Sześciopak polskiego craftu 45
https://thebeervault.blogspot.com/2015/12/szesciopak-polskiego-craftu-45.html
W Święta wypada wejść z pozytywnym akcentem, ale dla równowagi można to poprzedzić zrzędzeniem. Tak jest w przypadku tego sześciopaku, przedostatniego przed Świętami. Sześciopaku antyrekomendacji.
Tyle się ostatnio nachwaliłem Piwoteki, to teraz przyszedł czas na ostrą krytykę. Łódzkie Graffitti (alk. 5,5%), napój pomiędzy cydrem a ejlem, dla niektórych już na poziomie konceptualnym może oddziaływać negatywnie. Na mnie dopiero po zanurzeniu nosa w pokalu. Jabłka, drożdże i najgorsza chyba manifestacja siarki w piwie, czyli fekalny siarkowodór. Aromat niestety jest absolutnie dyskwalifikujący. Smak początkowo nie tak bardzo – pierwsze uderzenie jest jabłkowe, po nim nastepuje słodowo-drożdżowa nuta piwna, a na deser ponownie kibel, choć mniej ostry, zmieszany z gumobalonowo-bananowym akcentem owocowym. No nie udało się to, przynajmniej z kija. (3/10)
Mało piłem przykładów hybrydowego stylu belgian IPA, które by mi rzeczywiście smakowały. Jednym z tych wyjątków miały szansę zostać Ardeny ’44 ( ekstr. 16,5%, alk. 6,8%) od kontraktowej Setki. Uwarzone w Browarze Jana piwo w mocno zintegrowany sposób łączy brzoskwinie, marginalnego banana, pieprzne fenole i odrobinę melona w finiszu, z zasypem ciasteczkowym, lekko orzechowo-karmelowym, ciut rodzynkowym. Nawet nutka migdałowa która mi przemknęła wypadła dobrze. Byłby to po prostu mocniej chmielony dubbel. Gdyby nie jedno. Gdyby nie chmiel Jarrylo. Na Poznańskich Targach Piwnych stał się dla mnie zmorą psującą wrażenia z obcowania z setkową Enigmą, a w Ardenach również wylądował. Jest trochę gruszkowy, przede wszystkim jednak kojarzy mi się z morskimi nutami, z glonami, portem. O ile dobrze zidentyfikowałem winowajcę, to chyba będę musiał unikać piw z tym chmielem. (4,5/10)
Prosto z Tel Avivu, znaczy się z Poznania dojechał do mnie Dybuk (ekstr. 16%, alk. 6,5%) od nowego kontraktowca Golem. Wszyscy którzy grali w Baldur’s Gate wiedzą co to golem. To coś jest duże, głupie i trzeba je zabić. Dybuka wystarczy wypić. Jako że na rynku jest już tyle podmiotów warzących, ze trzeba nań wejść z przytupem, Dybuk jest żytnim porterem z dodatkiem łuski kakaowca i soli, leżakowanym na wiórach dębowych z beczki po sherry. Uwarzonym w Gontyńcu, naszpikowanym bebechami eks-Konstancina. Piwo jest mocno czekoladowe, zbożowe jak i chlebowe – gdzieś na punkcie przecięcia chleba ciemnego i żytniego. Płatków sherry nie wyczułem, mało wyraźna sugestia wanilii (oraz lukrecji) się jednak w pewnym momencie pojawiła. Sól jako taka w zasadzie nie jest wyczuwalna. Zwraca uwagę mocna, wyrazista goryczka, jak i oleista, żytnia, aksamitna pełnia – ten aspekt wykonano bardzo dobrze, szczególnie w wersji lanej Dybuk to oleista czekolada w formie piwa. Mankamentem w moim odczuciu jest zbożowa nutka, która skojarzyła mi się z odstanym zbożem, trochę mniej ze starym orzechem laskowym, a koniec końców z kartonem, choć nie było to typowe utlenienie. Była obecna zarówno w wersji butelkowej jak i lanej, choć w tej drugiej była mniej intensywna. Innym wydaje się jednak nie przeszkadzać. (6/10)
[materiał nie powstał "we współpracy"]

