Zagraniczne Imperium Stoutów #2
https://thebeervault.blogspot.com/2020/09/zagraniczne-imperium-stoutow-2.html
Bo warto wiedzieć, czy zainwestować pół bańki w butelkę z importu, czy liczyć na łut szczęścia i brak aldehydu w polskiej buteleczce za połowę tej ceny. Przy czym jednak spłaszczenie cen postępuje, wskutek czego nie ma w zasadzie substancjalnej różnicy cenowej między szeregiem RIS-ów poniżej, a stoutami imperialnymi rodzimej produkcji.
Zaczniemy jednak od czegoś z cenowej wyższej półki. Drugi raz zainwestowałem z niezbyt taniego leżaka od holenderskiego Jopenu i drugi raz moje nozdrza wypełniły nuty zielonego jabłka. Szkoda, bo przecież podstawka, czyli uwarzony wespół z De Molenem RIS o nazwie Sin & Remorse, to bardzo udane piwo. Wersja Jack Daniels Barrel Aged jest przepełniona nutami drewnianych klepek, bucha wręcz zapachem bednarni, ale natężenie aldehydu octowego czyni to piwo niepotrzebnie kwaskowym, relegując czekoladowe nuty do poziomu podszycia. Na plus nuty ciemnych owoców, wywołujące skojarzenia z porto, niemniej jednak przy tak wyraźnej wadzie trudno jest to wypalające alkoholem przełyk piwo polecić. (3/10)
Czy Big Bad Baptist (alk. 10,8%) to najlepsze piwo ze stanu Utah? Nie wiem, ale mam swoje przypuszczenia. RIS z dodatkiem ziaren kakaowca i kawowca, leżakowany w beczkach po whiskey, daje popalić. Esencjonalna, likierowa czekolada i esencjonalna, niefasolkowa (!) kawa tworzą tutaj zgrabny duet, wspomagany zahaczającą o ziemistość palonością i owocami z rejonu czarnej porzeczki i jeżyny, uzupełnionymi przez wtręty wiśniowe. Piwo zrazu gładkie, w finiszu już trochę szorstkie, palone, drewniane, alkoholowe, choć nie w ordynarny sposób. Słodyczy ma trochę, ale w rejonie gardła przybiera zdecydowanie wytrawnego charakteru. Dodatki nie dominują całokształtu, nawet klepki z beczki czuć na dobrą sprawę dopiero w finiszu. I dobrze. Rasowy imperialny stout, super rzecz. (8/10)
Son of a Baptist (alk. 8%) to wariacja na temat powyższego piwa z dodatkiem kawy, no i niestety, daje ciała. Znaczy się, dałoby ciała, gdyby je miało, tymczasem ciała to tutaj jak na RISa nie ma nadmiernie dużo. Zakurzona gorzka czekolada daje efektowny występ, w odróżnieniu od w tym piwie ewidentnie fasolkowej kawy, której dodatek jednoznacznie psuje całokształt. Przyjemna waniliowość w smaku jest moim zdaniem zakłócana przez nadmiernie wyraźną obecność czerwonych owocowych estrów. Finisz lekko wytrawny, kwaskowy. Piwo bez głębi. (5,5/10)
Wbrew moim raczej rozczarowującym doświadczeniom z hiszpańskim piwowarstwem, postanowiłem dać kredyt zaufania browarowi Nomada, którego Imperial Mint Stout (alk. 10%) w aromacie prezentuje się niezgorsza. Połączenie świeżej mięty i gorzkiej czekolady pachnie jak After Eight z delikatnym dodatkiem nutek owocowych oraz akcentem rumiankowym. Obywa się bez efektu miętowego sosu do baraniny, a to już jak na piwo z miętą jest naprawdę nieźle. W smaku jest niestety dużo gorzej. Brakuje ciała, brakuje głębi, brakuje nagazowania, natomiast alkoholu w wytrawnie ściągającym finiszu czuć zdecydowanie zbyt wiele. Rozczarowanie. (4,5/10)
Oczekiwania spełnił z kolei Plead The Fifth Bourbon BA z amerykańskiego Dark Horse (alk. 12%). Piwo ma bogaty, intensywny i głęboki aromat – waniliowo-kokosowy bourbon, gorzka czekolada, wafle, pumpernikiel, subtelne owoce leśne oraz kapka porto. Głębokie i gładkie w smaku, nisko nasycone, z lekko kawowym, palonym finiszem, który wraz z owocową, delikatnie taninową zadziornością kontruje ciało, pełnię oraz niezaprzeczalną słodycz piwa. Świetne. (7,5/10)
Ach ten Alesmith. Tak jak podstawowa wersja Speedway Stout bywa ponoć męskonarządowopłciowa jak męski narząd płciowy w barszczu, tak wersje z dodatkami różnych kaw są ponoć dużo bardziej bezpieczne. Tymczasem mnie się akurat podstawka trafiła wyśmienita, zaś wersje rozszerzone (pomijając genialny Vietnamese Coffee) mnie rozczarowały. Nie inaczej się sprawa ma z Hawaiian Speedway Stout (alk. 12%). Wafelki, palone nuty, trochę czerwonych owoców, w smaku dodatkowo śliwki w czekoladzie. Sporo orzechów, finisz łączący kawę z toffi. Bardzo złożone piwo. Alkohol dobrze ukryty, grzeje tylko gardło. Nie udało się z kolei uniknąć aldehydu octowego, który tutaj funkcjonuje jako konglomerat zielonego jabłka oraz zielonej oliwki. Nie jest go na tyle dużo, żeby prowokował do wylania piwa do kranu, ale jednak – nie jest to złe piwo, ale zarazem w takiej formie nie jest ani trochę warte swojej ceny. (6/10)
Niespodzianką okazał się Mexicake od szkockiego Tempest Brewing (alk. 11%). Sporo owoców, ciemnych oraz czerwonych – czarna i czerwona porzeczka, czereśnia, kwaśna malina, wszystko to na wafelkowej podbudowie z dodatkiem ciemnej czekolady oraz wanilii – tej ostatniej szczególnie w smaku. Świetnie ułożone, lekko pikantne w finiszu od dodanego z wyczuciem chili. Bogate i głębokie. Słodkie, ale przełamane lekkim kwaskiem. Jak nie jestem na ogół zwolennikiem ewidentnie owocowych stoutów imperialnych, tak tutaj całość jest szyta na miarę. Super! (8/10)
Kanadyjski RIS Peche Mortel z browaru Dieu Du Ciel (alk. 9,5%) udowadnia, że piwo dopakowane kawą wcale nie musi chłostać zmysłów ordynarną fasolą, kaparami czy inną papryką. Tutaj mamy prawilny likier kawowy, kawowe ziarna oraz świeżo zaparzone espresso, co się świetnie łączy z nutami palonymi. Obraz uzupełniają wafelki posypane gorzką, zakurzoną czekoladą. Piwo rozgrzewa i jest wyraźnie po gorzkiej stronie mocy, choć słodycz jest na tyle wyraźna, żeby je dobrze równoważyć. Bardzo dobry RIS, któremu do pełni szczęścia brakuje w zasadzie tylko odrobinę więcej ciała. (7/10)
Czy naprawdę duże browary potrafią stworzyć naprawdę udane RISy? Narwhal od amerykańskiej Sierra Nevady (alk. 10,2%) to dobrze ułożone, ciekawe piwo, pełne nut esencjonalnej ciemnej czekolady, paloności, czerwonych oraz leśnych owoców. Do mojej sztuki wkradł się już delikatny sos sojowy, który jednak moim zdaniem ubogaca piwo. Problemem jest jednak po pierwsze niedostateczne ciało, którego względny brak pociąga za sobą również większą wytrawność finiszu, niż temu piwu przystoi. Drugą sprawą jest głębia, a raczej jej brak – w aromacie zapowiada się ciekawie, w smaku jednak piwo jest raczej płaskie. Niezła pozycja, ale nie czyni zadość oczekiwaniom. (6/10)
Mam z Mout & Mocca mały problem. Otóż nie lubię fasolowych piw kawowych, a ten RIS z De Molenu (ekstr. 23,7%, alk. 10%) jest wyraźnie fasolowy. Z kolei jest to fasola po pierwsze zatopiona w esencjonalnej czekoladzie – a po drugie jest to taka fasolowość, która przypomina marcepan – nie spotkałem się wcześniej z takim zjawiskiem. Piwo jest gęste, słodkie i fajnie pijalne. I w takiej konstelacji mi ta fasola po prostu zanadto nie przeszkadza, od początku aż po delikatnie palony, przyjemnie cierpkawy finisz. Dobre piwo. (6,5/10)
Drogi, leżakowany w drewnianej beczce RIS z Włoch – czy może rozczarować? A czy nie może? Zar’s Breakfast z browaru Stradaregina (alk. 10%) to spore rozczarowanie. Przede wszystkim dlatego, że car widocznie miał krwawiące dziąsła, bo mieszanina gwoździ oraz krwi jest tutaj aż nadmiernie wyraźna. Poza tym: pumpernikiel (dobrze), rodzynki (ok), kandyzowany cukier w posmaku (tak sobie) oraz zaskakująca ilość estrów (za dużo): od czerwonych owoców po owoce leśne. Beczki niemalże nie czuć. Głębi nie czuć wcale. No cóż. (4,5/10)
Owocową stronę stylu reprezentuje szwedzki Poppels Russian Imperial Stout (alk. 9,5%). Wyobraźcie sobie ciemną czekoladę naszpikowaną owocem granatu, maliną, jeżyną i czerwonym jabłkiem – mniej więcej sobie zwizualizujecie, z czym mam tutaj do czynienia. Piwo jest po słodkiej stronie mocy, przyjemnie kremowe, z lekko wytrawnym, oszczędnie palonym finiszem. Przyjemnie grzeje gardło, nie dając poza tym znać o swoim nielichym woltażu. Jest wszak jeden minus – w tle plumka sobie zielone jabłuszko. Poziom aldehydu octowego jest tak umiarkowany, że ktoś inny mógłby go nie zauważyć, ale na mnie obecność tej wady w RISie działa jak płachta na byka. Jako rzekłem, jest go bardzo mało, ale jednocześnie nie mogę piwu w związku z tym wystawić w pełni pozytywnej opinii. A szkoda. (6,5/10)
Dochodzę powoli do wniosku, że poza drewnem (ale w postaci beczki) oraz być może ziarnem kakaowca i wanilii, RISy zwykle tracą na dodatkach. Exemplum Coffee Barbary Coast z amerykańskiego Almanaca (alk. 10%). Dodano kawy, kakao, wanilii, chili, płatków dębowych,... i wyszedł trochę bałagan. W aromacie sporo chili oraz lekko waniliowej, owocowej kawy zmieszanej z czekoladą. Po ogrzaniu ta piwna mokka zostaje uzupełniona nutami śliwkowymi oraz wiśniowymi. Piwo smakuje niczym kawowe, czekoladowe pralinki z dodatkami, lekko piecze, ale od chili, nie zaś od dobrze ukrytego alkoholu, a w finiszu z rzeczonej kawy wyłaniają się wspomniane owoce. Coffee Barbary Coast to dobry RIS, jakkolwiek trochę przekombinowany, nie robiący wrażenia do końca spójnej kompozycji, no i wyzbyty spodziewanej głębi. (6,5/10)
RISem bez ponadprogramowych dodatków, a jednocześnie RISem nad wyraz ciekawym, jest Rain Shadow od angielskiego Buxtona (alk. 11,5%). Piwo o pięknej pianie ma aromat, na który składa się bardzo dużo skórzanej tapicerki niczym w ekskluzywnym samochodzie, wafelki, cygara, kerozyna, gorzka czekolada, waniliowe lody z polewą czekoladową, wiśnie i jeżyny. Niesamowicie złożony bukiet. W smaku jest bardziej owocowe, wiśniowe omal na brettową modłę, choć mniej kompleksowe niż w aromacie. Palono-czekoladowy finisz wżera się w przełyk niczym czekolada 95%, a i pozostawia po sobie skojarzenie z przefermentowanymi, dojrzałymi jabłkami, czy też po prostu z cydrem, jednak bez aldehydowych naleciałości. Niesamowicie ciekawy wywar. (7/10)
Co powstaje, kiedy swoje siły łączą szwedzki browar Electric Nurse z Victorem Brandtem, muzykiem Entombed AD? Otóż powstaje imperialny stout o nazwie Dark Skull (alk. 10,7%), który zupełnie zgodnie z opisem jest uwarzony w duchu muzyki Entombed AD, co się przekłada na to, że tak samo mnie emocjonuje jak rzeczona muzyka. Kokosowych dodatków trzeba się tutaj domyśleć, zamiast tego mamy konglomerat czekolady i lukrecji, wzbogacony o winne, portowe nutki oraz delikatny zmywacz do paznokci w finiszu, będący logiczną wypadkową wyczuwalnej alkoholowości. Jest to ponadto jeden z tych RISów, który wbrew sporemu ciału nie ma głębi – tak jak grubasy z Entombed AD tworzą płaską muzykę. Płaską i nudną. Szczerze powiedziawszy, skoro miała być w tym piwie zaklęta szwedzka szkoła death metalu, to spodziewałem się czegoś bardziej żywiołowego, jak At The Gates albo The Black Dahlia Murder. To piwo zaś po prostu usypia. (5/10)
Najlepiej w tym przeglądzie wypadły Big Bad Baptist oraz Mexicake, piwa różniące się między sobą dostępnością oraz ceną. Przegląd potwierdził też, że piwa, które są do ogarnięcia cenowo, często są lepsze od droższych odpowiedników – Plead The Fifth czy Dieu du Ciel kryją czapką RISa ze Stradaregina, czy też jopenowego leżaka. Czyli nie warto przepłacać.