Grand Champion. Pytanie o sens.
https://thebeervault.blogspot.com/2015/12/grand-champion-pytanie-o-sens.html
No właśnie. Czy w obecnej sytuacji rynkowej instytucja Grand Championa ma jeszcze sens? Na pewno straciła bardzo na znaczeniu. O ile jeszcze kilka lat temu poziom emocji towarzyszący debiutowi Grand Championa był bardzo wysoki, a niektórzy ojcowie zapominali że 6 grudnia należy się przede wszystkim przebrać za Mikołaja dla swoich dzieci, a nie stać z jęzorem na wierzchu przed otwarciem Almy o 6 rano, to obecnie szału związanego z Grand Championem nie ma praktycznie wcale. Rzecz zrozumiała - o ile kiedyś Grand Champion był jednym z nielicznych przedstawicieli "egzotycznych" gatunków piwa rodzimej produkcji, tak teraz, w czasach kiedy polski craft odważnie idzie w kierunku dzikich drożdży i drewnianych beczek, Grand Champion jest już tylko jednym z wielu piw.
W dodatku obdartym z pierwotnej otoczki. Z festiwalu Birofilia, z dedykowanego szkła czy wafla. 6 grudnia dla wielu piwoszy nie jest już "piwnym świętem", a niejedno dziecko narwanego tatusia odetchnęło w związku z tym z ulgą, niekoniecznie rozumiejąc dokładnie dlaczego. Ale zagadnienie pozycji Grand Championa na polskim rynku to tylko jedna z wielu kwestii. Inną jest warzenie go w Cieszynie i sztywne trzymanie się początku grudnia jako daty debiutu rynkowego. Z jednej strony Cieszyn ze względu na ograniczenia sprzętowe (metal...) nie do końca nadaje się na warzenie ekskluzywnego w założeniach piwa. Z drugiej jeśli konkurs piw domowych wygra piwo które powinno przeleżakować w browarze dajmy na to pół roku albo więcej, no to nonsens sytuacji staje się oczywisty. I tak jak można było na te niedostatki ewentualnie przymknąć oko w dawnych czasach, kiedy i może Grand Champion nie bywał koniecznie udany, ale stanowił samym sobą okazję dla polskich piwoszy, żeby zakosztować częściowo w różnorodności gatunkowej świata piwnego, tak obecnie takie usprawiedliwienie ze względu na sytuację rynkową doznało unieważnienia.
Czy instytucja Grand Championa ma więc sens? To zależy obecnie właściwie tylko od tego czy jego konkretna edycja jest udana, skoro wyzbyto się całej otoczki, a resztę unieważnił dynamizm rynku piwnego. Trzeba więc sprawdzić czy ten konkretnie Grand Champion ma sens. Skoro Tomek zrobił degustację porównawczą z cięższym kalibrem czyli Duchesse de Bourgogne - innymi słowy postanowił się poznęcać - ja stwierdziłem, że porównam flandersa z Cieszyna z bardziej codziennym spośród piw kwaśnych Flandrii, czyli Rodenbachem.
Red Roeselare Ale (ekstr. 17%, alk. 7,5%) w pierwszym momencie atakuje nozdrza kwaskiem, a raczej jego mlecznym charakterem, Lacto, lacto. Nie powiem, dominacja kwasu mlekowego we flandersie nie jest tym czego się spodziewałem i niekoniecznie mi odpowiada. Drugie skojarzenie to czerwone owoce, głównie wiśnie i porzeczka. Wyraźne, choć dalekie od dominacji. Trzecia jest ciemna, nieco karmelowa słodowość niosąca sugestię suszonych owoców. I w końcu drewno. Te wióry dały piwu bardzo mocną jego nutę, czyli emulacja wielomiesięcznego leżakowania w tym zakresie dała radę, a nawet chyba wystrzeliła ponad oczekiwania, robiąc tym samym nie do końca naturalne wrażenie. Innymi słowy - przesadzono z tymi wiórami. W smaku piwo ma całkiem konkretne ciało i jest kwaskowe. Kwaskowe na granicy z kwaśnością, czyli wyraziste pod tym względem ale niekoniecznie odstręczające dla skorego do eksperymentowania ze smakami piwa Kowalskiego. Z jednej strony czuć ciężar tego trunku, z drugiej brakuje mu głębi. Bo to co w aromacie jeszcze przekonuje swoją niechby i schematyczną złożonością, w smaku już ulega spłaszczeniu, aż po finisz w którym wybrzmiewa nuta jabłkowa. Jest ok. Ale jak na flandersa to nie jest dużo. Przynajmniej jest brak żelaznych nut. Postarali się. (6/10)
Jak w porównaniu do tego wypada stary, poczciwy Rodenbach? Przede wszystkim jest bardziej owocowy. Estry podobne, głównie porzeczka i wiśnia, ale jednak mocniejsze, a nawet nieco pestkowe w charakterze. Drewno jest, ale tak jak w Grand Championie dodano go bez opamiętania licząc na efekt i przeszacowując ilość, tak tutaj jest wtopione w tło. Wyczuwalne ale wzorowo zintegrowane w całokształt. Kwasek jest, ale tym razem bardziej octowy, jest i lekka słodycz. Jest większy balans, wręcz wzorowy. Słodowość jest dla odmiany wycofana, no ale jest tego słodu po prostu mniej. Rodenbach bije Grand Championa w kwestiach owocowości, ułożenia i zintegrowania. I mimo że parametrowo jest to piwo mniejszego kalibru, to głębi ma więcej. Biorąc pod uwagę cenę, to gdybym mieszkał w Belgii - a na szczęście tam nie mieszkam - byłoby to chyba moje piwo codzienne. Nie trzeba więc nawet sięgać po Duchessę żeby wskazać Grand Championowi jego miejsce w szeregu. (7,5/10)
Moja rada na przyszłość: dopasowanie daty debiutu rynkowego Grand Championa do czasu jaki powinien leżakować. Skoro dzień św. Mikołaja albo niechby i wigilia tego dnia nie zawiera w sobie już praktycznie żadnej magii, daje to browarowi pole do manewru żeby Grand Championa udoskonalić, wydać w postaci na którą nie ma wpływu sztuczny terminarz. Natomiast co do pytania o sens, to owszem, Grand Champion ma obecnie sens jako szansa na zaistnienie na rynku piwowara domowego. Ma też sens jako (ewentualnie) smaczne piwo dla konsumenta. I tyle. Jego gwiazda już przyblakła, ma jednak moim zdaniem szansę zabłysnąć na nowo jeśli producent zadba o jakość w takim wymiarze, żeby zrobiło piorunujące wrażenie. A ma ku temu możliwości. Paradoksalnie otworzyły się one wraz z upadkiem znaczenia samej marki.
"przed otwarciem Almy o 6 rano"
OdpowiedzUsuńChyba wieczorem, gdyż premiera miała miejsce o 18 :)
moim zdaniem to piwo jest poprostu niestylowe :D mało flandersa, za duzo lacto.
OdpowiedzUsuń