Loading...

Budziszyn. Na piwie u Łużyczan.

Ci którym wydaje się że Niemcy to same ponure gbury chorujące na manię wyższości powinien dla odtrutki odwiedzić część Saksonii zwaną Łużycami. Być może to ja mam niesamowite szczęście, ale byłem w tej krainie parę razy i za każdym razem trafiam niemalże na samych miłych i serdecznych ludzi. W pozostałej Saksonii zresztą nie jest o wiele inaczej. Złośliwi mogą co prawda wywodzić ten stan rzeczy z faktu, że niemieckie ziemie na wschód od rzeki Łaby są zasiedlone w dużej mierze przez Niemców pochodzenia słowiańskiego, niektórzy twierdzą nawet że jest to widoczne już na poziomie fizjonomii. Tak jednak jak w położonych bardziej na północ terenach Niemiec wschodnich jakakolwiek świadomość pochodzenia od Połabian została już dawno wytarta, a mało kto zdaje sobie sprawę, że niedźwiedź brunatny na godle Berlina ma pochodzenie słowiańskie, tak akurat na terenie Łużyc ta świadomość przetrwała.

I to przetrwała na tyle, że spacerując przez Budziszyn (niem. Bautzen) zaskakują dwujęzyczne (niemieckie i łużyckie) napisy nie tylko na oficjalnych znakach, urzędach czy publicznych instytucjach, ale nawet na prywatnych biznesach. Takie coś ma być może miejsce również w Chociebużu (Cottbus) czy Zgorzelcu (Görlitz), ale już w innych, większych miastach pochodzenia słowiańskiego jak Dreżdany (Dresden) czy Kamienica (Chemnitz) z pewnością nie. A to dlatego, że, jak już napisałem, tylko Łużyczanie zachowali poczucie odrębności. Wprawdzie obecnie ilość osób posługujących się jednym z dwóch języków łużyckich, na pierwszy rzut oka i ucha przypominających połączenie polskiego z czeskim, szacuje się optymistycznie na kilkadziesiąt tysięcy, ale świadomość pochodzenia pozostała. W dawnych czasach na terenie Dolnego Śląska i obecnych Łużyc znajdowała się tzw. Biała Serbia, zasiedlona przez przybyłych tam Serbów. Od wschodu można powiedzieć że graniczyła zresztą z Białą Chorwacją, mieszczącą się na terenach dzisiejszego Górnego Śląska i zachodniej Małopolski. W końcu plemiona chorwackie i serbskie wyruszyły na południe, żeby ostatecznie osiedlić się na Półwyspie Bałkańskim, część Serbów jednak została. Obecnie ich potomkowie są znani pod nazwą Łużyczan czy Serbołużyczan, zaś po niemiecku to Sorben (w odróżnieniu od Serben, nazwy zarezerwowanej dla Serbów południowych). Z biegiem czasu język plemion łużyckich oddalił się od języka pozostałych Serbów. Jest językiem zachodniosłowiańskim, jak już pisałem robiącym wrażenie połączenia czeskiego z polskim. Ciekawostką antropologiczną jest że z wszystkich narodów europejskich, Łużyczanie mają największy udział 'indo-irańskiego' genu r1a w Y-DNA, zwanego również 'genem aryjskim', przybyłego do Europy z Azji centralnej.

W Budziszynie to kulturowe dziedzictwo widoczne jest na każdym kroku w postaci wspomnianych dwujęzycznych napisów. Nie tylko dlatego jednak warto odwiedzić to oddalone od Polski 50-kilometrowym odcinkiem autostrady centrum kultury łużyckiej. Nie trzeba też mieć, tak jak ja, dodatkowej motywacji w postaci chęci poznania ziemi ojczystej części moich przodków. Samo miasto jest bowiem niezwykle urodziwe, ma położoną na skarpie nad rzeką Sprewą, pieczołowicie odrestaurowaną starówkę, w której godne uwagi są rozliczne wieże, m.in. stara drewniana wieża ciśnieniowa, były kościół franciszkański, który tyle razy spłonął, że w końcu bracia machnęli na niego ręką i pozostała po nim tylko fasada, oraz pochyły rynek z pięknymi kamienicami. Jest to jedno z tych miejsc w Niemczech w których czuję się niezwykle wyluzowany. Jest przyjemnie.

pustostan
No i oczywiście miasto ma swoje browary. Po zwiedzeniu starówki skierowaliśmy nasze kroki na wschód, do dawnej dzielnicy willowej, w której odwiedziliśmy Bautzener Brauhaus. Ta część Budziszyna, który poza tym robi wrażenie typowej, bogatej niemieckiej miejscowości średnich rozmiarów, unaocznia główny problem z jakim muszą się borykać wschodnie tereny Niemiec po unifikacji państwa. Od 25 lat siły witalne zwiewają na zachód, zupełnie zgodnie zresztą z zasadą podług której między regionami o różnej stopie rozwoju które wchodzą ze sobą w ścisły związek, to kraina bogatsza wygrywa. W turystycznej części Budziszyna tego nie widać, ale w okolicy browaru można popaść w stan melancholii widząc szerokie aleje wyłożone kocimi łbami, po bokach których w regularnych odstępach stoją wiekowe wille, niektóre z bardzo wymyślnymi krużgankami czy innymi zdobieniami, spośród których co któryś dom stoi pusty i niszczeje. Niemcy wschodnie się niestety wyludniają, a jest to piękna kraina.

Bautzener Brauhaus niestety piękny nie jest. W takiej, niegdyś zapewne ekskluzywnej dzielnicy dziwi obecność budynku, po wejściu do którego człowiek się czuje jak w enerdowskim domu kultury. Nawet smród jak ongiś w polskich stołówkach. Akurat chyba trwała jakaś rewia psów rasowych czy coś w tym guście, ale na szczęście w innej części budynku niż tej zajmowanej przez browar. Restauracja wystrojowo to taki misz masz bez idei przewodniej, u nas też to tak wyglądało w latach 90-tych, kiedy komuszy restauratorzy chcieli się usilnie przestawić na światowców, ale nie mieli zupełnie pomysłu jak to zrobić. Lecąca z głośników muzyka radiowa poprzeplatana całkiem przyjemną techniawą niezbyt pasowała do eklektycznego w sensie postkomuny otoczenia, natomiast obsługa była w porządku, można się było więc skupić na piciu i jedzeniu.

To ostatnie przynajmniej mnie przekonało, bo Żona dostała sałatkę w której nie pożałowano tego czego za poprzedniej komuny ponoć nie brakowało nigdy. Czyli octu. Za to mój gigantyczny schaboszczak w słodowej panierce (tak, są takie rzadkie dni kiedy w restauracji nie zamawiam golona) dał radę koncertowo, pyszne mięcho. Piwnie było fajnie. Bautzener Schwarzbier jest też dostępny w butelkach poza browarem, już go zresztą kiedyś omówiłem, choć warka spróbowana w browarze była bardziej wodnista, z mniejszą głębią. Bautzener Original to fajny niemiecki pils, wprawdzie wytrawny, ale jednak o nieco większej zawartości słodyczy resztkowej niż u niemieckiej konkurencji. Jest średnio gorzki, nieco metaliczny (prawdopodobnie od chmielu), a nawet ciut siarkowy, rześki i smaczny. Finisz trochę mączny. Fajne piwo. (6,5/10) Bautzener Kräusen też był trochę siarkowy, a chlebowa mączność odsłodowa łączyła się z piwnicznymi i cytrusowymi nutkami od drożdży, kulminując w średnio mocnej goryczce. Ten zwickel miał w sobie tę niemiecką duszę piwowarską w zupełnie pozytywnym sensie, wszystko było tutaj na swoim miejscu, nawet te akcenty siarki. (7,5/10) Bautzener Kupfer to lager wiedeński, który pozytywnie zaskoczył. Lekko słodkie drożdżowe ciasto z rodzynkami sunęło miękko po podniebieniu. Serio, skojarzenia z tego typu ciastem były tutaj wręcz dosłowne. (7/10)

W drodze powrotnej do hotelu ucięliśmy sobie spacerek po starówce Budziszyna i na klimatycznej Schlossstrasse wpadliśmy do Ortenburgstüb’l, wąskiej, mocno drewnianej knajpy z bardzo miłą barmanką i mocno zazielenionym ogródkiem na zapleczu. Traf chciał, że w tym miejscu podaje się z kranu całą ofertę Bautzener Brauhausu, co oznaczało w moim wypadku jeszcze jeden kufel apetycznego Bautzener Kupfer.

Słońce chyliło się ku zachodowi, poszliśmy więc do hotelu po... następne piwo. Spree Pension bowiem to taki fajny hotel który robi własne piwo. Wprawdzie instalacja warzelna jest ukryta przed oczami ciekawskich, za to po przejściu przez salę konferencyjną, w której akurat jakieś stare niemieckie dziadki oglądały czarno-białe slajdy z czasów szkolnych (skojarzenia oczywiste i być może prawidłowe) weszliśmy do restauracji która była przyciemniona i dosłownie zabita drewnem. Drewniane podłogi, meble, filary, belki,... Podoba mi się taki wystrój.

Nietypowo jak na niemiecki browar, Frenzel-Bräu warzy wśród piw sezonowych również inspirowane zagranicą górniaki. Zacząłem jednak od klasyki. Pils to bardzo lekkie, chlebowo-mączne, nieco wodniste pod względem ciała piwo z lekką goryczką. Więcej chmielu zostało użytego na aromat i smak, w którym cytrynowo trawiaste nuty niemieckich chmieli są bez problemu wyczuwalne. Bardzo orzeźwiające, bardzo dobre. (7/10) Hefeweizen to klasyk. Banany, guma balonowa, wanilia, goździk. Łagodne i mięciutkie piwo, pełnawe jak na styl, ale dzięki kwaskowości nadal rześkie. Bardzo smaczne. (7/10) Summer Ale, reklamowany jako piwo „mit US-Hopfen” z jednej strony przekonuje do siebie opiekaną słodowością, z drugiej cytrusowo-kwiatowo-żywiczne nuty od chmielu są tutaj nikłe, a mogące je wspomagać truskawkowe estry są jeszcze bliżej progu wyczuwalności. No, ogólnie bukiet jest taki że trzeba się mocno wniuchać żeby cokolwiek wyczuć. Wówczas jednak pojawia się również siarka, która tutaj akurat nie pasuje wcale. Dzięki dopieszczonej stronie słodowej piwo nie jest złe, tylko dzięki niej. (5,5/10) Festbier czyli marcowe ma jak na styl raczej mało ciała, a w dodatku smakuje cokolwiek dziwnie. Vibovit, mydło, truskawki, nalewka figowa. No nie wyszło chyba tak jak piwowar tego chciał. Pijalne, nic więcej. (5/10) Dunkel to lekko karmelowe, kwaskowe, wytrawne, wręcz nieco winne piwo, trochę orzechowe ale zupełnie nie schwarzowe. Po paru łykach staje się pijalne i smaczne, choć smakuje inaczej niż się spodziewałem. (6,5/10)

Budziszyn polecam. Ładne miasto, niedaleko, dobre browary, mili ludzie. Czego chcieć więcej? Może ładnych kobiet? A, to trzeba wziąć ze sobą.


piwny Budziszyn 5692820706667988468

Prześlij komentarz

  1. Świetny artykuł! Z Łużycami pierwszy raz zetknąłem się w 89 przejeżdżając autokarem przez Budziszyn. Zaintrygował mnie wówczas wielki napis "Witajće k nam". Mam wielki sentyment do tej krainy. Zgodzę się również z twierdzeniem, że Niemiec Niemcowi (gbur gburowi)nierówny. Z mieszkańcami wschodnich landów można szybko nawiązać wspólny język, chociażby z racji doświadczeń z epoki socrealu. Na drugim końcu "Rajchu", czyli w Nadrenii też jest całkiem wesoło.

    Mało uwaga co do haplogrupy. Chodzi pewnie o R1A1 dziedziczonej po mieczu, czyli nie mitochondrialna. Swoją drogą jeżeli jest to wskaźnik dobrego rzemiosła piwowarskiego, to trzeba rychło odwiedzić braci Kirgizów ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo Pasztunów, a w poszukiwaniu najbardziej nienaruszonej formy, pewnie do Braminów. Tyle że obydwie grupy, szczególnie pierwsza, mogłyby niewesoło zareagować na pytanie o piwo ;)

      I racja, Y-DNA. Zmyliło mnie badanie historii mtDNA przez korelaty r1a. Jest to zresztą logiczne, ci wszyscy scytyjscy i sarmaccy najeźdźcy którzy obdarowali nasze ziemie tym genem w przeważającej mierze byli mężczyznami.

      Usuń
  2. Artykuł bardzo fajny, ale jest w nim jeden błąd. Nie istnieje coś takiego jak "Niemcy pochodzenia słowiańskiego". Wszyscy Niemcy są i będą pochodzenia germańskiego! Łużyczanie (tudzież Serbowie Łużyccy) zaś nie są i nigdy nie będą Niemcami! To zupełnie inny, słowiański naród, bardzo blisko spokrewniony z Polakami i Czechami, nie mający jednakże swojego państwa i mieszkający na terenie Niemiec.

    O narodowości nie decyduje obywatelstwo, tylko pochodzenie, kultura, język, obyczaje itp. czynniki. Obywatelstwo to tylko świstek papieru nadający przynależność do państwa. Niestety granice państw nie w pełni odzwierciedlają granice między narodami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście zgadzam się, że obywatelstwo to świstek nie mówiący nic o narodowości. Oczywiście zgadzam się, że Łużyczanie to Słowianie. I oczywiście nie zgadzam się, że nie ma Niemców pochodzenia słowiańskiego. Plemiona połabskie zostały poddane wielowiekowej germanizacji. Obecnie są to Niemcy, z których tylko mniejszość ma świadomość swoich odległych korzeni. A nawet jeśli mają świadomość, to poczuwają się do przynalezności do narodu niemieckiego. Samych Łużyczan (którzy się za takowych uważają) jest ledwie kilkadziesiąt tysięcy. Ludzi którzy identyfikowaliby się z pozostałymi niegdysiejszymi plemionami chyba nie ma wcale.

      Usuń
  3. Budziszyn jest też znany z musztardy, jest tam nawet sklep-muzeum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, na jednej z ulic były wystawione na chodnik pięciolitrowe wiadra musztardy.

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)