Loading...

Czechy - cztery browary u podnóża Rudaw.


Wskutek narastającej frustracji otaczającą mnie w polskich górach architektoniczną brzydotą, stworzyłem swego czasu pojęcie nowotarskiej szkoły budowlanej. No bo jak sobie pojedziecie do górskich miejscowości we Włoszech, Szwajcarii czy Niemczech, to te wioski i miasteczka są często bardzo urokliwe. Domy z kamienia, ścienne malowidła, zadbane obejścia, wszechobecne kwiaty. Naprawdę miło się to ogląda. Tymczasem Nowy Targ jest w moich oczach typowym ucieleśnieniem polskiego podejścia do górskich mieścin. Podejścia, które najprościej streścić zdaniem „Jak najbardziej efektownie spier***ić atrakcyjne położenie miejscowości?” Efektem czego polskie miejscowości w górach są często niemalże tak brzydkie jak Bytom, miasto mojego urodzenia. Nie wiem, z czego to wynika. Możemy się jednak pocieszyć. Czesi nie są bowiem lepsi pod tym względem. Ba, być może są od nas wręcz gorsi. Takie wrażenie miałem w każdym razie, kiedy wjechałem samochodem do ósmej pod względem zaludnienia miejscowości w Czechach, Usti nad Labem.


Jako człowiek jeżdżący do Czech często i wracający z wnioskiem, że albo są od nas skrajnie różni, albo skrajnie podobni (bo potrafią dostarczyć argumentów dla każdej z tych tez), pod względem estetyki górsko-miejskiej mogą nam podać rękę. Tak jak bowiem polskie miasta górskie (oraz te z członem „Zdrój” w nazwie, bajdełej) są na ogół szpetne, tak w Czechach jest w zasadzie podobnie. Na południowym podnóżu Rudaw ciągnących się wzdłuż czesko-saksońskiej granicy mamy sporo miejscowości. Największą z nich jest Usti nad Labem, stolica kraju usteckiego. Czechy mają kilkanaście odpowiedników naszych województw, a że poza Pragą, Pilznem, Ostrawą i Brnem nie mają żadnego naprawdę dużego miasta w obrębie swoich granic, toteż stolicami tychże krajów są często stosunkowo małe mieściny. Usti nad Labem jest domem dla 90 tysięcy Czechów i jest szkaradną miejscowością.


Wymieńmy na początek jej pozytywy. Zaraz obok rozpościera się kraina zwana Czeską Szwajcarią, czyli miejscowość jest otoczona górami. Przepływa przezeń Łaba. Topografia jest mocno zróżnicowana. Mieścina ma kilka ładnych budynków, które starałem się uchwycić obiektywem komórki, żeby ten wpis jako tako wyglądał.


No i tyle tego by było. Nie ma to jednak w praktyce żadnego znaczenia, bo Czesi zadbali o to, żeby ostrze każdej z tych zalet stępić do granic możliwości. Czy to budując mur wzdłuż Łaby, czy to przeplatając zabytkową tkankę miejską tak efektownie szkaradnymi betonowymi tworkami, że tej pierwszej nie widać czasami nawet wówczas, gdy ma się ją zaraz przed oczami. Można się w opisie skupić na pięknych budynkach teatru, baletu i opery, na ślicznym klasztorze dominikanów, na efektownym kościele Wniebowzięcia NMP – nie ma to na miejscu jednak większego znaczenia, gdyż naokoło panuje szarzyzna betonowa par excellence. Przytłaczający brutalistyczny ratusz, place straszące kamiennym bezkresem, rozsypujące się kamienice, odpychający, cięty nożem do ciasta czterogwiazdkowy hotel Clarion, prostokątne pawilony – miasto mnie zdeprymowało, mimo że udało mi się tutaj trafić w słoneczny jesienny dzień.


A mowa tutaj o centrum miejscowości. Zachodnie rubieże Usti to natłok industrialu. Kopcące kominy, rozpadające się hale, ulane błotem place przeładunkowe, gąszcze rur tworzące metalowy węzeł gordyjski w makroskali – ja wiem, że to przemysł, ale trzeba się naprawdę natrudzić, żeby przemysł tak mocno oszpecić. Do tej części miasta chodzą chyba tylko Cyganie, jak to zauważyłem z pokładu samochodu.


Tragizm sytuacji polega na tym, że Usti to jedno z najstarszych miast Czech. Padało jednak regularnie ofiarą wojennych zawieruch, począwszy od husyckich, aż po napoleońskie, wskutek czego liczba mieszkańców stopniała w 1830 roku do ledwie 2000. Industrializacja, dwie wojny światowe oraz komuna dołożyły swoje, no i obecnie Usti to bezładna, poprzemysłowa, przygnębiająca mieścina, z której się chce szybko wyjechać.


Symbolicznym kontrastem śródmiejskim jest wspomniany już piękny klasztor dominikanów sąsiadujący z budynkiem Narodowego Banku Czech, który z kolei wygląda gorzej niż niejedna wojewódzka centrala Otchłani, znaczy się ZUS. Zaraz obok mieści się Pivovar Na Rychtě. Browar i hotel, żeby to uściślić. Podłużna sala łączy oldskul z innego rodzaju oldskulem i jeszcze jednym oldskulem. Czyli jest sporo drewna, obsługa jest niemiła, zaś za ladą na miejscu honorowym są mocno wyeksponowane żółte chipsy Lay’s, niczym w podrzędnym schronisku. Nie na taki oldskul się pisałem. Za witrynami w tyle sali mieści się zadaszony ogródek ze sporą ilością zieleni – jedyny fajny element tej knajpy, ale jesienią rzecz jasna zawarty.



Jąłem więc zamawiać u mrukliwego barmana kolejne piwa. Były tak pyszne, że skończyłem na drugim, zaś żadnego nie dopiłem. Wysoko ceniony Na Rychtě Mazel Svetle 12° to skoncentrowany diacetyl. Słodkawe, ciut słodowe piwo bez wartej wzmianki goryczki, przytłoczone konkretną dawką zjełczałego masła. Słabe (3,5/10). Na Rychtě Svatomartinské 13°, to słodycz, masło i w zasadzie zupełny brak goryczki. Męczy jak pieron (3/10). Nie wiem, skąd się biorą wysokie noty tego browaru, być może trafiłem na wyjątkowy spadek formy, ale piwa wpisywały się mocno w estetykę miasta, do którego nie mam zamiaru wrócić.


Przebywanie w tym mieście dłużej grozi depresją, a i nie ma czym wytłumić frustracji otoczeniem, bo piwa są kiepskie, udałem się więc migiem kilkanaście kilometrów dalej do Teplic, czyli Cieplic. Te są po Karlovych Varach największym uzdrowiskiem Czech, spodziewałem się więc czegoś więcej, niż koniec końców zastałem, aczkolwiek jest to mieścina bezsprzecznie bardziej atrakcyjna od Usti – co nie jest wszak wielkim wyczynem. 


Umiejscowiona na pagórkach, może się pochwalić kilkoma ciągami zabytkowych kamienic wzdłuż ulic pokrytych trakcją trolejbusową niczym w szwajcarskim Bernie, zielonymi skwerkami, całkiem schludnym deptakiem, czy też alejkami flankowanymi zabytkowymi willami. Stary ratusz nie wygląda źle, choć rynek jest otoczony galeriami handlowymi – dwoma nowoczesnymi i jedną starą, chyba nieczynną, która wygląda jak niedorozwinięte dziecko przeohydnego bielskiego Klimczoka.


Najładniejsza część Teplic to okolice pałacowego zamku. Sam zamek wraz z dziedzińcem i kościołem robi wrażenie, a że w otoczeniu jest sporo efektownie odremontowanych kamienic, no to naprawdę nie można się do niczego przyczepić. Wprawdzie park na tyłach zamku grzązł w jesiennej słocie, ale to jest już kwestia aury o tej porze roku.


Atmosfera była jak na Czechy i niedzielę naprawdę żywiołowa – ale to ze względu na święto narodowe, czyli Dzień Walki o Wolność i Demokrację oraz Międzynarodowy Dzień Studiowania (!). W ramach tegoż na jednym ze skwerków ludzie palili świeczki ku pamięci studenta zamordowanego w trakcie antykomunistycznych demonstracji w 1989 roku, zaś przed ratuszem trwał festyn, w ramach którego śpiewał jakiś Jozin z Bazin, tyle że jeszcze gorszy, zaś ochrona miała na sobie mundury komunistycznej milicji, I shit you not. 



Teplice są, jako rzekłem, dużo mniej irytujące od Usti nad Labem, niemniej jednak po godzinnym spacerku trzeba było się posilić. Udałem się więc do browaru Monopol.


Tenże mieści się przy jednej z głównych ulic. Niepozorna fasada kryje za sobą imponujące wnętrze. Klimatyczna kawiarnia, brukowane przejście stylizowane na uliczkę starego miasta, z głośników wydobywa się muzyka z lat 20-ych dwudziestego wieku (to już chyba ten czas, kiedy należy podkreślać, o który wiek chodzi), a na tyłach mieści się browar właściwy. Przepastna sala z długim barem i jeszcze dłuższą galerią, warzelnia wyeksponowana na piętrze, połączenie ciemnego drewna oraz rzeźbionych sufitów i ścian – tu wygląda wręcz ekskluzywnie, sama nazwa przybytku kojarzy się zresztą z przedwojennymi hotelami. 


Obsługa była również na o niebo wyższym poziomie niż w Usti, zaś i piwa były lepsze. Deska degustacyjna 5x100ml kosztuje tutaj 69 koron i trzy z pięciu piw nawet dopiłem do końca. Monopol Světlý Ležák 12° był rześki, ze słodowością łamaną konkretną dawką ziół i podkreśloną goryczką, z diacetylem w normie. Dobry wywar (6,5/10). Monopol Karlík 11° (polotmave) był słodowy, gładki, lekko chlebowy, uzupełniany w tle przez dyskretne nuty masła i piwnicy. Gdyby nie lekkie niedogazowanie, byłoby jeszcze lepiej (6,5/10). Monopol ALE 14° ma całkiem konkretne ciało, nachmielenie trawestujące tematykę cytrusową, mandarynkową, a nawet opuncjową, no i jest trochę truskawkowo-estrowy. Czyli ejlik typu angielskiego, tylko nachmielenie bardziej nowoczesne, choć nie nadmiernie intensywne. Goryczkę z kolei dobrze podkreślono. Spoko piwo (6/10). 


Sezonowy Vídeňský Ležák 11° był trochę słodowy, z cierpką, apteczną, nieprzyjemną goryczką. Nawet setki nie dopiłem (3,5/10). Višeň 11° zgodnie z oczekiwaniami był jeno lekko słodkawy, natomiast aromat z wiśni był tak sztuczny, tak usilnie przypominający najtańsze landryny z lat 90-ych, że nie było mowy o dopiciu tego ciulstwa (2,5/10). Na koniec dodam, że na jedzenie czekałem zbyt długo, mięsa nawet jak na czeski gulasz było rozczulająco mało, zaś papryczka, którą dodali, była – sądząc po smaku i ostrości – typu tajsko-wietnamskiego. Czyli generalnie spoko, ale przyzwyczajony do czeskiej powściągliwości w tym temacie odgryzłem połowę i mi się po kilku sekundach zaczęło robić słabo.


Oczarowany kunsztem piwowara nie zostałem, niemniej jednak jak już będziecie w Teplicach, to Monopol nie jest złym wyborem, nawet jeśli wystrój jest lepszy od piwa.

Posilony udałem się do malutkiej, niespełna pięciotysięcznej miejscowości Osek, gdzie miałem nocleg. Dlaczego akurat tam? A bo tam są aż dwa browary, zaś jakościowo przewyższają Na Rychte, no i żaden z nich nie ma w ofercie ochutnavki jak Monopol, więc trzeba się nastawić na głębszą degustację.


Osek to mała, senna mieścina, która się w zasadzie niczym nie wyróżnia. No może poza tym, że na jej terenie mieści się ogromny jak na centralnoeuropejskie standardy klasztor, ufundowany przez cystersów na początku XII wieku, aczkolwiek swój obecny barokowy charakter zawdzięcza przebudowie, która miała miejsce w pierwszej połowie XVIII wieku. Sądząc po tym, że mieści się w najbardziej ateistycznej części Czech (czyli zarazem świata) i po tym, że po zmroku był cały skąpany w ciemnościach, jest to klasztor nieczynny. Stanowi jednak magnes turystyczny i jest odwiedzany corocznie przez dużą liczbę przybyszy. Jego dziedziniec jest przeogromny i stanowi w dobrą, letnią pogodę potencjalnie nieskończony potencjał dla ogródka piwnego browaru Ossegg, a dokładnie Pivovar Cisterciáckého Opatství Ossegg (nie mylić z browarem Ossegg w Pradze), który działa na terenie klasztoru.


Ten ogródek może stanowić konieczność, albowiem taproom jest bardzo mały – miejsca starczy w nim może na 25 osób. Mimo mocno ograniczonej powierzchni poziomej pomieszczenie jest bardzo obszerne – wszak są to zabudowania klasztorne, więc sklepienie jest odpowiednio wysoko, żeby pomieścić błyszczącą, stalową, trzynaczyniową warzelnię, ustawioną tuż za barem. Lśniąca stal skąpana w bieli króluje w browarze – przez przeszklenie można obserwować leżakownię, ściany to biały tynk, a meble to jasne drewno. Jest jednym słowem nowocześnie. Drugim słowem jest schludnie. No i wspomniałem, że to jest jednak nie browar restauracyjny, a taproom. Mimo że mają tutaj coś na ząb, to jest to jednak wyszynk i tutaj się głównie dla piwa przychodzi. Lokalsów w niedzielne popołudnie było dość sporo, fluktuacja na stołach była znaczna, cieszy więc, że umiejscowiony w turystycznej miejscowości lokalny browar ma lokalną bazę i jest w stanie sporo sprzedać wokół komina, co powinno go odpowiednio zaimpregnować na okołocovidowe załamanie w turystyce międzynarodowej. Mniej cieszy, że wewnątrz było potwornie gorąco, no ale cóż, nie można mieć wszystkiego. No i znowu te nieszczęsne Lay’sy, które kłują w oczy przed warzelnią. Widać jest to tutaj silna marka.


Ležák Vídeň 11°
został mi podany jako „svetla jedenactka”, no i faktycznie z lagerem wiedeńskim nie miał wiele wspólnego. Albo więc dostałem coś innego, albo zasyp nie dał rady wygrać z urokiem chmielu żateckiego. Chlebowa, lekka, delikatnie piwniczna, trochę chmielowa sprawa. Nie jest tego chmielu w nadmiarze, ale i tak nieco tłumi słodowość tego fajnego piwa na co dzień (6,5/10). Světly Ležák Philipp 12° był bodajże najlepszym pilsem tego dnia. Podkreślona goryczka, ciało odczuwalnie tęższe niż w jedenastce, ale nadal jest to sesyjne piwo. Ciut piwnicy, trochę słodyczy resztkowej, sporo żatca i podkreślona goryczka. Delikatne masełko w tle, tutaj się wpisało dobrze w całokształt. Bardzo dobry pilsik (7/10). 


Ossegg 13° Extra Hořká
z kolei jest nieco męczącym pilsem. Nie jest moim zdaniem bardziej gorzki od dwunastki, natomiast goryczka ma bardziej cierpki charakter. Na dodatek pół-tęgawe ciało w piwie tego typu trochę męczy. Plus za podkreśloną ziołowość wpadającą miejscami w ściółkę leśną. No ale to jednak za mało (5,5/10). Ossegg 13° Tmavý Speciál Tomáš zrobił bardzo dobre wrażenie. Oszczędny na odcinku karmelowym, z podkreślonymi melanoidynami i przyjemnym połączeniem czekolady oraz paloności. Przy lekkiej słodyczy piwo jest gładkie, wręcz odrobinę kremowe, zaś ciało mniej męczy niż w jasnej trzynastce. Bardzo smaczne piwo charakterem zbliżone do stouta (7/10). 

Warto tutaj zajrzeć, browar jest położony w ciekawych okolicznościach przyrody, łączy klasztorną historię ze schludną współczesnością, jest odczuwalnie lokalny, no i niektóre piwa ma naprawdę dobre.


To jeszcze nie koniec, albowiem na ten dzień miałem zaplanowane cztery browary, a jako prawdziwy Niemiec plan zawsze wykonuję. Orlovski Pivovar vel Rodinný Pivovar Černý Orel (nie mylić z browarem Černý Orel w Kroměřížu) mieści się kilkaset metrów od Osseggu i jest zupełnie inny. To już jest browar restauracyjny sensu stricto, z warzelnią umiejsciowioną za częściowym przeszkleniem jednego z pomieszczeń i sporym naciskiem na jedzenie. Nawiasem mówiąc, zagaiłem rozmowę z kelnerką po polsku-biedaczesku, po czym bez słowa przyniosła mi menu po niemiecku, na dodatek przetłumaczone chyba jakąś ułomną aplikacją albo średnio rozgarniętym gimnazjalistą, bo czytać się tego nie dało. No ale pokazuje to, że moje nazwisko nieustannie wyznacza trajektorię mojego życia, nawet jeśli się nie przedstawiam.


Černý Orel jest bardzo fajną restauracją, napakowaną drewnem i dzindzibołami, z obszernym kamiennym gankiem uzbrojonym w ławy z masywnego drewna. Jest niesamowicie przytulnie i mimo oczywistej cepeliady nie odniosłem wrażenia obcowania z kiczem. Czyli można. To jest ten typ gospody, do którego chciałoby się zawitać w trakcie wietrznej, mroźnej zimowej nocy, kiedy wiatr smaga śniegiem po licach, a człowiek wyczekuje ciepłego, przytulnego zakątka. Tak, wiem, wizja wzięta wprost z jakichś starych disnejowskich kreskówek. I wcale się tego nie wstydzę. Niestety tak jak i w drugim browarze w Oseku, tak i tutaj było stanowczo zbyt gorąco, choć miłe zapachy z paleniska rekompensowały częściowo tę niedogodność.


Obsługa była w porządku, zestaw trzech małych burgerów z różnych mięs naprawdę smaczny, a piwa zaskakująco dobre. Podawane w porcjach 0,25l za równowartość 3,30zł dorównały ofercie Osseggu. Desitka Výletník to dobrze zrobione stołowe piwo bez wad. Trochę słodu, trochę chmielu, umiarkowana goryczka, brak masła. Prosto i w punkt (6/10). Dwunastka Dvanda to bardzo subtelny diacetyl, ale głównie fajna goryczka, zioła, chlebek, balansująca słodycz resztkowa – bardzo fajny pils (7/10). Najlepsze było tmave Karamela 11°. Wbrew nazwie prawie w ogóle nie karmelowe, oferujące połączenie orzechów laskowych, melanoidyn, odrobiny czekolady, dość wytrawnego ciała i szczypty suszonych owoców. Bardzo sesyjne tmave i najlepsze piwo tego dnia (7/10).


Najlepsze piwo, najlepsza miejscowość. To niepozorny Osek, o którym przed przyjazdem nie wiedziałem nic, a wybrałem go na miejsce noclegowe z uwagi na możliwość zwiedzenia dwóch browarów, wywarł na mnie najkorzystniejsze wrażenie, mimo niezbyt przychylnych warunków atmosferycznych. Wycieczkę w ten leżący nieco na uboczu rejon Czech polecam ze względów krajoznawczych, jak i piwoznawczych. Wbrew mojemu narzekaniu na Usti, nawet krótki pobyt w tym brzydkim mieście w pamięci jawi mi się nie aż tak ponuro, jak to tutaj przedstawiłem. Tyle że ja jestem nostalgicznym człowiekiem, a do wspomnień związanych z Czechami zawsze bardzo chętnie wracam. W związku z tym za niedługo na blogu ląduje kolejna odsłona piwnych Czech.

Usti nad Labem 6243822343404658694

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)