Loading...

Silesia Beer Fest, odsłona pierwsza

Narzekania na brak imprez piwnych w Polsce można już na dobre odłożyć ad acta. Obecnie w naszym kraju organizowanych jest tyle festiwali piw niszowych, że mało kto ma czas i pieniądze, żeby je wszystkie oblecieć. Czy pierwszy Silesia Beer Fest powinien znaleźć się na liście tych festiwali które warto było wybrać? Myślę że tak. Przede wszystkim dla piwoszy z Górnego Śląska, bo w naszych okolicach po ukatrupieniu Birofilii stworzyło się pod tym względem vacuum czekające na zapełnienie. Ale i przybysze z bardziej odległych krain z pewnością nie żałują swojej obecności na minionym, trzydniowym festiwalu.

Pomysł wykorzystania poprzemysłowych terenów katowickiego Zabłocia sprawdził się dobrze. Myślę że dla osoby spoza Śląska taka a nie inna lokalizacja Festu wiernie oddawała klimat tej części Polski. Do pełni szczęścia brakowało tylko worków z węglem i umorusanych ryli w roli bramkarzy. To jest swoją droga swoiste signum temporis, że w miejscu gdzie jeszcze niedawna praca wrzała i produkowano porcelanę, obecnie co najwyżej smaży się burgery i żłopie piwsko. No ale to jest temat na odrębny wpis, i raczej nie na tym blogu.

Minusem było zaplecze sanitarne, którego stan, jako że Fest odbył się w fabryce, był mocno fabryczny, zaś ilość – cztery kabiny i sześć toi-toiów – mocno ograniczona. No i wsio koedukacyjne, na nieszczęście pod względem dostępu (dla mężczyzn) i higieny (dla kobiet).

Żeby dostać się do głównej, piwnej części terenu, trzeba było przejść przez dziedziniec na którym rozstawiły się food trucki. Nie było ich za dużo, ale wystarczające wiele, żeby w miarę szybko obsłużyć całkiem liczną w godzinach wieczornych klientelę. No i o różnorodność zadbano. Od burritos, przygotowywanych przez bardzo sympatycznego człowieka, przez burgery, po frytki belgijskie i kalmary obecne było wszystko co sprawia, że mój brzuch po trzech dekadach hibernacji od niedawna nie potrafi przestać rosnąć. Wewnątrz fabryki była też suszona wołowina oraz schowane za filarem stoisko z popcornem w różnych smakach. Chyba najdziwniejszy pomysł na ‘slow food’ z jakim się dotychczas spotkałem.

oceny sugerowane przez producenta
O różnorodność piwną również zadbano. Wystawców było na tyle dużo, że nie sposób było spróbować wszystkiego co się chciało w jeden dzień. Z jakością oferowanych produktów było jednak różnie. Zdecydowałem się dać kilka wyróżnień. Najlepszym piwem festiwalu był dla mnie Blackcyl od kontraktowca Trzech Kumpli. Mega żywiczne, mocno czekoladowe piwo, kremowe, pełnawe, gorzkie, ale świetnie zbalansowane, z posmakiem oscylującym wokół żywicy, czekolady i kawy. Jeśli uda się utrzymać obecną formę, to Blackcyl jeszcze na długo pozostanie najlepszą polską black IPĄ (8/10). Zaskoczeniem festiwalu był Kwas Pruski (alk. 3,5%) z Browaru na Jurze. Nie przepadam za stylem (berliner weisse), tym bardziej mnie zdziwiło że smakowało mi bardzo. Wyraziście kwaśne, ale nie przegięte, leciutkie, smakowało jak mieszanina zboża, siana i kwasku cytrynowego. Nie miało specjalnie mlecznych motywów i wyśmienicie nadawało się na przeczyszczenie kubków smakowych po czymś cięższym. W przeciwieństwie do innych relacjonujących, nie odnalazłem wraz z kumplami w moim szkle motywów siarkowych. (7/10). Zaskoczeniem numer 2 był nieceniony przeze mnie dotychczas Szpunt, którego whisky stout o nazwie Night Wolf zrobił bardzo dobrą robotę. Asfalt i torf uzupełnione o znaną z bamberskich wędzonek nutkę tłuszczową, w wielkim skrócie. Do tego trochę czekolady, średnio mocna goryczka, kremowość i miękkość. No, jestem pod wrażeniem (7/10). Osobliwością festiwalu był Curry Wurst (alk. 5,5%) z Birbanta. Jest to pierwsze piwo z wyczuwalnym kardamonem, które mi się absolutnie nie kojarzy z piernikiem. Emulacja sosu popularnego niemieckiego dania wyszła niezgorsza, frapujące dla mnie jest jednak, w jaki sposób udało się uzyskać aromat parówki. No i co tutaj robią nuty palonego plastiku. Totalnie odjechane. I niekoniecznie do powtórzenia, ale należą się słowa uznania za bezkompromisowość (5/10). Wtopą festiwalu na poletku krajowym okazała się Jesień Średniowiecza (alk. 6%), czerwone ale od Artezanów. Karmelowa baza z nutkami owocowymi, rujnowana przez siarkę oraz aromat jaki wita moje nozdrza kiedy udaje mi się przypadkiem zamknąć kota w garażu (3/10). Wtopą festiwalu na niwie międzynarodowej zaś był Mikkeller Black. 30zł za 0,3l piwa, w którym alkohol uprawia niczym nieskrępowany attention whore-yzm to przegięcie pałki. A wręcz jej złamanie. Zobaczymy jak się to ma do wersji butelkowej, która czeka na swoją kolej.

Centralną bazą wypadową było dla mnie, jak często w trakcie ostatnich festiwali, stoisko Browariatu, do którego co chwilę wracałem. Na kranie był podpięty między innymi Raspberry Sour z Kernela, którego jednak skosztowałem dopiero wtedy, kiedy ze względu na poziom upojenia przestałem degustować, a zacząłem pić. Poza tym był znany z knajpy asortyment piw z importu, wzbogacony niedawno o kilka browarów amerykańskich. Browariat dostarczył również piwo festiwalowe, uwarzony w bawarskiej Cambie Imperial Pils. No i cóż, piwo było w miarę wyraźnie nachmielone na aromat, średnio pełne, trochę alkoholowe i nieco trawiaste w posmaku. Złe nie jest. Jest męczące (5/10). Bardzo ciekawy był za to Partizan Negroni Saison (alk. 6,5%), piwo uwarzone z kompozycją ziół, które mają odtworzyć aromat negroni. No i faktycznie, skojarzenia z czerwonym Martini oraz Campari były nader oczywiste. W aromacie sianowo-stajenne nutki saisona oraz czerwone owoce, szczególnie truskawki. No i cały przegląd ziół. W smaku wermutowy koszyk ziół, nawet silna goryczka jest ziołowa. Bardzo ciekawy eksperyment. I udany (7/10). Rozczarowaniem był Urban Chestnut Kudamm (alk. 4,5%), berliner weisse z Ameryki. Dość kwaśne piwo z bukietem kwasu cytrynowego wymieszanego z miodem oraz motywami mlecznymi. Niezbyt przekonująca trawestacja tego stylu, szczególnie w zestawieniu z dużo bardziej wyrazistym Kwasem Pruskim (4/10). Obecny w butelkach był też wspomniany The Kernel, którego London Brick (alk. 7,3%), czerwone żytnie ale, zrobiło na mnie świetne wrażenie doskonale zbalansowaną kompozycją karmelowej bazy uzupełnionej o żywiczne nachmielenie, które nie daje o sobie zapomnieć, trzymając się jednak trochę w tle. No i ta bezbłędna miękkość w ustach (7,5/10).

Inną knajpą która się wystawiała była katowicka Kontynuacja. Folblut, angielska IPA z browaru Roch, unaocznia że uwarzenie dobrej angielskiej ipy to większe wyzwanie od asertywnie nachmielonej amerykańskiej ajpy. Niby wszystko jest na swoim miejscu – karmelowa baza słodowa, ziołowe, trochę kwiatowe nachmielenie, ziołowa, trochę ściągająca goryczka – ale summa summarum piwo wyszło męczące (5/10). Specyfik (alk. 8,8%) złagodził wrażenie które pozostawiła po sobie Jesień Średniowiecza. Imperialna IPA od Artezanów to słodki likier chmielowy, naładowany do imentu nutami cytrusów i mango, średnio gorzki i wybrzmiewający w nieco melonowy sposób. Bardzo fajne (7/10).

Na stoisku Absurdalnej lano bardzo drogie piwa w setkach, za co należą się propsy. W ten sposób mogłem skosztować Cuivre (alk. 16,2%) z The Bruery. Piwo warzone co roku, leżakowane w drewnie. No i zlewane z beczki w ograniczonej ilości, pozostałość jest kupażowana ze świeżą warką. Czyli każdorazowa edycja jest inna, zawiera w sobie również wszystkie poprzednie edycje. Tak jak zyntyca w góralskich bacówkach. No i cóż – na RB jest klasyfikowane jako old ale, choć bezpieczniej byłoby je chyba okreslić jako barley wine. Głębia zgodnie z oczekiwaniami imponująca, esencja pumperniklowej, brązowocukrowej słodowości, gigantyczne ciało i masywna słodycz. Całkiem dosadna dawka owoców suszonych oraz niedojrzałych owoców czerwonych. Burbon jako taki trzyma się w tle, brak również występujących często w piwach leżakowanych po burbonie nut kokosowych. Piwny syrop, mocno złożony. Świetny (8/10).

jedne z najmocniejszych wrażeń sensorycznych
na festiwalu, od Kamila z AleChanted.pl
W fabryce wystawiała się również ekipa z Beer Geek Madness, która z kolei zasługuje na propsy za lanie pojemności 0,2l. Fuck The Boundaries (alk. 6,4%) z Brokreacji, 'imperial hoppy gose' w zasadzie niespecjalnie wpisuje się w styl. Mieszanina kwasku cytrynowego, Fanty, drożdży i perfumów, które szczególnie w smaku dają się mocno we znaki. Słone? Marginalnie. Kwaśne? Minimalnie. Nie przekonało mnie (5,5/10).

Gros wystawców stanowiły jednak browary i inicjatywy kontraktowe. Od tych bardziej, rzekłbym, klasycznych, w rodzaju Kormorana (zaobserwowałem mały ruch) czy Cieszyna (spory ruch, w szczególności klientela geriatryczna) po bardziej nowoczesne. Jedną z ciekawszych ofert miał chorzowski, restauracyjny Reden. Sputnik (alk. 4,8%) dysponuje lekkim kwaskiem, wyraźnym aromatem wiśni, które się w jego przypadku nie kojarzą z syropem na kaszel oraz, co ciekawe, bardzo subtelną wanilią. Mało skomplikowane, rześkie piwo. Dobre (6,5/10). Wostok (ekstr. 20%, alk. 9%) to RIS, który przez trzy miesiące nabrał ogłady w beczce po whisky. Oferuje mocarną słodowość czekoladową, wzbogaconą o delikatne nuty whisky oraz wanilię. Piwo gęste i oleiste, o nieco kawowym posmaku. Brakuje mu tylko większej głębi, ale już po trzech miesiącach jest bardzo smaczne (7/10).

Wspomniany już wcześniej kontraktowiec Trzech Kumpli na swoim stoisku, dzielonym z Gzubem, oferował również Otwarcie Sezonu (alk. 5,7%), czyli w zasadzie esencję tego stylu. Lekki drożdżowy cytrusik, owoce na pograniczu bananów (mniej) i brzoskwini (bardziej), wiejsko-sianowy sznyt, średnio mocną, ziołową goryczkę oraz dużą dawkę rześkości. Oba kciuki do góry (7/10).

Spośród browarowych wystawców najbardziej byłem ciekaw niekosztowanego dotychczas przeze mnie Hopium, którego piwa moga się pochwalić świetnymi nazwami i ciekawymi składnikami. Papryk Swayze (alk. 6%) to bardzo wyrazista APA, mocno cytrusowa od chmieli i mocno ostra od papryczek. Nuty mango i melona uzupełniają ten obraz, a piekące uczucie w gardle nie pozwala zapomnieć o piwie na dobrą chwilę po jego wypiciu. Dobre, choć nie jestem pewien, czy bez papryczek nie byłoby lepsze (6,5/10). Blu Berrymore (alk. 6%) wygrał aromatem - mnie w każdym razie połączenie borówek i czekolady, z nieznaczną palonością w tle bardzo odpowiada. Wrażenie popsuł jednak smak, który okazał się nieco kwaskowy i niespodziewanie wodnisty, bez ikry (5,5/10). Violetta Vanillas (alk. 5%) powitała nozdrza wonią starej, suchej tabliczki czekolady, jednak bukiet wraz z ogrzaniem stawał się coraz słodszy i waniliowy. No i niestety, w smaku laktoza i wanilia nawzajem się podbijają, nie ma przeciwwagi, wskutek czego piwo robi mdłe wrażenie (5,5/10). Najgorszym piwem Hopium na festiwalu był Jan Hibisbach. Lekko kwaskowe, z potężną siarką. Dopiero pod koniec wychodzi delikatny, czerwony hibiskus. Słabe (4/10). Sherrylock Holmes (alk. 4,8%) z kolei jest smacznym piwem. Fajny, wiśniowy, nieco pestkowy aromat, delikatne cytrusowe nutki, nieco tęższe ciało niż się spodziewałem, a mimo to dzięki wiśniom całkiem rześkie (6,5/10). Ogólny poziom Hopium jednak póki co nie zachwyca, przynajmniej w formie zaprezentowanej na festiwalu. Zobaczymy co przyniesie przyszłość.

Ze świeżynek warto wspomnieć o kontraktowcu Tattoed Brewery, który swoje pierwsze piwa uwarzył w czeskim Havirovie, a docelowo ma się przenieść z produkcją do Polski, choć póki co nie zdecydowano do jakiego browaru. Rozmowy trwają. Przy stoisku Tattoed nie było widać zbytnio natężonego ruchu, mimo że całkiem ciekawe piwa polewała urodziwa dziewoja. Ja tych geeków czasami naprawdę nie ogarniam. Rusałka to podkręcona wersja grodziskiego (ekstr. 10,5%, alk. 4%). Z początku, kiedy piwo było schłodzone, wszystko grało. Względnie mocarne ciało jak na styl, wyrazista, wędlinowo-ogniskowo wędzonka - wszystko wskazywało na sukces. Jednak po ogrzaniu na wierzch wyszedł lekki kwasek, którego obecność w tym piwie nie była chyba zamierzona i który nieco popsuł pierwsze wrażenie (6/10). Mocno dał radę za to summer ale o nazwie Beach Girl (ekstr. 11,2%, alk. 4,5%). Ten summer ale to w sumie lekka woltażowo ajpa, z gargantuicznymi ilościami chmielu. Mango, cytrus - istny sok chmielowy, totalnie tropikalny i totalnie gorzki. Mimo że zwykle preferuję bardziej zbalansowane nachmielacze, to w tym wypadku terapia szokowa mi wyjątkowo podeszła (7/10).

Jaka jest sumaryczna ocena festiwalu? Pozytywna. Karne Tyskie należy się za wspomniany stan i liczebność instalacji sanitarnych, poza tym nie odnotowałem żadnych zgrzytów. W każdym razie takich które byłyby winą organizatorów, bo 'Redengate' o którym pisał Kacper, był inicjatywą oddolną. No ale to był zgrzyt na niwie wystawców, klienci raczej nie mieli powodów do niezadowolenia. Spędziłem fajny czas, rozmawiając z fajnymi ludźmi i popijając nie zawsze fajnymi piwami. Mam powody żeby cieszyć się na następną edycję.

Silesia Beer Fest 6248656803169459850

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)