Loading...

Sauerland

Jeśli ktoś szuka niekonwencjonalnych piw z Niemiec, prędzej niż później trafi na nazwisko Sebastiana Sauera. Człowiek, który z łamania Reinheitsgebotu uczynił swój modus operandi. Uważa wszelkie prawne obstrukcje dotyczące warzenia piwa w Niemczech za anachroniczną poczwarz, krępującą fantazję piwowarską, namawia wszystkich piwowarów do pokazania środkowego palca systemowi, a nawet ponoć potrafi pójść na konferencję piwowarską w Niemczech w koszulce z napisem „Fuck the Reinheitsgebot”, co jest w pewnym sensie proszeniem się o lincz na swojej osobie. Albo krindżową prowokacją, to niech każdy dla siebie oceni. Jest bardzo aktywnym piwowarem, działającym pod szyldami Freigeist oraz The Monarchy, gdzie pierwszy poświęcony jest eksperymentom piwowarskim (choć nie tylko, jak zaraz zobaczymy), a drugi rekreacjom historycznych stylów piwnych. Bo piwną archeologię Sauer również uprawia.

Dölsch (alk. 4,8%) to kölsch, ale w wersji wiess, czyli niefiltrowanej. No. Tymczasem piwo nie jest mętne. W aromacie zboże, delikatna opiekaność; jak ktoś chce, to może sobie jeszcze wmówić nutki kwiatowe. Smak słodowy, delikatnie wylepiający usta. No i WTF. Zupełnie szczerze, nie wiem, po co craftowiec robi piwo w stylu konwencjonalnym, które od innych, konwencjonalnych przedstawicieli tego stylu różni się tym, że jest gorsze i cztery razy droższe. (4/10)

Eau de Colonna ma te same parametry i też jest to wiess. Prosty wniosek, że jest to to samo piwo, sprzedawane pod aliasem, lecz nie! To jest inne piwo. Wyraźnie mętne, co pociąga za sobą iluzję pełni, choć nie tworzy wyrazistego smaku. Czyli taka pusta pełnia, jak to czasami określam. Jest lekka słodowość, ponownie kwiaty na granicy percepcji, a za to ziołowa, ściągająca goryczka jest mocna jak na styl. Tyle że właśnie jest ściągająca. Nie mam pojęcia, po co tworzyć drogiego kölscha, który jest gorszy od sztandarowych i cztery razy tańszych przedstawicieli stylu. Aha, już to przed chwilą przecież napisałem. (4/10)

Original Pfefferkörner White (alk. 5,3%) jest górniakiem z białym pieprzem. Faktycznie jest to nieco owocowy (jabłka) górniak, faktycznie nieco pieprzny, i faktycznie jest to biały pieprz. Nie ma tego pieprzu specjalnie dużo, ale jako że należę do tych ludzi, u których większe ilości białego pieprzu wywołują skojarzenia z wymiocinami, to pewnie tak jest lepiej. W ilości takiej jak tu pieprz fajnie ożywia piwo, nie dając mu ostrości (jest najwyżej delikatnie pikantne), a i nie dominuje całości, która jednak bez niego wypadłaby niemrawo, mimo lekkiego kwasku. Ciekawe, niespodziewanie smaczne piwo. (6,5/10)

Gruit Vibration Dark (alk. 6,2%) powstał we współpracy z duńskim Kissmeyerem oraz tym takim greckim browarem, w którym warzy Kjetil I Norweski. Gruita zawsze chętnie przytulę. W tym wypadku jest to żytnio-owsiany gruit z dodatkiem miodu, gałązek świerku, lawendy, kwiatu bzu, dzikiej róży, ale i chmielu. Pachnie pięknie – lawenda jest wyraźna, ale nie ostra, to samo można powiedzieć o świerku. Są akcenty dzikiej róży i bzu, chmiel zaś pewnie został dodany jeno na goryczkę. Piwo jest słodkawe, ale i wzorowo pijalne, tj. wchodzi jak woda, choć wodnistym nazwać go nie sposób. Świetna sprawa. (7,5/10)

Gruit Vibration Pale (alk. 5,6%) to zupełnie inna bajka. W dodatkach widnieje owoc dzikiej róży oraz rokitnik, choć wydają się przebijać również oddrożdżowe nuty przyprawowe. Kwaskowość rokitnika ma na celu prawdopodobnie kontrowanie tutaj akurat lekko mdłej gładkości płatków owsianych i mdławych (sic!) akcentów skórki pomarańczy. Ale mimo tego oraz mimo ziołowości i pieprzności piwa, brakuje mi w nim myśli przewodniej. Gruit może być albo harmonijnym i przemyślanym tworem, może jednak również robić wrażenie wyniku losowego dobrania składników. Jasna wersja Gruit Vibrations przynależy do tej drugiej kategorii. (4,5/10)

Köpenickiade (alk. 3,5%) w wersji z brzoskwinią to bardzo ciekawe piwo. Berliner weisse, ale tylko lekko kwaskowe, za to z potężną dawką owoców. Świeży sok z brzoskwini, ale i moreli oraz gruszki, do tego motywy agrestowe i lekkie lacto. Wskutek soczystości powstaje iluzja pełni, choć piwo jest lekkie, a zarazem delikatne w smaku. Oryginalne i smaczne piwo. (6,5/10)

Berliner Scheisse (alk. 5%) to mocniejsza, a zarazem ciemna oraz owocowa (dodano poziomki) wersja berliner weisse. Zasyp odcisnął tu swoje piętno, wskutek czego piwo ma nuty orzechowe oraz takie graniczące z toffi. Są rzecz jasna poziomki oraz delikatne lacto, naznaczone nutką owocową, która jednak w pewnym momencie bardziej niż z poziomkami kojarzy się z brzoskwinią. Ot, taka ciekawostka. Jest stosunkowo lekki kwasek, jest trochę ciała jak na berlinera, no i jest słodowy finisz. Ciekawe. (6/10)

Abraxxxas (alk. 6%) to lichtenhainer, którego dotychczas piłem w wersjach owocowych, czas więc najwyższy na odsłonę saute. Drewniany dym wiedzie w tym piwie prym, kwaskowość staje się na dobre odczuwalna dopiero po dwóch, trzech łykach. Jest to więc mało kwaśne piwo, ale jednak delikatny kwasek łamie dym, czyniąc piwo w odbiorze raczej wytrawnym. Lacto jest na poziomie bardzo niskim, jest mniej odczuwalne od nutek chlebowych. Ogółem jest to nadzwyczaj wędzony przedstawiciel tego do niedawna niemalże wymarłego stylu. Smakowało mi to. (6,5/10)

Może sobie być Sauer przeciwnikiem rajnhajtsgebotu, ale Mein Drumpf (alk. 5%) to piwo ideologicznie zgodne z linią niemieckiego rządu. Samo piwo jest ciekawe, aromat jest wprawdzie trochę przytłumiony, ale za to ciekawie skomponowany – nachmielenie jest z gatunku ziołowego, korzennego, kwiatowego, choć i trawę cytrynową można wyniuchać. Co więcej – ta ostatnia wydaje się dominować. Już po kolorze widać, że słód służy tutaj tylko za nośnik pozostałych nut, co skutkuje bardzo rześkim, dobrze pijalnym chmielowym pociskiem. Lubię to. (7/10)

Berlin Mate (alk. 4,5%) to już konkretnie pogięte piwo. Yerbę piłem raz, na studiach, i pamiętam tylko, że mi się po tym w głowie kręciło, zaś smak nie był wart tych reperkusji. Z kolei soft drink na bazie yerby, Mio Mio Mate, bardzo lubię. Raz że nie jest przesłodzony, dwa że mi się nieodparcie kojarzy z kompotem z suszu owocowego. No i Berlin Mate, jako berliner weisse z mate, to jest właśnie połączenie delikatnego lacto z owocowym suszem vel yerbą. Mocna jest w nim również charakterystyczna ziołowość, pewnie też yerba. Szkoda tylko, że kwasku pożałowano, wskutek czego smak jest raczej wodnisty, co jednak korzystnie wpływa na prezencję smakową yerby. Ogółem rzecz biorąc nie jestem przekonany, ale i nie jestem do końca zniechęcony. Z pewnością jest to ciekawy eksperyment, nawet jeśli nie jest specjalnie smaczny. (4/10)

Uwarzony we współpracy z Yankee & Kraut oraz Pirate Brew Berlin gruit o nazwie Room 101 (alk. 6%) jest piwem, które zapewne wywołuje skrajne reakcje. Wśród składników znalazły się między innymi eukaliptus, mięta pieprzowa, kwiat bzu oraz sól, co ma taki skutek, że piwo pachnie bardzo podobnie do maści rozgrzewającej Wick Blau, eukaliptusowych cukierków z krzyżem na zielonej owijce, starych dobrych miętusów, a także trochę (najmniej) trąci bzem. Zapach jest słodkawy, a zarazem dzięki rześkości eukaliptusa oraz mięty wręcz czyści nozdrza. W smaku czuć wprawdzie, że piwo ma ciało, ale jednak kombinacja mięty oraz eukaliptusa świetnie je balansuje, zapewniając przejmujący chłód, który po przełknięciu panoszy się w gardle i jest wydmuchiwany przez nozdrza. Jestem ciekaw, Room 101 mogłoby pomóc osobie z lekkim katarem. Jako piwo bardzo wyraziste nie jest dla każdego. Dla mnie tak, bardzo mi się spodobało takie właśnie połączenie. (7/10)

Apricot Fest (alk. 6%) wydaje się być logicznym następcą gose z pulpą mango, z tą różnicą, że do współpracy zaproszono tym razem nie Brazylijczyków, tylko innych Niemców, a mianowicie browar Brauart, wymieniając mango na morelę. No i pierwszy niuch zaskakuje. Jest morela, jest akcent mineralny, ale jest i lekki dym. I faktycznie – w zasypie wylądowało trochę wędzonego słodu. Prawdziwy festiwal przeciwieństw ma jednak miejsce dopiero w smaku, bo poza wspomnianymi motywami o uwagę walczy również lekki mleczny kwasek oraz całkiem wyraźna słoność, kulminująca w finiszu. Wobec powyższego, w sumie jest to taki morelowy lichtenhainer. Bardzo dziwny, ale i bardzo smaczny. (7/10)

Methusalem Johannisburger (alk. 8%) jest bardzo efektownym piwem. Pełno porzeczek, z przewagą czarnych nad czerwonymi, skórkowość, nuty ciemnego grona, wiśni, może nawet granatu. Pachnie to jak flanders, kiedy to tymczasem mocny, kwaśny altbier z dodatkiem owoców. W smaku dopiero na wierzch wychodzi słodowość, choć bardziej w formie ciała jako takiego, bo orzechy i delikatna czekolada piwa bazowego zostały elegancko relegowane w tło. Delikatnie słodkie piwo dysponuje charakterną, choć częściowo wytłumioną przez ciało goryczką. Bardzo ciekawe. (7,5/10)

Methusalem Holunderheimer (alk. 8%) to z kolei Methusalem z dodatkiem kwiatu bzu. Dodatek czuć wyraźnie tuż po przelaniu zawartości butelki do szkła, jednak już po paru chwilach jest wypierany przez okołoflandersową owocowość – głównie czarno-porzeczkową (sic!), ale i trochę winną oraz wiśniową. To piwo jest chyba jeszcze bardziej owocowe od Johannisburgera, przy czym w przeciwieństwie do niego nie ma w składzie owoców. Baza słodowa jest podobnie solidna, podobnie zdominowana aromatycznie przez owocowość, a finisz wyłania się z lekkiego kwasku w nieco cierpkiej formie, budzącej skojarzenia ze skórką świeżej śliwki. Ze względu na ciężar pije się to długo, ale i bardzo przyjemnie. Nie wiem, gdzie się w tym wszystkim stracił bez, ale nie szkodzi. (7/10)

Wydaje się swoją drogą, że projekt The Monarchy został w międzyczasie odłożony ad acta, bowiem kolejne piwo historyczne, czyli Prussian Imperial Stout (alk. 8%) ma wzornictwo etykiety The Monarchy, ale powstało pod szyldem Freigeista. Mamy tutaj do czynienia z dolnofermentacyjnym RIS-em, uwarzonym z dodatkiem suszonych śliwek i rodzynek. Dominantą aromatyczną jest jednak gorzka czekolada – jej piękny, mocny zapach bije na głowę większość rzeczy w tym stylu, jakie piłem ostatnimi czasy. Nieśmiało spod czekolady wystają inne elementy – paloność, tytoń czy też suszone owoce. W smaku dopiero kwestia tych ostatnich wysuwa się na przód, robi się fest śliwkowo, a w posmaku pojawiają się orzechy. Wydaje się też, że lekki kwasek jest pochodzenia raczej owocowego niż palonego. Ten zabieg jednak spłaszcza piwo, które w smaku nie ma głębi, którą obiecuje aromat. Jest dobre, ale tylko tyle. No i ciekawie nazwane, bowiem ten ‘pruski stout imperialny’ jest w istocie moim zdaniem porterem bałtyckim. (6,5/10)

Wraz z polskim Kingpinem już jakiś czas temu stworzono Grätzhainera (alk. 5,4%), czyli hybrydę grodzisza i lichtenhainera, który swoja drogą jest hybrydą grodzisza i berliner weisse. No, czyli tak jakby wzięto 3/4 grodzisza i 1/4 berlinera. I tak to mniej więcej wyszło. Ogniskowego, drewnianego dymu jest tutaj co niemiara, kwasek zaś jest lekki. W zasadzie chyba ciut lżejszy niż we wzorcowym lichtenhainerze z niemieckiej Jeny, no i dużo lżejszy niż w typowym berlinerze. Czyli Polska górą. Dodatkowo odnaleźć tutaj można przyjemne nuty ziołowe. Co ciekawe, zarówno ciało jak i słodycz resztkowa są tutaj na poziomie odczuwalnie wyższym niż w stylach bazowych, a i tak piwo jest wręcz zastanawiająco orzeźwiające, tak właśnie jak lżejsze style bazowe. Bardzo smaczne. (7/10)

Ciekawie prezentuje się Ünderweär, uwarzony wespół z Against The Grain. Jest to piwo wędzone, charakter wędzonki jest zdecydowanie frankoński, a więc kojarzący się z wędlinami, tyle że… no właśnie. Wszystko jest podszyte lekką zbożowością, więc chyba nie powinienem się dziwić, że aromat nie tyle kojarzy się z boczkiem wędzonym, co z flipsami o aromacie boczku. Przy czym te flipsy są nieco karmelizowane, a na dodatek ktoś do nich dosypał trochę suszonych owoców. Ciekawe. Internet mówi, że piwo ma 5,5% alko, na kontretykiecie stoi jak byk, że ma 8%, a ja nie jestem w stanie rozstrzygnąć sporu. Jeśli ma więcej, to trochę rozczarowuje brak większej głębi. Jeśli ma mniej, to dziwi podkreślona słodycz i solidne ciało. Wiem za to, że pojawiające się w posmaku nuty liściaste, kojarzące się również trochę z gumą z majtek (nie, nie jadłem nigdy, ale patrząc na etykietę mam takie fantomowe skojarzenie) nie robią dobrego wrażenia. Piwo dostaje tyle punktów, ile według internetów ma alkoholu. (5,5/10)

Taste Of The Cretian Sun (alk. 5%) nie tyle smakuje kreteńskim słońcem, co kreteńską łąką skąpaną w słońcu. Dodany rozmaryn uzupełnia bardziej wyraźny imbir, owoc granatu można wyczuć, tak samo jak skórkę pomarańczy, przede wszystkim jednak piwo pachnie wspomnianym imbirem i rozmarynem oraz białym gronem. To ostatnie to efekt dodania tzw. verjusu, czyli kwaśnego soku wyciskanego z niedojrzałych owoców, głównie winogrona. Pachnie gruitowo i rześko, smakuje gruitowo, lekko kwaskowo i rześko. Goryczka jest na poziomie niskim, i tylko bardzo delikatne miodowe utlenienie z jednej strony może przeszkadzać, z drugiej nawet tutaj, do tej łąkowej natury piwa pasuje. Kooperacja z norwesko-greckim Solo, duńskim Kissmeyerem oraz E Nine Brewery wyszła smacznie. (6,5/10)

Kwasimodo (alk. 4,5%, uwarzony wespół z browarem Crow) to niby kwas chlebowy, jeno z alkoholem. Oraz wiśniami. Pachnie jak nieobrane wiśnie zmieszane z żytnią brzeczką oraz karmelem. W smaku jest kwaskowy i owocowy, słodowość jest niestety wycofana. Wiśnie robią się z czasem lekko metaliczne, co jednak zanadto nie przeszkadza. Przeszkadza, że nie jest to rasowy kwas chlebowy. Nie rozumiem idei dodania do kwasu wiśni, i to jeszcze w ilości dominującej. Nie rozumiem zakwaszania kwasa, i to na pół gwizdka, tak że kwaśność nie jest specjalnie mocna, wskutek czego jej obecność jest niepotrzebna, a wręcz drażniąca. Nie rozumiem kwaskowego piwa, które ma jednak na tyle ciała, że nawet nie orzeźwia. Ja tutaj wielu rzeczy nie rozumiem. (4/10)

Sauer potrafi jednak przekonać, robiąc piwa na wskroś prostolinijne. Taka Surfin’ IPA (alk. 6%) to IPA która smakuje po prostu jak IPA. Cytrusy, mandarynki, trochę moreli, trochę kwiatów, trochę herbaty, trochę ciasteczek pod spodem, trochę słodyczy resztkowej i podkreślona goryczka. Wchodzi jak masełko, jest zupełnie bezpretensjonalne i bardzo dobrze uwarzone. (7/10)

Mój wewnętrzny kolekcjoner kazał mi kupić Mamma Mia Rhubarb Pie Beer (alk. 4,7%), bo nie spodziewałem się po opisowej nazwie piwa niczego ponadprzeciętnego, więc stwierdziłem, że najwyżej wypiję trochę i dam resztę Ani. I tak faktycznie zmuszony byłem uczynić, ale tylko dlatego, że tak się umówiliśmy. Mamma Mia to bowiem zaskakująco smaczna pozycja. Pachnie faktycznie jak ciasto z rabarbarem (oraz wiśniami), vel jest czerwono-owocowo-kwaskowe i ciastowe zarazem, pojawiają się również nuty marcepanowo-migdałowe. Smak jest z jednej strony pełnawy jak na kwasa (no bo ma przypominać kwaskowe ciasto), z drugiej rabarbarowo-kwaskowy. Bardzo ciekawy przykład na ciastowe piwo dalekie od przearomatyzowanej omnipulokowej cukierni. (6,5/10)

Wskutek połączenia sił z czeską Sibeerią powstał porter bałtycki z dodatkiem czarnej porzeczki o nazwie Kremlin Gremlin (alk. 7%). Dodanego owocu jest tutaj dużo, ale w połączeniu z ciemnymi słodami wrażenie jest takie, jakby tę porzeczkę przypalono. Jak syrop porzeczkowy robiony na palniku w starym aluminiowym garnku. Sporo karmelu jest, tak więc karmelizacja porzeczki przed jej przypaleniem też występuje. W smaku jest kwaskowe, choć i trochę cieliste, w posmaku robi się trochę czekoladowo, ale połączenie ciemnych słodów z tego rodzaju owocowym kwaskiem mi się jednak gryzie. (4/10)

Swego rodzaju ukoronowaniem twórczości Sauera pod marką Freigeist jest Mango Unchained. Niektórzy może pamiętają moją recenzję Eau de Janeiro, czyli mango gose, gęstego niczym przecier. Otóż Mango Unchained (alk. 9%) to jest jego wymrażana wersja, quasi mango gose eisbock. Pachnie jak mineralne lacto mango z kwaskiem cytrynowym i delikatną kolendrą. Jest gęste, owocowe, kwaskowe i słonawe. Owocowość skojarzyła mi się również z przejrzałymi morelami. W tle przewijają się delikatne iglakowe akcenty. Jak na ten woltaż jest niesamowicie pijalne, rzecz jasna również soczyste i sprawiające autentyczną frajdę. Świetna rzecz. (7,5/10)

Przegląd kończę piwem najmocniejszym. Medusalem to wymrażana wersja Methusalema, kwaśnego dortmundzkiego altbiera. Swoją drogą, sprzedawanie piwa o woltażu 18% w półlitrowych butelkach to jest lekkie przegięcie pały. Piwo jest faktycznie ciekawsze od nieco rozczarowującego Methusalema. Gęste, mięsiste, słodowe, a jednocześnie z wyraźniejszym kwaskiem. Ta średnia kwaśność dobrze przecina słodowe ciało, na które składają się nuty mlecznej czekolady, orzechów i silnych śliwek. Piwo jest jednocześnie dość estrowe, nuty przejrzałego ciemnego grona wpadają w nim w winność pokrewną flandersom – funku jednak nie ma. Zupełnie nieoczekiwanie w finiszu wyczułem nie dość że lukrecję, to jeszcze drewniane klepki – nie wiem jednak, czy piwo z takowymi miało styczność, czy jest to efekt oddziaływania innych czynników. Kompleksowe, nietuzinkowe piwo, niezwykle efektowne. (7,5/10)

Sauer potrafi zaskoczyć, niektóre receptury wydają się być dobrze przemyślane, inne chyba powstawały na kolanie na fazie albo na haju (Berlin Mate czy wiśniowy kwas chlebowy). Kierując swoją uwagę ku konwencjonalnym stylom, potrafi uwarzyć zarówno słabego kölscha, jak i bardzo dobrą ipkę. Z miłą chęcią będę nadal kolekcjonował smaki powstałe w jego głowie i wcielone w życie w browarze Vormann, bo średni poziom jego piw jest wysoki, a nawet jak mi coś nie do końca podejdzie, to zazwyczaj przynajmniej jest ciekawe. Zaś jeśli ktoś uważa, że ze względu na obstrukcje prawne w Niemczech piwowarstwo kreatywne nie istnieje, to Sauer jest dowodem na nieprawdziwość takiego twierdzenia.

Sebastian Sauer 6897201081274087482

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)