Ave ananas
https://thebeervault.blogspot.com/2014/12/ave-ananas.html
W liceum trochę słuchałem black metalu, mimo że generalnie ten rodzaj muzyki kłóci się z moim światopoglądem. No i dość szybko zaczął się również kłócić z moim poczuciem estetyki. Leśne ludki skrzeczące jak zagruźliczone wrony do podkręconych, quasi-punkowych riffów i bieda-blastów to ogólnie beka jest. Poza tym wszystko w tym gatunku zostało powiedziane na 10-minutowej, pierwszej EPce Sun Of The Sleepless, utrzymanej w klimatach wczesnego Burzum, tyle że o niebo (hehe) lepszej. Dlaczego o tym piszę? Ano bo mam przed sobą trzy piwa jakichś duńskich szatynistów, którzy zamiast chwalić się tym jak bardzo nie umieją obsługiwać instrumentów, postanowili że zaczną warzyć piwa. Do jednego z nich dokooptowano nawet Duńskie Stowarzyszenie Ateistów i wspólnie wykombinowano recepturę. Tak, w Danii, kraju w którym pójście na zwyczajną mszę jest przez gros populacji ponoć uważane za przejaw głębokiego fanatyzmu, istnieje takie stowarzyszenie. Coś jak Liga Bezbożników w ZSRR. No ale mniejsza z tym. Paralelę między black metalem a Djævlebrygiem widzę taką, że szatyniści nie potrafią stworzyć niczego pięknego. Zawsze jakoś wychodzi szajs.
Weźmy taki Pride Of Nekron (alk. 10,5%), imperial stout będący według etykiety ulubionym piwem szatana. Po prawdzie to nie wiem jakie mogłoby być ulubione piwo szatana (może Tyskie?), ale z drugiej strony, kto o tym może wiedzieć lepiej od jakichś duńskich satanistów? Pierwszy buch jest konkretny i obiecujący, pełno gorzkiej czekolady, espresso i paloności. Problemem piwa jest jednak jego skład, w którym widnieje syrop rodzynkowy oraz czarny. Tak, czarny syrop, nie wiem, z węgla może? No i w aromacie oznacza to że się wnet robi mocno rodzynkowo, a nawet bakaliowo, i piwo dryfuje w kierunku Bałtyku i tamtejszym porterom, tyle że w mało zintegrowany sposób. I w smaku to się potwierdza. Z jednej strony mamy oto czekoladowo-kawowo-palonego imperial stouta, jedno z najbardziej palonych piw jakie piłem, smakujące jakby wsypano parę szufel węgla do zasypu. Paloność jest szorstka i gorzka, jeży język. No a z drugiej strony jest tutaj nieznośna, zaklejająca słodycz wraz z tym całym rodzynkowo-bakaliowym balastem. I ona jeży język niezgorsza od tego węgla, znaczy się, paloności. I to się w normalnym wypadku powinno nawzajem balansować. Ale tutaj czuć że słodycz nie jest odsłodowa, tylko dodana, i całość się absolutnie nie klei do siebie. Ta słodycz i te bakalie robią zgodnie z prawdą wrażenie czegoś dodanego, co się nie przegryzło z piwem. W efekcie piwo jest zarazem nieznośnie palone i nieznośnie słodkie, no i nieznośnie, sztucznie bakaliowe. Czuję się jakbym pił piwo z sokiem, znaczy się, imperial stouta z syropem. Zaraz, przecież to właśnie robię. (4/10)
Jakby z tym Nekronem sprawy się jednak nie przedstawiały, Old Mephisto (alk. 10,5%) bije go na łopatki. W tym złym sensie, co jest zresztą logiczne, bo to piwo też jest ponoć ulubionym piwem Szatana. Wino jęczmienne z Djævlebrygu ma bardzo słodki, gumisiowaty bukiet koktajlu z czerwonych owoców, w którym pływa sobie sporo alkoholu, karmelu i żelazny pręt. Smak jest tak słodki, że aż się język zwija do środka, a mnie otrzepało. Od słodyczy, choć może i od alkoholu, którego tutaj jest zdecydowanie za dużo, w efekcie czego piwo jest bardzo cierpkie i robi niedoleżakowane wrażenie. Ja rozumiem alkohol i słodycz w winie jęczmiennym, ale z umiarem proszę. Tutaj jednego i drugiego jest tyle, że w zasadzie tłumią wszelki smak. W związku z czym de facto to piwo jest niepijalne. (2/10)
Gudeløs (alk. 8,9%) to już nie szataństwo, to jest właśnie ten imperialny stout który powstał we współpracy z duńską ligą bezbożników czy jak im tam. Ponownie w składzie wylądował duet syropowy. Po kiego czorta? Ano tak, z pewnością po kiego czorta właśnie. Za jego sprawą zapowiadająca się nieźle, pumperniklowa, czekoladowa, palona baza słodowa rujnowana jest przez bakaliową słodycz. W aromacie oznacza to że po lekkim ogrzaniu następuje wyraźne spłaszczenie, w smaku jednak silna paloność jakoś daje temu odpór i syropy nie dają do końca rady. Problemem pozostaje rozpuszczalnik, tak po prawdzie to nie wiem czy i kiedy piłem piwo które by miało tak ordynarną, wódczaną cierpkość. No, "kwadrupel" od Fortuny mi się przypomniał. Kremowy pierwszy akord szybko jest zmywany przez etanolowe zwijanie się tylnej połowy języka w rulonik. Kolejne niepijalne piwo i kolejna pożywka dla kanalizacji. (2/10)
Czyli co, ponownie się przekonałem do tego że brzydota przyciąga beznadzieję, a syf kiłę.
A na Ratebeerze świetne oceny...
OdpowiedzUsuńZawsze mnie zastanawia, na ile wpływa na ocenę piwa fakt że jest drogie i w 'renomowanym' stylu. Wpływ ten u wielu jest pewnie niebagatelny.
UsuńTrzy lata temu Gudelos byl znakomitym piwem, i na pewno cena nie miała wpływu na moje odczucia :)
UsuńSzkoda, ze wiele małych browarów, również w USA, po zdobyciu uznania u piwoszy nie potrafi utrzymać wysokiej jakości swoich piw.
Latarnik