Loading...

Lubrow. Czy to jest aby polska nazwa?


Pierwszą styczność z Lubrowem miałem w 2018 roku, kiedy spędzając z rodzinnych powodów wakacje w Trójmieście, obczaiłem wszystkie minibrowary w okolicy, wśród których był i Lubrow. Wówczas był to browar restauracyjny, a raczej dyskotekowo-restauracyjny, albowiem za dnia restauracja, w nocy klub nocny. Moje wrażenie było niezbyt przychylne. Kiczowaty wystrój plus słabe piwa, w sumie najsłabsze wówczas w Trójmieście. To znaczy, wróć, nic nie pobije pod tym względem browaru Vrest, ale oni chyba specjalnie sprawdzają, jak bardzo złe rzeczy łyknie publika, o ile tylko anturaż się zgadza. W każdym razie najlepsze w Lubrow były wówczas zdecydowanie pierogi z gęsiną, bo na pewno nie piwo. Fast forward kilka lat później, Lubrow już jako browar wyższej rangi, wyniesiony z Gdańska do Borcza i mocno rozbudowany, przejęty przez spadkobierców, czyli braci Lubockich, miał kranoprzejęcie w katowickiej Absurdalnej. Moje wrażenie – sympatyczne chłopy, ale piwo nadal raczej kiepskie. Przy kolejnych okazjach kosztowałem piw z Lubrowa, co zwykle kończyło się rozczarowaniem. W 2022 roku byłem w ich tap roomie w Wejherowie i było już całkiem solidnie. Aż przyszło konkretne przesilenie, jakiś rok, może półtora roku temu. Jedno piwo bardzo dobre, kolejne też, jeszcze kolejne… też. Jedno odstępstwo od normy pozostaje odstępstwem od normy. Kolejne dwa odstępstwa od normy z rzędu mogą jednak zwiastować nowy paradygmat.

Z czasem faktycznie okazało się, że Lubrow A.D. 2024 to zupełnie inny browar niż kilka lat wcześniej. Prawdę mówiąc, taka zmiana kursu na lepsze w polskim crafcie w ostatnich latach odnotował chyba tylko browar Cześć, Brat!, który to jednak niestety po osiągnięciu naprawdę wysokiego poziomu powiedział wszystkim Cześć! i wziął był przepadł w czeluściach niebytu. Lubrow na szczęście istnieje, ma się dobrze i, jak pokazały tegoroczne Beerweek oraz WFDP, warzy na bardzo wysokim poziomie.

Ale swoją drogą – może to niemiecki browar? Popatrzmy na nazwy wschodnioniemieckich miejscowości. Dassow, Grabow, Brugow, Thyrow, Pankow,… Lubrow? Czyli to jednak chyba nie jest polski klub. Jak Brokreacja…*

Sprawdźmy zestaw szesnastu piw z Lubrowa. Liczba nielicha i powinna dać przekrojowe wrażenie odnośnie aktualnego poziomu browaru.


Zaczynamy od Zuzie (ekstr. 10%, alk. 4,2%) , a raczej Zuź, bo w tej Polish micro cold ipce wylądowały nowe chmiele o kryptonimach Zi-1 oraz Zu-12 – stąd nazwa tego piwa, uwarzonego pod egidą Kufli i Kapsli. Albo oraz Kapsli. Nieważne. Piwo pachnie ciekawie, przy czym słowo „ciekawie” nie jest tutaj zwyczajowo eufemizmem słowa „kiepsko”, tylko jest nacechowane pozytywnie. Typowa dla polskich chmieli sadowa owocowość tutaj poszła trochę w kierunku ogórkowego melona oraz albedowego arbuza, no i opuncji, tak więc rezultat nie jest zwyczajowo mdły. Szczególnie że całkiem gorzki finisz ma charakter pokrewny zielonemu grejpfrutowi, a o swojskość dba nuta suchej trawy vel siana w posmaku. Spoko wchodzi to spoko piwo. (6/10)


Szybkie pytanie – czy Silky (ekstr. 16%, alk. 5,5%) zgodnie z nazwą jest jedwabisty? Odpowiedź brzmi: owszem. Jedwabisty i palony, wszak jest to stout owsiany. Jedwabista, palona owsianka z gorzką czekoladą oraz nutką jeżynową, łacnie pijalna, no i naprawdę wyraziście gorzka nie tylko jak na stouta owsianego, ale i jak na piwo w tych czasach w ogóle. Gorzki, a jednocześnie gładki oatmeal stout, czyli jak to drzewiej bywało. Wafelki z gorzką czekoladą na przedzie, paloność w tle. Takie podpalone Pryncypałki. A każdy przecież lubi Pryncypałki. Pijalność wzorowa, no świetne piwo. (7,5/10)


Wiedziony przeczuciem piwa niebanalnego w swojej tradycyjnej banalności, otwarłem pewnego pięknego dnia puszkę piwa Słodowy (ekstr. 12,5%, alk. 5,2%) w mało komercyjnym, a za to wdzięcznym stylu vienna lager. Zostałem wynagrodzony, bo piwo łączy piękną, tostową, orzechową, ciasteczkową słodowość z goryczką, którą można by obdzielić ze dwie, czy nawet trzy postnowoczesne ipki. No i po jednej takiej ipce miałbym dość, a tutaj jest na odwrót – wypiłem pół litry i z chęcią przyjąłbym do organizmu jeszcze jedną, albo i nawet dwie puszki. Piwo przekonuje piękną słodowością i bez dwóch zdań charakterną, męską goryczką – synergia między tymi elementami powoduje niesamowitą wręcz pijalność. Niech was nie zwiedzie nazwa – piwo jest świetnie wyważone, ale absolutnie nie łagodne. Cymes! (8/10)


No dobra, trzeba w końcu ciupnąć coś nowofalowego. IPA Pa Para Po! (ekstr. 15%, alk. 5,6%) to piwo odwołujące się w nazwie do niejakiego Scatman Johna, który – już tłumaczę dla młodszych czytelników – wbrew swojemu pseudo wcale nie był gwiazdą scheisseporno, tylko całkiem popularnym jakieś dwie i pół dekady temu starszym panem, który łączył osobliwą manierę śpiewu z elektronik bit mjuzik i bywał puszczany na dyskotekach. No. Samo piwo to hybryda american IPA oraz New Zealand IPA, więc nie ma polskich chmieli, są za to Simcoe, Citra, Talus, Motueka, Ahhhroma oraz Nectaron. Piwo jest mega kremowe, czemu idzie w sukurs laktonowość/kokosowość Talusa, poza tym udanie łączy owocowość amerykańskich chmieli (grejpfrut, świeży ananas, brzoskwinia) z ostrością nowozelandzkich (głównie limonka), tak więc jest soczyste, ale i zarazem zadziorne. Nie ma hop burnu, nie ma słodyczki, jest za to goryczka. Słabsza of korz niż w Słodowym, ale jak na tego typu ipkę naprawdę porządna. Świetne piwo! (7,5/10)


„Otwórz tylko tę puchę, a poczujesz zapach kombajnu, który młóci hektary niemieckich pól palm bananowych odmiany Bananenbaum.” Szczerze powiedziawszy, spodziewałem się po nazwie Gruby Bamber wędzonki, a dostałem weizena, czy raczej roggenbiera, czy roggenweizena, bo na pierwszym miejscu w obrębie zasypu wymieniony na kontrze jest słód żytni. Jemu Gruby Bamber (ekstr. 16%, alk. 5%) zawdzięcza niebanalną gęstość, która byłaby na miejscu i w jasnym weizenbocku. Banany, które przewijają się w morskiej opowieści na kontrze, grają tutaj główną rolę, wspomagane dyskretną gruszką i tylko lekko przełamane goździkiem oraz gałką muszkatołową – co mi jest jak najbardziej w smak! Jako że roggenbiery są tyleż rzadkie, co chropowate, tutaj na finiszu czeka pijącego wcale nietuzinkowa goryczka, która właśnie w miejsce mocniej podkreślonych akcentów przyprawowych przełamuje owocowość, dając temu piwu rustykalnej dziarskości. Poza tym ta właśnie owocowo-goryczkowa kombinacja sprawia, że piwo mimo swojej żytniej oleistości zachowuje bardzo wysoką pijalność, sycąc, ale i gasząc pragnienie. No świetna sprawa, i rispetka za tak niekomercyjny styl. (7,5/10)


West coast IPA na chmielach Citra Cryo i El Dorado, ale również Książęcym i Iunga. Czyli Route 66 i S19 collab. Spodziewałem się lupulinowego gang bangu, biorąc pod uwagę różnice w wyrazistości między amerykańskimi a polskimi chmielami, tymczasem w piwie West Coast Hwy (ekstr. 15%, alk. 7%) uniwersum trawy i kwiatów całkiem udanie stawia czoła światowi cytrusów (głównie grejpfruta) i owoców tropikalnych. Wręcz powiedziałbym, że to lupulina zza miedzy stanowi tło dla polskich chmieli, więc musiano jej dodać pewnie dużo mniej. Ale czy wyszło to piwu na dobre? Wytrawności i goryczki nie można mu odmówić – wręcz można je stawiać na wzór wielu krajowym łże-reprezentantom tego podstylu, które smakują jak bezpłciowe neipki dodatkowo obcięte o soczystość. W dalszym ciągu fanem polskich chmieli nie jestem i myślę, że z innym doprawieniem piwo wyszłoby lepsze. Ale i tak jest zaskakująco dobre. (6,5/10)


Quite Black IPA
(ekstr. 13%, alk. 5%) to ipka typu easy drinking na polskich chmielach. Jako że lubię nuty słodowe w ciemnych ipkach, toteż nie przeszkadza mi do końca użycie PL lupuliny, bo wskutek tego piwo jest niezbyt wyraźne na odcinku chmielowym, co pozwala czekoladzie oraz lukrecji lśnić większym, hmm, mrocznym blaskiem. Powłoka kwiatowo-(przejrzale)owocowa od chmieli jest zwiewna, goryczka stonowana, ale i generalnie piwo nie jest nadmiernie ekspresyjne. Plumka sobie w tle i w moim odczuciu jest raczej zbyteczne. (5,5/10)


Lecimy dalej z catharina sourem, czyli stylem z Brazylii. Azedo Frudado (ekstr. 11,8%, alk. 4,9%) stylowo uderza w zmysły kwaśną marakują, choć i podszycie z soku mandarynki zgłasza swoją obecność. Poza tym niewiele czuć, ale na tym polega urok tego stylu – Passionsfrucht über alles, jakby to powiedzieli potomkowie licznych niemieckich imigrantów w południowobrazylijskim stanie Santa Catarina, skąd ten styl się wywodzi. Azedo Frudado co prawda nie osiąga wyżyn orzeźwienia i soczystości Kwasu XY z Pinty (do dzisiaj najlepszego piwa w stylu, jakie piłem), ale jest piwem ze wszech miar bardzo dobrym. (7/10)


Poczekałem z konsumpcją piwa o swojskiej nazwie Pyszne Puwi (ektr. 18%, alk. 5,5%) na moment, w którym byłem gotów zmierzyć się z moim, hehe, ulubionym stylem. Pastry sour, tak stwierdziłem pewnego momentu, to będzie się dobrze komponował jako deser po autorskim daniu z paskowanej cukinii, kułczaka, cebuli, suszonych pomidorów, masła, oliwy oraz dorady. I chili. W tymże piwku wylądowało sporo rzeczy, powodujących u mnie marszczenie brwi. Puree z mango, puree z marakui, chipsy kokosowe oraz wanilia. Szanuję za naturalny skład, skoro za styl mi nie wypada. No i efekt jest taki, że mango jest tak samo mocno obecne w bukiecie jak marakuja, mimo że pierwszego jest w składzie dwa razy więcej, ale dzięki temu, że marakuja jest dwa razy bardziej intensywnym smakowo owocem. W smaku piwo jest zgodnie z deklaracją na kontrze faktycznie mocno bobo frutowe, kokosu nie czuję, natomiast wanilię z deczka, tak kapkę owszem – a wolałbym jej akurat nie czuć. Całość jest lekko kwaskowa, bardzo mało słodka, a nawet – co też nie bardzo mi się widzi – trochę gorzka. Ostatni element idzie trochę na przekór spójności kompozycji. Jako pastry sour to Pyszne Puwi jest całkiem niezłym wyrobem. No ale absolutnie nie pysznym. (4,5/10)


Pora na klasykę. Lubrow Grodziskie (ekstr. 8%, alk. 3,2%) to hołd dla tradycji. Na tle konkurencji interpretacja Lubrowa jawi mi się ciut mocniej dymna, ciut mocniej goryczkowa i ciut bardziej cielista – jest to taki Grodzisz plus, przy czym w każdym wymiarze jest to tylko lekkie podkręcenie wyznaczników stylu, nie ma tutaj mowy o jakimś imperialnym grodziskim, czy wręcz o piwie ciężkim. Nie, lubrowowy grodzisz jest lekkim i rześkim piwem wędzonym, udanie punktującym ciepłe sierpniowe popołudnie, które wybrałem na jego degustację. To jest właśnie pyszne puwi, które piłbym wiadrami. (7,5/10)


Pora na dekonstrukcję klasyki. Lubrow Grodziskie Peach Edition (ekstr. 8%, alk. 3,2%) to hołd dla ikonoklazmu. Dymność jest odczuwalna w około jednej trzeciej względem piwa bazowego. Miejsce dymu zajęła nie tyle brzoskwinia per se, ile lateks. Otóż ileś lat temu wyczuwałem w każdym piwie z dodatkiem owocowym (nie tylko polskim, również np. w szwedzkich Brekerietach) jednorazowe rękawiczki lateksowe. No i to właśnie wróciło. Czy to źle? Nie wiem. Piwo jako takie się broni, choć – mimo niskiej intensywności dodanej brzoskwini – jest raczej piwem brzoskwiniowym niźli grodziszem, ze względu na relegowanie dymu na tylne siedzenie. W przypadku tak subtelnego z zasady piwa jak grodzisz taka relegacja oznacza uszczuplenie grodziszowości w grodziszu. Ale – jako rzekłem, piwo jest smaczne. Prezentuje casus znany z Grodziskich Piwobraniowych, które od kilku edycji rozczarowują niskim poziomem grodzisza w grodziszu, ale dobrze wchodzą. Od Grodziskich Piwobraniowych jest jednak Peach Edition piwem smaczniejszym. (6,5/10)


Niewiele jest pewnie piwnych koncepcji, które brzmią w moich uszach instynktownie tak odrzucająco, jak berliner weisse z dodatkiem fasoli tonka. Tymczasem Paw-Lucky (ekstr. 9%, alk. 3,7%) to właśnie taki stworek, tyle że dodatkowo z dziesięcioprocentowym udziałem soku z czarnej porzeczki. I o dziwo to działa. Z jednej strony jest tutaj kompotowa, lekko podgrzana czarna porzeczka, z drugiej wspomniana stonka, która jednak wypada inaczej niż jako dodatek w ciemnych piwach. Otóż gra trochę rumiankowo, bardziej jednak marcepanowo – co w połączeniu z czarną porzeczką ubogaca piwo o wymiar pestkowo-wiśniowy w obliczu absencji wiśni jako takiej. I to wszystko sobie funkcjonuje w otoczeniu solidnej dawki kwasu i musującej, rześkiej tekstury tego piwa. Nawet miejsce na dyskretną jogurtowość w finiszu się znalazło. Wbrew moim oczekiwaniom, a może i sentymentom to jest bardzo smaczne. (7/10)


Ponieważ Lubrow bawi ucząc oraz bawiąc uczy, do Tropical Twista (ekstr. 14%, alk. 5,2%) oprócz puree z ananasa dodano również dwa owoce, których taki prosty chłopak ze wsi jak ja nie znał i se musiał wyguglować. Dzięki temu zabiegowi moja wiedza rozszerzyła się o curubę (wygląda jak cukinia z farszem pomidorowo-mięsnym, ale smakuje jak bananowo-cytrusowa marakuja) oraz graviolę (wygląda jak mały durian z zewnątrz, wewnątrz jak pitahaja, a smak to truskawkowy ananas. Logiczne, nie?). Uzbrojony w tę bezcenną wiedzę pochyliłem się nad piwem i wnet wyczułem nuty marakui, ananasa oraz truskawek, co dało faktycznie ciekawe połączenie zadośćczyniące nazwie piwa. Smak jest kwaskowy, wprawdzie nieprzesadnie, ale na tyle, żeby udanie przecinać wręcz mięsistą/miąższową zawiesistość tego piwa. I teraz tak – nie jest to typowy sour z uwagi na konsystencję, nie jest to jednak również pastry sour z uwagi na brak słodyczy. I szczerze mówiąc, jest to piwo trafione w sam raz na ostatni dzień lata, bo orzeźwia i przenosi w myślach nostalgicznie w rejony tropikalne. No, czyli znowu zgodnie z nazwą. Szanuję domknięte koncepcje. (7/10)


Kompozycję przeglądu z kolei domykam (miałem domknąć – vide addendum poniżej) rauchmärzenem. Ognisty Meister (ekstr. 13%, alk. 4,7%) piłem ze smakiem na tegorocznym WFDP z kranu i wypiłem go z równie wielkim smakiem w ostatni dzień tegorocznego lata, w niedzielne południe na mikołowskim ogródku. Piwo to przykład fantastycznie zrobionej wędzonki. Są oczywiście nuty wędzonego boczku, ale nie zaorały wszystkiego innego, wskutek czego swój występ dają lekko podprażone nuty zbożowe, karmel, czy też świeżo wypieczony chleb. Klasyczne frankońskie wędzonki to swoją drogą drugi (poza farmhousami, zresztą rzecz jasna zupełnie odmienny od nich) przykład arcy-rustykalności w świecie piwa. Skojarzenia wędrują ku wsi, piekarni, wędzarni, w końcu ku fachwerkowym stodołom i dożynkom – bo traf też chciał, że piwo wychyliłem w trakcie dożynek właśnie. Lekka słodycz, bezbłędnie aksamitna faktura oraz podbita (słód żytni!) cielistość powodują, że jak to w wędzonce powinno być, człowiek ma wrażenie, że właśnie wypił coś, ale i cosik przekąsił. I nawet o goryczkę zadbano, wręcz doinwestowano ją szczodrze. Czy jakościowo brakuje tutaj jeszcze czegoś do Schlenkerli? Moim zdaniem – nie. Pycha! (8,5/10)


Na tym piwie przegląd miał się zakończyć, ale przed publikacją moje oczy ujrzały dwa kolejne piwa z Lubrowa w sieci jednego z niemieckich oprawców słowiańskiej ludności tubylczej, więc od razu wylądowały w koszyku. Eclaron Pils (ekstr. 12%, alk. 5,1%) jest szczególnie – jak na pilsa – ceniony na serwisie Untappd, co wzbudziło moje obawy, jako że uznaję Untappd za główne siedzisko birgictwa typu androgynicznego. No i jak, jest ta goryczka, czy jej nie ma? Otóż właśnie jest, co ciekawe, plus piwo nie jest słodkie, a to zawsze już coś. Duo Nectaron i Eclipse w zapachu dało głównie cytrusy, lekką sosnę oraz trawę unoszące się nad dyskretną zbożową bazą, w smaku już jednak bukiet idzie w kierunku gumy juicy fruit, z podkreślonymi nutami brzoskwini i mniej obecnym ananasem. Jest to piwo bez dwóch zdań dobrze wykonane, a goryczka równoważy słodkie nuty odchmielowe, jako że jednak jestem zdania, że lepsze jest wrogiem dobrego, toteż i nie zmieniam swojego stanowiska, że czeski pils jest ukoronowaniem uniwersum pilsów, niemiecki mu depcze po piętach, a wszelkie nowofalowe interpretacje stylu są o tyle niepotrzebne, że tych dwóch nie mają szans zdetronizować. Co znowuż nie zmienia faktu, że jest to bardzo smaczny pils. (7/10)


Jeżeli nawet traktować sub-trend o nazwie cold IPA jako powrót west coastów w nowej szacie, to niech tak będzie. Arct IPA (ekstr. 15%, alk. 6,2%) oferuje połączenie limonkowej cytrusowości z naftą na pierwszym planie, a na drugim ananas, gruszkę, skórkę mandarynki i ciekawą nutkę zielonej herbaty. Piwo czyste, chmielowe i prawilnie gorzkie, dzięki czemu nazwa stylu służy do przemycenia na zniewieściałe birgiczkowe podniebienia wyrazistej starej szkoły. Szanuję. Szczególnie że piwo wyszło bardziej spalinowe, niż się spodziewałem. (7/10)

Tyle Lubrow. Jaki werdykt? Skoro na 16 piw 11 to wyroby co najmniej bardzo dobre, a wśród pozostałej piątki nie ma ani jednego złego, to znaczy, że mamy do czynienia z jednym z przodujących jakościowo polskich browarów. I niech tak już pozostanie.



*w rzeczywistości jest dokładnie na odwrót, jako że większość nazw niemieckich miejscowości, kończących się na "-ow" jest pochodzenia słowiańskiego.


Jeżeli uważasz moją twórczość za wartość dodaną i chcesz wesprzeć moją działalność publicystyczną, możesz postawić mi kawę:
buycoffee.to/thebeervault

slider 1138012176576202414

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)