Piwny Blog Day 3.0
https://thebeervault.blogspot.com/2014/12/piwny-blog-day-30.html
To jest chyba ostatnia relacja z Piwnego Blog Daya 3.0 jaką przeczytacie, hue. No ale Urquell mi się wpierniczył w plan wydawniczy, a nie chciałem przerywać cyklu o Rumunii. Żarty na bok – co piwny bloger polski może wynieść z takiej imprezy? Teoretycznie bardzo dużo. Spotkanie się w jednym miejscu większą grupą, wymiana uwag połączona z ciekawymi prelekcjami – to wszystko powinno prowadzić do krzepnięcia polskiej blogosfery piwnej oraz do jej rozwoju.
W teorii tak jest, ale w praktyce wiele zależy od wspomnianych szkoleń. A te w tym roku nie dopisały. W zasadzie ciekawe były te najmniej związane z blogowaniem. Znany i szanowany Maciej Chołdrych przedstawił wszystkim obecnym na 16-tym piętrze Łorsoł Fajnanszal Center nietypowe piwa, które chyba wszystkie się przewinęły w moim całkiem niedawnym wpisie, no ale nie każdy go czytał. Fajne było to że mogliśmy trochę takich mniej nietypowych, ale za to bardziej osiągalnych skosztować. Blind tasting to zawsze jest niezła zabawa - tutaj połączona była z merytorycznym komentarzem Rafała Kowalczyka oraz paroma niespodziankami, kiedy to piwa polskie były błędnie typowane jako zagraniczne (exemplum Rauchbock Kormorana, który wielu wzięło mylnie za Schlenkerlę). Obowiązkową korpo-propagandę przekazał w swoim wystąpieniu Patryk Pietrzak z PU.
na zdjęciu na dole po prawej Colin Farrell i Quentin Tarantino |
Wykłady które powinny być najbardziej dopracowane biorąc pod uwagę istotę tej imprezy, niestety takimi nie były. Prezentacja Pawła Bieleckiego nt. pozycjonowania, ekspansji lajkowej i podbijania blogiem nowych galaktyk jeszcze wydawała się ciekawa, choć koledzy z którymi rozmawiałem mieli do niej spore zastrzeżenia merytoryczne. Najbardziej kuriozalne było wystąpienie Joanny Krysińskiej, sympatycznej kobiety prowadzącej sympatycznego bloga Retro Garnek, której obecność na PBD chyba nie do końca była przemyślana. Aspekty formalno-wizualne prowadzenia bloga zostały omówione w sposób budzący wiele wątpliwości, a jako przykłady do naśladowania zostały zaprezentowane blogi częściowo brzydkie graficznie, częściowo o bardzo małym zasięgu. Nie wyniosłem z tego nic poza paroma dodatkowymi Urquellami w brzuchu, które miały zagłuszyć pogłębiające się uczucie pustki, niestety.
Wniosek na przyszłość - plan prelekcji powinien być ułożony w bardziej przemyślany sposób, a wykłądy dobrane pod kątem ich przydatności dla uczestników zjazdu. Truizm? Jednak nie dla wszystkich tak bardzo oczywisty, jak widać. Blind tastingi czy wykłady o ciekawostkach powinny być uzupełnieniem, przerywnikiem między wykładami merytorycznymi. Jeśli okazują się bardziej absorbujące uczestników, no to coś ewidentnie nie gra.
Najbardziej owocne były rozmowy wewnątrzśrodowiskowe, kuluarowe i nie tylko. W obrębie oficjalnej części PBD miała miejsce dyskusja między frakcją sensoryczno-sędziowską reprezentowaną przez Michała Kopika a skrzydłem naturszczykowym na szpicy którego stał Docent. W ruch poszły krzesła, motyki, kapsle oraz statywy do aparatów... a nie, czekaj, to nie ta impreza. W każdym razie, jak już kiedyś pisałem, mam sceptyczny stosunek do konkursów piwnych i nie bardzo widzę związek między wysoko specjalistyczną wiedzą sędziów a jej ewentualną przydatnością dla szeregowego konsumenta. Dyskusja została jednak szybko przerwana bo w Korei Północnej nawalił jedyny działający reaktor, wskutek czego Warsaw Financial Center spowił się w ciszy i mroku, i musieliśmy zbiegać na dół klatką schodową, nie napotykając po drodze jednak ani Bruce'a Willisa ani terrorystów.
Jako się jednak rzekło, dyskusja była moim zdaniem najfajniejszą częścią oficjalnego PBD, obok nieoficjalnych rozmów kuluarowych. No a potem była jeszcze impreza w warszawskim multitapie Jedna Trzecia przy akopaniamencie piw z Pracowni Piwa. Po dłuższej posiadówie przeniosłem się jeszcze wraz z Piwologiem, Arturem i Martą do Cudów na Kiju, a stamtąd jeszcze do jakiejś mordowni niedaleko leżącego na zolu, naćpanego punka na szklanicę Żywca APA. Wieczór był tak udany, że Piwolog mi dziękował że go o piątej rano odprowadziłem do hostelu, choć mógłbym przysiąc że to on mnie tam odprowadził.
I co było w tym wszystkim najfajniejsze? Ludzie. Poznałem całą masę fantastycznych osób, miałem kupę ciekawych i zabawnych rozmów, nie zaznałem ani chwili nudy. I to jest dla mnie najcenniejszy wniosek z PBD 3.0. Że mało kto pasjonujący się piwem na tym samym poziomie (albo i większym) jak ja jest mało sympatyczny. Jakoś tak chyba jest, że przynajmniej w Polsce w piwo wgłebiają się ludzie o określonej otwartości na druga osobę, mający poczucie humoru, potrafiący sie bez problemu dogadać mimo czasami skrajnych różnic ideologicznych.
I dlatego cieszę się jeszcze bardziej że to właśnie piwo stało się moją pasją.
.
.
.
.
.
.
.
.
źródło: Polskie Minibrowary |
Jako bonus krótkie przedstawienie piw polanych przez Macieja Chołdrycha, w myśl że wpis bez recenzji to wpis stracony. Jest to na bakier z moimi wynurzeniami w tekście o konkursach piwnych, ale nie będzie to zbytnie nadużycie, bo piwa były wyjątkowo wyraziste. Najsmaczniejszym była Pietra z Korsyki, którą piłem już dawno temu. Dodatek mączki kasztanowej skutkował akcentami orzechowymi, a zaskakująco solidna, karmelowa pełnia słodowa była wspomagana kwiatowo-miodowymi nutkami które być może wynikły z utlenienia, ale jednak pasowały do Pietry. Lekki kwasek zapobiegał jednocześnie przymulaniu (6,5/10). Rittmayer Smokey George, piwo ze słodów wędzonych na torfie, to nie moja para kaloszy. Jakbym wsadził głowę w torf, po czym jeszcze polał jodyną. W smaku pojawiają się nutki owocowe, co trochę piwo ratuje, ale cierpko-wytrawny finisz nie należał do przyjemnych (4/10). Oak Aged Cranberry Bastard z duńskiego Hornbeer to po pierwsze piwo w którym beczki nie wyczułem, po drugie napój wybitnie owocowy. Truskawki, pestki morelowe, kwas owocowy, żurawina. Przy tym z jednej strony jest pełne, z drugiej ma wytrawny finisz. Pić się da, ale to nie mój smak (5/10). Największym rozczarowaniem był De Molen Hel & Verdoemenis Cuvee, leżakowany w beczce po Bordeaux. Nie wiem jak długo leżakowany, bo robił wrażenie niedoleżakowane, łącznie z nieułożonym alkoholem. Tego jest w nim wprawdzie ponad 10,5%, ale kiedy piłem wersję podstawową tego piwa nie mogłem uwierzyć jak rewelacyjnie było zbalansowane i ułożone. I głębokie, złożone - bo w tej przynajmniej warce Cuvee brak ułożenia mocno tłumił głębię. Baza jest fajna - sos sojowy, czekolada, jakieś zioła (koper?), palenie... mogło z tego być coś dużo lepszego (6,5/10). Hanssens Artisanaal Oude Kriek to piwo do którego trzeba dorosnąć. Ja pod tym względem przechodzę chyba dopiero mutację, wskutek czego piwo o aromacie kiszonej kapuchy branej prosto z drewnianej beczki, połączonej z nutami octu i wiśni mi nie podszedł. Sauerkraut Oak Aged Wiśnia w Piwie (3/10).
Jak więc widać powyżej, ciekawe nie znaczy świetne. Z zadowoleniem więc wróciłem do kufla Urquella, najlepszego piwa na sali.
A teraz czekam na przelew, akceptuję ruble.