Yeti Imperial Stout – Great Divide – USA
Pierwsze piwo amerykańskie na blogu to legendarny trunek z legendarnego a zarazem młodego browaru. Great Divide to przybytek cieszący się ...
https://thebeervault.blogspot.com/2011/08/yeti-imperial-stout-great-divide-usa.html
Pierwsze piwo amerykańskie na blogu to legendarny trunek z legendarnego a zarazem młodego browaru. Great Divide to przybytek cieszący się nieprzerwanie wysoką renomą, której dowodem jest ósme miejsce na liście wszystkich browarów świata za rok 2010 na serwisie Ratebeer, oraz siódme na liście wszystkich browarów wszechczasów na serwisie Beeradvocate. No i oczywiście cała gamma medali dla piw które są bądź były warzone w browarze Great Divide. Należy tutaj wspomnieć o amerykańskim rynku piwnym jako takim. Wedle obiegowej opinii bowiem wyznacznikiem amerykańskiej kultury piwnej są sikacze pokroju Bud Light, Coors czy Miller. Owszem, są to najlepiej sprzedające się piwa amerykańskie na tamtejszym rynku, niemniej jednak rynek piwny w USA może być bez przesady nazwany najbardziej różnorodnym na świecie – czy to pod względem stylistyki warzonych tam piw czy też ich jakości. W USA bowiem od jakiegoś czasu trwa tzw. rewolucja browarów rzemieślniczych, która czyni Stany Zjednoczone wręcz rajem dla wymagającego piwosza. Jest ona możliwa dzięki licznej grupie piwowarów domowych z jednej strony (jest ich szacunkowo 700 tysięcy), a z drugiej strony brakiem większych barier ustawowych oraz podatkowych, które w Polsce skutecznie zniechęcają piwowarów domowych do rozbudowy oraz komercjalizacji swojego hobby (wyjątkiem jest tu projekt PINTA, oby okazała się jaskółką na polskim rynku piwnym). Udział ponad 1700 istniejących browarów rzemieślniczych na rynku amerykańskim to około 5%, z coroczną dziesięcioprocentową tendencją zwyżkową. Większość Amerykanów ma browar rzemieślniczy w odległości mniejszej niż 10 mil od miejsca zamieszkania, a w stanie Vermont jeden browar przypada średnio na 30 000 mieszkańców, pod tym względem są to więc prawdziwi szczęściarze.
Jako społeczeństwo pozbawione tradycji, Amerykanie często i chętnie eksperymentują, a ponadto wyznają zasadę „bigger, better”, inwencja twórcza browarmistrzów w browarach rzemieślniczych, wywodzących się często z browarnictwa domowego, nie zna więc granic. Jednym z prymusów wśród amerykańskich browarów rzemieślniczych jest właśnie Great Divide, założony niedawno, bowiem w 1994 roku w Denver w stanie Colorado i warzący poza lekkimi piwami sesyjnymi w głównej mierze wysokowoltażowe, intensywne aromatycznie piwa do degustacji, tzw. „big beers”.
Najbardziej chyba znane piwa z Great Divide to Hercules Double IPA oraz Yeti Imperial Stout, którego istnieją zresztą różne wersje, w tym dojrzewające w drewnianych beczkach. W moim kielichu wylądował klasyczny Yeti, a jako że to pierwszy russian imperial stout na blogu, czas w kilku słowach nakreślić historię gatunku.
Wbrew nazwie ten styl piwny nie pochodzi z Rosji, warzony był bowiem po raz pierwszy przez londyński browar Thrale. Nazwa bierze się z tego, że rynkiem docelowym była XVIII-wieczna Rosja za panowania Katarzyny Wielkiej. Jako że piwo mogło zamarznąć podczas podróży po Bałtyku, stout eksportowany do Rosji był mocniejszy alkoholowo, o woltażu sięgającym 9-10%. W ten oto sposób wyewoluował nowy gatunek piwa, podgatunek stouta, którego klasyczna wersja jest piwem raczej sesyjnym, podczas gdy wersja imperialna jest gęstsza, bardziej treściwa i cięższa, przeznaczona do powolnej konsumpcji w mniejszych ilościach. Russian imperial stout to gatunek częściowo bardziej podobny do baltic portera niż do klasycznego stouta, tymczasem ja RIS bardzo lubię, zaś baltic portera nie trawię – i nie potrafię tego niestety sensownie wyjaśnić.
Yeti Imperial Stout ma nazwę wzbudzającą respekt, opisany jest na etykiecie jako „nieposkromiony i okazały” i butelkowany jest do szkła o pojemności 355ml, co jest dawką jak najbardziej wystarczającą jak na tak ciężkie piwo. Yeti jest smoliście czarny, o gęstej, kremowej, beżowej i bardzo trwałej pianie. Elegancja Francja. Zapach… o taaak! Jak skrzyżowanie IPA ze stoutem! Gorzka czekolada, owoce leśne, żywica, sosna i jałowiec – typowo stoutowe elementy w rodzaju ciemnej czekolady są więc równoważone silną owocowością i chmielem. Do tego dochodzi brązowy cukier, powoli owocowość staje się bardziej różnorodna, wzbogacona o mango, truskawki i borówki, a wszystko fantastycznie wkomponowane w iglastą zalewę z gorzkiej czekolady. Miodzio! Oczywiście czekolada nie jest tutaj jedynym „ciemnym” elementem, mocno obecne są bowiem również karmel, toffi i dużo kawy typu mocca, a paloność ziarna jest znaczna. Zapach jest niesamowicie złożony i intensywny, wszędzie go pełno.
A smak? Ależ to piwo jest gęste, gorzkie i pełne smaku! Przy imponujących 75 IBU (jednostki w których mierzy się goryczkę; mocno chmielony pilsner ma 45, piwo pszeniczne zazwyczaj paręnaście) pełno jest tutaj gorzkiej czekolady, kawy oraz iglasto-żywicznych smaczków chmielu. Owocowy tandem mango-truskawka jest również dzielnie obecny, ale bardziej w tle niż ma to miejsce w zapachu. Paloność jest wręcz ekstremalna, ale niesamowicie umiejętnie wkomponowana w całość. Piwo jest bardzo gęste, konsystencja niemalże oleista. Jako że Yeti jest nisko gazowany, przód języka jest opatulany aksamitem gorzkiej czekolady i kawy, natomiast tylna część jest zdecydowanie zdominowana konkretną, chmielowo-czekoladową goryczką, a na środku języka kawa i gorzka czekolada owocują lekką, przyjemną cierpkością. Goryczka jest mocna do bardzo mocnej, bardzo trwała. Owocowość i delikatne toffi nieco łagodzą ciężar tego ciężkiego jak kowadło trunku. Alkoholu mimo 9,5% w smaku nie czuć, ale szumi nieźle. Majstersztyk do sączenia i delektowania się nim!
Ocena: 9/10