Bielitzer Blitz
https://thebeervault.blogspot.com/2013/11/bielitzer-blitz.html
Urokliwa starówka stolicy Podbeskidzia Bielska-Białej stała się jakiś czas temu jeszcze bardziej urokliwa, a to za sprawą ulokowanego zaraz przy rynku Browaru Miejskiego. Dodatkowym asumptem do odwiedzin było otwarcie się szefostwa na nową falę piwowarstwa, wskutek czego w Bielsku sezonowo powstają różnej maści ejle. Czasu było mało, ale paliwo służbowe, wybraliśmy się więc z kamratami na wizytę, żeby sprawdzić czym się Bielszczanie raczą jak im się znudzi picie żywieckiego koncerniaka a z drugiej strony pomstowanie na "ch**ów z Żywca" (autentyczny cytat z bielskiego dworca).
Minąwszy rozwrzeszczaną wycieczkę z rosyjskiej szkoły podstawowej dotarliśmy przez Rynek na miejsce. Oglądając na zdjęciach stan budynku w 2007 roku, przed remontem, można już z góry stwierdzić, że na otwarciu browaru w 2010 roku miasto zyskało na pewno architektonicznie. Z zewnątrz urokliwe, gustownie otynkowane starsze budownictwo, zaraz po wejściu okazało się już niezbyt zachęcające. Parter na planie litery C z warzelnią naprzeciwko wejścia robi dość surowe wrażenie. Za to przy kotłach krzątały się jakieś elfy, przygotowując magiczną miksturę, pewnikiem dostępnego obecnie brown ale'a. W piwnicy znajduje się jedno pomieszczenie dla gości, z którego można podziwiać umiejscowione za przeszkloną ścianą tanki leżakowe, w towarzystwie zwisających z sufitu pająków z tworzywa sztucznego. Nie trafia to do mnie. Po wejściu na piętro wrażenia były jednak zgoła inne. Wypełnione drewnem poddasze jest przytulne, ciepłe, klimatyczne. Niemalże domowe, tyle że z barem. W tle delikatna muzyka, a obsługa miła, uśmiechnięta i uczynna. W takim miejscu mogę przesiedzieć przy dobrym piwie spokojnie parę godzin.
Jedzenie częściowo całkiem wymyślne, z cenami jakich można się spodziewać po restauracji na rynku miejskiej starówki. Placki ziemniaczane z sosem borowikowym ponoć niezłe, oscypek z boczkiem i żurawiną świetny, zupa czosnkowa też bardzo smaczna. W tej ostatniej wylądowała chyba cała główka czosnku, wskutek czego kiedy piszę te słowa, monitor pod wpływem mojego oddechu wygina się lekko do tyłu, chcąc spaść z biurka.
Oczywiście zjadłem ją dopiero po sprawdzeniu wszystkich piw, bo american pale ale po konsumpcji takiej zupy nieco zmienił swój smak. Używanie niemieckiego nazewnictwa w Polsce co prawda trąci nieco wiernopoddańczością i tandetą, stąd nazwa bielskich piw (Bielitzer) wydaje mi się mało estetyczna, no ale najważniejszy jest jednak ich smak. Kto by pomyślał!
Najlepsze piwo poszło na pierwszy ogień. Bielitzer Pszeniczne jest orzeźwiające, kwaskowe, nagle urywające się w finiszu i wytrawne. Nie licząc wtrętów cytrusowych owocowości tutaj raczej nie ma, za to połączenie drożdży z silną przyprawowością, na którą składają się nuty goździkowe, muszkatołowe i okołocynamonowe w pełni zdaje egzamin. Bardzo dobry reprezentant stylu (7/10).
Następnym piwem było Bielitzer Marcowe. I tutaj opadła szczena. Piwo miało zapach który przypominał mi czasy wczesnego dzieciństwa, kiedy wakacje spędzałem w Beskidzie Małym obok Wadowic, a że nie było na działce instalacji sanitarnych, za potrzebą chodziło się do wychodka. Ekstrakt zapachowy z tegoż wychodka w słodowym, lekko miodowym i alkoholowo-cierpkim trunku - oto jak obrazowo przedstawia się marcowe z Browaru Miejskiego. Niestety, ale kanaliza w mało ciekawym piwie to zły pomysł (3,5/10).
Bursztynowe Ale się skończyło chyba zaraz przed naszą wizytą, wskutek czego następnym piwem w kuflu był Bielitzer American Pale Ale. Nie muszę chyba podkreślać, że od tego piwa oczekiwałem najwięcej, ale niestety obyło się bez fanfar i bicia głową o blat stołu z wrażenia. Aromat ciekawy, bazę słodową czuć wyraźnie, a nadbudowę tworzą mango, żywica i owocowość tropikalna zbliżona do marakui. Oraz niestety trochę kociego moczu, ale to się w ejlach czasami zdarza. W smaku jest jednak dziwnie puste, poza średnią pełnią w pierwszej części mało czuć, a chmiel ujawnia się dopiero pod koniec średnio mocną, punktowo drapiącą i nieco ściągającą goryczką. Jako piwo stołowe może być, ale nieco mnie rozczarowało (5,5/10).
Bielitzer Ciemne też mnie rozczarowało, bo po ciemniakach w browarach restauracyjnych spodziewam się nut kawy, których tutaj nie było wcale. Zamniast tego królowały klimaty karmelowo-ziemisto-mineralne, a posmak był podobny do wgryzienia się w kulkę śniegu. Taką ubrudzoną ziemią. W finiszu lekka goryczka. Profil ma trochę schwarzowy, choć jest nieco pełniejsze od typowego schwarzbiera. Pić się da, choć jednak jednowymiarowe i nudnawe (5,5/10).
Mimo że jestem w stanie polecić tylko jedno piwo, to lokal uważam za wart odwiedzin. Klimatyczne poddasze, miła obsługa i dobra kuchnia wespół z lokalizacją robią swoje. Zamawiając Pszeniczne do obiadu w zasadzie nie ma w ogóle na co narzekać. A rotacyjność piw sezonowych jest dodatkowym powodem do pojawiania się w Browarze Miejskim co jakiś czas, choćby z ciekawości.
Addendum 02.03.2014
Udało mi się wypić kufel Bielitzer Brown Ale. Okazał się być piwem typowo stołowym, znaczy się poprawnym, nie narzucającym się, ale bez szału. W aromacie głównie karmel i czerwone owoce w polewie toffi. Średnio pełny, słodowy smak, lekko słodki. W finiszu ciut drożdży, a dodatkowo jakby nutka kawy się chciała przebić, ale niestety bezowocnie. W porządku, ale liczyłem na więcej. (6/10)