Sześciopak polskiego craftu 168-171
https://thebeervault.blogspot.com/2021/10/szesciopak-polskiego-craftu-168-171.html
Obiecałem sobie, że do końca miesiąca dogonię polski craft, toteż i się staram, żeby postanowienie nie spełzło na panewce. Kolejny wielopak częściowo ma już nieco archiwalny charakter, ale nie w całości. Choć biorąc pod uwagę jakość, to może lepiej by tak było.
Czasem przy klasykach majstrować warto, exemplum Hoppy Grodzisk (ekstr. 7,7%, alk. 3,1%). Majstrowanie chmielami Citra oraz Amarillo nie przybrało postaci overkillu, wskutek czego jest to faktycznie hoppy grodzisk, a nie grodzisz-style hop monster. To ogniskowe nuty dębowego dymu stanowią trzon piwa, zaś cytrusowe chmiele tworzą jedynie tło. I bardzo dobrze, szczególnie że przy wpisanej w styl zwiewności kompozycji tyle jak najbardziej wystarczy. Początkowo obawiałem się nieco o przegazowanie, wszak nie dało się piwa nalać na raz, ale w przypadku tak lekkiego i rześkiego wywaru lekki naddatek w tej kwestii jest wręcz plusem. Bardzo dobra sztuka. (7/10)
Tak się człowiek ongiś zafiksował na puszkach od Hopito, że aż zapomniał, że oni przecież do butelek też rozlewają. A może lepiej było sobie o tym fakcie nie przypominać? Hopito APA (ekstr. 12%, alk. 4,9%) to nudy, przy których nawet przysłowiowe flaki z olejem wydają się być ekscytujące. Toż to nawet solidne nie jest, a takim chciałem go znaleźć. Cienki wywar z nutami zboża i efemeryczną, lekko cytrusawą chmielowością oraz akcentem zapałki tworzącym tłem dla tła – bo poza tłami tutaj niczego nie ma. Goryczkę zaprojektowano w standardzie castrated new england, tyle że w przeciwieństwie do neipek nie ma tutaj soczystości ani intensywności smakowej jako takiej. To nie smakuje utleniono, to smakuje zwietrzale, jakby z tego piwa prawie wszystko wywiało. Bardzo słabe. (3/10)
Z podobnego materiału utkane jest Hopito IPA (ekstr. 13%, alk. 5,4%). Podobnego, lecz grubszego. Ponownie trochę zboża, ponownie marginalna zapałka, ponownie cytrusy i kwiaty, lecz trochę mocniej, no i goryczka trochę podkręcona, ale i za to trochę landryny. Wciąż brakuje mi w tym wszystkim substancji, ale jako piwo stołowe być może dałoby radę. (4,5/10)
Słodkawo, a zarazem kwaskowo, no i bardzo soczyście – blackcurrant sour ale od Hopito o nazwie Zombie (ekstr. 10%, alk. 4,2%) robi robotę. Po składzie spodziewałem się kwaśnego berlinera do momentu przeczytania słowa ‘laktoza’. Zacząłem się obawiać pastry słodziaka, a dostałem wyważoną, z całą pewnością niewykręcającą gardła kwasem, ale i daleką od choćby śladowego przesłodzenia kompozycję. Czarna porzeczka świetnie łączy się z mlecznym agrestem w orzeźwiającą całość, zaś słodyczy jest tylko tyle, żeby kwasek zbalansować, czyniąc piwo jeszcze bardziej pijalnym. Nie jest to piwo dla fanatyków piw ekstremalnie kwaśnych, ale dla tych, którzy cenią sobie balans, jak ja. Bardzo dobre. (7/10)
W ramach powrotu do piwnej klasyki browar Palatum zagaił Biere Blanche (ekstr. 12%, alk. 4,6%). Piwo powinno przynajmniej nie przeszkadzać antyfanom kolendry, tej przyprawy bowiem nie ma tutaj zbyt wiele, na rzecz zestu z pomarańczy, który z kolei jest silniej wyczuwalny niż w tych bardziej znanych witkach. Do tego subtelna pszeniczna podbudowa oraz całkiem niezła rześkość. Uwagi mam z kolei odnośnie nieco zbyt oczywistej drożdżowości piwa, które tym samym robi trochę wrażenie wywaru domowego. Generalnie jednak jest nieźle. (6/10)
Mała rzecz, a cieszy. Małe Rzeczy od Ziemi Obiecanej (ekstr. 15,5%, alk. 5,9%) do mętna ipka baj de buk. Marakuja, mango i grejpfrut w nosie, bąbelki, gładkość i średnio podkreślona goryczka w ustach. Piwo soczyste, ale jednak piwne, niesamowicie pijalne mimo lekkiego hop burnu. Pyszka! (7,5/10)
Żywię przekonanie – bardziej intuicyjne niż merytorycznie ugruntowane, że browary puszkują te wyroby, z których są bardziej zadowolone. Stąd też mając do wyboru puszki lub butelki z tego samego browaru, chylę się raczej ku tym pierwszym. No ale dwie butelki konserwowej gwiazdy Gwarek i tak wziąłem do wypróbowania. Szeryf Pola Przodowy (ekstr. 13,5%, alk. 5%) to hazy APA, która wydaje się być potwierdzeniem słuszności wyboru puszek ponad butelki, przynajmniej w przypadku tego producenta. Miks grejpfruta, żywicy, granulatu oraz delikatnego mango jest całkiem zgrabny, ale w smaku brakuje mu siły przebicia. Jako że goryczkę całkiem dosadnie podkreślono, a i lekkiego hop burnu się nie ustrzeżono, tworzy to wrażenie obcowania z chudzielcem kopiącym patyczkowatymi nogami okutymi w glany ze stalkapami. Czyli człowiek nie jest pod wrażeniem, ale i tak boli. Treści mało, puenta dosadna, ale i odklejona. (5/10)
„Może Ci się wydawać, że piłeś ją wcześniej, ale jest całkiem nowa”. – tymi słowami nieco przewrotnie Piwne Podziemie scharakteryzowało na kontrze Supernova (ekstr. 15%, alk. 5,8%) jeden z podstawowych problemów współczesnego craftu – neipki trzaskane bez opamiętania jedna po drugiej zlewają się w jedną całość, tracąc w większości jakąkolwiek dystynktywność. Z drugiej strony nie jest to w moich oczach wielkim problemem. Długofalowo może spowodować znużenie craftem u niektórych, ale ja tam lubię, kiedy coś jest smaczne – wówczas oryginalność schodzi na dalszy plan. A Supernova jest faktycznie smaczna, choć balans przechylony na rzecz słodczy (przy niemrawej goryczce) akurat mi nie podszedł. Bukiet jest zdominowany przez nuty pomarańczopodobne, uzupełniony przez mango oraz delikatnie podszyty melonem. Czyli w sumie bardzo fajnie, ale zarazem nie do końca wyraziście, co w połączeniu ze wspomnianą, niską goryczką sprawia, że piwo zgodnie z zapowiedzią przeczytaną między słowami nie zapada w pamięć. Ale jest smaczne. (6,5/10)
Z innej tkaniny utkany jest Eagle Pils, też z Nepomucena (ekstr. 10,5%, alk. 4%). Tutaj zastosowano chmiel Amora Preta, czuć więc świeże jabłko, trochę kwiatów i może faktycznie delikatnie jeżyny oraz ulotnego cytrusika. Goryczkowo jest wyraźnie, ale zdecydowanie łagodniej niż w Tenpilsie. I tu jest szkopuł – w farmhouse ipce od Pinty tytułowy chmiel działał, bo działały drożdże. W bardziej „czystym otoczeniu” moim zdaniem jest on mdły, niewiele mniej od Oktavii. Toteż i piwo jest w zasadzie mdłe i niepotrzebne. (4/10)
Witam. Tak się nazywa kolejne piwo browaru Artezan. Tak jak powitanie tego typu treści ze sobą nie niesie, tak i to piwo nie odciska się trwale w pamięci zmysłowej. Jest lekkie, puszyste i mało intensywne. Są cytrusy, juicy fruit, trochę żywicy. Łatwo wchodzi, łatwo wychodzi, że tak sprawę ujmę. Jest smaczne, orzeźwiające i doskonale zapominalne. (6,5/10)
Mentzen Piwo Pszeniczne (ekstr. 12%, alk. 5%) to fajny wywar, szczególnie na tle zwyczajowej formy reprezentantów tego pospolitego, ale niekoniecznie łatwego do uwarzenia stylu w obrębie polskiego craftu. Goździk, minimalna gałka muszkatołowa, charakterystyczny drożdżowy dymek oraz cytrusowa kwaskowość wyznaczają trajektorię, natomiast gruszkowo-bananowy przecier zmiękcza profil piwa. Jest rześkie, szybko wchodzi i mimo że hefeweizen to styl, w którego obrębie– niestety! – nie jest łatwo dorównać niektórym wyrobom koncernowym, to zawartość tej konkretnej butelki dostarczyła mi tego, na co miałem nadzieję, a czego zarazem niespecjalnie oczekiwałem. Dobre. (6,5/10)
Piwo Wolnościowe (ekstr. 12%, alk. 4%) to witbier, przy czym w tym wypadku zbytnia wodnistość przesądziła o przegranej zestawienia z koncernowymi klasykami gatunku. Nie ma tutaj białogronowych skojarzeń, nie ma aromatycznej kolendry. Jest za to ponownie gruszkowa, dość sadowa (pun intended) owocowość, zbyteczne drożdże, korzenność, która przypomina melanż goździka z białym pieprzem i dopiero po lekkim ogrzaniu głęboko w tle można wyczuć odrobinę kolendry, może jeszcze echo rumianku, którego bez wyczytania jego obecności w składzie pewnie bym nie zauważył, no i kapkę pomarańczy. Suma summarum piwo stołowe, do wypicia. Nie odrzuca, ale i nie zapada w pamięć. (5/10)
Spodziewałem się, że Piwo Wielozbożowe (ekstr. 13%, alk. 5,5%) to będzie APA (chmielenie Simcoe i Chinookiem), tymczasem jest to bardziej coś pomiędzy Wielozbożowym z Kormorana (o ile dobrze je pamiętam) i litewskim niefiltrem. Czyli chmiele można w zasadzie wyrzucić poza nawias, piwo jest w głównej mierze słodowe, „ciastowe”, z niewielkim drożdżowym kwaskiem, stosunkowo lekką goryczką, efemerycznymi kwiatowo-owocowymi nutkami w tle, i w zasadzie tyle. Wielozbożowość nie przekłada się na wielowymiarowość, zaś piwo mimo słodu pszenicznego w składzie nie jest puszyste, mimo słodu żytniego nie jest pikantne, czy też oleiste, a mimo płatków owsianych nie jest specjalnie gładkie. Wypośrodkowane pitu pitu, które można wypić, ale niekoniecznie warto kupić. (5/10)
Najmniejsze oczekiwania z pierwszego mentzenowego rzutu miałem względem Szlacheckiego na Miodzie (ekstr. 15%, alk. 6,5%). I miałem rację. Przy okazji posilono się o wysokie standardy w temacie morskich opowieści, jako że to piwo „swymi korzeniami sięga czasów, kiedy polskiej złotej wolności towarzyszyło wiele trunków bazujących właśnie na miodzie. Prawdopodobnie tak smakował jeden z nich.” Pewnie właśnie ten jeden był chmielony prasłowiańskimi odmianami chmielu Sabro i Cascade, tak jak Szlacheckie na Miodzie. Złośliwości na bok – podstawowymi mankamentami tego piwa są lekka siarkowość oraz zdecydowana nijakość. Ta druga oznacza, że tytułowego miodu jest tutaj naprawdę niewiele (odnośnie tylko lekko słodkiego smaku jest to niewątpliwie zaleta), zaś jego kwiatowość łączy się ze słodowym, nieco zbożowym podszyciem oraz wpadającą w gorczycę siarką w trunek, który zapomina się, mając go jeszcze w ustach. Pomijając, że nazwa pasuje do zawartości tak, jak koncepcja wolności do aktualnej mentalności naszego narodu, jest to piwo poniżej przeciętne. (4,5/10)
Niby nic nowego, a jednak Nihil Novi od Trzech Kumpli (ekstr. 15%, alk. 5,3%) zawiera coraz bardziej popularny i faktycznie osobliwy chmiel Lotus. Jego truskawkowe nuty uzupełniają w tej ipce bukiet, w którym wyczułem kwiat bzu, melona i mandarynkę. Rezultat jest nieco mdły i wyrychtować sprawy nie potrafi całkiem dosadna goryczka, która robi wrażenie zbyt odklejonej od mało zadziornego bukietu. Czyli jednak jest to coś nowego, ale nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie o jego sens. (5,5/10)
Kolejne konkursowe piwo Pinty sprzedawane w ludzkiej cenie, czyli Zwycięskie Session IPA (ekstr. 12%, alk. 4,9%; receptura Tomasz Bogowicz i Agnieszka Szejbut) jest tak samo udane, jak poprzedzający je pils z tej serii. Piwo jest mocno cytrusowe (cytryna, grejpfrut), delikatnie wchodzi w rejony siarkowe (cebula, marakuja) i ma wyczuwalną delikatną podbudowę krakersową. Rześkie i gorzkie (!), w punkt, piwo stworzone na lato i ciepłą pogodę. (7/10)
Takowym piwem letnim zapowiadał się również Tankbusters Crisp Pils (ekstr. 12%, alk. 4,8%), choć aż tak różowo nie jest. Znaczy się – owszem, jest to piwo rześkie, trawiaste, ziołowe, z dyskretnym akcentem owocowym w tle. Goryczkę ma podkreśloną, ziołową, szlachetną, bardzo fajną. Delikatny minus jednak dostaje za lekkie nuty kukurydzy w poza tym wycofanej podbudowie słodowej, które wyczułem w wersji tak lanej, jak i butelkowej. (6,5/10)
Skoro już przy pilsach jesteśmy – Lady Luck od Piwnego Podziemia (ekstr. 12%, alk. 5%) zapowiadał się nieźle, ale jednak rozczarował. Piwo jest nieco siarkowe, co akurat w świeżym pilsie nie musi być ujmą. Gorzej, że cierpi również na lekki hop burn, którego nie uzasadnia umiarkowana intensywność chmieli. Wyczułem nuty cytrynkowe, trochę słomy, może ciut arbuza od Huell Melona, chmielu, za którym nie przepadam. No to może goryczka? Też nie, jest mocno stonowana, by nie rzec wprost – lekka. Tak więc jest to niskogoryczkowy, mało intensywny pils z lekkim hop burnem. Zgaduję, że nie tak to miało wyglądać w założeniach. (4,5/10)
Nie pamiętam już, czy piłem Salamander Black IPA od Stu Mostów (alk. 6,8%), ale nie jest to istotne – jak widzę black IPA na półce, to sięgam po butelkę niemalże z automatu. Sprawa jest klasyczna i dobrze wykonana. Z jednej strony cytrusy plus żywica i dalekie tchnienie owocowe w posmaku. Z drugiej słodowość, która jest nieco mocniej uwypuklona od nachmielenia, z czekoladą gorzką i tym słynnym prażonym słonecznikiem w rolach głównych. Fajne piwo. Świata z posad nie ruszy, ale i nie taki jest jego cel. (6,5/10)
Czy milk stout z borówkami może być dobry? Tego nie wiem. Wiem z kolei, że może być znośny. Ciemność Widzę od Moczybrody (ekstr. 15%, alk. 5,4%) pachnie mlecznie i przede wszystkim borówkowo, w zasadzie podobnie do jogurtu borówkowego. W smaku jest lekko gorzkie, kwaskowe, dość gładkie. Bazę piwa czuć na dobre dopiero głęboko w tle i to raczej w finiszu, w postaci „przypalonej” goryczki i dyskretnej paloności w ostatnim akordzie. Piwo jest bardzo ubogie, ale pić się da. (5/10)
Siłą Łańcuta są piwne klasyki; z nową falą różnie bywa. Hope In Hops (ekstr. 16,1%, alk. 6,4%) to słodko pachnące, ale za to wyraźnie gorzkie piwo z nutami cytrusów, nafty, agrestu; lekko kocie i żywiczne. Amerykańsko-antypodowe. Niska soczystość i podkreślona goryczka plasuje je bowiem na antypodach względem aktualnych trendów. Nie jest porywające, ale solidne. Dobre. (6,5/10)
Piwem w pełni zgodnym z trajektorią rynku są Owsiane Wzgórza od Gwarka (ekstr. 15,1%, alk. 6%). Gładziutka juicy ipka z nutami brzoskwini, grejpfruta, marakui i dosłownie szczyptą iglaków oraz anyżu w finiszu. Goryczka obecna oszczędnie, ale obecna, słodycz minimalna. Bardzo pijalne, bardzo fajne piwo. Cieszy tym bardziej że z ostatnimi puszkowanymi piwami od Gwarka różnie bywało. (7/10)
Stouty, takie klasyczne, są fajne. Nie dość, że smaczne, to w dodatku – z uwagi na umiarkowaną zawartość chmielu – tańsze w produkcji od DDH, no i znacznie mniej obciążające dla zdrowia w przypadku mężczyzn. Nesta od Trzech Kumpli zapowiadała się pod tym względem klawo. Żadna tam amerykańska mimikra nawalona chmielem, tylko foreign/tropical stout, nie za mocny (ekstr. 16,5%, alk. 6%) i nagazowany azotem. Piękna, kremowa piana to plus. Poza tym jest dobrze, ale moim zdaniem byłoby jednak lepiej, gdyby to piwo było w wersji dry. A może takowe powstanie? Nesta ma bowiem całkiem powabny bukiet, choć ciut bardziej brązowy niż czarny. Słodka czekolada, trochę orzechów, karmel, trochę paloności, ulotne nutki owocowe, no i trochę żywic chmielowych, kulminujących w podkreślonej goryczce. O ile więc fajniej by było, gdyby piwo było bardziej palone, niż jest, o tyle jest i tak fajnie. Jeszcze fajniej by było, gdyby było w wersji dry, albowiem podkreślona słodycz Nesty, logiczna wręcz, biorąc pod uwagę płytkie odfermentowanie piwa, nie wytrąca go z balansu (z uwagi na wspomnianą goryczkę), jest jednak moim zdaniem trochę męcząca. Rzutuje to nieco na jego sesyjności, która wobec tego wypadła najwyżej przeciętnie. Ogółem jest w porządku, ale spodziewałem się więcej. (6/10)
Nie znalazłem w odmętach internetów niczego a propos zakażenia Ósemkowego 2.0 z Browaru Spółdzielczego (alk. 8,5%), tak więc kwestię podnoszę być może jako pierwszy. Ziemisto-winny funk, który udzielił się butelce, która wylądowała od razu po zakupie w lodówce, byłby i może zabawny, ale nie w piwie za takie piniondze. Spodziewałem się rozbudowanej słodowości oraz ciekawego nachmielenia; otrzymałem bretty oraz faktycznie silną, podkreśloną goryczkę. Z tych dwóch rzeczy zaplanowana była zapewne tylko ta druga, natomiast 80% tego, czego oczekiwałem, nie dostałem. (4,5/10)
Pięć piw bym powtórzył. No rewelacja. I to mimo że po butelki sięgam ostatnimi czasy rzadko, dokładnie roztrząsając zakup każdej z osobna. Trudno.