Pils jako narzędzie masońskiej indoktrynacji
https://thebeervault.blogspot.com/2012/10/pils-jako-narzedzie-masonskiej.html
Zmarszczyłem
brwi widząc typowe dla polskich lagerów przewoltażowanie, w każdym razie tak
odebrałem owe 5,6% alkoholu. Całkowicie błędnie zresztą – ekstrakt początkowy to
całe 13,6°
i to czuć, jako że w piwie zostało pełno słodowych cukrów. W trakcie picia
przyjemnie lepią się w ustach, dodając piwu treściwości a odejmując sesyjności
– mi to jednak pasuje. Z drugiej strony, w zapachu chmielu jest tyle co na
lekarstwo, za to jasna, słodka słodowość jest wręcz nieprzyjemnie intensywna, zahaczając
o ciastowość a nawet i chyba łypiąc nieco w kierunku landrynki. Przestraszyłem
się, że nici z pilsa, a w dodatku nic na to nie poradzę, że nie podchodzi mi
taki jednostronny, intensywny aromat jasnych słodów.
Szczęściem jednak jest to piwo, które smakiem mocno dystansuje swój zapach – a zazwyczaj z piwami bywa niestety na odwrót. Mocna, wręcz bardzo mocna jak na pilsa goryczka świetnie balansuje owe konkretne, lepiące się ciało słodowe piwa, natomiast aromat polskich odmian chmielu Sybilla oraz Marynka uwalnia się na dobre dopiero podczas picia, skutkując wyraźnymi nutami trawy oraz soków ze świeżo złamanych młodych pędów drzew liściastych. W połączeniu z wysoką treściwością otrzymujemy piwo o arcypolskim aromacie, które nadawałoby się jako płynne danie dla drwali tudzież chłopów w trakcie żniw. Nic na to wprawdzie nie poradzę, że co Żatec to Żatec, moje chmielowe gusta pilsowe są zwrócone w kierunku Czech, ale za to mamy piwo które stara się udanie być piwnym odpowiednikiem polskich miodów pitnych – czuć w nim bowiem przywiązanie do korzeni, mimo współczesnej receptury. Zastanawiam się jak pójdzie indoktrynacja nieuświadomionych polskich piwoszy. Może być nieco pod górkę, jako że dla większości górną granicą goryczki jest Pilsner Urquell, a Manufakturowy Pils intensywnością goryczy PU raczej przebija. Trzymam jednak kciuki, piwo jest bardzo ciekawe, choć sam zapach do mnie nie trafia. (Ocena: 6,5/10)
Szczęściem jednak jest to piwo, które smakiem mocno dystansuje swój zapach – a zazwyczaj z piwami bywa niestety na odwrót. Mocna, wręcz bardzo mocna jak na pilsa goryczka świetnie balansuje owe konkretne, lepiące się ciało słodowe piwa, natomiast aromat polskich odmian chmielu Sybilla oraz Marynka uwalnia się na dobre dopiero podczas picia, skutkując wyraźnymi nutami trawy oraz soków ze świeżo złamanych młodych pędów drzew liściastych. W połączeniu z wysoką treściwością otrzymujemy piwo o arcypolskim aromacie, które nadawałoby się jako płynne danie dla drwali tudzież chłopów w trakcie żniw. Nic na to wprawdzie nie poradzę, że co Żatec to Żatec, moje chmielowe gusta pilsowe są zwrócone w kierunku Czech, ale za to mamy piwo które stara się udanie być piwnym odpowiednikiem polskich miodów pitnych – czuć w nim bowiem przywiązanie do korzeni, mimo współczesnej receptury. Zastanawiam się jak pójdzie indoktrynacja nieuświadomionych polskich piwoszy. Może być nieco pod górkę, jako że dla większości górną granicą goryczki jest Pilsner Urquell, a Manufakturowy Pils intensywnością goryczy PU raczej przebija. Trzymam jednak kciuki, piwo jest bardzo ciekawe, choć sam zapach do mnie nie trafia. (Ocena: 6,5/10)