Konserwowanie polskiego craftu 31
https://thebeervault.blogspot.com/2021/11/konserwowanie-polskiego-craftu-31.html
Pinta, Piwne Podziemie, Maryensztadt i Kingpin – na papierze całkiem klasowy zestaw, ale niestety rzeczywistość okazała się mało różowa. Z dwoma wyjątkami.
Zaczynamy od Kingpina, którego Mantra (ekstr. 15,5%, alk. 7%) mocno woni mango, cytryną i pomarańczą, przy czym ciężar zapachu jest po stronie słodyczy nieco bardziej, niż bym chciał. W smaku z kolei już tak słodko nie jest, nie jest też z drugiej strony soczyście, więc określenie tego piwa mianem „contemporary IPA” jest moim zdaniem nie do końca trafione. Kolejnym problemem jest goryczka – finisz jest bardziej cierpki niż gorzki, co sumarycznie składa się na raczej męczące wrażenie. Kingpin potrafi zdecydowanie lepiej. (4,5/10)
Czyżby korzenie browaru Maryensztadt leżały w Czechach? Do takiego wniosku można dojść bazując na aromacie piwa The Roots West Coast IPA (ekstr. 16%, alk. 6%), które wali zjełczałym masłem jak stąd do Czeskiego Krumlova. Może jednak korzenie leżą w polskim crafcie a.D. mniej więcej 2014? To by tłumaczyło nieznośną landrynę, królującą wówczas w często przepasteryzowanych rodzimych ipkach. No bo te korzenie to raczej nie leżą na zachodnim wybrzeżu USA, bo goryczki tutaj nie ma specjalnie dużo. Czyli mamy maślane, landrynowe, mało gorzkie obrzydlistwo. Sorry, ale inaczej tego nie byłbym w stanie nazwać w zgodzie ze swoim sumieniem. (2/10)
Na szczęście chłodził mi się jeszcze Nevermind vol. 10 (ekstr. 13%, alk. 4,9%), tak więc średnia ocen dla Maryensztadtu w tym wpisie wyjdzie wyższa. No, ale jednak o tyle, o ile bym chciał. DDH hazy APA oferuje całkiem sensownie połączone nuty pomelo, mandarynki, trawy cytrynowej oraz cytryny. Jest cytrusowe i tylko marginalnie owocowe na tropikalną modłę. Nie jest to specjalnie intensywne piwo, nie jest też zbytnio soczyste, ale za to dysponuje całkiem konkretną goryczką. Generalnie jest nieźle, a na pewno o niebo lepiej od west coasta powyżej. (6/10)
Z dużej chmury mały deszcz – tak można podsumować giga kooperację Pinty z dwunastoma innymi craftowcami z Polski. Hop Attack (ekstr. 20%, alk. 8%) to ipka chmielona tym samym składem chmieli co Atak Chmielu, tyle że jest to ipka w wersji hazy oraz imperial. I cóż – wyszła dużo mniej porywająco od klasycznego Ataku Chmielu. Mimo że hazy, mimo że imperial, mimo że hop rate 30g/l. Bukiet trawersuje głównie rejony cytrusowe na czele z grejpfrutem, jest trochę żywicy i słabe nutki owoców tropikalnych. Ma trochę słodyczy oraz całkiem dosadną goryczkę, która to jednak ma cierpki charakter rozgryzionych pestek cytrusowych, ergo – nie jest specjalnie przyjemna. Piwo jest prostsze w konstrukcji od wielu konkurencyjnych wyrobów, od których jest też – i to jest jego główna wada – dużo mniej intensywne. Biorąc pod uwagę stosunkową wątłość smaku, stawia to pod znakiem zapytania sensowność aż tak dosolonych parametrów i tego wyśrubowanego hop rejtu, jak wiadomo niebędącego neutralnym zdrowotnie dla organizmu mężczyzny. Nie zapada w pamięć, wymienialne – nie tak powinno smakować piwo warzone na specjalną okazję. (5/10)
Niby hazy, a jednak klarowne. Pintowe Hazy Discovery Barcelona (ekstr. 16,5%, alk. 7,4%) to bardzo smaczna west coast IPA, której soczystość jest na poziomie, no, west coasta właśnie. Czyli daleko jej pod tym względem do postnowoczesnych ipek, ale i nie o to w niej chodzi. Białe cytrusy trafiają tutaj na żywicę oraz mozaikową naftę/spaliny, no i czysty profil. Jest obecna lekka słodycz oraz podkreślona goryczka, lekko cierpka. Bardzo dobre, solidnie wykonane piwo, które daje to, co obiecuje. Wprawdzie nic więcej, ale i niczego mniej. Propsy. (7/10)
Sprawy mają się nieco gorzej z Hazy Discovery Vilnius (ekstr. 16,5%, alk. 7,1%). Białe cytrusy trafiają na gnilne tropiki, zaś w tle harcują melon oraz coś na ształt czerwonych żelków. Soczystość umiarkowana, zaś goryczka jest wprawdzie lekko podbita, ale finisz piwa ma bardziej kwaskowy niż prawilnie gorzki charakter. Jest to jedno z tych piw, które dobrze wchodziłoby podczas dłuższej posiadówy w knajpie, będąc jednocześnie piwem co najmniej czwartym z kolei. Wulgarność wspomnianych gnilnych nut owocowych to coś, co w pełni akceptuję dopiero po kilku głębszych. Reasumując, jest dobrze, choć spodziewałem się więcej. Mało mnie z kolei bawiło, że nazajutrz po wypiciu tego jednego piwa bolała mnie głowa. Aldehyd jest łatwo ukryć za ścianą chmielu, co nie oznacza, że powinno się tak robić. (6,5/10)
Aż tak egzotycznie Exotica od Piwnego Podziemia (ekstr. 13%, alk. 5,2%) nie pachnie. W każdym razie mało tutaj wyczułem nut owoców tropikalnych (ciut papai), całość siedzi bardziej w klimatach białych cytrusów ze wstawkami ziołowymi oraz iglakowymi. Niby wszystko się zgadza, bo piwo jest hazy i lekkie, no i całkiem rześkie, problem leży jednak w tym, że ma raczej mało smaku, ergo – jest trochę wodniste. Żeby nie było – wchodzi nieźle, tyle że nie zostawia żadnego trwałego wrażenia. To trochę mało jak na craft na takim pułapie cenowym. (5,5/10)
Świetną pozycją z Piwnego Podziemia z kolei jest Biotransformers #1 Wine IPA (ekstr. 16%, alk. 6,9%). Kwestia biotransformacji drożdży może być ciekawa raczej dla technika, stąd skupię się na efekcie końcowym, a ten wyszedł wyśmienicie. Nachmielenie Hallertau Blankiem oraz Nelson Sauvinem dało mu spodziewany winogronowy sznyt (uzupełniany przez przemykające cichaczem w tle, dyskretne akcenty spalinowo agrestowo marakujowe tego drugiego), choć nie jest to z pewnością najbardziej winne piwo, jakie piłem. A to dlatego, że dość wyraźne są tutaj również nutki owoców sadowych, w sensie czerwonego jabłka, a nawet czerwonej porzeczki. Daje to sumarycznie ciekawy bukiet, który jest niesiony przez dość gładką, ale nie słodką podstawę, finiszującą przyjemnie gorzko. Nie jest to soczek, ale i nie jest to czysty oldskul, tylko coś pomiędzy. Bardzo mi smakowało. (7,5/10)
Wine IPA od Piwnego Podziemia jest jedynym piwem z zestawu, które zakupiłem po pewnym wahaniu – jako że zostało mi odradzone. Jednocześnie to właśnie ono okazało się zdecydowanie najbardziej smaczne. Drugie miejsce przypada Hazy Discovery Barcelona od Pinty, natomiast reszta puszek niestety nie była warta swojej ceny.