Poczwórna premiera po krakowsku
https://thebeervault.blogspot.com/2014/12/poczworna-premiera-po-krakowsku.html
Przekonałem się już co do tego, że premiery piwne to fajne sprawy. A poczwórne premiery są fajne poczwórnie. W zeszły czwartek taka impreza miała miejsce w Warszawie (tam to chyba ‘płemieła’), jak i w Krakowie. Wybrałem się więc do Tap House żeby sprawdzić co tam pracusie z Pracowni Piwa wypichcili. A wypichcili piwo świąteczne, piwo noworoczne, piwo z piwowarem domowym i piwo z browarem kontraktowym. Każde w innym stylu, więc monotonii nie było się co spodziewać.
Spóźniony o godzinę wleciałem do Tap House nabitego ludźmi, tak że gdyby nie rezerwacja którą poczynił kolega, trzeba by było stać. Sam lokal zrobił na mnie zdecydowanie lepsze wrażenie niż za pierwszej wizyty tego lata. Zrobiło się przytulniej, pojawiły się sofy i obicia na krzesłach. Nadal czekam na otwarcie piwnicy, ale już jest w porządku.
Humory dopisywały, nikt nie był w pełni trzeźwy, najmniej zaś pewien pan który obsprayował drzwi do toalety swoim wyziewem szczęścia. No ale reszta gości bawiła się kulturalnie. Były nawet jakieś blogiery, i to nawet ze stolicy.
Program jazdy wyglądał tak, że począwszy od osiemnastej, co godzinę na kranie lądowała kolejna nowość. Pierwszym był Smoked Cracow Ho Ho Ho, świąteczna wersja grodzisza, którą wypiłem bardzo szybko (w trakcie sprintu do wodopoju pragnienie zawsze rośnie geometrycznie), i nad którą pochylę się dogłębnie we wpisie o tegorocznych piwach świątecznych.
Następną nowością było Dori II (alk. 6%), czyli belgijski blond uwarzony wspólnie z Dorotą Chrapek, autorką m.in. Grand Championa 2010. Ubiegłorocznego piwa Dori nie było dane mi wypić, więc nie mam porównania, obecne piwo zaś jest świetne. Można mu policzyć za mankament wyczuwalny alkohol w finiszu oraz ślady zielonych jabłek, ale te braki piwo nadrabia fenomenalną pijalnością. Jego pszeniczna słodowość skojarzyła mi się z świeżutkimi hefeweizenami z brewpubów, owocowe nuty brzoskwini, gruszki i banana wraz z delikatnym goździkiem (tym ostatnim bardziej w smaku niż aromacie) dawały mu belgijski sznyt, a goryczka okazała się mocniejsza niż w typowych przedstawicielach stylu. Czyli z jednej strony piwo potrzebowałoby trochę więcej czasu żeby się ułożyć, ale z drugiej strony w obecnym kształcie przekonuje do siebie właśnie swoją świeżością. (7,5/10)
Potem nadeszła kolej na 3 (alk. 6,4%), piwo uwarzone wspólnie z SzałemPiw. Dubbel IPA, jak zostało określone przez twórców, z IPA miało wspólną w zasadzie tylko mocną goryczkę. Mocną, nagłą i krótką. Jest jednak jeszcze coś, pod warunkiem że dominujące nuty w tym piwie są wynikiem domniemanego przeze mnie i kolegę dodania niemieckiego chmielu Polaris. Ów chmiel ma swoją nazwę nie bez kozery, a Trójka to, mówiąc kolokwialnie, totalny lodowiec. W aromacie lód, a posmak to jakby ssać ‘ajsówki’, czyli landrynki Ice, z których ponoć się robi również nalewki. Z dubbela zaś piwo ma karmel oraz susz owocowy. Nie jest to tak imponujący i złożony wywar jak Jedynka, ale piwo jest bardzo smaczne. (7/10)
No a potem były fanfary, kapelusze, balony, przemówienie Tomka Rogaczewskiego i mdlejące fanki rzucające w niego swoimi stanikami. Chyba że coś pomieszałem. Życzenia noworoczne przed Świętami Bożego Narodzenia? Czemu nie, jeśli są takie smaczne jak tegoroczny Hoppy New Year (alk. 7,3%). Według słów Tomka, w tym roku dopracowali recepturę, stawiając na wytrawność. Z tym się akurat zgodzić nie mogę, piwo odebrałem jako stojące raczej po słodkiej stronie ajpy, choć generalnie świetnie zbalansowane. Uderzenie miąższu dojrzałych, żółtych owoców tropikalnych w nos samo w sobie już jest bardzo słodkie. Marakuja, mango, brzoskwinia, te klimaty. No i trochę świerku jeszcze, zaś cytrus bardzo słaby. Lubię to. Pełnia dość wysoka, ani za słodkie, ani za gorzkie. Jak już AIPA to nie przegięta, wszak piwo ma być przede wszystkim pijalne, dammit. Super. (8/10)
Pogratulowałem twórcom, dostałem do skosztowania frapująco pumperniklowego Mr. Harda z aktualnej warki i spędziłem resztę wieczoru na rozmowach z fajnymi ludźmi. Jeszcze drzewiej nie przypuszczałbym, że piwo to tak pojemny i fascynujący temat, że można cały wieczór o nim rozprawiać. A jednak.
Wizyta skończyła się po szklanicy rewelacyjnego 100!, kiedy zacząłem przeczuwać nadchodzące delirium. No chyba że wcale nie jestem taki rozsądny i to Żona zaczęła u mnie przeczuwać, już nie pamiętam. Trzeba się było pożegnać, przygotować na kaca dnia następnego i skonstatować, że na takie premiery, z takimi piwami i ludźmi to ja mogę jeździć. Do następnego!