World of Spaincraft
https://thebeervault.blogspot.com/2015/03/world-of-spaincraft.html
Hiszpania, tak jak Polska, przeżywa obecnie rozwój piwowarstwa craftowego. Nie jest to jeszcze absolutnie poziom Włoch (i najprawdopodobniej nigdy nie będzie), ale zwiedzając kraj w którym małpom człekokształtnym przyznano jakiś czas temu prawa człowieka nie jest się już skazanym na wybór między dżumą a cholerą, tj. między San Miguelem a Estrellą Damm. Dla wypróbowania potencjału hiszpańskiego craftu zakupiłem pięć piw z dwóch obiecujących hiszpańskich nowofalowców – browarów kontraktowych Nomada oraz La Pirata, a do zestawu dołączyły sprezentowane mi wyroby barcelońskiego Edge Brewing.
La Pirata Viakrucis (alk. 5,8%) to amerykańska IPA dysponująca bardzo rześkim, zachęcającym bukietem chmielowym, w którym pełno jest ziół, limonki i agrestu, a także trochę białego grona. Nie wiem czym to to chmielono, ale stawiam na Nową Zelandię. Szkoda tylko że za aromatem nie idzie smak, który byłby zbyt stonowany, wręcz nieco wodnisty nawet jak na american pale ale. Viakrucis ma więc intensywność typowego golden ale’a, którego główna funkcja polega na dostarczeniu natychmiastowego orzeźwienia. W gruncie rzeczy to piwo jest pilsowe w odbiorze, łącznie z wyraźną, ale jednak stonowaną jak na styl goryczką oraz chlebowymi posmakami. Spoko, choć spodziewałem się czegoś lepszego. (6/10)
Le Petit Fermiere (alk. 4,5%) to saison, i czuć to już po pierwszym buchu. Piwo ma kwaskowy, nieco winny, mocno fenolowy aromat, charakterystyczny dla ekskre... znaczy się, pracy belgijskich drożdży. Jednocześnie jego kwaskowość ma w sobie mleczną nutkę, znaną chociażby z berliner weisse. Niestety, smak jest w głównej mierze pusty, nieco kwaskowy, fenolowy, kojarzący się momentami wręcz z klejem czy też rozpuszczalnikiem, a i tak zdominowany przez suchą i ściągającą goryczkę, która za sprawą tego że zalega i nie daje się zmyć kolejnym łykom, staje się po wypicia połowy zawartości butelki wręcz nieznośna. Niedobre piwo. (3/10)
Ostatnią szansą piratów do przekonania mnie do siebie jest black IPA o nazwie Black Storms (alk. 8%), piwo spośród najlepszych 50 hiszpańskich piw według RateBeer. Pierwszym zaskoczeniem jest zapach, zdominowany przez żywicę, z niemalże nieuchwytną nutką czekoladową i wyzbyty jakichkolwiek głębszych, ciemnych nut. Z zamkniętymi oczami mógłby być problem z określeniem barwy piwa po jego zapachu. W smaku chmiel ujawnia swoją owocową stronę w postaci słabo uchwytnych nutek liczi, stanowiących już jednak tylko kwiatek do styranego kożucha. Problemem tego piwa jest wątłe jak na woltaż ciało, które nie ma jak zamaskować obecności ostrego, gryzącego alkoholu. Ten błąd kulminuje w finiszu – etanol wzmacnia goryczkę, czyniąc ją nieznośnie szorstką. Piwo jest płaskie, jednowymiarowe i totalnie wybite z równowagi. Fatalne. (3,5/10)
Tym samym opuszczamy piratów-nieudaczników i zwracamy się ku nomadom. Tak jak czeski Nomad, hiszpańska Nomada dostała nazwę odzwierciedlającą koncepcję tego kontraktowca, polegającą na warzeniu w wielu różnych miejscach. Imperial Russian Stout (ekstr. 26%, alk. 10,5%) pięknie pachnie szlachetną, gorzką czekoladą (z naciskiem na gorzką), truflami czekoladowymi, kawą, palonością oraz estrami, które kontretykieta określa całkiem słusznie mianem truskawkowych. Pelnia jest bardzo konkretna, nie niesie jednak ze sobą wartej wzmianki słodyczy. Z drugiej strony, paloność w tym piwie nie ma charakteru kwaskowego, podbija zaś jego gorycz. Jako balans dla pełni funkcjonuje odczuwalna nawet z przodu ust, zalegająca i odrobinę szorstka goryczka. Nie podchodzi mi ten RIS. Zbyt mocno postawiono w nim na gorycz, która w smaku dominuje pozostałe elementy. Nawet imponująca sama w sobie pełnia wypada przy niej mało okazale. W finiszu ta ostatnia wręcz zanika pod naporem goryczy. Nie jest to z całą pewnością złe piwo, ale w mój gust się nie wstrzeliło. (5,5/10)
Ostatnia nadzieja hiszpańskiego craftu nazywa się Nomada Royal Porter (ekstr. 24%, alk. 10%) i jest klasyfikowana na drugim miejscu pośród hiszpańskich piw na RateBeer. To się nie może nie udać. A jednak może... Nos wypełnia gryzący alkohol zmieszany z nutami kojarzącymi się z leśnymi jagodami, a w tle niewyraźnie majaczy sugestia czekolady. Alkohol się z czasem nieco układa, choć w trakcie picia nadal czuć go w finiszu i w powietrzu wydychanym przez nos. Jest to jednak piwo o ponadprzeciętnej pijalności jak na swój woltaż, a pojawiające się w smaku nuty kawy, ziemi, czy wreszcie kontrująca słodycz czekoladowa goryczka mogą się jak najbardziej podobać. Mniej przyjemnie wypada czająca się w finiszu alkoholowa cierpkość oraz brak głębi. Piwo bardziej mi smakowało od nomadowego RIS-a, choć ten ostatni jest piwem lepiej uwarzonym. (6,5/10)
Ale, ale. Jest jeszcze jeden browar uznawany za gwiazdę szpaniolskiego kraftu, czyli barceloński Edge Brewing. Wprawdzie Katalonia to taka kraina, która się z Hiszpaniami (Las Espanas) nie utożsamia, i jest zamieszkiwana przez ludzi, których wyrozumiałość sytuuje Francuzów wśród ludzi bardzo otwartych na innych, ale ciężko jej nie traktować jako części Hiszpanii, biorąc pod uwage historię tego półwyspu. Agua de Canaletes (alk. 4,4%, cosik mi się nazwa kojarzy z Here Comes The Kraken) to golden ale smakujący jak mniej udany wyrób braci Williams. Mamy więc ciasto drożdżowe, świeży miód i delikatnego cytrusa. W smaku ta miodowa lepkość (tak właśnie, bardziej lepkość niż słodycz) przechodzi płynnie w średnio mocną, punktową, pestkową goryczkę. Pijalne, ale i niespecjalne piwo z pilsnerowym finiszem. (6/10)
Flor de la Vida (alk. 4,7%) z początku robi nadzieje – lubię nuty mięty w APA, szczególnie kiedy są połączone z cytrusem i żywicą. Smak niestety jest nieco pustawy. Trochę herbaciany, trochę karmelowy, zasyp wbrew barwie piwa budzi skojarzenia z czeskim polotmavym. Tyle że w przypadku wyrobu Edge Brewing dochodzi do tego nowofalowy chmiel, w ilości nie do końca szczodrej zresztą. Nie jest to piwo intensywne, a mimo miętowego, chłodzącego finiszu nie jest również rześkie. Całkiem sympatyczne, ot tyle. (6/10)
Czyli chyba słabiutko z tym hiszpańskim craftem, o ile mogę potraktować mój wybór jako reprezentatywny. Póki co straciłem zainteresowanie craftem z tamtej krainy, skoro najlepszym hiszpańskim piwem jakie piłem pozostaje koncernowy witbier z lukrecją Estrella Damm Inedit.
Naciąłem się na kilka skisłych wywarów z SP podczas dwóch pobytów na festiwalu w Benicasim, ale moją uwagę przykuły piwa z okolic Barcelony: Montseny Lupulus, Montseny Ecolupulus, Montseny Lupulus i Montseny Blat. W tych temperaturach i innych okolicznościach przyrody nie miałem jakiś szczególnie wygórowanych wymagań, ale szczególnie Lupulus wchodził jak złoto nawet bardzo późną nocą. Jeśli będziesz miał okazję - z całego serca polecam.
OdpowiedzUsuńES, nie SP oczywiście
Usuń