego nie doceni” (cytat z pewnego metala napotkanego paręnaście lat temu w Pieninach). Trudno znaleźć coś równie niedorzecznego, jak piwowara, który afiszuje się swoją punkowością, chwaląc się jednocześnie, że jego imperial stout leżakował rok w beczkach po single maltach, z dodatkiem żurawiny i jaśminu. To jest ekwiwalent Johnnyego Rottena (Sex Pistols) popijającego 30-letniego single malta na urodzinach u królowej.

2. Napuszone teksty na etykietach, częstokroć bez sensu. Weźmy chociażby wymienionego przez Artura Zeitgeista. Po obligatoryjnym, szablonowym utyskiwaniu na uniformizację życia współczesnych, dochodzimy do krótkiego opisu samego piwa: „Zeitgeist to tożsamość, nonkonformizm oraz idiosynkrazja. Jest zbiorowością, ideą, ruchem. Wyrzeka się samoposiadania na rzecz tych, którzy go słuchają.” Takie coś jako opis piwa? Czasami opisy są neutralne, a nawet pomysłowe, jak w przypadku Hardcore IPA, czasami jednak na siłę próbują być wymyślne, tracąc jednocześnie jakikolwiek sens.

3. Pycha wyzierająca zewsząd. BrewDog jest tak niesamowity, alternatywny (ta alternatywa polega min. na współpracy z ultra alternatywną siecią Tesco albo publicznym wsparciu dla rządu Szkocji w ustaleniu minimalnej ceny sprzedaży jednostki alkoholu) i nowatorski, że nic dziwnego, że przyzwyczajone do koncernowych siuśków gardła nie docenią jego niesamowitego Punk IPA. Jest dużo lepszy od innych, a jeśli uważasz inaczej, to znaczy, że masz mózg i kubki smakowe sprane koncernową sieczką. Jakże inaczej wypada chociażby elegancki De Molen, który nie potrzebuje takiej retoryki, czy mieszczący się w wymiarze marketingowym na antypodach względem BrewDoga klasztor św. Sykstusa, którego Westvleteren 12 plasuje się w rankingach światowych wyżej niż jakiekolwiek piwo z BrewDoga, a warzący je mnisi mimo to nie są skorzy do rozmów, nie pozwalają zwiedzać wewnątrzklasztornego browaru ze względu na ciszę potrzebną do modlitw oraz powagę miejsca i na każdym kroku podkreślają, że są w pierwszej kolejności mnichami, a warzenie i sprzedaż piwa pozwala im utrzymać klasztor. Można tworzyć coś naprawdę fantastycznego i psuć wrażenie pychą. Wymieniony przez Artura Stone Brewing moim zdaniem dość umiejętnie lawiruje na jej granicy i nie odbieram go jako napuszonego – sama nazwa Arrogant Bastard Ale sugeruje humor typu ‘tongue in cheek’, którego u BrewDoga nie potrafię odnaleźć.

4. Przerost formy nad treścią. Uczestnictwo w wyścigu zbrojeń na najbardziej alkoholowe piwo (zresztą przegranym)? Piwa sprzedawane w skórach futrzaków? Tatuowanie loga browaru na ciałach chętnych piwoszy w zamian za dożywotnie darmowe piwo w lokalach BrewDoga? Piwo (IPA) fermentowane pod wodą u wybrzeży Szkocji? Piwo z dodatkiem viagry z okazji ślubu księcia Harry’ego? Pewnie, jest to pomysłowe, ale czy w warzeniu piwa nie chodzi głównie o piwo jako takie? Tanie efekciarstwo jednak drażni, a BrewDog kojarzy sie głównie z efekciarstwem, dopiero potem z piwem.

5. Instynkt destrukcji, wokół której jest budowana własna marka. Logika rewolucji kręci się wokół niszczenia, łatwo więc budować swój wizerunek na negacji. Chyba zdecydowana większość czytających te słowa, wraz z ich autorem, uważa większość koncernowych lagerów za szczochy częstokroć nie warte splunięcia. Niemniej jednak trudno nie wykonać słynnego gestu kapitana Picarda, czytając, jak to znowu BrewDog wygraża pięścią (choć w przypadku takiego mikrusa jest to raczej michalkiewiczowskie ‘groźne kiwanie palcem w bucie’) wszędobylskim koncernom. Nie łudźmy się – koncerny na BrewDoga reagują jak pies na komara, cała sprawa wygląda więc z boku dość komicznie. Instynkt destrukcji BrewDoga staje się jednak realnym zagrożeniem dla piwowarstwa niszowego, gdy jest wymierzony w szacowną instytucję CAMRA, zajmującą się od paru dekad promowaniem picia tradycyjnych wyspiarskich ejli, leżakowanych z żywymi drożdżami – tzw. real ales. Dochodzimy tutaj do ostatniego punktu, najciężej ważącego punktu mojego oskarżenia wobec BrewDoga.

6. Kosmopolityzm niszczący regionalne tradycje, paradoksalnie dążący do ujednolicania niszowości w szerokiej skali. Rewolucyjny charakter, żeby trwać, potrzebuje wrogów. Takim wrogiem dla BrewDoga, obok koncernów piwnych, jest CAMRA. Drugi powód dla którego przyczepiono się akurat tej organizacji jest to, że CAMRA nie pozwala BrewDogowi sprzedawać jego piw na swoich festiwalach, na których zgodnie z ustalonymi przez organizację regułami, sprzedaje się wyłącznie real ales. Szkopuł w tym, że BrewDog robi ‘craft beer’, a nie ‘real ales’, stąd nie ma tam wstępu. Strasznie to uwiera Jamesa Watta i Martina Dickiego, którzy nie byli nawet w planach swoich rodziców kiedy CAMRA robiła już wiele dobrego dla wyspiarskiego piwowarstwa, w związku z czym cyklicznie wylewają swoje żale na CAMRA w formie niezbyt przemyślanych wypowiedzi. Amatorzy real ales są w nich nazywani „brodatymi facetami w szóstej dekadzie życia, w skórzanych kamizelkach, którzy spotykają się w weekendy na stacjach kolejowych, a na wczasy wyjeżdżają na szlak tolkienowski w Nowej Zelandii.” Ciekawe jak zostałby określony przez dwóch młodych Szkotów śp. Michael Jackson? Na festiwale CAMRA BrewDog chciałby się chętnie dostać, mimo że uważa je za wcieloną beznadzieję: „Byłem na paru festiwalach CAMRA i najchętniej strzeliłbym sobie w łeb po 10 minutach. Beznadzieja. Nie ma szans, żeby wywołały wzrost zainteresowania ciekawym piwem. Są tam faceci grający na dudach, tancerzy moreski i inni dziwacy” (cytaty James Watt).

To jest właśnie ów rewolucyjny modus operandi – BrewDog z jednej strony jest innowacyjny w swoim zakresie, z drugiej jednak walczy z tradycjami piwowarskimi ziem z których się wywodzi. Może mniej efektywnie od lagerowych koncernów, ale z pewnością równie agresywnie, a zarazem bardziej arogancko, z wylewającymi się spomiędzy słomy w butach strumieniami pogardy dla wszystkiego co odmienne od ich ‘rewolucyjnej’ wizji. Co za tym idzie, BrewDog paradoksalnie reprezentuje prądy unifikacyjne w piwowarstwie. Wszystko ładnie i pięknie, niech ziemia się zapełni browarami rzemieślniczymi, w których będzie się warzyło głównie ekstremalnie chmielone po amerykańsku górniaki oraz imperial stouty. Niechaj zginie CAMRA wraz z ich anachronicznymi real ales, niech w Finlandii już do końca zaprzestanie się warzenia sahti, a na Litwie każdy browar rodzinny obligatoryjnie zacznie importować chmiel z US and A i przestanie warzyć te swoje dziwne, wygazowane niefiltry o wiejskim aromacie. BrewDog występuje z pozycji antytradycjonalistycznych, a zarazem unifikacyjnych. Jakże inaczej działają browary typu Williams Brothers czy Meantime, które z jednej strony otwarte są na eksperymenty, jednocześnie jednak grzebią w tradycjach piwowarskich, sporo czasu przeznaczając dla piwnej rekonstrukcji, a przede wszystkim – nie atakując wszystkich naokoło którzy ważą się myśleć inaczej niż oni.

Po tym jak nakreśliłem swoje stanowisko w sprawie BrewDoga, czas się odnieść do makiawelicznej zasady celu uświęcającego środki, którą Artur uważa za ważne uzasadnienie dla wizerunku BrewDoga, mianowicie, że summa summarum BrewDog szerzy różnorodność gatunkową i z jego działalności wynika wiele dobrego dla rynku piwnego. Faktycznie, taki Punk IPA, wbrew całej otoczce, jest wygładzonym i delikatnym przedstawicielem swojego gatunku, swoistym IPA dla początkujących, który może wiele lagerożłopów zaciekawić ze względu na stosunkowo niską cenę, dobrą dostępność, nowoczesne opakowanie i małą wyrazistość. No tak, tyle że w takim razie powinniśmy docenić również polskie piwa miodowe, Kasztelana Niepasteryzowanego czy Jagiełło Pomelo, jako że przez te i inne piwa ‘regionalne’ wiodła pewnie droga niejednego, zanim zawiodła go do Pinty.

Nawet bym się zgodził, że skutki taktyki BrewDoga są wymierne wobec natężenia głupoty w treści ich marketingu, gdyby nie ich infantylne ataki na tradycje wyspiarskiego piwowarstwa, które nastawiają ludzi podatnych na BrewDogowe efekciarstwo negatywnie wobec prawdziwego bogactwa piwowarskiego Wielkiej Brytanii. Na to nie może być zgody. Szkoda też, że u BrewDoga, inaczej niż np. u Mikkellera czy Nogne O, to wizerunek góruje nad samym piwem, cała otoczka jest ważniejsza od tego, o co w piwowarstwie tak naprawdę chodzi. Zgodzę się natomiast z Arturem co do jednego w pełni – wizerunek wizerunkiem, ale niektóre piwa to mają genialne. W trakcie gdy piszę te słowa na półeczce w ciemni stoi zresztą BrewDog Tokyo*, czekając na chłodniejsze dni.
rzemieślnicza rewolucja 4630472988800604796

Prześlij komentarz

  1. No fajnie chłopaki, że żeście sobie taka pogawędkę ucięli. Chętnie do niej dołączę, jeśli tylko znajdę chwilę. A z tym ostatnio słabo.

    Bardzo ciekawie to ElDesmadre napisałeś, choć generalnie raczej jestem po stronie BrewDoga, to z kilkoma Twoimi spostrzeżeniami nie sposób się nie zgodzić. Polemizowałbym jedynie z czepianiem się samego słowa rewolucja. Rzeczywiście precyzyjniejszy byłby bunt lub sprzeciw, ale kurde jak to brzmi. :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ jaka to rewolucja? Sypnięcie tu i ówdzie więcej innego (głównie amerykańskiego) chmielu, parę eksperymentów i dużo, dużo gadania. Bunt nie brzmi źle, a znacznie lepiej oddaje istotę sprawy.
      W Polsce też podobno mamy piwną rewolucję, w wykonaniu AleBrowaru. Tylko że nie wygląda jak rewolucja, raczej mały kroczek na drodze ewolucji niszowego piwa, o którym ponad 99% Polaków nie ma pojęcia.

      Usuń
    2. Bunt pasowałby lepiej, bo nie ma przypisanego tak szerokiego zakresu jak rewolucja, ale skądinąd wydaje mi się, że gdyby podejść do takiego pierwszego z brzegu piwowara rzemieślniczego, dajmy na to we Włoszech, i spytać się go czy jego warzenie to forma buntu, to popukałby się w czoło.

      Poza tym jest tak jak Mason mówi - ciężko mówić o nie wiadomo jakim rozwoju, skoro cała rzecz sprowadza się do silniejszego chmielenia i paru stylistycznych eksperymentów, które nie będą miały wpływu na 99,9% rynku (bo wydaje mi się, że black IPA co najmniej tyle Polaków nie kojarzy, i tak 38 tysięcy to optymistyczne założenie). Żaden z nowych stylów nie jest jakoś znacząco przełomowy wobec tego, co już kiedyś było. W kontekście eksperymentowania z recepturami to już nawet nie jest bunt, to jest chyba moda. Ciekawa moda, nie powiem, której wynikiem są częstokroć genialne piwa, ale jednak moda.

      Usuń
    3. Rewolucyjna może być sama zmiana sposobu postrzegania piwa jako produktu wysoko-jakościowego, złożonego i wysokiej klasy - takiego, jakim jest dobre wino. Ale wymierne rezultaty "walki" na tym froncie to jeszcze melodia przyszłości.

      Usuń
  2. Powiem szczerze, że choć o konflikcie z CAMRA wiedziałem, to nie śledziłem tej sprawy ze szczególną uwagą, i przedstawienie jej w tym wpisie nieco obniżyło moją sympatię do BrewDoga. Chociaż z oskarżaniem CAMRY o archaiczność i zgrzybiały, nieciekawy wizerunek jestem w stanie się zgodzić, to lekceważyć jej działań na rzecz wyspiarskich tradycji piwnych nie należy.

    Odnośnie "najsilniejszych piw świata" - wszystko tutaj zależy od prostej sprawy - czy te piwa są dobre? Jeśli bowiem udało im się w piwie z taką ilością alkoholu zawrzeć ciekawy i przyjemny smak, jest to wtedy warte odnotowania osiągnięcie sztuki piwowarskiej. A jeśli poza samym alkoholem nie jest warte uwagi - no cóż...

    Tokyo od dawna plasuje się na szczycie mojej listy najbardziej poszukiwanych piw i tego lata jestem zdeterminowany, by je dostać. Mogłem je mieć rok temu, ale odstraszyła mnie cena - ale dobrymi nagrodami pocieszenia były Left Hand Milk Stout i wspomniany Zeitgeist.

    Ogólnie, to podoba mi się wielce, jak udała się ta cała polemika - przypominało to trochę metodę "dobry glina - zły glina", co było zjawiskiem jak najbardziej pozytywnym. Mam nadzieję, że powtórzą się przypadki takiego "wywoływania do tablicy".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Interakcji powinno być zdecydowanie więcej. Zastanawiam się, jak by się w piwnej blogosferze w Polsce przyjęła idea 'The Session'?

      http://brookstonbeerbulletin.com/the-sessions/

      Usuń
    2. Myślę, że póki co nasza nisza jest zbyt "raczkująca" i niedojrzała na coś takiego, ale sama idea jest bardzo ciekawa. Nasuwa mi to też inną myśl - podcasting. Mateusz Baniuszewicz robi dobry "Podcast O Piwie", ale myślałem o czymś na większą skalę, bardziej na zasadzie konferencji, z kilkoma bloggerami piwnymi dyskutującymi na jeden, konkretny temat. W "O Piwie" były tego typu odcinki, gdzie za mikrofonami były 3 osoby, ale był to wywiad i dwie recenzje, a nie do końca to mi chodzi po głowie.

      Usuń
    3. To pomyśl nad konceptem, bo zalążki uważam za fajne. Może zaindagujesz Mateusza o to? Dopóki nie będzie to coś konkretnego, ja się chyba podepnę pod The Session, ale po polsku i incognito ;)

      Usuń
    4. Ja bardzo chętnie coś w rodzaju debaty/konferencji zorganizuję. Potrzebne są komputer, Skype i chęć dyskutowania. Mikrofony wbudowane w laptopa często wystarczają.

      Usuń
  3. Model biznesowy wymyślony (zaadaptowany) przez BrewDog'a czytając o tym jak browar się rozwija i rośnie w siłę jednak jakby nie zaklinać rzeczywistości sprawdza się.

    Dlatego jakby się nie czepiać tego co robią i w jaki sposób robią (przez pryzmat własnego widzimisię) to ciężko im odmówić innowacyjności i wyczucia w swoim działaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ do efektywności ich działań nie ma się co przyczepić, przy ich skromnym budżecie rozgłos jaki potrafią uzyskać powinien ich czynić łakomym kąskiem dla każdej agencji PR. Tyle że tu nie chodzi o skuteczność, tylko z czym to się wiąże. Popkultura jest pełna szmelcu który się umie sprzedać, ale nie przestaje przez to być szmelcem (rzecz jasna, nie chodzi mi tutaj o same piwa BrewDoga). A ocena ludzkich działań tylko przez pryzmat ich skuteczności jest mi najzwyczajniej obca.

      Usuń
    2. Mi z kolei imponuje połączenie jakości marketingu z jakością piwa, bo z reguły nie idą one w parze - najlepiej reklamowały się zawsze najgorsze siki. BrewDoga cenię właśnie za to, że jest tu swoistym ewenementem - skuteczny PR reklamuje dobry produkt.

      Usuń
  4. Z większością się zgadzam, poza zarzutem o przerost formy nad treścią. Wyścig o najmocniejsze piwo świata, fermentowanie piwa pod wodą, blond stout - to są bardzo fajne pomysły, to pokazuje że ludzie z BrewDog lubią się bawić, zaszaleć. To ich pozytywnie wyróżnia, z dużej mierze na tym zbudowali swoją rozpoznawalność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrzucanie jaśminu do RIS'a czy też szeroko zakrojone eksperymentowanie z brettanomyces (vide Russian River) jest zabawą, której efektem może być ciekawe piwo, ale fermentowanie piwa pod wodą, czy przerabianie piwa na likier o mocy absyntu nie jest ukierunkowane na sam produkt, tylko jest tzw. 'marketing stunt', po polsku pajacowaniem. Wiadomo, że rozpoznawalność wzrasta, ale w takim momencie z browaru zaczyna się robić tzw. 'brand'. Mi się to osobiście nie podoba. Choć oczywiście jakby mnie ktoś poczęstował kieliszkiem Nuclear Penguina, to nie odmówiłbym :)

      Usuń
    2. Ja stoję tutaj po stronie BrewDoga, bo - szczerze mówiąc - gdybym mógł, robiłbym dokładnie to samo, z czystej dziecinnej ciekawości. Marketingowy efekt jest oczywiście czołowym elementem tych eksperymentów, ale wcale nie uważam tego za zjawisko negatywne. Dopóki browary będą warzyć doskonałe piwo, ich efektywny marketing uważam jedynie za coś pozytywnego, bo przybliża on to piwo większej ilości ludzi.

      Usuń
    3. Dodam jako ciekawostkę fakt, że End of History pojawiło się (niestety wyłącznie w formie slajdu) na konferencji 33rd Degree dotyczącej... it.

      Usuń
  5. Lepiej po stronie twórczych rewolucjonistów niż kołtuńskiego zaprzaństwa. Mądrzej burzyć coś co mizerne i nic nie budować, niż trwać w marazmie rzeczywistości - tak na marginesie przemyśleń autora (dość płytkich i oklepanych) na temat rewolucji. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, widzę że dla kontrastu głębia komentarza iście powalająca, absolutnie nieoklepane slogany :) Zawsze mnie bawili ludzie, którzy wiedzeni instynktem niszczenia bezrefleksyjnie burzą wszystko co zastane, po to tylko żeby stękać pod butem nowych panów. No i powtarzanie modnych haseł a la 'kołtuńskie zaprzaństwo' uważają za szczyt ekstrawagancji. Tak na marginesie - marazm rzeczywistości obecnej to właśnie ciągłe rewolucjonizowanie i pchanie się coraz głębiej w błoto postmoderny.

      Usuń
  6. Nie mam za bardzo czasu na zabranie głosu w tej jakże zajmującej dyskusji. Ale wydaje mi się, że narzekanie na BrewDog to kontestowanie obecnej kultury. Tabloidyzacja, przejaskrawienie, tania sensacja, jechanie po bandzie, sztuczne konflikty taką mamy rzeczywistość i Szkoci idealnie wykorzystują ten moment.
    CAMRA, a co to jest? Ile tych wspaniałych casków trafiło do Polski. BrewDog właśnie dzięki swojemu PR zrobił więcej dla świadomości piwoszy niż CAMRA, ich piwa są dostępne już w kilkunastu miejscach w kraju. Poza tym, nie mam poglądu na całość ale jakoś tej zacnej organizacji nie widziałem ani na konferencji europejskich blogerów ani w pubach. Pełno było za to browarów chcących robić to jak Szkoci (a właściwie amerykami bo przecież BD to kopia pomysłów amerykańskich).
    Bądż butny albo giń - taka mamy rzeczywistość. Oczywiście trzeba to połączyć z dobrym piwem, dlatego cenię BD i uważam że rąbią świetna robotę. Wspaniały są piwa z De Molen tylko że co chcemy porównywać browar restauracyjny z dużym browarem przemysłowym? Dla mnie wprowadzeni IIPA do TESCO znaczy więcej dla zmian na rynku, niż paręnaście butelek cudnego barley wine.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej jest to kontestacja postmoderny (przynajmniej jeśli chodzi o moje osobiste źródła niechęci). Są skuteczni, zarabiają na tym kasę, projekt się sprawdza bo jest adresowany do niskich uczuć konsumentów. Niestety.

      CAMRA robi wiele dobrego, tyle że się nie rzuca w oczy, robi to zakulisowo. CAMRA a sprawa polska to oczywiście dwie różne sprawy, tyle że CAMRA jest zajęta pielęgnowaniem tradycji na miejscu - czemu by się miała interesować inymi krajami? BrewDog to zaś jedna z twarzy McDonaldyzacji świata. Swoją drogą jest to kolejne potwierdzenie fenomenu, że źródła kulturowej zgnilizny znajdują się za oceanem.

      Porównanie BrewDoga do De Molenu jest niefortunne bo to dwa rzędy wielkości, ok. Ale co w takim razie z Samuelem Adamsem, który również jest na celowniku BrewDoga jako ich 'wróg'? Bez sztucznego napuszenia mają gigantyczną produkcję (prawie 3 miliony hl), a nawet przystępnego dla większości lagera potrafią świetnie uwarzyć, przy okazji warząc wszelkie możliwe gatunki.

      Nie przesadzałbym z tym że HC IPA w Tesco to nie wiadomo jaki przełom. Większość tego i tak nie kupi, a jak skosztuje, to im nie posmakuje. To jest zmiana tylko w segmencie dla smakoszy - zwiększenie dostępności. W Tesco angielskim można zresztą dostać sporo równie ciekawych piw z segmentu tradycyjnego.

      Usuń
    2. Wiesz argument że CAMRA robi zakulisowo jest zabawny zawsze się z nim spotykam i nikt nie potrafi sprecyzować o co konkretnie chodzi. Po za przytaczaniem frazesów o działaniach lobujących i ustawodawczych, w dużej części zaczerpniętych z własnych materiałów prasowych CAMRY.
      "...tyle że CAMRA jest zajęta pielęgnowaniem tradycji na miejscu - czemu by się miała interesować inymi krajami?" tego też nie rozumiem, co mnie obchodzi Anglia? Jesteś Anglikiem? Dzięki pyskatemu językowi BD ich piwa leją się w Setce, Omercie Strefie Piwa czy Piwotece i polski piwosz ma szansę na spróbowanie różnych stylów piwa. To samo się tyczy Samuela Adamsa, co mnie obchodzi ten browar skoro go u nas nie ma? Jeśli w Bieer &CO są piwa wszystkich tych browarów a dociera do nas BD to ja uważam, że są pieruńsko skuteczni i pożyteczni.
      HC był wypuszczony pod marka TESCO w low price i nie był skierowany do piwnych geeków tylko to ludzi którzy kupują tą tanią markę.
      Kontrkulturowe zacietrzewienie przysłania Ci plusy działalności DB, a jest ich zdecydowanie więcej niż minusów.

      Usuń
    3. Co oczywiście nie miało być przytykiem osobistym i nie chciałbym żebyś to tak odebrał. Mamy po prostu inne wizje piwowarstwa, co nie znaczy, że nie szanuje Twojego zdania.

      Usuń
    4. CAMRA organizuje masę festiwali i festynów na których promuje real ales, a zakulisowo lobbuje politycznie - choć w przypadku nacisków na władze i związki zawodowe w celu przeciwdziałania zamknięciu nierentownego pubu jestem przeciwny. Ale np. liberalizacja wystawiania licencji na prowadzenie pubów, kampanie antymonopolowe, obniżka akcyzy dla małych browarów (pewien szkocki browar też na tym skorzystał...), obniżka akcyzy na piwa niskoalkoholowe itp. BrewDog też lobbuje, np. za podniesieniem minimalnej ceny za jednostkę alkoholu. Cóż, piwa z BD do tanich nie należą, trzeba się więc z konkurencją również rozprawić za pomocą polityki.

      Anglia i inne rejony świata mnie tyle obchodzą, że lubię różnorodność i jestem wrogiem unifikacji. Jak się wybieram na wycieczkę do Anglii to nie po to żeby pić kosmopolityczne BrewDogi, tylko coś zakorzenionego lokalnie (naturalnie o ile jest smaczne).

      "Dzięki pyskatemu językowi BD ich piwa leją się w Setce, Omercie Strefie Piwa czy Piwotece i polski piwosz ma szansę na spróbowanie różnych stylów piwa." Ciekawe czy w tych knajpach leje się Emelisse, Williams Brothers, De Molen, Toccalmatto i inne browary też ze względu na pyskaty język. Piszesz tak jakby BrewDog był nie wiadomo jakim novum na polskim rynku, a poza tym dostępny był tylko Tyskwiec - tymczasem są oni dostępni tylko w fachowych knajpach i sklepach - tak samo jak szereg innych równie interesujących browarów.

      Usuń
    5. Jakby nie patrzeć BrewDog to powiew świeżości. Nie do końca podoba mi się ich arogancja, co jak słusznie zauważyłeś przypomina buntowniczość nastolatków. Mimo to, są "jacyś". Widać to zwłaszcza na polskim rynku, gdzie każdy browar jest "tradycyjny" i "regionalny". Nie ma co się pienić, na rynku piwnym powinno być miejsce dla każdego pod warunkiem, że warzy dobre piwo.

      Co do CAMRA, to działania BrewDoga rozumiem jako słowa skierowane do młodych: "by pić dobre piwo, nie musisz nosić skórzanej kamizelki i słuchać folkowej muzyki". Chodzi mi o to, że wizerunek dobrego piwa jest zawłaszczony przez takich podstarzałych panów. Nie chcę nikogo obrazić, szanuję ich i lubię, ale w takim klimacie czuje się dobrze przez kilka dni w roku na wakacjach. W zwykły piątek preferuje inny klimat (co nie znaczy, że BrewDogowy)

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)