Niemieckie eksperymenty, czyli na pohybel Reinheitsgebotowi
https://thebeervault.blogspot.com/2016/03/niemieckie-eksperymenty-czyli-na.html
Uznawany za jednego z najbardziej utalentowanych niemieckich piwowarów, zadeklarowany przeciwnik 'Reinheitsgebotu' Sebastian Sauer pracuje obecnie dwutorowo. Jako Freigeist eksploruje nową falę, a jako The Monarchy zajmuje się odtwarzaniem dawno zaginionych stylów piwnych z odgrzebanych receptur. Wiecie, nie wysoko odfermentowanych lagerów, przepis na które przeleżał przez osiem wieków pod pachą zmumifikowanego mnicha w Antiochii, ale sensowna piwna archeologia. Piwa które posłużą mi za treść tego wpisu, są w większości mocno nietypowe. Trzy są z The Monarchy i poza jednym wyjątkiem są efektem wspomnianej piwnej archeologii, zaś siedem jest z Freigeista i są bardziej eksperymentatorskie. Uwaga – duże zagęszczenie gose i lichtenhainera na wpis!
Geisterzug Gose (alk. 5%). Pociąg-widmo. Piwo uwarzone we współpracy z lipskim Bayerischer Bahnhof. Jeśli tego nie wiecie, to Bayerischer Bahnhof robi świetne gose. No, to teraz wiecie. Do Geisterzuga dodano igieł świerku, i to czuć, nawet bardzo. Tak samo jak czuć kolendrową perfumowość w nieprzesadnej ilości oraz akcenty skórki cytrynowej. Co ciekawe, już w aromacie jest nieco słono, w stylu zapachu jaki wypełnia nasze nozdrza kiedy stoimy nad brzegiem morza. Co jeszcze bardziej ciekawe, wszystkie te elementy składają się na ogólne wrażenie silnej ziołowości – w ten sposób ta oryginalna kompozycja skojarzyła mi się całościowo. Słoność w smaku jest całkiem dosadna (jak na piwo), co się świetnie komponuje ze świerkiem. W finiszu uwaga od soli jest już odciągana przez całkiem dosadną jak na ten styl, ziołową goryczkę, która w ten sposób punktuje całościowe wrażenie bukietu. Szalenie ciekawe piwo, umiejętnie skomponowane. (7/10)
Geisterzug Quinced Gose (alk. 5,2%) to zwyczajny Geisterzug, do którego dodano jednak na etapie fermentacji rabarbaru. Co ciekawe, względem oryginału mocno zaniknął świerk, na przód wysunęła się kolendrowa mydlaność (w tym wypadku właśnie (szare)mydło a nie perfumy), no i ogółem lekka landrynka się z tego zrobiła. W smaku mniej soli, kwasek na lekko-średnim poziomie, goryczka nie ziołowa, bardziej przytępawa. Mydlaność wchodzi w rejony cytrynowe, ale w formie znanej z radlerów vel syntetycznej. Rabarbar? Na granicy percepcji może. Ziołowość trzyma za to poziom. Rozczarowujące, biorąc pod uwagę poziom zwykłego Geisterzuga. (5/10)
Salzspeicher Cherry Sour Porter (alk. 6%) – brzmi co najmniej ciekawe. Szkoda że nic się w nim nie klei. Spora dawka śladowo metalicznych wiśni, efemeryczna nutka waniliowa, do tego wyraźna paloność, nawet zbyt wyraźna jak na portera, oraz niestety trochę popielniczki. W smaku z jednej strony wyraźnie kwaśne, z drugiej obcesowo palono-gorzkie. Zupełny brak zintegrowania, nieudany eksperyment. (3,5/10)
Pod egidą Freigeista powstała również seria lichtenhainerów w ramach serii Abraxas. Abraxas Apple (alk. 6%) z dodatkiem jabłek obył się wbrew moim obawom bez efektu aldehydu. Zamiast tego mamy tutaj mleczne nutki w aromacie, lekki kwasek oraz subtelną, drewniano-ogniskową wędzonkę, coś a la zgaszona szczapa drewna wyciągnięta prosto z ognia. Wędzonka najmocniej daje o sobie znać w posmaku, ale jak na lichtenhainera jest zdecydowanie wyraźna (biorąc lichtenhainera z Jeny za wykładnik stylu). Jabłka są w tym piwie subtelne i udanie wkomponowane w tło, natomiast warte uwagi jest niespodziewanie konkretne ciało, podchodzące subiektywnie pod lżejszego weizenbocka. Dobre. (6,5/10)
Abraxas Pear (alk. 6%) różni się od wersji jabłkowej bardziej zdecydowaną wędzonką, charakterem zbliżoną do grodziskiego. Tytułowy owoc, czyli gruszka, został ponownie wkomponowany w tło, zaś po ogrzaniu wędzonka zmienia swój profil na bardziej kiełbasiany, czemu w sukurs przychodzi wrażenie tłustawej śliskości po przełknięciu, którą charakteryzują się niektóre wędzonki z Bambergu. Kwasek podobnie stonowany jak w Abraxas Apple, natomiast mimo tożsamych parametrów piwo robi lżejsze wrażenie. A także bardziej wędzone i bardziej miękkie. Bardzo smaczny wywar. (7/10)
Eau de Janeiro (alk. 5%) to jedno z najbardziej odjechanych piw jakie piłem. Jest to uwarzone wespół z brazylijskim 2cabeças gose z gałązkami świerku i miąższem mango. No i wygląda jak miąższ mango. Bez gose. Sam miąższ z mango. Jest gęste, niemalże jak miąższ mango. I jest trochę słone. I trochę świerkowe. I trochę kolendrowo-perfumowe. No, jest też trochę kwaskowe. I jest mango. Mango, dużo mango. Dominuje co najmniej tak jak świerk w Geisterzugu. I zarazem nie smakuje jak radler, pewnie dlatego że mimo tego mango nie jest specjalnie słodkie. Odjechane. I świetne. (7,5/10)
Zupełnie niecodziennym pomysłem jest Paella Food Ale (alk. 4,4%), uwarzone wespół z hiszpańską Nomadą. Tak, w tym piwie wylądowała paella. I ryż. I oliwa z oliwek, której grudki pływają w butelce. A jak wyszło? Bez oliwy rześko, po przelaniu jej do szkła pełniej i bardziej – niespodzianka! – oleiście. W bukiecie na pierwszym planie jest granulat chmielowy i odchmielowa cytryna, jednak po paru haustach można wyczuć specyficzną mieszankę ryżu i owoców morza która definiuje smak tego narodowego hiszpańskiego dania. W innym przypadku pewnie wziąłbym to za jakąś pochodną siarki, ale skoro tu wylądowała paella, no to może nie być to siarka. Jest trochę ryżu, oliwa w sensie aromatu może na granicy percepcji, ale możliwe że ją sobie wmawiam. Aha, wylądował tu jeszcze szafran, ale że szafranu jadłem tylko podróbkę, a jest to przyprawa niesamowicie droga (w odróżnieniu do tego piwa), to zakładam że albo delikatna kwiatowość jest tutaj szafranem albo ktoś mnie znowu zrobił w balona. Ogółem ciekawy eksperyment, choć w moim odczuciu niekoniecznie nakierowany w pierwszej linii na smak, tylko na efekt. Kłopot też w tym że oliwa nie chciała się specjalnie rozpuścić w piwie i zalegała w grudkach na dnie. Choć może to wcale nie taki kłopot. (5,5/10)
Preussen Weisse (alk. 6,5%) to pszenica uwarzona według przepisu znalezionego w książce z 1831 roku, z dodatkiem syropu z buraków cukrowych, imbiru i jałowca. Czyli taka niby-pszenica w ujęciu klasycznie hefeweizenowym. No i ta niby-pszeniczność z początku się przed nami otwiera nutami banana, ale po chwili zanika, przenosząc pijącego w różne miejsca, a raczej sprawiając, że wyświetlają mu się różne klisze. Wpierw oczyma wyobraźni byłem w gabinecie dentystycznym, czując charakterystyczny aromat po piaskowaniu zębów. Potem przeniosłem się do starego, prowincjonalnego, podrzędnego muzeum, w którego aurze mieszają się motywy starej skóry, środków czystości i metalu. Bo, o czym trzeba wspomnieć, jest to muzeum z militariami. Starymi militariami. Starymi jak pruska pikielhauba. Chwilę później poczułem jodynowe, quasi torfowe nutki pomieszane ze środkami czystości. Aromat panujący w tych szpitalach w Polsce, w których kończyny ochoczo się amputuje zamiast ich leczyć. To jest piwo, które opowiada historię. Imbir i jałowiec są analitycznie, oddzielnie bez problemu wyczuwalne, a jednak w zespoleniu z sobą oraz resztą piwa powodują przewijanie się przed oczami absolutnie niespodziewanych obrazów. Wspomniana metaliczność zaś nie jest odsprzętowa i najprawdopodobniej też nie odchmielowa, wydaje się bowiem wypływać z jałowca, jest mocno specyficzna i dużo bardziej przyjemna od tej konwencjonalnej, spotykanej czasami w piwach. Niesamowicie odjechany wywar. I bardzo smaczny. Należy mu się szacunek nie tylko za niezwykłość. (7,5/10)
Methusalem (alk. 10%) jest odtworzeniem dawnej receptury na altbiera vel Adambiera. Kwaśnego altbiera. Piwo jest pełne, słodkie, tylko lekko kwaskowe. Jest w nim trochę kakao, są nutki winne, są jednak przede wszystkim dominujące nuty orzechów laskowych – aż dziw bierze że taki intensywny orzech można wykrzesać ze słodów. Jako że kwaskowość jest jako rzekłem niezbyt intensywna, rola zapewnienia balansu przypada finiszowi – orzechowemu, taninowemu, z nutką śliwki. No i w tym momencie moim zdaniem nieco przedobrzono – taniny wespół z kwaskiem pchają piwo w kierunku cierpkawym, co mi nie przypadło do gustu. Wolałem z jednej strony wyraziście kwaskowego ale nie cierpkiego Münchhausena ('sour alt'), a z drugiej rewelacyjne doppelsticke Hoppeditz od Freigeista. Niemniej jednak jest to ciekawe, bardzo złożone, niecodzienne piwo. (6/10)
Nie wiem jak w filozofię The Monarchy wpisuje się Othello Porter (alk. 5,8%), należy jednak nadmienić że przy pierwszym zderzeniu ze zmysłami bukiet ma prostolinijny, żeby nie rzec jednowymiarowy. Prażone ziarno z sugestiami dmuchanego ryżu, i tyle. No, ewentualnie można się tu doszukać jeszcze śladów czekolady, ale jest to wtórne wrażenie wypływające z rzeczonego ziarna. Dopiero wraz z ogrzaniem zaczyna się robić bardziej kawowo, a w lekko słodkim, zbalansowanym, średnio pełnym smaku dochodzą do tego orzechy, i piwo faktycznie (ha!) zaczyna się kojarzyć z włoskimi smakami deserowo-podwieczorkowymi. Bo wykoncypowałem, że o to chyba chodzi z jego nazwą. Tak samo więc jak Preussen Weisse, to piwo snuje historię za pomocą swojego bukietu. Bardziej prostą historię, ale i tak warto się w niej zanurzyć. (7/10)
Nie wiem jak w filozofię The Monarchy wpisuje się Othello Porter (alk. 5,8%), należy jednak nadmienić że przy pierwszym zderzeniu ze zmysłami bukiet ma prostolinijny, żeby nie rzec jednowymiarowy. Prażone ziarno z sugestiami dmuchanego ryżu, i tyle. No, ewentualnie można się tu doszukać jeszcze śladów czekolady, ale jest to wtórne wrażenie wypływające z rzeczonego ziarna. Dopiero wraz z ogrzaniem zaczyna się robić bardziej kawowo, a w lekko słodkim, zbalansowanym, średnio pełnym smaku dochodzą do tego orzechy, i piwo faktycznie (ha!) zaczyna się kojarzyć z włoskimi smakami deserowo-podwieczorkowymi. Bo wykoncypowałem, że o to chyba chodzi z jego nazwą. Tak samo więc jak Preussen Weisse, to piwo snuje historię za pomocą swojego bukietu. Bardziej prostą historię, ale i tak warto się w niej zanurzyć. (7/10)
Sauer jest chyba najbardziej skorym do eksperymentów niemieckim piwowarem. I jak to często bywa w przypadku projektów eksperymentatorskich, ich rezultaty są zazwyczaj ciekawe, choć niekoniecznie zawsze udane. Zawsze jednak warte spróbowania.
Wow! A gdzie można takie cuda dostać? Internet? Jakiś konkretny sklep w Niemczech?
OdpowiedzUsuńPiwa Freigeista są dostępne na pewno w Rudacie w Dortmundzie, chyba również w wysyłkowym Bierpost. Warto sprawdzić sklepy specjalistyczne w Berlinie, są zazwyczaj dobrze zaopatrzone.
UsuńWith bated breath.Tak tylko moge okreslic oczekiwanie tu w Patagonii gdzie siedze juz prawie 3 miesiace przy nedznych wytworach tutejszego tzw craftu na Twoje nastepne rezenzje ktore sa coraz lepsze a ta powyzsza to majstersztyk.
OdpowiedzUsuńDzięki. Przeczytałem niedawno Twoje recenzje patagońskich lokali na RB i tak sobie pomyślałem, że większego odludzia (także piwnego) chyba nie mogłeś sobie wybrać ;) Nie da się tam sprowadzić czegoś ciekawszego, chociażby z Brazylii?
Usuń