Loading...

Piwny potop szwedzki

Parę piw szwedzkich zostało już omówionych na blogu, a w międzyczasie do kolejki doszły kolejne, które czas przedstawić, mianowicie Pist...


Parę piw szwedzkich zostało już omówionych na blogu, a w międzyczasie do kolejki doszły kolejne, które czas przedstawić, mianowicie Pistonhead Chimney Sweeper oraz Dugges Gustafs Finger, a na deser cydr Rekorderlig Krusbär. Piwny potop szwedzki to nazwa tego wpisu ale i również (jak mam nadzieję) pierwszego odcinka cyklu, jako że na półce stoją już następne wyroby piwowarstwa z ojczyzny Astrid Lindgren. Tym razem niestety nie mogę niczego szczególnie polecić, choć jedno z piw jest pijalne, przed cydrem agrestowym zaś zdecydowanie przestrzegam.

Pistonhead Chimney Sweeper to piwo górnej fermentacji warzone z okazji Świąt Bożego Narodzenia, pojawia się więc na tych łamach jako spóźnione piwo świąteczne. Płonąca czaszka na etykiecie „kominiarza” wprawdzie nie jest, delikatnie rzecz ujmując, specjalnie świąteczna, niemniej jednak brown ale doprawiony amerykańskimi chmielami (Tomahawk, Cascade i Magnum) zapowiadał się rewelacyjnie, mając w pamięci przepysznego świątecznego Kocoura.

Szwedzkie piwo świąteczne jednak temu czeskiemu absolutnie nie potrafi dorównać. Przy woltażu wynoszącym 5,8%, brązowej barwie i niezbyt imponującej pianie aromat jest zaskakująco mało amerykański. Zapach jest po angielsku karmelowo-kwiatowy, rodzynkowy, o cechach orzechów włoskich. Amerykański aromat chmielu jest tutaj wciśnięty głęboko w tło, służąc głównie uwypukleniu kwiatowości. W słodkim zapachu niestety próżno szukać elementów sosnowych bądź owocowo-tropikalnych. Regularny brown ale, nie najwyższych lotów.

Przy co najwyżej średniej pełni smak okazuje się być bardziej wytrawny od zapachu, jedynie śladowo słodkawy, o średnio gorzkim finiszu, w którym się przewijają nawet nutki palone. W posmaku zalega goryczka z niezbyt przyjemnymi elementami kwaskowymi. Smak nie jest przesadnie intensywny, a przy tym wyzbyty owocowości. Piwo jest wprawdzie jak najbardziej pijalne, lecz jednocześnie nudne, bez życia, skomponowane bez dbałości o efekt – przynajmniej takie robi na mnie wrażenie (Ocena: 5,5/10).

Mając w pamięci złe doświadczenia z szwedzkimi cydrami, nie spodziewałem się po Rekorderlig Krusbär (4,5% alk.)  zbyt wiele, a i tak dostałem dużo mniej. Podobnie jak w „truskawkowym” cydrze z Kopparberg, tak i w Krusbärze, cydrze „agrestowym”, owoc przewodni nie wylądował w składzie. Są za to „aromaty”, wino jabłkowe i gruszkowe, a nawet barwnik karmelowy. Po przelaniu płyn wygląda jak ledwo naznaczona jasną zielenią woda mineralna, nie wiem więc po co w ogóle dodawano do tego cydru nieszczęsny ciemny barwnik.

Zapachowo dominuje okropny, syntetyczny agrest, który początkowo bardziej niż z owocem kojarzył mi się z zapachem jaki często można natrafić we wnętrzu apteki. Wiecie, taki kolaż sztucznych „owocowych” aromatów charakterystycznych dla syropów oraz proszków do rozpuszczania. Nut jabłkowych i gruszkowych brak, a ogólnie aromat nie jest intensywny. Biorąc pod uwagę jego profil – to dobrze.

Rekorderlig Krusbär smakuje jak rozpuszczone, chemiczne lekarstwo, coś pomiędzy Vibovitem a Pluszzz-em. Słodycz jest nie do zniesienia, zakleja usta, Coca-Cola to przy tym napój półwytrawny a przynajmniej półsłodki. Nie sposób wyczuć, że podstawą trunku jest cydr/perry. Jedna z najgorszych oranżadek z jaką miałem nieprzyjemność (Ocena: 1,5/10).

Jako ostatni w szkle wylądował dziwacznie nazwany Dugges Gustafs Finger, tak więc nawiązanie do Potopu Szwedzkiego znalazło i swoje uzasadnienie w nazwie jednego z piw. Po bitterze o woltażu 5,8% wiele sobie obiecywałem, głównie za sprawą ciekawej mieszanki chmieli (brytyjski Brewer’s Gold oraz amerykańskie Cascade i Chinook). Niestety, zostałem srogo rozczarowany. Piwo o czerwono-brązowej barwie i szybko zanikającej pianie ma aromat który byłby i przyjemny, gdyby nie nadmiar drożdżowości, która tłumi jego resztę, dodając piwu niepotrzebne nuty kojarzące się miejscami z bananami i łącząc się z lekkim masełkiem w coś co można nazwać mianem stęchłego. Miałem skojarzenia ze śp. Ale Ale z Corneliusa. Poza tym słodki zapach jest ciekawie skomponowany – kwiatowo-chmielowy, o wytłumionym karmelu i interesującej owocowości, w której można znaleźć jabłka, czerwone winogrona i porzeczkę (to ostatnie może być zasługą chmielu Brewer’s Gold). Brak tutaj wprawdzie typowo amerykańskiej sosny oraz owoców tropikalnych, niemniej jednak piwo pachniałoby dobrze gdyby nie ta stęchła drożdżowość.

Smakowo średnia pełnia, nieprzesadna aromatyczność, w której stęchłość przykrywa owocowość. Całość raczej wytrawna, zakończona na szczęście dość mocną goryczką, która nieco piwo ratuje. Z czasem stęchłość słabnie, piwo jednak nadal pozostaje mało inspirujące i niezbyt pijalne. Być może dostał mi się egzemplarz z wadliwej warki, u innych bowiem nie wyczytałem o takim niedociągnięciu. Przy mimo wszystko niskiej aromatyczności piwo pewnie byłoby bez stęchłych elementów bardziej pijalne, ale chyba i tak nudne (Ocena: 4/10).

W tym odcinku Szwedom nie udało się podbić mojego podniebienia, więc Polska tym bardziej nie ma się co obawiać nowego Potopu Szwedzkiego. Zobaczymy co będzie w następnym odcinku.
Rekorderlig Krusbär 6621308524308329229

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)