Młoda łajba, a przecieka.
https://thebeervault.blogspot.com/2015/10/moda-ajba-przecieka.html
Hamburg powoli staje się jednych z zagłębi niemieckiego craftu. Kehrwieder, Ratsherrn, Von Freude, a teraz Buddelship. Ten ostatni nawiązuje tak nazwą jak i dodatkowo wzornictwem etykiet do marynistyki, wpisanej w historię tego miasta na równi z prostytucją. Tej ostatniej w wizerunku browaru brakuje, ta pierwsza jest natomiast obecna do tego stopnia, że warzelnię o wybiciu 10hl, fermentory i tanki leżakowe postawiono w dawnej fabryce konserw rybnych. Ładnie i spójnie to wszystko wygląda. A jak z piwami?
Mitschnagger (alk. 5,3%) to pils. Czyli piwo w gatunku z którego północ Niemiec jest najbardziej znana. Piwo jest niefiltrowane. I to czuć przez nos, drożdże są silnie obecne. Aldehyd octowy niestety też czuć, na poziomie wyższym niż u pilsowej konkurencji. W rezultacie dostajemy coś na wzór ciasta drożdżowego z jabłkowymi obierkami. A na dodatek o sporej słodyczy resztkowej i nikłej goryczce. Nie powiem, spodziewałem się czegoś innego, a mocno gorzkie północnoniemieckie pilsy to już w ogóle jest inna bajka. Przy czym trochę chmielu jednak tutaj jest, choć głównie w aromacie i smaku – w postaci trawiastej – a nie goryczce. Na szczęście aldehyd nie zdominował Mitschnaggera, a ogółem jest w porządku. Ale nie wiem jak to ma konkurować z niemieckimi tuzami gatunku. (6/10)
Kohlentrimmer (alk. 5,3%) z początku potrafi do siebie przekonać. Zwyczajowe dla schwarzbiera połączenie karmelu z nutami palonymi zostało w nim uzupełnione o hojną dawkę ciemnej czekolady, a nawet mokki. Poza tym piwo ma całkiem charakterną goryczkę balansującą wyraźną słodycz resztkową i solidniejsze ciało niż się człowiek spodziewał. Gdyby nie czysty, bez-estrowy profil drożdżowy, możnaby pomyśleć że pije się bardzo smacznego stouta. Do czasu jednak, gdyż po ogrzaniu wychodzi lekki aldehyd i jest efekt ssania obierek. Na marginesie wprawdzie, ale to co mogłoby zostać jednym z moich ulubionych schwarzbierów, nie rozwinęło się w pełni. A raczej po pewnym czasie częściowo się zwinęło. (6,5/10)
The Steelyard (alk. 5,6%) z pewnością nie wyszedł tak jak miał wyjść. No bo skoro ma to być pale ale z „ekskluzywnymi odmianami chmielu” (cokolwiek miałoby to znaczyć), a nos rejestruje połączenie silnej kiszonki i bardzo silnej, od początku do końca dominującej róży, no to coś tu nie gra. Z czasem da się uchwycić chmielową nutę żywicy, a raczej wody kolońskiej, ale jest to piwo mocno osobliwe. Dopiero w smaku dochodzi do tego mandarynka oraz sucha, mocna, niezbalansowana goryczka, która tylko dokłada cegłę do wrażenia ogólnego rozklekotania. Nie, to nie jest nic dobrego. (3,5/10)
The Great Escape (alk. 6,5%) robi lepsze wrażenie. Gatunkowa klasyka na niskim poziomie intensywności, w której słodki, dojrzały grejpfrut łamany jest silnymi, ostrymi nutami żywicy. Słody są wyciszone i dostarczają tylko ciała, za to goryczka jest wyraźnie podkreślona. Niestety powtarzają się motywy wody kolońskiej i kiszonki, choć w dużo mniejszym stężeniu. Piwo lekko wadliwe i niezbyt wyraziste. Ciężko je polecić. (5/10)
Z takim statkiem lepiej nie wypływać na morze. Niech to starczy za podsumowanie.