Czeska Kamienica
https://thebeervault.blogspot.com/2021/11/czeska-kamienica.html
Jadąc nocą przez Děčín, zadumałem się nad tym, jak bardzo Czesi nie doceniają niektórych swoich zabytków. Wcześniej już nie mogłem się nadziwić temu, że imponujący klasztor w Oseku jest nocą tak ciemny, że po pijaku można by wejść w jego mur. W Děčínie fantastyczny, położony na wzniesieniu przy Łabie zamek nocą również wizualnie praktycznie nie istnieje. Dlaczego? No, ale za to kiedy kwadrans później dojechałem do Česká Kamenice, zastałem widok zgoła odmienny. Jaka piękna, ogromna kolumna! Ma chyba ponad 20, może nawet 30 metrów wysokości! Zapewne kolumna maryjna bądź kolumna zarazy, które powstawały w Europie środkowej w ramach dziękczynienia za uratowanie przed szalejącymi cyklicznie choróbskami. Oświetlona, widoczna z daleka. Wprawdzie trochę dziwne, że oświetlona zielonym neonem, no ale lepsze to niż nic.
Po zaparkowaniu wozidła i ulokowaniu się w ruderze, która pełniła rolę mojej noclegowni, od razu udałem się w górę starego miasteczka, do miejsca, w którym ustawiono kolumnę. Udzieliła mi się nieco tajemnicza atmosfera, kiedy w zupełnie ciemnej uliczce, w pewnej odległości od kościoła, poczułem zapach kadzidła. Kiedy się zbliżałem i kontury kolumny stawały się coraz wyraźniejsze, miałem wrażenie, że cała jej góra jest obleziona gargulcami, niczym jakieś siedlisko zła z Władcy Pierścieni. Łuna zielonego światła złowrogo odciskała stempel na zachmurzonym nocnym nieboskłonie. No nie przypominało to żadnych innych tego typu kolumn, jakie widziałem, ale w Czechach dzieją się różne dziwne rzeczy, na przykład w kwietniu symbolicznie pali się czarownice. Kiedy podszedłem już na niewielką odległość, okazało się, że kolumna znajduje się za starym murem, na terenie czegoś, co wyglądało na starą fabrykę. Bardzo dziwne miejsce na kolumnę. W dodatku było widać, że na jej wierzchu świecą czerwone diody. W porządku, jest taka wysoka, że muszą świecić. Ale zaraz...
... to przecież nie jest żadna kolumna, tylko stary fabryczny komin, a wspomniane gargulce to różnych rozmiarów anteny nadawcze, zamontowane do komina. Czyli w sumie też pewnie jakaś forma zła, tyle że nie metafizyczna. No cóż.
Samo miasteczko, po niemiecku Böhmisch Kamnitz, to typowo zapyziała pięciotysięczna czeska miejscowość położona wśród wzgórz, w oddali od ośrodków, które można nazwać miejskimi. Uwagę zwraca tutaj całkiem urokliwy mały rynek, no i zwyczajowo w tym kraju po zmroku pustawe ulice. Sporo odrapanych kamienic i odrapanych twarzy ludzi bez perspektyw, kiedy już się jakiegoś człowieka na ulicy spotka. Nawet zameczek pośrodku ma odrapany dziedziniec. Rejon przygraniczny z Saksonią to region z najniższym wskaźnikiem HDI w Czechach i to widać.
Udałem się więc do odrapanego browaru, który kojarzyłem z mojej wcześniejszej wycieczki objazdowej po Czeskiej Szwajcarii – okrążyłem wówczas Czeską Kamienicę, nie wiedząc jeszcze, że za jakiś czas tu wrócę. Zwróciłem już wtedy uwagę na to, że znajduje się na wygwizdowie, a w miasteczku, pięknego październikowego popołudnia, było pusto.
Pivovar Kotouč znajduje się w barokowym budynku dawnego miejscowego browaru. Rewitalizacja pomieszczeń została dokonana w 2015 roku przez właścicieli destylarni, szukających większego miejsca dla swojej instalacji. Toteż i browar Kotouč jest jednocześnie destylarnią i odwołuje się do historii tego poprzedniego browaru poprzez umieszczenie w logo roku 1640, roku ufundowania poprzedniego, nieistniejącego wszak od 1951 roku browaru. Niezły kabotynizm, Warka 1478 pozdrawia.
Godziny otwarcia browaru są mało przyjazne, z kolei w tym samym budynku, drzwi obok, ma swoje podwoje wyszynk z pizzerią. Wnętrze składa się z małego, jasnego, paździerzowego pomieszczenia barowego oraz większego, w którym ma się widok na instalacje destylarni. Zachwycony nie byłem, ale przynajmniej čerstvá pizza była smaczna i niedroga. No i nie była czerstwa.
Kamenický Zlaťák 11,9° – czeski chleb z masłem, z zielonymi nutami żatca w tle. Lekka słodycz, mało goryczki. Poprawny czeski pils (6/10).
Kamenická Podkova 12,9° – jest od jedenastki ciut bardziej wytrawny w finiszu, a zarazem słodycz ma mniej odczuwalną, co ciekawe. Ponownie chleb, trochę żatca, mniej diacetylu. Pełnia jest z kolei jak na de facto trzynastkę odrobinę męcząca, biorąc pod uwagę, że to pils, co negatywnie wpływa na pijalność (5,5/10).
Kamenický Poklad 13,9° – absolutnie katastrofalne polotmave. Rooibos, suszone owoce plus chaotyczne estrowe nutki. W smaku paracetamolowa, nieznośnie cierpka goryczka plus nutka spalonego chleba. Pachnie jak przypalona śliwowica. Fe (2/10).
Kamenický Rytíř 12,9° – pachnie trochę jak bezalkoholowy niemiecki malzbier. Karmel, skórka od chleba, ciut brzeczki. W smaku miękkie, tylko delikatnie słodkawe, z posmakiem kawy zbożowej. Już myślałem, że faktycznie smaczne, ale po kilku chwilach na wierzch wypływa, a raczej wychodzi masło kakaowe. A ja maślane tmave średnio trawię (5,5/10).
W międzyczasie do lokalu weszła grupa lokalsów. Kojarzycie może, jak może śmierdzieć w wieloosobowym pokoju męskim pełnym późnych nastolatków w Zakopanem na dwa dni przed sylwestrem, przed wyjściem na miasto, kiedy młode byczki psikają się na potęgę tanim dezodorantem Adidasa, myśląc, że samice na to lecą? Bo ja kojarzę niestety i poczułem się przypomniany. Doskonałe zespolenie zapachu młodzieży i żenady.
Na koniec strzeliłem sobie Kamenický Granát 18°, Red IPA. W końcu piwo smaczne. Słodkawe, wręcz słodkie, wprawdzie z wyraźną goryczkową kontrą, jednak raczej po słodkiej stronie mocy. Sporo owoców, tostów, lekka słodowość, wyraźne geranium (ja lubię). Fajna pozycja (6,5/10).
Specjalnie jechać do Czeskiej Kamienicy moim zdaniem nie ma po co. Są w okolicy fajniejsze miejsca z lepszym piwem. Chciałbym powiedzieć, że takim miejscem jest Krasna Lipa, jednakże jeszcze w Kamienicy, po opuszczeniu browaru poszedłem do speluny nieopodal rynku przy Námesti 28. října, jednego z bodajże dwóch lokali otwartych koło północy w całym miasteczku. Siedziałem w środku z czterema naj**anymi Czechami (łagodniejsze określenie nie oddawałoby istoty ich stanu) oraz wprawdzie trzeźwiejszym, ale za to obleśnym barmanem. Ten ostatni swoją drogą wziął mnie za Słowaka, jak wielu innych Czechów. Być może tak właśnie brzmię, kiedy bez znajomości języka czeskiego próbuję po czesku gadać.
6 kranów, w tym František z browaru Novosad oraz Světlý Ležák 11° z browaru Falkenštejn ze wspomnianej Krasnej Lipy. Chciałbym więc na koniec podkreślić, że jedenastka byłaby w dechę, gdyby nie waliła g**nem. Ale tym samym wpasowała się w otoczenie.
Ciekawa była to miejscowość, nie zapomnę jej nigdy. Ale i raczej ponownie nie nawiedzę.
Przepiękne mają kamienice w Czechach. Chyba muszę się przejechać, zobaczyć na własne oczy.
OdpowiedzUsuń